Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 64
Tim miał najpewniej znacznie lepszy czas od Killiana. Nie znaczyło to może, że od razu dobry, bo to już szło za daleko. Dobrze było jak dostawał uwagę kiedy o nią zabiegał, a jeszcze lepiej kiedy dostawał nie zabiegając. Na przykład kiedy Jay był w pobliżu, choć ten zdawał się umieć z nim rozmawiać z reguły. Albo raczej, radzić sobie z nim i jego humorami, i wiedzieć kiedy zrobić krok wstecz i dać mu się naobrażać i zazłościć aż rozchodzi, przemyśli i wróci na chwilę mądrzejszy. Ale z jakiegoś powodu to działało dla nich obu i Timothy ogromnie cenił ich przyjaźń. To była jedna z najważniejszych osób w jego życiu!
Teraz jednak myślał o kimś, kto stawał się coraz ważniejszy z każdym tygodniem mijającym w szkole. Nie umknęło jego uwadze, że Killian był ostatnio jakiś taki... Znowu zimny czy bardziej sykliwy. Trochę przywykł, bo często tak miał, czasem jednak zastanawiał się czy jednak mu się nie narzuca, czy nie zjebał, a może go nienawidzi tak naprawdę, a chemię między nimi sobie sam dopowiedział... A czasem był zły, że ten jest chujem i albo z nim nie gadał, foch, który nawet pewnie nie zawsze był zauważany, albo też był chamski i ostatecznie wymieniali kilka ostrych uwag. Nic więcej z reguły, nie zdarzyło się, ale jednak to już była słaba sytuacja.
Nie zmieniało to jednak zupełnie faktu, że Tima do Killiana ciągnęło bardzo i nawet mimo fochów i czasem nagłych buntów, że to koniec i już nie będzie miły, bo nich spada, on ma swoją godność i inne dramatyczne wzloty, potem widział go na korytarzu i wystarczyło głupie "cześć" by zapomniał o buncie i potknął się o własne nogi. Krucha złość to była, dynamiczna. Teraz trwał tak trochę w niej, a trochę w niepewności, gdy szedł z podręcznikami do świetlicy by pouczyć się czegoś spoza zakresu zajęć. Chciał bardzo nauczyć się nowego zaklęcia leczniczego. I może to była okazja, lub też przeciwnie, ale gdy wszedł i po kilku swobodnych krokach zobaczył Killiana, lekko mówiąc, zaskoczył się i zmartwił. A mówiąc dokładnie, tak, otwarte okno, przewrócone krzesło i obity, skołowany Killian pomiędzy jakoś źle wyglądały. Poza tym po prostu wyglądał jak śmierć i no przestraszył się! Nagle zapomniał o każdym gramie złości, jaką czuł do niego w ostatnim tygodniu, wszystko wybaczone.
- For fucks sake, co się stało? - Zapytał w szczerym przejęciu, dopiero podchodząc do niego pewniej. Deszcz padał przez okno, zawiewając jeszcze deszczem, więc rzucając torbę gdzieś obok Killiana, najpierw zamknął je, a potem dopiero kucnął przy Ślizgonie. - Wszystko w porządku? - Dopytał jeszcze, jakoś odruchowo przykładając dłoń do jego czoła na chwilę. Ale naprawdę wyglądał strasznie!
Killian tak naprawdę nie był świadom tego, jakie emocje targały Timem. Były chwile, które z całym szacunkiem do niego, nie dawały Ślizgonowi przestrzeni do zastanawiania się nad tym. Takie jak ta i szereg innych prowadzących do tego właśnie momentu. Teraz jednak mógł mieć pewność, że przez jakiś czas będzie mógł cieszyć się większą przejrzystością umysłu. Przynajmniej tak sądził... Wizje zwykle nie atakowały go jedna po drugiej.
Ledwo zbierał się po upadku, kiedy nagle usłyszał głos za sobą, na który aż się wzdrygnął. Akurat on i akurat teraz? Cudownie... Oczywiście obrócił ku niemu głowę, jednak szybko na nowo rozproszył się, gdy je drobny krwotok z nosa postanowił zostawić po sobie ślad na podłodze. Pospiesznie odwrócił głową i bezmyślnie wytarł krew w mankiet koszuli - rzecz jasna białej koszuli.
Prawie zaklął pod nosem, ale powstrzymał się, zaciskając mocno usta.
Co mu pozostało? Udawać, że wszystko w porządku.
Przed udzieleniem jakiejkolwiek odpowiedzi, wziął też głębszy wdech, przygotowując się do ustalenia wersji wydarzeń z samym sobą. A żeby pokazać, jak bardzo wszystko jest w porządku, postanowił wstać. Oczywiście był to beznadziejny pomysł, bo szybko zakręciło mu się w głowie i musiał złapać się najbliższego stolika. Zapowiadało się świetnie!
- Zrobiło mi się słabo, więc chciałem otworzyć okno. Świeże powietrze, wiesz - zaczął, po czym zacisnął na moment powieki.
Migrena dopiero puszczała. Potrzebował jeszcze trochę czasu. Potrzebował spokoju, a Timothy był w tej chwili jego przeciwieństwem.
- Sądziłem, że to pomoże i wystarczy, ale chyba po prostu jestem głodny. Jakkolwiek żałośnie by to nie brzmiało... Przynajmniej zaraz kolacja.
O ile jej nie przespał? Tego nie przemyślał. A jednak spojrzał teraz Krukonowi w oczy, żeby ten tym bardziej nie pomyślał, że ściemnia. Był w końcu wprawionym kłamcą. Zdaje się, że tak działały zielone akcenty na szatach.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 64
Tim mógł tylko mieć w tym wszystkim nadzieję, że nie dopowiada sobie zainteresowania Killiana w tych chwilach kiedy dobrze się dogadują i wszystko jest w porządku. Wbrew swoim mieszanym, dynamicznym uczuciom, dosyć nieraz skrajnym, ostatecznie okazywał się dosyć zdeterminowany i stały w tym by do niego wracać i prędzej czy później próbować do niego się zbliżyć od nowa. Ta chwila nie była wyjątkiem. Szczególnie, że to już któryś raz kiedy Killian czuł się źle, Tim był świadkiem i pojawiał się krwotok.
Nie chciał żeby wstawał i nawet miał zaprzeczyć, ale jakoś tak miał refleksję, że i tak by go nie posłuchał. Killian nie był zdecydowanie z tych ani użalających się nad sobą, ani przyjmujących pomoc czy wskazówki z łatwością. Ale gdy się zachwiał, i tak asekuracyjnie podtrzymał go objęciem ramieniem pod bok zdecydowanie.
- Znowu krwawisz - zauważył wspaniałomyślnie, przyglądając mu się w szczerym strapieniu. Zerknął na okno krótko, ledwie przelotnie. - Nie takie zaraz, jeszcze godzina, więcej nawet. Stoisz stabilnie? Nie ruszaj się.
Nie raczył wspomnieć, że nie kupił zupełnie kwestii głodu. Jakoś ostatnio był najedzony jak miał krwotok i niepokoiło go, że nie tylko nie pierwszy raz w dość krótkim czasie go miał, ale i nie wyglądał na zbyt przejętego, jakby to faktycznie nie było super rzadkie. Upewniając się najpierw czy na pewno stoi i mu nie runie, pospiesznie postawił krzesło względnie niedaleko okna, chociaż nie tuż przed i znowu otworzył okno. Albo raczej uchylił, nie chcąc roztwierać go całkiem i pozwalać na zbytnie przewianie. Świeże powietrze jednak faktycznie pomagało, szczególnie chłodne. I dopiero podszedł do Killiana, proponując mu znowu ujęcie pod bok, choć tym razem ostrożniej i aktualnie zwracając uwagę czy za to po łbie nie dostanie.
- Chodź, usiądź może przy oknie, mam tym razem nawet ze sobą cokolwiek więcej niż moje zimne ręce.
Nie chciał jego pomocy, a już na pewno nie jego zmartwienia. Nie będzie przecież zwierzał się, że jakieś durne jasnowidzenie robi z niego kalekę co pewien czas! A przynajmniej on właśnie tak to widział. Znał się, znał swoje ciało, jego odruchy i pracował nad tym, żeby wyzbyć się swojego daru.
Dodatkowo zdenerwował go durnym komentarzem o krwawieniu.
- Nie - odparł od razu, nieco ironicznym, choć zdecydowanym tonem.
Przynajmniej na moment udało mu się zapomnieć o makabrycznej wizji śmierci... Aż do chwili, kiedy jego wzrok spoczął na Timothym. Tylko jedno z ciał widział w miarę wyraźnie, ale czy jedno z pozostałych nie było Krukonem? Zmierzył chłopaka dokładnie wzrokiem. A może to tylko niebieski element ubioru, który nawet nie był mundurkiem? Nie mógł być pewien, wszystko było tak rozmazane...
Dopiero po dobrych paru sekundach złapał się na tym, że badawczo przyglądał się chłopakowi bez żadnego kontekstu, więc gwałtownie obrócił głowę w przeciwnym kierunku.
- Nic mi nie jest. Co ty tu robisz? - odpowiedział pospiesznie, licząc że uda mu się jakkolwiek odejść od tematu własnego upadku.
Zdecydowanie nie miał zamiaru też siadać, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że Tim kazał mu to zrobić. W przeciwnym wypadku może odetchnął by chwilę przysiadłszy na krześle, ale teraz chciał udowodnić, że wcale tego nie potrzebował! Wcale nie kręciło mu się w głowie... Tak bardzo...
z/t x2
|