Phoenix Feather

Pełna wersja: Nieużywana klasa wróżbiarstwa
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Nieużywana Klasa Wróżbiarstwa
Wygląd tej sali przystosowano do centaura Firenzo, który nauczał wróżbiarstwa w latach 1996-1998. Miałby zbyt wiele trudności ze wspinaniem się po drabinie w Wieży Północnej. Klasę przygotowano tak, aby wyglądała jak naturalne środowisko nauczyciela - las. Podłogę pokrywają trawa i leciutki mech, z którego wyrastają drzewa. Ich liście sięgają do zaczarowanego sufitu (tak jak w Wielkiej Sali) i zasłaniają okna, nie przepuszczając światła dziennego. Na środku klasy, gdzie nie ma żadnych drzew, znajduje się ścięty pniak, który służyć miał jako stolik. W trakcie lekcji uczniowie siadali na trawie, opierając się o pnie drzew i głazy.
Odkąd Firenzo wrócił do Zakazanego Lasu, klasy nie uprzątnięto. Magia utrzymuje jej wnętrze w dobrym stanie, nie rosną nigdzie chwasty ani nie walają się uschnięte liście. Przez całą dobę na suficie obserwować można rozgwieżdżone sklepienie - w ciągu dnia gwiazdozbiory, których nie widzimy na niebie przez obecność słońca, a w ciągu nocy wschodzi również księżyc w odpowiedniej fazie.
8 września, po obiedzie

Nie zamierzała czekać, zamierzała rozprawić się z zadanym zadaniem jeszcze tego samego dnia. Z doświadczenia wiedziała, że im bardziej odciągała coś w czasie, tym gorzej się to kończyło – dlatego jeszcze we wtorek złapała chłopaka, który został jej przydzielony do wspólnego projektu i umówiła się z nim po obiedzie. A żeby nie musieć latać w tę i z powrotem, wybrała komnatę, której od lat nikt nie używał. Uznawała ją za bardzo pomysłową i ładną, a więc były to okoliczności jak najbardziej sprzyjające dobrej nauce.
O Lavim Lloydzie wiedziała w zasadzie tylko tyle, że był świetny w eliksirach – o wiele lepszy niż ona, co już punktowało w zadaniu, i całkiem nieźle ogarniał transmutację. Niestety, w historii magii był dość beznadziejny, co dawało znacznie mniej tematów do rozmów – i zapewne powód, dla którego z młodszym Krukonem raczej jeszcze nie zamieniła bardziej konkretnego zdania, ale nie oceniała go z tego powodu aż tak bardzo krytycznie. Widziała doskonale, że radził sobie świetnie w innej kategorii zajęć, a to zupełnie wystarczało, aby szanowała jego talent. I przy okazji czas.
Po zjedzonym dość szybko obiedzie, weszła jako pierwsza do komnaty i rozejrzała się po niej. Tak, to była zdecydowanie dobra przestrzeń na naukę. Będzie musiała zaglądać tutaj częściej.
Bez większej zwłoki, podeszła do starego pieńka, który chyba miał służyć kiedyś za stolik, i rozłożyła na nim swoje rzeczy – włączając w to kociołek, podręcznik i kilka fiolek ze składnikami. Jako iż w zasadzie nie ustalili, jaki eliksir będą warzyć, zaczęła wertować książkę w poszukiwaniu obu przepisów, aby porównać, który będzie bardziej przystępny dla ich obojga. A przede wszystkim dla niej.
23 października, piątek, 17:05

Właściwie tak już się przyzwyczaił do obecności Saoirse i tego, że spędzają co i raz razem popołudnia, że już trochę zaczynał na to czekać, wręcz wyczekiwać zupełnie jakby to była nieodłączna część jego czasu. Ich randka w sumie nie była tak... Randkowa, jak sobie wyobrażał po opisach ludzi, wielkie romantyzmy i spojrzenia, ale właściwie chyba to sprawiło, że poczuł się pewniej i bardziej komfortowo. Chciał się postarać dla niej, ale też nie umiał nie być sobą i stresował się, że nie spełni nijak jej oczekiwań, jak i w sumie ogólnie, że spierdoli temat.
Ale chyba nie spierdolił i poczuł się lepiej. Przynajmniej nie błyszczał się jak jebane psie jajca, a to duży plus! I może też dlatego nawet sam wyszedł z inicjatywą spędzenia razem piątkowego popołudnia, i nawet się przy tym jakoś bardzo nie zdenerwował. Ciut dziwnie mu było, ale zdawało się, że faktycznie lepiej mu szło dogadywanie się z nią, jak i z samym sobą.
I umówili się w ten sposób ot na grę w rzutki. Nic wielkiego, po prostu rzutki żeby coś robić poza samym siedzeniem i gadaniem, co w sumie też lubił, bo lubił jej słuchać. Przyniósł nawet kruche ciasteczka, bo chciał zrobić jej przyjemność! I naturalnie sam je upiekł, w ogromnym podziękowaniu do skrzatów, które choć go obserwowały i pilnowały, zgodził się dać mu je zrobić. I pewnie przy okazji same zrobiłyby to lepiej, według ich opinii, ale to nic.
- To jakie masz plany na weekend? Coś konkretnego czy zależy od pogody czy humoru? - Zagaił jak weszli już do sali, spoglądając na nią w szczerym zainteresowaniu. On nie miał planów, niemalże nigdy w sumie, ale też nie chciał jej zawalać każdej chwili, a jej hobby były ciekawe i chętnie o nich słuchał.
Saoirse nie do końca wiedziała, czym była w tej chwili jej relacja z Romillym i zdaje się, że odkąd zaprosił ją na randkę, zaczęła sama gubić się w swoich uczuciach. Wcześniej nie patrzyła na niego w taki sposób... Był przyjacielem. Teraz jednak zaczęła dostrzegać w nim kogoś więcej. To dziwne. Czuła się jakby poznawała go w pewien sposób na nowo i nie do końca za tym nadążała. Przecież żyła w przekonaniu, że może miałaby znaleźć sobie kogoś po szkole!
A teraz wybierała się ze swoim na-pewno-przyjacielem i być-może-kimś-jeszcze na rzutki. I nawet dostała ciastka!
- Też powinnam kiedyś coś ci zrobić... Tylko wiesz, mam wrażenie, że akurat mnie by skrzaty już nie zdzierżyły i no, wyjebałyby mnie na pewno, jakbym cokolwiek zaczęła...
Niby powiedziała to ze śmiechem, ale absolutnie w to wierzyła. Cóż, bywała trochę niezdarna, a wokół niej panował chaos. Nie, nie wytrzymałyby tego... Niestety.
Jadąc na poczuciu pewności w rozmowie, nim zdążyła pomyśleć, odpowiedziała na jego pytanie nieco zbyt bezpośrednio:
- A co, znowu chcesz mnie gdzieś zaprosić, na-...?
Zacięła się, marszcząc lekko brwi dopiero, gdy usłyszała i nadążyła za własnymi słowami. O nie. Stało się nieco niezręcznie.
- Znaczy... Nie, wiesz, ja tak tylko, nie że-...
Nie chciała niczego wymuszać! Tak, ostatnia randka była bardzo miła, ale takie spotkania, jak to dzisiaj też bardzo jej odpowiadały! Automatycznie się zarumieniła - ratowało ją tylko marne oświetlenie wewnątrz sali.
Podparła ręce na biodrach i odetchnęła cicho, żeby tylko się nie zapowietrzyć.
- Co? Nie, nie mam planów - wypaliła wreszcie pospiesznie, wyraźnie chcąc zacząć od początku. - Pewnie będę odpoczywać, no bo... No bo tak, w sumie od tego są weekendy i... Co.
O nie.
- Nie wiem jeszcze, w każdym razie. A ty? W sumie pewnie na pewno mamy coś zadane, nie? Pewnie coś dużego? O czym nie pamiętam, bo... Bo nie pamiętam o rzeczach...
Wciąż o nie. Chyba się do tego nie nadawała.
- ... Rzutki? - spytała cichutko, nienaturalnie dla siebie, w ostatniej próbie uratowania sytuacji.
W sumie nie był pewien czy na pewno by ją wyrzuciły, ale chyba też wierzył, że nie byłyby tak przychylne, jak z nim. On był zorganizowany, pilnował, starał się nie brudzić jakoś zbyt i sprzątał po sobie, często na bieżąco. No i absolutnie nic nie mówił w tym czasie, a to chyba skrzaty lubiły, bo to tak jakby prawie go tam nie było. Saoirse... No, widział w wyobraźni jak by to wyglądało i rozumiał, że mogło to zależeć od tego czy skrzaty akurat mają dobry dzień, czy chujowy.
- Może, ale nie wiesz tego - powiedział mimo wszystko, nie chcąc jej od razu skreślać. Każdemu innemu powiedziałby, że absolutnie nie, ale ona nie była każdym innym.
I w sumie w tym niewinnym, ot luźnym pytaniu, absolutnie nie spodziewał się odpowiedzi Saoirse. Nie to, że była jakaś zła! Znaczy, nie tak całkiem. Zależy od punktu patrzenia, acz Romilly zawiesił się aż, spoglądając na nią i zrobiło mu się autentycznie gorąco. Był niemal pewien, że i jego rumieniec wysypał, choć nie widział Saoirse aż tak dobrze by ocenić na ile ona się czerwieni. Wiedział, że tak jest, bo na tyle ją poznał i słyszał w jej reakcji... No wiedział, niemal jakby widział jej policzki. Tak samo, jak i jego włosy ciut się skłębiły, ale jeszcze nie jakoś na tyle mocno by zauważył i się tym zdenerwował.
Najgorsze, że brnęła dalej, choć nadal absolutnie go to nie zdziwiło. Dużo mówienia było jej cechą na wszystko - gdy była szczęśliwa, podekscytowana, przejęta, albo teraz, zestresowana. I tylko się w tym bardziej pogrążała, jak zwykle w sytuacjach akurat stresowych, a on próbował nie umrzeć na niezręczność i zmieszanie na równi z nią.
W sumie zatkało go na chwilę i póki mówiła, nie przerywał jej. Jeszcze nie był może aż tak mocno pewny siebie by przejmowac inicjatywę czy jakoś ją zatrzymywać, mimo wszystko też randkowanie nei było dla niego łatwym tematem. Udało się ostatnio i było fajnie, ale i tak się stresował bardzo, każdą wizją kolejnej! A chciał kolejne, tylko miał plan nie czaić się kolejnych par tygodni... Odwrócił wzrok na rzutki, gdy o nie zapytała w jasnej sugestii, po czym po chwili wziął jedną ze strzałek z koszyka, by podać ją Saoirse w geście... Co, pojednania? Może po prostu uznał, że jej się zrobi lepiej, czy coś.
- Ogólnie nic nie mam w planach więc... Jeśli chciałabyś odpoczywać w towarzystwie, to ja też. A jak wolisz sama, to też okej, oczywiście.
Pauza, kiedy sekundę, może dwie, trzy, bił się z myślami czy w ogóle brnąć w temat randki. Planował się nastawić znowu na samo pytanie, wymyślić coś, ale teraz w tej cholernej niezręczności, choć dla nich trochę typowej, była też idealna okazja.
- A jeśli chciałabyś wyjść na randkę, o ile to się łapie w odpoczynek... - O ile? Ostatnio w sumie pewnie się stresowała. On tak, do pewnego momentu. I trochę nie był pewien co mieliby robić, spacer? Też rzutki? W sumie już to wyglądało troszkę na randkę, jaka była różnica?
Nie skończył więc w sumie zdania, marszcząc brwi lekko i bardziej zerkając niż patrząc na Sao, bo trochę aż go nieśmiałość nawiedziła. Troszkę tylko! Tak... Na tyle, na ile ona potrafiła go zawstydzić.
Wiedziała to. Dlatego też uniosła brwi i spojrzała na niego znacząco. Nie wymagało to żadnego komentarza - nawet z jej strony.
Niestety dalej wszystko powoli się waliło, kiedy odpaliła niezłe domino swoimi słowami.
Ostatecznie spuściła tylko nieco głowę, aby nie musieć patrzeć mu w oczy i zacisnęła usta, jakby chciała upewnić się, że chociaż przez moment nie wydostanie się z nich nic innego. Z wdzięcznością przejęła rzutkę i nawet posłała Romilly'emu lekki uśmiech, ledwie na niego zerkając, aby zaraz zacząć przyglądać się przedmiotowi, jakby widziała go po raz pierwszy - obracała go w dłoniach, a nawet zaczęła zaraz sprawdzać ostrość końcówki rzutki na własnym opuszku palca, na co ostatecznie skrzywiła się nieznacznie, kiedy poczuła raniące ją ukłucie. Nic wielkiego i z pewnością mogła była to przewidzieć. Pospiesznie schowała ręce z rzutką za plecami, jakby wcale nic się nie stało.
Podniosła wreszcie głowę i pokiwała od razu. Na pewno wyszłoby bardziej elegancko, gdyby nie zwróciła automatycznie zainteresowanego wzroku na jego włosy, ale zrobiła to całkowicie bezwiednie! To nie jej wina!
Zaraz zamrugała kilka razy szybciej, uświadomiwszy sobie, że się gapi - a miała już pewne pojęcie o tym, że Romilly zdawał się tego nie lubić. Nawet jeśli na wszelkie przejawy jego metamorfomagii reagowała z podziwem... Wracając na ziemię, spojrzała mu jednak w twarz, trafiając akurat na moment, kiedy Ślizgon jednak zdecydował się zaprosić ją na kolejną randkę, a ona w tym wszystkim czuła się, jakby właśnie to na nim wymusiła... Co jeśli wcale tego nie chciał? W ogóle ludzie jak chodzą na randki, to wypada tak często? Co jeśli pomyśli, że jest zbyt wymagająca? Ona wcale nie potrzebowała tej randki! To znaczy, bardzo miło byłoby wyjść na kolejną, ale zdecydowanie mogła poczekać. Chyba, że on by nie chciał - wtedy ona też nie musiała!
- No... - zaczęła ostrożnie, przy czym wyraźnie brakowało jej słów. Nawyraźniej nawet jej się zdarzało! - Znaczy... Chyba możemy iść kiedy indziej... Bo... Znaczy... Eee... Wcale nie to miałam na myśli. Bo jeśli chcesz, to spoko, ja... Mogę, chyba. Tylko że jeśli byś nie chciał, albo wolałbyś kiedy indziej, to też spoko. No bo w sumie byliśmy ostatnio, nie? Więc mogę też poczekać... Aż ty będziesz miał ochotę, no... Nie to żebym ja jakoś niechętnie. Ja chętnie. Ale tylko wtedy, jeśli to byłby dobry czas na to, bo jeśli nie, to możemy po prostu, wiesz, odpocząć. Ale możemy też oddzielnie, jeśli teraz to za dużo. Wiesz, może po prostu wrócimy do tematu. Jak będziesz miał ochotę, co? Tak? Tak. Zajebiście. No. Uwaga, rzucam.
Trafiła - i to wszystkie trzy! Nie były to rzuty wybitne, ale była przekonana, że wszystkie wylądują poza planszą, patrząc na to, że jej myśli były teraz zupełnie gdzie indziej.

I rzut: udany, 14
II rzut: udany, 16
III rzut: udany, 7
Podsumowanie: 501-37=464
No dobra, może faktycznie miała dużo racji z tym pieczeniem, ale wierzył, a przynajmniej starał się, że przy odpowiedniej namowie chociaż raz udałoby jej się dostać do kuchni. Pierwszy i ostatni, możliwe, ale zawsze! W sumie przy okazji bardzo mocno doceniał fakt, że on mógł sobie robić tam, co chciał, i nie przeganiano go.
Zwrócił uwagę na to, że Saoirse się zapatrzyła, w sumie dopiero jak się zmieszała odwracając wzrok. Zmarszczył nieco brwi, domyślając się, że coś się zadziało, ale nie mając do końca świadomości co. Często się na to denerwował, ale chyba teraz nie miał na to nawet czasu i przestrzeni, bo jak Saoirse mówiła coraz więcej, też zestresowana, to cringe tej sytuacji był jednak... Cóż, gorszy. Poza tym póki nie robił się niebieski czy cokolwiek, jeszcze tolerował takie drobne zmiany.
Aż go skręcało za to na wewnętrzny krzyk jak Puchonka brnęła w swoje błędne założenia. Nawet nie był pewien czy powinien ją powstrzymywać, zaprzeczyć, czy zostawić to tak... I w zasadzie zażenował się jedynie bardziej, czując już faktycznie jak jego włosy skręcają się w mocniejsze loki tak, jak dusza jemu na tą sytuację. Może by spanikował gdyby nie to, że o dziwo nadal dzielnie jednak starał się przyjmować tylko jemu znany eliksir od pielęgniarki, więc i był spokojniejszy, nie tak... Cóż, rozchwiany. Ale już czuł się lepiej i jak zwykle, najpewniej niedługo go wywali.
- Domyślam się, że już znasz mnie na tyle by wiedzieć, że jak czegoś bym nie chciał, to bym nie proponował - zauważył najpierw, spoglądając na nią uważnie dla potwierdzenia swoich słów. Cała ich relacja przecież do tej pory opierała się na tym, że próbowała do czegoś go nakłonić żeby "było mu weselej", a on bezczelnie albo ją ignorował, albo spławiał, albo narzekał, uciekał, robił coś na odwal... Z czasem oczywiście zaczęło się to zmieniać i faktycznie zaczął się otwierać, ale to zmieniło się wraz z większą chęcią faktycznie do tego, a nie ze skłonnością do robienia czegoś wbrew sobie. To drugie odpadało w jego przypadku, z może paroma wyjątkami.
- Ładnie - rzucił cicho, biorąc zaraz rzutki samemu. Był beznadziejny w rzutki, bo wymagało to refleksu, którego nie miał, ale nie przeszkadzało mu to. - Nic nie narzucam, ogólnie, więc po prostu jeśli byś się nudziła, z reguły wiesz gdzie mnie znaleźć.
Dodał to niby mimowolnie, choć połamany mentalnie był nadal i generalnie trochę unikał wzroku Saoirse, nie chcąc... W sumie nie wiedział, zdenerwować jej? Siebie? Zobaczyć czegoś dziwnego w jej spojrzeniu, co mogłoby go jakoś zranić? Rzutki były w sumie dobrym pomysłem żeby zająć się czymś kiedy nie chcieli nawiązywać kontaktu wzrokowego oraz generalnie chcieli czymś się zająć w tle.
No dobrze, to może warto rzucić... Czy nadal miał coś dziwnego na głowie? Nie wiedział, zastanowiło go w sumie na ile sam się teraz nakręca i myśli, że nie wiadomo jakie ma odchyły, a na ile faktycznie coś się dzieje. I może przez ten kryzys rzucił absolutnie jak ślepy. Uniósł brwi nieco, patrząc w sekundzie zawieszenia na swoją porażkę.
- To tak żeby dać ci fory - rzucił cicho, zerkając na Saoirse. To miał być żart, ale uśmiechnął się do niej w sumie dość nieśmiało, jakby zmieszany. Odchrząknął zaraz i rzucił znowu, już lepiej. No, jakoś to może będzie...
Nie będzie. Kolejny rzut w ogóle poleciała niemalże obok, w samą obręcz tarczy. Gorzej się nie da. Może dlatego, że po prostu był w emocjach, zmieszany, zamyślony, może skupiał się na obecności Saoirse obok, albo po prostu świat jest za szybki dla niego w tym momencie. Poczuł jak na chwilę jakby zrobiło mu się odrobinę słabo i coś odrobinę pociągnęło go od góry za głowę. Doprawdy dziwne uczucie, które szybko minęło, zostawiając po sobie całkiem pokaźne poroże. Absolutnie w szoku sięgnął niepewnie do głowy, a czując faktycznie rogi, spojrzał na Saoirse pytająco, nie wiedząc aż czy go pojebało i sobie to wyobraził, czy serio miał rogi. Nie widział! Jedynie czuł dłońmi, i aż ogłupiał.
- Czy to...? - ciche, bardzo niepewne pytanie padło do Puchonki.

I rzut: udany, 4
II rzut: udany, 14
III rzut: udany, 21 - strzałka trafiła w zewnętrzną obręcz, nie otrzymujesz żadnych punktów, za to wyrasta ci piękne, obfite poroże... Za jakie grzechy, się pytam? Albo raczej, za które dokładnie, heh.
Podsumowanie: 501 - 18 = 483 . . . i rogi.
Owszem, znała go chyba lepiej, niż co najmniej większość uczniów szkoły, ale czy to znaczyło, że niektóre z jego zachowań nie mogły się zmienić? Był dla niej zupełnie inny, niż na samym początku. Nie wspominając już o tym, że tak naprawdę stale ją zaskakiwał.
- Wiesz, czasem kogoś znasz i myślisz, że wiesz i w ogóle, a potem, no, dzieje się coś niespodziewanego... I w sumie właśnie ty taki jesteś, że nadal mnie zaskakujesz? - odparła szczerze.
Co prawda kiedyś musiała zmierzyć się z paroma niemiłymi niespodziankami, jak chociażby jego ataki agresji. Ostatnim dużym zaskoczeniem - i chyba największym do tej pory - było zaproszenie na randkę. Nie zakładała już niczego z góry.
Uśmiechnęła się lekko na komplement odnośnie rzutów, ale wzruszyła też ramionami. Potrafiła lepiej, było ją stać na więcej! Tylko jakoś w tej chwili nie było stać ją na mówienie o tym na głos. Jeszcze znów zapętliłaby się w opowiadaniu o tym, że owszem, dałaby radę rzucić lepiej, ale ktoś ją rozprasza. O nie, tym razem głos rozsądku krzyknął zanim zaczęła kolejny niezręczny monolog, który najwyraźniej nie podobał się żadnemu z nich. Może milczenie było dla niej trochę nienaturalne, ale zdaje się, że oboje mieli być teraz z niego zadowoleni.
Odsunęła się zaraz o parę kroków, ustępując mu miejsca i uważnie przyglądała się jego próbom... Trochę gorszym, niż jej.
Uniosła lekko brwi po jego pierwszym rzucie, jednak również obdarzyła go lekkim uśmiechem.
- Zaraz chyba raczej ty będziesz potrzebował forów.
Nie mogła wiedzieć, jak bardzo miało okazać się, że miała rację. Drugi rzut był co prawda lepszy, jednak przy trzecim otworzyła aż usta ze zdziwienia, ponownie patrząc na jego głowę - tym razem nie ze względu na włosy, a dorodne poroże. I znów nie do końca wiedziała, jakiej reakcji chłopaka miałaby się spodziewać. Wpierw zamknęła buzię, kiedy tylko uświadomiła sobie efekt swojego zdziwienia. Zaraz, zbierając się do wyjaśnień, wskazując tuż nad jego głowę palcem, pozwoliła sobie na kolejny uśmiech.
- Umm... Więc... Hm. Poroże? Ale właściwie, to wygląda całkiem nieźle.
W zasadzie miała rację, był... Co najmniej chaotyczny w swoich zachowaniach. On ją widział jako chaos, ale ona była jego zupełnie innym rodzajem, bardzo ekspresyjnym, głośnym raczej i ruchliwym. On z kolei był bardzo stoicki, jedynie często niespójny czy zmienny w swoich reakcjach na pewne rzeczy, czy też podejściu, odpowiedziach udzielanych. Zależało wszystko od dnia, godziny, humoru i trochę układu gwiazd na nieboskłonie.
Dlatego też po chwili zastanowienia nad jej słowami, trochę faktycznie też widząc pewne i dla siebie czasem zaskaujące zmiany w zachowaniu, pokiwał na boki głową z niemym przyznaniu jej racji. Faktycznie, nie mógł się kłócić. Mimo to, w związku z tym temat randki zawisł w powietrzu i pozostał nierozstrzygnięty.
- Obniżam twoją czujność - wytłumaczył się trochę ośmielony i jej uśmiechem.
Uniósł brwi wysoko na jej potwierdzenie tego, co czuł na swojej głowie, a widzieć nie mógł. Rogi. Rzutki zrobiły z niego jakiegoś jelenia, co za chamstwo! Choć w sumie przy jego zmianach wyglądu, bardzo niecodziennych, rogi wydawały się nie aż tak nadzwyczajne. Miał tylko nadzieję, że to nie tak na stałe. Zerknął jakby na górę w konsternacji, by zaraz głupio wyrwał mu się szczery, krótki śmieszek, tak mu rzadki, aż trochę może nienaturalny przy jego osobie. Choć dla Sao pewnie już nie aż tak.
- W sumie nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe przy rzutkach - skomentował szczerze. Po chwili zastanowienia, krótkiej, finalnie podjął decyzję nie dać się zestresować przez coś tak głupiego jak rogi. Zamiast tego, zechciał może rozbawić Saoirse. - Ale potem może się tym zajmę, a teraz warto byłoby to jakoś chociaż dopasować do reszty mnie, skoro już jestem chwilowo jeleniem.
Skupił się chwilę, mrużąc nieco oczy, a jego loczki nieco się wydłużyły, zmieniając barwę na kasztanową, na nosie i policzkach pojawiły się brązowe piegi, a oczy nieco się powiększyły, wciąż ciemno-czekoladowe. Skinął lekko na nią.
- Co myślisz? - Pobujał głową nieco na boki. - Nawet nie są zbyt ciężkie.
Rogi stały się nagle głównym punktem tego spotkania. Chyba nawet przestało być niezręcznie po rozmowie o randkowaniu. Teraz jedynie Saoirse nie wiedziała, czego mogłaby się spodziewać po reakcji Romilly'ego na poroże wyrastające z jego głowy...
- Mm... Chyba o tym słyszałam, ale nigdy nie zdarzyło mi się... - nawet nie wiedziała, jak dokończyć, więc uniosła tylko ręce tak, by sięgnąć dłońmi ponad własną głowę i zagestykulowała nieznacznie, układając palce w kształt przypominający rogi.
Zaraz jednak opuściła ręce i wzruszyła lekko ramionami.
Z pewnością nie spodziewała się z kolei jego nagłego dostowania się do sytuacji. W innych okolicznościach ta przemiana mogłaby być nawet dosyć straszna - zwłaszcza patrząc na nieco powiększone oczy Ślizgona. Chyba nawet nie wiedziała, że metamorfomagia pozwalała na podobne rzeczy.
Uśmiechnęła się jednak pewniej, kręcąc lekko głową.
- Wow. Nie no, ślicznie, tak... Na pewno nie chcesz przejść się do Skrzydła Szpitalnego i zobaczyć, czy nie mogą z tym czegoś zrobić?
Jakoś nie pasowały jej do samego charakteru Romilly'ego, a nauczyła się już zwracać uwagę na jego komfort i dbać o to, by nie czuł się źle... No, może poza monologiem o randce sprzed chwili.
Pokiwał głową krótko w zrozumieniu. On nawet nie słyszał, więc tym bardziej mu się nie zdarzyło. Ale akurat właśnie, różnie już wyglądał, nie wpływało to tak na niego. Jedynym wyjątkiem było kiedy zmiany pojawiały się same pod wpływem emocji, bo czuł się wtedy cholernie obnażony i niemal głośny w swoich emocjach, a nie chciał, chciał móc je zatrzymać czasem dla siebie. Ale poza tym? W sumie miał bardzo dużą tolerancję.
- No, mi też nie - rzucił, by zaraz wzruszyć lekko ramionami. Przynajmniej faktycznie sporo niezręczności i zagubienia sprzed chwili zostało zepchnięte na bok, mogli skupić się na chwilę na czym innym i nie pogrążać w obustronnym braku umiejętności prowadzenia rozmowy. A przynajmniej jeśli ma jakikolwiek intymniejszy wydźwięk, wtedy gubili się oboje.
Nie hamował się szczególnie z przemianami, bo naprawdę czasem wyglądał wręcz tragicznie, rodem z horroru i Saoirse w sumie nigdy się go nie bała. Czasem była zafascynowana, czasem zmartwiona o niego, jeśli jakoś przypisała zmianę do nastroju, a czasem starała się nie gapić. Zawsze to widział, ale miło mu było w sumie, że się starała, szczególnie kiedy faktycznie miał moment, że nie czuł się komfortowo, z jakichkolwiek powodów. Ale też może dzięki temu czuł się w jej towarzystwie bardziej swobodnie niż z kimkolwiek innym, po prostu mógł być sobą i jej to nie przerażało. Mógł mieć ataki złości czy paniki, a ona nie odpychała go ze strachem, pożałowaniem czy odrazą. Raz dała mu nawet kopa, zasłużonego zresztą, ale mimo to nie odsunęła się od niego, choć rozsądek podpowiadałby co innego.
- Pójdę później. - Machnął ręką zbywająco. - Nie boli ani nic więc chyba może poczekać. Tylko będziesz teraz grała z jeleniem, teraz to na pewno przegram. Ale przynajmniej nadal mam ręce, a nie kopyta. - Uniósł w górę krótko dłonie, zamykając i otwierając je parę razy jakby w pokazie palców, zanim opuścił je znowu.
Nie to żeby też ewentualną przegraną się przejmował, może i nie chciał wyjść na zamuła czy coś, ale też nie miał ciśnienia żeby od razu się napinać na wygraną. Miał tylko nadzieję nie przegrać w proporcji jeden do dziesięciu...
- Twoja kolej, nie? - kiwnął na tarczę, zachęcając ją.
Właściwie sądziła, że nienawidził podobnych niekontrolowanych zmian i powód, dla którego w tej chwili tak spokojnie podszedł do sprawy poroża, był dla niej tajemnicą. Nie zamierzała jednak dopytywać. Nie chciała wprowadzić go w żaden rodzaj zakłopotania.
- Aha... Boję się tylko, żeby teraz nie skończyć podobnie - zażartowała.
Ostatecznie wcale by jej to aż tak nie przeszkadzało. Może zwracaliby na siebie dużo więcej uwagi jako dwa jelenie, zamiast jednego, ale czy byłoby to aż tak tragicznie złe?
Mimo wszystko zaraz uniosła kolejną rzutkę zaklęciem, aby zaraz mogła poszybować ku tarczy. 18 punktów. Kiwnęła głową na znak względnego zadowolenia z rzutu, który zaraz miała zamiar powtórzyć i... Szczerze mówiąc liczyła na nieco więcej punktów. Może za bardzo się pospieszyła? Zaklęcie zdawało się nie zadziałać poprawnie i jej kolejna rzutka upadła żałośnie przed tarczą. Sapnęła cicho i odczekała krótki moment tuż przed kolejną próbą. Tym razem udaną, ale wartą jedynie 3 punkty, na co z kolei wzruszyła ramionami i obróciła się z powrotem do Romilly'ego z lekkim uśmiechem.
- Ale przynajmniej jeszcze jestem bezpieczna - rzuciła, unosząc dłonie tuż nad głowę i rozkładając palce tak, by imitowały rogi Ślizgona.
Następnie odeszła na bok i splotła dłonie za sobą, gotowa na oglądanie kolejnego rzutu Romka.

I rzut: udany, 18
II rzut: nieudany, -
III rzut: udany, 3

Podsumowanie: 464 - 21 = 443
Z pewnością były powody, dla których sala przestała być używana. Niektóre proste, oczywiste, zwłaszcza dla uczniów, którzy zdawali sobie sprawę z tego, kto tu uczył. Z drugiej jednak strony, była wyjątkowa. Wyróżniała się na tle innych komnat, w jakich odbywało się lekcje na terenie zamku. Zdaje się, że szkoda byłoby pozostawiać ją pustą, a przecież tak wyglądała sytuacja w ostatnich latach. Korzystali z niej przecież jedynie zbłąkani uczniowie, albo tacy żądni przygód, lub innym razem ci, którzy potrzebowali samotności albo ukryć swoje uczynki przed niepożądanym spojrzeniem.
Gra w rzutki była niewinna. Mogła odbywać się gdziekolwiek indziej. Może nawet lepiej byłoby rozgrywać ją w innym miejscu - takim ze źródłem światła pochodzącym nie tylko ze sklepienia, które świetnie imitowało nocne niebo. Może właśnie przez to uczniowie nie dostrzegli, aby cokolwiek było nie tak. Być może nawet nie było się czym martwić, ale co najmniej zastanawiający miał okazać się dźwięk, który nagle usłyszeli zza drzew. Coś skrobało po korze drzew? Odbiło się od ściany? Może zaczęło ryć w ziemi? Trudno było ocenić, co i w jaki sposób wydaje podobne dźwięki, a spojrzenie w kierunku ciemności rogu pomieszczenia z pewnością nie pomagało. Można było też oczywiście podejść, ale czy aby na pewno to najlepsza decyzja?

zt x2