08-09-2021, 05:22 PM
Alice McIntosh
Data urodzenia
11 kwietnia 2005
Dom i klasa w Hogwarcie
V klasa, Gryffindor
Status krwi
mugolaczka
Status majątkowy
bardzo uboga
Miejsce zamieszkania
Edynburg, Szkocja
Orientacja
nieokreślona
Wizerunek
Emilia Jones
Freeform
to, co widzisz
Widzisz wyprostowaną dziewczynę z dumnie uniesioną głową i nieco wyniosłym spojrzeniem. Na jej wargach nie ma uśmiechu, prędzej dostrzeżesz pogardę. Jej powieki umalowane są zazwyczaj delikatnie ciemnym cieniem i podkreślone czarną kreską. Coś, co wyróżnia ją w tłumie, to blond włosy z szerokim, różowym pasmem spięte w koński ogon, oraz długie, złote kolczyki, wyglądem przypominające agrafki. Ubiera nieco wyzywające, przylegające do ciała rzeczy – dżinsy biodrówki lub z podwyższonym stanem, oraz topy lub bluzeczki o nieco prześwitującym materiale, najczęściej czarne.
Przyciętą grzywką zasłania cienką, poziomą bliznę na czole, nad prawą brwią. Jej paznokcie są prawie zawsze umalowane na ciemny kolor. Jej spojrzenie jest zawsze czujne, wypatrujące przeciwnika z każdej strony. Wyznaje filozofię, iż w życiu albo jesteś lwem, albo jesteś owcą, a ona woli być tym pierwszym. Nie waha się zaatakować. Nie boi się nawet najcięższych konsekwencji i gardzi osobami, które nie są w stanie same się obronić.
Jeśli miałeś na tyle szczęścia lub pecha, aby poznać ją lepiej, zauważasz, że przy Gryfońskim stole zawsze omija desery, nawet palcem nie tknie słodyczy, ciasteczek, czekoladek ani niczego, a podczas wycieczek do Hogsmeade nie wchodzi do Miodowego Królestwa. Nie odmawia za to alkoholu, papierosów, narkotyków i wszystkich innych używek – ani tym bardziej imprez.
Nie pozwala się dotknąć. Nikomu. Jeśli spróbujesz, w najlepszym wypadku skończysz z wykręconą ręką lub czerwonym śladem po spoliczkowaniu. W nieco gorszym – ze zwichniętym bądź wybitym nadgarstkiem, a w skrajnym – potraktowany dość brutalną klątwą.
A jeśli jakimś cudem jesteś jej najbliższym przyjacielem, wiesz, że na dnie kufra trzyma zeszyty z nutami, a w wolnych chwilach znika w komnacie muzycznej. Siada wtedy do pianina i gra menuety, inwencje, fugi, etiudy, sonatiny, sonaty, nokturny, wariacje – wszystko, co jej się tylko spodoba. Uwielbia muzykę klasyczną – a najbardziej romantyzm Fryderyka Chopina i mrok Erika Satie.
to, czego nie wiesz
ale nigdy nie wiadomo naprawdę, co się za nią kryje.
Od momentu, w którym przyszła na świat, nie pamiętała, żeby w jej życiu byli jacyś mężczyźni. Była tylko ona i mama – i nigdy nawet nie pomyślała, że w rodzinie potrzebny jest ktoś jeszcze. Nie żyli zbyt bogato, ale wystarczało im na zwyczajne, podstawowe potrzeby i zwykłe ubrania. Była szczęśliwym dzieckiem o bardzo bujnej wyobraźni, a nawet jeśli matki nie było w pobliżu i często wracała do domu przemęczona, i tak znajdowała czas dla swojej dziewczynki. Swojej małej Alicji w Krainie Czarów, która pozytywnością i pięknym uśmiechem potrafiła rozproszyć każdy rodzaj mroku.
Zaczęło się zmieniać w momencie, w którym poszła do przedszkola. Wtedy okazało się, że w życiu dziecka zazwyczaj jest ktoś jeszcze oprócz mamy – że ten dziwny pan kręcący się obok niej nazywa się tata i dzieci zazwyczaj go mają. Ona go nie miała, dlatego, jak to zazwyczaj jest w dziecięcym rodzaju, zapytała, co się z nim stało. I czy też go kiedyś miała. A jeśli tak, to dlaczego nigdy go nie było i nigdy o nim nie usłyszała. Mama nie była zadowolona z natłoku pytań, ale po kilku długich naleganiach wyjawiła jej, że tata był kiedyś strażakiem i umarł jeszcze przed jej narodzinami, kiedy ratował innych ludzi z pożaru. Mimo tragicznego końca i jego stałej nieobecności, Alice z miejsca pokochała swojego tatę. Stał się dla niej osobistym superbohaterem – mogła pochwalić się dzieciom, że jej tata ratował życie innych ludzi. To było cudowne uczucie – być córką tak wspaniałego człowieka, była z niego dumna. I z miejsca zapowiedziała, że ona kiedyś będzie taka sama.
Jej mama wydawała się coraz bardziej przygaszona, przytłoczona pracą i samotną opieką nad dzieckiem. Przełom nastąpił dopiero, kiedy poszła do szkoły podstawowej – ale nie ze względu na matczyną dumę, a dlatego, że w jej domu pojawił się ktoś jeszcze. Mężczyzna. Pan, który miał być jej drugim tatą. Nie spodobał jej się od razu – Alice zrobiła awanturę, że wcale nie potrzebują drugiego taty, skoro ten pierwszy był w porządku. Co z tego, że umarł? Jak mama może o nim zapominać? Zatrzasnęła się w pokoju i nie odzywała się do nich przez dobry tydzień. Drugi tata zawsze hamował mamę, mówiąc, że pewnie Alice potrzebuje czasu, żeby zaakceptować nową sytuację, to w końcu poważna zmiana. I miał rację, w końcu ją zaakceptowała. Bo musiała. Facet żył z nią w jednym mieszkaniu, pod jednym dachem. Nie znosiła go przez cały czas, ale mama miała gdzieś fochy i obrażanie się Alice. Była zauroczona nowym tatą do tego stopnia, że robiła mu obiadki, podkładała poduszki pod zmęczone nóżki i tłumaczyła, że bardzo dużo pracuje, ale dzięki temu będzie ich stać na wiele lepszych rzeczy. Alice to nie interesowało. Przebywała w domu tyle, ile musiała, a resztę czasu próbowała spędzać z kolegami ze szkoły.
Jej względny spokój został przełamany niespodziewanym wydarzeniem – bo w jej rodzinie pojawiła się nowa istotka. Jej młodszy o dobre osiem lat braciszek Timmy swoim własnym urokiem i niewinnością pogodził matkę z córką. Zaczęła nawet tolerować swojego ojczyma, chociaż jedynie przez wzgląd na Tima i fakt, że to on był jego tatą. Tata w jej obrazie brzmiał dumnie, jak superbohater, którego trzeba kochać i szanować, bo zawsze chroni swoich najbliższych – dała więc ojczymowi szansę się wykazać i zapewnić braciszkowi to, czego ona nie doświadczyła.
Zdawało się, że od tej pory będzie dobrze. Alice co prawda przychodziła do szkoły niewyspana, gdy mały Tim budził się w nocy z płaczem, ale nie miała o to pretensji. Nawet rozumiała, że dzieci tak reagują, gdy jest im źle, a nie potrafią się porozumieć inaczej z dorosłymi. Pomimo ciężkiej czasami sytuacji, przynosiła dobre stopnie do domu, a nawet dostała się do szkoły muzycznej – chodziła przez kilka lat na lekcje pianina i zdołała zakochać się w muzyce klasycznej – w wymagającym Bachu, klasycznym brzmieniu Mozarta, romantycznych nutach Chopina albo gwałtownych porywach Beethovena. Dźwięki stały się jej nową krainą czarów, sposobem na przegonienie najciemniejszych chmur.
Tych z czasem było coraz więcej. Dwa lata trwała iluzja, którą stworzył jej ojczym. Tyle wytrzymał, nim po raz pierwszy uderzył matkę – i wmówił jej, że jest to jej wina, bo go zdenerwowała. Pamiętała, że mama uciekła wtedy z domu, zostawiając ją i Tima na pastwę ojczyma. Jako dziesięcioletnie dziecko nie miała zielonego pojęcia, co robić, ani jak się zachowywać. Zabrała braciszka w najciemniejszy kąt najbardziej odległego pokoju i starała się zajmować jego uwagę przez cały czas, byleby tylko nie krzyknął, nie pisnął. Jego ojciec nie był superbohaterem. Był potworem – nieobliczalnym, szalonym, któremu od początku nie powinna była dawać szansy. Wiedziała, że za wszelką cenę będzie musiała chronić Tima – bo mama nie da rady mu się sprzeciwić, a jej braciszek był za mały, żeby się postawić.
Matka wróciła następnego dnia, kiedy ojczyma nie było w domu. Spakowała walizki i powiedziała Alice, że wyjeżdżają. Dziewczynka nie zadawała pytań, pomogła jej się pakować – ale już na progu mieszkania natknęły się na niego. Wrócił wcześniej do domu. Alice spodziewała się, że pobije mamę jeszcze gorzej – ale nie. Zamiast tego, zaczął płakać, wyrzucać sobie, że jest okropnym człowiekiem, nigdy nie powinien był podnieść na nią ręki, i że nie chce stracić swojej rodziny, bo naprawdę ją kocha. To wszystko przez stres. Alice nie chciała w to wierzyć. Chciała krzyczeć, aby uciekały. Ale matka uwierzyła. Zostały.
Jego słowa okazały się kłamstwem.
Zaledwie miesiąc później uderzył ją znowu. Zauważyła, że zaraz po ataku na matkę najczęściej stawał się milszy. Przynosił jej kwiatka albo coś słodkiego, perfumy, na które zwyczajnie nie było ich stać. A ona to łykała i dawała mu kolejną szansę. Było coraz gorzej. Z czasem przestał ją już przepraszać, a ona pozwalała sobie wmawiać, że wszystko jest jej winą, popełnia błędy, a on jest przecież taki zmęczony, pracuje w końcu na rodzinę. Widziała, że jest na skraju wytrzymania – w końcu w domu pojawił się alkohol. Na początku niewielka ilość, z czasem przestała się jednak ukrywać. Pili najprawdopodobniej oboje. Codzienność Alice ograniczała się do pójścia do szkół, oraz opieki nad Timem, który był za mały, żeby pojąć, co się dzieje i żeby się obronić.
Jeden wieczór pamiętała szczególnie. Stała wtedy za drzwiami kuchni – chciała przynieść Timowi ciastka, jednak to właśnie w tym pomieszczeniu w najlepsze trwała kłótnia. Pomiędzy wrzaskami i ciosami usłyszała, jak ojczym wyrzucał jej mamie, że nic dziwnego, iż ojciec Alice zapił się na śmierć. Z taką kobietą nikt by nie wytrzymał. Jest potworem. To wszystko była jej wina.
Alice wtedy oberwała otwieranymi gwałtownie drzwiami i straciła przytomność. Chociaż o tym dniu wolałaby zapomnieć – boleśnie przypomina jej o tym blizna na czole po szyciu. Przypomina jej o dniu, w którym runął cały jej świat. Dniu, w którym okazało się, że tata wcale nie był superbohaterem, a pijakiem – jak teraz jej mama. Jak jej ojczym.
Wszyscy byli tacy sami.
Zgasła z dnia na dzień. Znienawidziła swoje życie, które od samego początku było jednym wielkim kłamstwem. Teraz dźwigała na barkach opiekę nad dwuletnim dzieckiem, a sama jeszcze chodziła do szkoły podstawowej. Chwilami oczyszczenia były momenty, w których mogła uciec do salki z fortepianem w szkole muzycznej, i grać. Największą ulgę i największe cierpienie przynosił jej Nokturn c-moll numer 20 Chopina.
Jedynym pozytywnym przełomem była chwila, w której do mieszkania wszedł nieznany człowiek, informując rodzinę, że Alice nie jest zwyczajnym dzieckiem, a czarownicą. Wszyscy, włącznie z nią samą byli w szoku, bo przecież nie było praktycznie żadnych przejawów jej mocy. A jednak. Pojawiały się szczególnie wtedy, gdy się bała, lub gdy starała się bronić Tima. A to coś uderzyło w szybę, a to niespodziewanie w kuchni spadł talerz, odwracając uwagę ojczyma od dwóch kulących się dzieci. A to przepaliła się żarówka. To były niesamowicie niewielkie sygnały – ale jak widać, miały znaczenie.
Pamiętała ten dzień. Wtedy po raz ostatni nazwała ją małą Alicją w Krainie Czarów. Teraz nabrało to zupełnie innego znaczenia. Z ciężkim sercem i wielką awanturą o wydawanie pieniędzy, poszły na Pokątną i kupiły jej niezbędne rzeczy – szaty, książki, różdżkę. Na peronie była tylko mama z Timem. Uściskała ich oboje, gdy wsiadała po raz pierwszy do Ekspresu Londyn-Hogwart, z pełnym niepokoju sercem, co się stanie, gdy zostawi ich na cały rok.
Z jakiegoś względu Tiara Przydziału stwierdziła, że będzie pasowała do Gryffindoru. Alice nie wiedziała, dlaczego, ale przyjęła tę decyzję. Zresztą, jeszcze nie za wiele wiedziała o świecie magii, toteż przez ten jeden rok chłonęła wszystkie nowe doświadczenia. Nowy świat pochłonął ją na tyle, że zderzenie z rzeczywistością było bolesne.
Podczas pierwszych wakacji, kiedy wróciła ze szkoły, jej ojczym widocznie był zdystansowany. Cieszyła się z tego, bo wszystko było w miarę normalnym porządku, kiedy kontrolował się, szczególnie przy niej, jakby bał się, że jednym spojrzeniem może przemienić go w żabę, albo w pająka i zgnieść. Byłoby to piękne, ale wiedziała, że nierealne. Czuła, że toczyła się między nimi jakaś dziwna gra – on badał, na ile sobie może pozwolić, a Alice próbowała to wytrzymać. Kiedyś nie wytrzymała i w odruchu rzuciła na niego zaklęcie odpychające. Podziałało, przeraził się – na chwilę. Za moment z Ministerstwa Magii przyleciała sowa z upomnieniem, że nie może czarować poza Hogwartem. Ojczym znów wiedział, że jest bezkarny.
Od momentu tego cholernego listu, wszystko wróciło do dawnych zwyczajów – pijany ojczym bił matkę, ona upijała się w trupa, a Alice próbowała zajmować się Timem, żeby tylko miał w miarę normalne dzieciństwo. Do tej codzienności mogłaby przywyknąć. Ale los miał dla niej więcej… niespodzianek.
Pewnej nocy, kiedy pijana matka spała, poczuła, jak ktoś kładzie się do jej łóżka. Od razu wyczuła woń alkoholu i wiedziała, kto to jest. Myślała jedynie, że może był tak pijany, że pomylił pokoje. Ale nie. Ten oddech, ten dotyk, te słowa i ten paraliżujący strach zapamiętała na całe życie. Po wszystkim usłyszała jedynie, że jeśli piśnie komukolwiek słówko, to mały Tim bardzo szybko znajdzie się gdzieś na śmietniku ze skręconą główką. I dostała czekoladowego cukierka. Znienawidziła od tamtego czasu wszelkie słodycze. Ale potem było tylko gorzej.
Po powrocie do Hogwartu nie potrafiła się w nim odnaleźć. Nie wiedziała, jak powinna się zachowywać. Przestała być wylewna, przestała patrzeć ludziom w oczy, przestała pozwalać się chociażby dotykać. Przez dłuższą chwilę przemykała korytarzami szkoły jak cień – aż do momentu, w którym ktoś uznał ją za tą słabszą i zaczął zaczepiać. Wtedy po raz pierwszy uwolniła z siebie całą frustrację i gniew, nie tylko wydzierając się na tę osobę, ale jeszcze racząc go soczystym urokiem. Potrzebna była interwencja nauczyciela i otrzymała za to szlaban, ale jeszcze nigdy nie czuła się z siebie tak zadowolona. I silna.
Przemiana w niej nastąpiła praktycznie od razu. Z oszczędności przy następnej wycieczce do Hogsmeade kupiła sobie farbkę do włosów, wyszperała kilka lepszych ubrań. Zmieniła kompletnie swój styl, zaczęła ubierać się bardziej wyzywająco, malować nie tylko pasemka włosów, ale też swoją twarz. Chadzała wyprostowana po korytarzach, jakby całą sobą krzyczała Żyję i nie dam się złamać! Z ofiary przekształciła się w szkolnego prześladowcę. Zrozumiała, że w życiu albo jesteś lwem, albo jesteś owcą – i jeśli chodzi o nią, to zdecydowanie wolała być tym pierwszym.
W domu sytuacja się nie poprawiła. Przechodziła to samo piekło za każdym razem, gdy wracała do domu – czy na święta, dla Tima, czy na wakacje. Ale wiedziała już, że to nie potrwa długo. Musi jeszcze dotrwać do siedemnastych urodzin. Potem jej ojczym pożałuje, że kiedykolwiek przekroczył próg jej mieszkania.
otchłań również spogląda w głąb ciebie.