19-09-2021, 01:03 AM
Teodor Prus
Data urodzenia
20 kwietnia
Dom i klasa w Hogwarcie
Hufflepuff, VII
Status krwi
100%
Status majątkowy
bogaty
Miejsce zamieszkania
Gdańsk
Orientacja
***
Wizerunek
Taco Hemingway
Freeform
Kiedy wpiszesz w Googla jego nazwisko to wyleje się milion informacji o jednym z jego przodków, jego dziełach i historii. Dzieci z magicznych rodzin czystej krwi chyba już tak mają, prawda? Ich opowieść zaczyna się długo przed nimi, naznaczona czasem oraz rysem historycznym dekad bezpowrotnie minionych. Tym całym syfem, skrupulatnie ukrytym pod stertą kurzu, na który patrzy się z nienawiścią, chce się na niego krzyczeć, odepchnąć od siebie jak najdalej z lichą nadzieją. Tylko po to, by wykreować się bez cudzych spojrzeń na sobie. Własne imię, wielce dalekie od rodzinnego nazwiska. Przodek Todora miał taką szansę: podbił świat mugoli piórem, a świat magiczny miotłą. Żaden potomek tego nie powtórzył. Chciał czy nie, widział w tym jednym facecie inspirację do działań różnych. Często pędzoną sympatią, niedużo rzadziej nienawiścią czy amokiem wypalającym ambicję tak bardzo, że szczytem starań było jedynie liźnięcie sukcesu swojego praojca. Tylko w jednym świecie, tym magicznym.
Podbicie dwóch światów, zachowując równowagę to sztuka zapomniana we współczesności. Dzieci z magicznych rodzin czystej krwi chyba już tak mają, prawda? Od młodości ściąga się je na magiczną drogę, oddalając od głupiej przyziemności. Traktując ją jako bardzo miałką, nieważną, niepotrzebną do realizacji celów i ambicji rodziny. Jednostka umiera w tym systemie, indywidualność pozostaje jedynie, gdy można na niej osiągnąć coś więcej niżeli wymuszone brawa od bliskich. To sieć relacji współzależnych, odgrywanie idealnej roli ku zadowoleni seniora rodu, który ma wolności najwięcej. Na ile pozwala mu pozycja rodziny. Na ile sznurki władzy są odpowiednio napięte. Na ile nikt nie wykazuje chęci buntu.
Zaczęło się na Lubelszczyźnie po czym jeden z seniorów przeniósł się w stronę morza. Dzieci z magicznych rodzin czystej krwi chyba już tak mają, prawda? Grzecznie idą za starszymi krewniakami, nie chcąc sprowadzać problemów. Chociaż dorośli nie mówią im wszystkiego. Pozostawiają swój wstyd zagrzebany w ceglanych murach jednej posiadłości, aby odżyć w innej. Z pozornie czystą kartą, bez wszelkich plugastw. Po czym pewne nawyki wraz z traumami się dziedziczy. Nieśmiałą ucieczkę z rodzimych Kresów Wschodnich nad Bałtyk, zaczynając innowację a rodzinną przeszłość uznaje się za relikt oglądany pod szklanym kloszem. Omglonym tajemnicą, zaszronionym półsłówkami, zasłoniętym kortyną niepewności.
Zostaje się powitym w piaskownicy kłamstw. Dzieci z magicznych rodzin czystej krwi chyba już tak mają, prawda? Nie dostają prawdy nigdy. Dopiero kiedy wychodzą poza teren domu uczą się widzieć, a świat jest przerażający. Dlatego najczęściej wracają z płaczem, w bezpieczne ramiona tego, co daje im życie i zabija. Dzień po dniu. Wypławia z włosów kolor, mechanizuje zachowania. Wszystko napędza nieme porozumienie, brak ciekawości i wnikliwości. Chociażby czemu nazwisko Głowacki przepadło na rzecz jakiegoś Prusa? Przy tym pozostawiając nienaruszoną sławę rodu od dekad? Odpowiedź musi kryć się w gwiazdach. Teodor nigdy jej nie poznał, chociaż usiłował niejednokrotnie.
Słodki chłopczyk klasną w swoje pulchne rączki, czerwieniąc się na policzkach. Rodzina zaczęła do niego urokliwe wzdychać, obdarzając spojrzeniami zaślepionymi urokiem malca. Wtem jego siostra samodzielnie usiadła, odbierając uwagę publiczności. Na plaży w Brzeźnie zrobił się tłum zainteresowany dwójką dzieciaczków na różowym kucyku w typowym dla Bałtyku dniu. Pozornie ciepłym, na słońcu wręcz gorącym. Wiatr zagłuszał swoim rykiem rozmowy zaś plaże jak zwykle zachęcały do bosych spacerów. Nie był to czas turystów. Jeśli nawet jacyś byli już obecni to z zamiłowania do słonej wody niżeli chęci urlopowania gdziekolwiek. Dziewczynka wyciągnęła ręce do matki, chcąc pokazać swoją dominację nad tłumem. Teodor wtedy tego tak nie rozumiał. Miał proste myśli, które jeszcze nie umiały formułować się we słowa. Wymowny ruch swojej siostrzyczki uznał za zachętę do zabawy. Zaczął raczkować w jej stronę, a jęki zachwytu zdawały się co najmniej tak szalone jak na nielegalnej walce kogutów. Dziewczynka zrobiła dziwną minę, maluch chciał ją pocieszyć. Zamachnął się rączką, która siarczyście uderzyła w twarz siostrzyczki. Popłakała się, a zła fama o Teo rozeszła się po całej plaży. O sytuacji, którą jeszcze długo będą powtarzać wszyscy świadkowie w swoich domach. Po czasie zmieni się to w anegdotkę, a za parę lat będzie oblewać chłopaka rumieńcem wstydu lub nieszlachetną dumą.
Brunecik dorastał w cieniu swojego występku i blasku swojej siostry. Połączenie, które głównie sprowadzało nieodparte poczucie winy. Niemijającą gorszość względem krewniaków, odtrącenie od rodziny, a to wszystko w tak młodym wieku. Miał może cztery, pięć lat i wiedział, że jego siostra jest zła. Rodzina zdawała się też o tym wiedzieć i być z tego dumna. Teodor chciał być dobry, zwyczajnie dobry, aby wymazać jedyne wydarzenie przez pryzmat, którego ocenia go najbliższe otoczenie.
Zawsze uczynny i pełen chęci do pomocy. Kiedy kuzynostwo pod prymem siostry przypalało mrówki przez lupę to Teo przepraszał każdego komara, którego przypadkiem zabił. Dopraszał się zawsze rodziców o pomoc w rodzinnym interesie. Prusowie w tym czacie zajmowali się hodowlą wodnych istot. Z jednej strony byli opiekunami fokarium na Helu, skromnie finansując instytucję i tylko niekiedy służąc mugolom radą. Z drugiej zajmowali się kelpiami i wodnikami kappa. Handlowali tym, czego akurat potrzebowali czarodzieje w całej Polsce: egzotycznego demona, rdzeń do różdżki, łuski do eliksirów czy nawet własnego zwierzaka do sadzawki na terenie pałacyku. Ich rodzice byli tym zafascynowani, robili to z pasji nie tylko dla pieniędzy. Zaś Teodor... On się tym interesował ze względu na nazwisko. Nie widział w tym nic złego. Oddawał się dziecięcej fascynacji na kształt rodzicieli. Rozmawiał z rybkami w akwarium swojej sypialni. Oglądał dziesiątki obrazków magicznych stworzeń z ksiąg pochowanych w księgozbiorach domostwa. Bardzo chciał się w nich zaczytywać ze zrozumieniem.
Wiek jednak nie pozwalał mu na pozyskiwanie takiej wiedzy. Umiał czytać, względnie dobrze, w przedszkolu czytał innym dzieciakom, kiedy jego siostra spała. Czasem się zacinał przy dłuższych wyrazach lub tych mniej zrozumiałych. Wciąż był to tylko polski, a magiczne stworzenia opisywane najczęściej po angielsku skrywały tym więcej sekretów. Todor zgadywał znaczenia niektórych wyrazów, niekiedy bawił się ze słownikiem większym od swojej głowy. Wielokrotnie nabił sobie guza nosząc tomiszcza z miejsca do miejsca. Niejednokrotnie został ukarany przez zbyt bliskie zbliżanie się do zbiorników ze stworzeniami. I tak często był spychany przez siostrę ze schodów.
Rodzice Prusa wraz z dziećmi sprowadzili się na zachód Anglii, oficjalnie dla dobra dzieci, aby wystartowały z nauką w Hogwarcie. Prawdziwym powodem było porzucenie starych nawyków i rozwój interesu ku poszerzeniu obszaru działalności. Świat skrywał jeszcze tyle dzikich, wodnych bestii, których hodowla w Polsce była niemożliwa poprzez Magiczne Prawo albo bardzo niesprzyjające warunki przyrodnicze, których nie można stworzyć sztucznie. Zaś też niczyim celem było niewolenie stworzeń w warunkach fatalnych, nader nieodpowiednich. Niektórzy ludzie są źli, ale nie są potworami. Poza tym mówimy o Hogwarcie, co w niektórych kręgach dalej kojarzy się z renomą oraz prestiżem. Dzieci z magicznych rodzin czystej krwi chyba już tak mają, prawda? Są tylko pionkami w większej grze. Ich wybór polega na decyzji czy chcą o tym wiedzieć, czy nie.
Pierwsza wizyta w Londynie, na tym magicznym dworcu. Todor czuł się wdzięczny za możliwość podróży do Hogwartu, jego siostra zdawała się myśleć inaczej. Jakby należało jej się miejsce w tej szkole. Cóż, może tak było, chłopak tego nie kwestionował. Zwiedził stolicę Anglii, tę mugolską i widział tam różnorakie niesamowitości. Pogoda przypominała tę na jego ulubionej plaży. Wilgoć wymieszana z mgłą, smog wdzierający się w płuca niczym niechciany gość, wiat wytłumiony dzięki fasadom budynków. Czyli właściwie coś wielce dalekiego od piasku, w którym można łudzić się na znalezienie bursztynu oraz zimnych fal Bałtyku, które z łatwością przyprawiają o odmrożenia. Teo miał jednak miłe poczucie przynależności do Londynu. Mógłby tutaj mieszkać.
Tym bardziej ekscytował się wizytą na dworcu. Pożegnał się z rodzicami prędko, ojciec pomógł mu z bagażem i zaraz wrócił do żony z ukochaną córeczką. Im pożegnanie zajęło o wiele więcej, ale młody Prus zostawił to za sobą. Miał szansę na całkiem nowy początek, gdzie nikt nie będzie mu wypominał głupoty z wczesnej młodości.
Wsiadł do przedziału z równolatkiem. Przywitał się, zaczął nawet jakąś gadkę, co zdawało się bardzo śmiałe. Nie zauważył nawet, że całą drogę do szkoły przegadali po polsku. Siostra Todora weszła do nich pod koniec, żaląc się bratu na jakieś niemiłe dziewczyny. On ją pocieszył, zresztą zawsze tak robił kiedy tylko dziewczyną targały rozterki i smutki. Przecież mógł żywić do niej urazę i pretensję, ale nie porzuci od tak rodziny. To byłoby dziwnie złe. Brunet nie należał do takich ludzi.
Siostrzyczka snuła się w wężowych barwach między szarawymi kolumnami zamku, kiedy Teodor wyznawał zasadę jednego outfitu przez cały rok. Jeśli nie można nosić czarno-żółtego szalika w maju to po co nosić go w zimie? Jeśli sandały i skarpety pasują na palże w środku lipca to czemu nie można spędzić w nich całej zimy? Dlatego, że skarpety szybko mokną, prawda. Natomiast myśl przewodnia tej części historii jest inna: przeskakuje kilka lat do przodu pozostawiając za sobą pierwsze lata nauki w Hogwarcie. Czy działo się wtedy coś ciekawego? Nie, jedynie jakieś mniejsze dramaty siostry, którymi Teo zdawał się jeszcze przejmować. Był dla niej zawsze, a ona go potrzebowała jedynie do budowania własnej marki. Czasem musiała się na kimś wyżyć, któregoś dnia potrzebowała od niego zaklęcia, innym razem zwalić na niego nudny esej z transmutacji.
Co akurat było ciekawe, dziewczyna górowała we wszystkich przedmiotach nad bratem, który swoją niszę odnalazł w transmutacji. W niej chociaż umiał Prusowej dorównać, stąd uczennica tak chętnie posługiwała się jego zapałem, odejmując sobie z karku zajęć dodatkowych. Rzucała Todorowi temat, który ma zbadać, a on po własnym rozeznaniu wykładał jej wszystko nader przystępnie. Ona oszczędzała czas, on czuł się potrzebny jak nigdy. Jeśli nie dla rodziców to chociaż dla niej.
Dopiero na trzecim roku brunet dostał coś, co przypominało samodzielność. Formę zdrowego egoizmu wraz z umiejętnością myślenia o sobie. Lepiej nazwać ten dzień pojawieniem się Kogoś w tamtych latach nauki. Nico, ze swoimi śmiesznymi różowymi corcsami, który rozświetlał dzień niczym poranna gwiazda przełamująca mrok niewiedzy. Chłopak zaczął zadawać pytania czemu akurat Hogwart skoro Teodor jest z Polski. Czemu tak daje się wykorzystywać siostrze skoro miał na swoją naukę inne plany. Tak od słowa do słowa. Przez rozmowę do rozmowy, zaczęli się razem wozić po Hogwarcie. Jeden w ulubionym dresie, drugi częściej w mundurku.
Teodor przy Nico odżył, zmienił się, zaczął być sobą. Brzmi to może ckliwie, ale życie zbudowane jest ze schematów. Oni byli młodzi, głupi i pełni książkowych wizji świata. Przynajmniej Prus tak widział swoje hulanki z nowym najlepszym ziomkiem. Chociaż nie spędzali każdej chwili razem - byłoby to ograniczające. Szczególnie, kiedy Polak zaczął interesować się animagią. Zaraz po siostrze, jak się okazało. Ona robiła to ostentacyjnie i głośno, chwaląc się każdym swoim dokonaniem. Zdawała się taka próżna i młoda. Od razu zaczęła eksperymentować z liściem mandragory, a jej brat Puchon. Cóż, bardziej w sekrecie, aby siostra nie zrobiła mu jakiejś głupoty. Czy byłaby zdolna odciąć język, aby ukrócić bratu dostęp do magii? Z pewnością tak!
Zatem samodzielnie poszukiwania Prusa były niełatwe: począwszy o zdobyciu wiedzy z ksiąg poprzez samo zdobycie liścia mandragory. Co więc robił Polak, aby nie zgłupieć? Oddał się cierpliwości. Czuł, że będzie miał jedną szansę. Dlatego, bywały dni kiedy milczał i jadał jakoś nieśmiało, trzymając pod językiem liść laurowy. Tak dla próby, sprawdzenia na ile utrudnia to życie codzienne, a na ile nie ułatwia zajęć magicznych. Nawet Nico o tym nie wiedział. Do czasu przynajmniej. Wszak minęły dwa lata suchych poszukiwań książkowej wiedzy i skrawków rozmów siostry oraz profesora transmutacji podsłuchanych celowo na korytarzu pod wielką presją bycia przyłapanym.
Ten czas owocował również w – jak to mówią w Polsce – przypały. Te z Nico głównie. Niektóre skończyły się na odejmowaniu setek punktów dla ich domów. Inne pozostawiały tylko traumy jakże wyjątkowe dla ich duetu. Trzymanie nastolatków w szkole magii z pięknymi ludźmi nie może przecież się kończyć na przyziemnych sytuacjach, prawda? Prawda, bo kiedyś nadszedł dzień, gdzie Teo uwarzył eliksir wielosokowy. Zdawało się łatwiejsze niżeli mycie zębów z liściem paproci pod językiem. Chłopcy zmieli się w dziewczęta, poszli wieczorem pod prysznice, aby doświadczyć nastoletniej ekstazy zakazanego owocu. Główną motywacją była jakże samcza myśl o cyckach. Piękna idea, że jeszcze nikt na to nie wpadł. Albo wpadł i musiał się tym nie chwalić, co zdawało się słuszne. Informacja wpadłaby w nieodpowiednie uszy, kolejno wyszła przez jeszcze gorsze usta, trafiając do dyrekcji.
Plan idealny skończył się płaczem. Soczystym szlochem w dormitorium puchonów. Głównie przez głupotkę Prusa. Zachciało mu się podglądać dziewczyny pierwszy i ostatni raz. Pierwszy i ostatnio raz zapomniał o tym, że jego siostra też jest kobietą i chodzi pod prysznic. To było złe, bardzo złe, okrutne wręcz ze strony losu, iż odważył się na taki paskudny żarcik. Tak musiała działać karma. Była szmatą. Teo wtedy postanowił szmatą nie być. Chociaż wychodziło mu różnie. Pierwszy i ostatni raz.
W okolicach V roku jego siostra trafiła na piękną burze. Chciała dokonać pierwszej przemiany, czuła się gotowa. Ambicja oraz gorycz emanowały z każdej komórki jej ciała. Dziewczyna zmieniła się w coś na kształt szprotki. Utknęła w takiej formie. Todor wtedy zamarł. Kilak sekund głuchej ciszy, w której nie słyszał nawet własnego serca. Obserwował jej działania. Zdawało się, że źle wypowiedziała inkantację, może nieprawidłowo przyłożyła różdżkę do serca. Albo burza była zwykłą mżawką. Chłopak podszedł do pozostałości po swojej ślizgonce, do obleśnej hybrydy, która zdawała się dusić na powietrzu. Kazał komuś pobiec po jakiegokolwiek profesora. Sam zaś szepnął do dziewczyny słowa, które dusił w sobie od zawsze: wkrótce zrobię to lepiej.
Uczennica trafiła do posiadłości rodziców, którzy zażenowani sytuacją wrócili do Polski. Z córką. Todorowi natomiast nigdy nie żyło się w szkole lepiej. Nauka przychodziła łatwiej, nie czuł żadnego zagrożenia. W końcu mógł też rozmawiać z profesorem od transmutacji. O tym co i czemu tak stało się z jego siostrą. Ot, niewinne rozmówki, które mają rozjaśnić smutnemu Prusowi zaistniałe wydarzenia. W rzeczywistości tylko uzupełniał swoją wiedzą o animagii. Niewątpliwe wybrał się też do szkolnego specjalisty, pedagoga czy innego psychologa. W pewien sposób było mu to potrzebne.
Początek zimowych ferii zdawał się najlepszym czasem od pełni do pełni. Dużo czasu, gdzie liść mandragory będzie mógł bezpiecznie spoczywać pod językiem. Nico dostał zadanie: miał zdobyć ów liść. Miał pomóc też z eliksirem. Nie było łatwo, ale długie miesiące zdobywania teorii oraz prób do praktycznego podejścia do przemiany zrobiło swoje. Pomogły we wszystkim. Chociaż mandragora w smaku i strukturze była zupełnie inna niżeli jakiekolwiek zielone, które Todor miał pod językiem przez ostatnie lata. Równie źle smakowały tylko niektóre eksperymenty łóżkowe. Paskudztwa.
Ostatni rok przed dziką podróżą z Nico był pełen zaskoczeń. Dopiero wtedy udało mu się zostać animagiem, gdzie to pochwalił się swojemu profesorowi transmutacji. Czy dostał za to ochrzan? Niewątpliwie. Długo dojrzewał do tej decyzji, jeszcze dłużej rozkwitała w nim chęć wyuczenia się tej umiejętności, zaś najwięcej czasu skradła mu niepewność. W końcu jednak udało mu się. Pokonał siostrę, a jego ranga w hierarchii rodziny zaliczyła spory awans. Został prawdziwie złotym dzieckiem pamiętanym jedynie z tych dobrych rzeczy, którymi starał się zaskakiwać krewniaków całe życie. Gorliwość popłaca, a to wielce słodka myśl.
Chłopak starał się również o swoją przyszłą karierę. Nie wiedział kim chce zostać, ale wiedział, iż SUM-y powinien zdać nader wzorowo. Dlatego przygotowywał się do nich już od czwartego roku, na szóstym zaś przybrało to na impecie. W ramach przygotowań udzielał korepetycji dla młodszych uczniów. Tak, aby utrwalać sobie podstawy i żeby młodziaki lepiej odnalazły się w szkole. Może nie miał aż tak wielkiego serca, aby zależało mu na każdym pojedynczym uczniaku, ale Puchonki z pewnością łamały jego serce. Stąd tak chętnie dzielił się z nimi swoją wiedzą. Tym samym udając tego idealnego ucznia, który to nigdy nie stracił dla domu punktów. Prawda była odmienna, ale nie o każdym fakcie młodziaki wiedzieć musiały.
Nastąpił więc Ten Dzień, kiedy zebrał kilku uczniów na poprawę umiejętności eliksirów. Przygotował im kociołki oraz dopasował każdemu przepis na eliksir, któremu sprosta każde z nich. Dzieciaki kończyły ważyć napary, a Teo dumnie chodził między nimi służąc swoją radą. Pilnowanie przygotowania kilku eliksirów jednocześnie wymagało umiejętności. Tak przynajmniej Prus uważał, a od kiedy umiał zmieniać się w zwierzaka uznawał się za świetnego czarodzieja, który temu podoła.
Nie podołał.
Jeden chłopak postanowił zrobić żarcik, zamiast przykładania się do nauki. Kiedy Teo pochylał się nad jego kociołkiem, wywar wybuch mu w twarz, krztusząc chłopaka nieprzyjemnymi oparami. Nieco oszołomiony poszedł dalej, gdzie kolejny kociołek wybuch mu w twarz mieszanką źle dodanych składników. W połączeniu Prusa spotkała okropność, niewielka, ale wciąż znacząca. Od wtedy zaczęli wołać na niego Obeliks. Jeden eliksir zmienił jego życie, postarzając twarz od kilka lat do przodu. Słodka buźka nastolatka nabrała poważnych rys podchodzących do faceta w okolicach trzydziestki. Przystojniaka, co prawda, ale dalej starucha.
Teo wyjaśnił sytuacje gronu pedagogicznemu, które nie potrafiło nic poradzić. Zmieniła mu się twarz w wyniku nieudanego eksperymentu i trudno. Przynajmniej deformacje nie zaliczały się do tych okropnych i rozpuszczających twarz. A pierwsze dni po incydencie były zabawne. Idąc korytarzem chwytał wiele pożądliwych spojrzeń. Rozwiały się plotki niby to o nowym profesorze, a niektóre uczennice nawet rozważały jakieś niegodziwienie się za lepsze oceny z nowego, tajemniczego przedmiotu. Brunet nigdy tego nie wykorzystał. Wszak miał nie być szmatą i usilnie się o to starał.
Tułaczka po świecie z najlepszym ziomkiem zaowocowała w wiele niesamowitych przygód. Taka jedna, w Kanadzie, zabroniła im wstępu do tego kraju i to jedyna informacja, którą Teodor dzieli się z tego okresu. A tak to powrócił wraz z Nico na ostatni rok. Wzbogaceni o doświadczenie oraz determinacje okropnie wielką.
* Plotki na jego temat wyprzedzają jego chęć poznawania ludzi. To raz była szepnie komuś, że Teodor umawia się tylko z profesorami. To jakiś zazdrośnik powie, że bez brody nie ma co do niego startować.
* Wygląda na starego, bo ktoś nie umiał w eliksiry, nie jest mu przykro. Właściwie to to lubi.
* Literatura polska to jego drażliwy temat. Wtedy ze względnie opanowanego zmienia się w furiata, który akceptuje cudzą opinię, ale słysząc ją rzuca w ciebie krzesłem. Jakaś rada? Nie mów, że Łęcka była kurwą.
* Chętnie poratuję jakimś zaklęciem lub radą. Nawet jeśli nie ma o czymś pojęcia to postara się zrobić cokolwiek, byle nie czuć się w stagnacji.
* Ma na tyłku tatuaż z datą i wpisem Nicolai tu był. Jest to historia, której nie poznać nie zamierza.
* Kocha ojczysty język. Czasem jest wręcz językowym purystą, a kiedy nie zna jakiegoś słówka w obcym języku to wymawia je po polsku z akcentem. Chociażby nigdy nie mówi napkin , ale przezabawnie wymawia serwetka.
* Jego życiowe mądrości pochodzą z piosenek najgorszego gatunku.
* W postaci animaga jest kameleonem.