Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
Tadzio brał bardzo na poważnie swoją pozycję obrońcy. Jak widać, nie tylko na boisku, bo zrządzeniem losu był na miejscu, kiedy Liv była w opałach. Niczym rycerz w złotej zbroi i na białym koniu pojawiał się na horyzoncie, Tadzio - rycerzyk w aluminiowej zbroi i na koniku na biegunach - pojawiał się na tyle blisko, żeby stać się tarczą Reagan przed czyhającym niebezpieczeństwem. I ani trochę nie narzekał.
Wylegując się tak, nie do końca z wyboru, przyglądał się Gryfonce w swych własnych ramionach. Była na tyle blisko, że mógł dostrzec kilka piegów więcej na jej nosie, niż miał zarejestrowane w pamięci. Może po prostu wcześniej nie miał okazji przyjrzeć się jej z bliska, ale teraz zauważył jak ładne ma oczy. Błękitne, z ciemniejszą zewnętrzna obwódką tęczówki. Nie było mu dane dodać więcej szczegółów do portretu Liv w pamięci, bo podniosła się do siadu. Na nim. Przynajmniej mógł teraz zaczerpnąć więcej powietrza, bo zniknął ciężar z klatki piersiowej.
Dopiero po lepszym dotlenieniu mózgu przeanalizował ich aktualną pozycję. Hm. Nie miał nic przeciwko, żeby używała go jako pufy do leżenia/siedzenia, ale, um... jego myśli ze zbyt dużą ochotą i łatwością podryfowały w strefę marzeń, gdzie z jakiegoś powodu nie było drzewa, łąki ani zamku w oddali, ale wciąż była Liv. Oj, była. Ekhem. Potrząsnął lekko głową, może nawet nieznacznie się rumieniąc, ale całe szczęście mógł odłożyć zastanawianie się nad własnymi myślami na później.
- Zrzucić? - Spojrzał podejrzliwie na drzewo. Nie ulegało wątpliwości, że jest ono magiczne. - Może to krewniak Wierzby Bijącej i też lubi brutalne zabawy. Nie wspinaj się nigdy na Wierzbę Bijącą, co? Jest jeszcze bardziej krwiożercza i wredna. - Skąd to wiedział? Próbował jej przybić piątkę. Skończyło się tym, że przybiła mu tę piątkę w splot słoneczny, aż go zamroczyło. Ma drzewko cela... Innym razem chciał spróbować ja przytulić. Podcięła mu nogi, zanim zbliżył się choćby na dwa metry. Podobno można ją było jakoś wyłączyć, ale najwyraźniej informacje jakie otrzymał nie były właściwe.
Jak tylko Livka w końcu sturlała się na trawę, podniósł nieco głowę, żeby spojrzeć na swoje stopy. Trochę zdrętwiały od tego uderzenia, ale już odzyskiwał w nich czucie. Znowu położył głowę na trawie, ale tym razem odwróconą w kierunku Reagan.
- Do usług. Nie spodziewałem się robić za materac w trakcie spaceru, ale spoko, służę sprężystością pośladków, dzisiaj udowodniły, że dobrze amortyzują. - Podrapał się po policzku, czując jakieś łaskotanie nieopodal ucha. Wyczuł coś pod palcami, więc złapał i podniósł nad sobą, żeby móc się przyjrzeć znalezisku. Rudy włos. Puścił go wolno na trawę obok siebie.
- Jeśli dziesięć oznacza "już umarłem", to w tej pozycji jestem bardzo żywy. Może poczuję oddech śmierci na karku, kiedy usiądę. - Uśmiechnął się nieznacznie, przyglądając się przez dwie sekundy, jak lekki wiaterek wprawia rude kosmyki tuż przy twarzy Livki w lekki ruch. A jak zorientował się, że z jakiegoś powodu bardzo świadomie zarejestrował ten detal, zaczerpnął głęboki oddech i odwrócił głowę, tym razem patrząc na kolorowe liście korony drzewa. Nie ociągając się, zaczął się powoli podnosić do siadu. I dopiero w trakcie tej czynności poczuł, że chyba trochę stłukł sobie łopatki. Na tyle, żeby wyrwało mu się z gardła krótkie jęknięcie, kiedy spróbował rozciągnąć ramiona.
- Pięć. Umieram na piątkę. Może na czwórkę, bo jednak trawa zamortyzowała uderzenie. Jakbyś ważyła więcej, to pewnie umierałbym na szóstkę. Na szczęście jesteś wagi piórkowej. Skąd ty bierzesz siłę na odbijanie tłuczków z taką mocą? - Nie miał pojęcia czemu tak nagle się tym zainteresował. Znaczy trochę miał pojęcie, bo od jakiegoś czasu Liv wzbudzała w nim fascynację, z jaką wcześniej na nią nie spoglądał. Wiedział, że ma jaja, ale nie podejrzewał, że większe od nie jednego męskiego przedstawiciela rasy ludzkiej. Włączając w to grono pedagogiczne i jego samego. Szacuken.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Bi |
Pióra: 131
Ten upadek z pewnością nie przedstawiał jej w najlepszym świetle. Ba, mogłaby się pokusić o stwierdzenie, że trochę jej brał z reputacji, o którą tak dbała, nie dbając wcale. Zabawne stwierdzenie, ale jednak wolałaby nie słyszeć na korytarzu komentarzy, że nie radzi sobie z drzewami, a wchodzenie po nich jest dla niej wyjątkowo problematyczne. Przecież nie było. To, że roślina uznała, że fajnie będzie ją z siebie zrzucić, to już nie była jej wina. Nie mogła z nim walczy, bo i jak? Na pięści? Dostałaby z gałęzi, ewentualnie grubszego konara i nokaut na kilka dni. Tak było z Wierzbą Bijącą, chociaż z tą nigdy nie miał okazji mieć bliskiej styczności. Nie była głupia, nie pchała się tam, gdzie nie powinna (jasne, zdecydowanie, ehe).
W tym wszystkim miała nadzieję, że Puchon, na którym wylądowała, a który był poduszką niebywale wygodną, nie będzie chodziło o szkole i opowiadał plotek. Oby, bo Lycoris będzie zmuszona użyć swoich wdzięków czy tam siły, żeby się chłopak opamiętał.
Przyjrzała mu się uważniej, dostrzegając rumieniec na jego twarzy. Jasne, że zwaliła to na siłę upadku. Nie widziała innego powodu, dla którego miały się czerwienić.
-Myślisz, że one się mnożą? Wiesz, skoro zwierząt w Zakazanym Lesie przybywa, może magiczne drzewa też opracowały swój własny system. Wyobrażasz sobie armię Wierzb Bijących? Hogwart zostałby zdominowany - powiedziała rozbawiona własną wizją. Już widziała rząd drzew buntująca się przeciwko uczniom wychodzącym na błonia. Bunt, który miał pokazać, że szkoła jest dla ludzi, tereny zielone dla natury. Gorzej jeśli kiedyś tak będzie. - Nie mam zamiaru. Tylko prawdziwy masochista zbliżałby się sam z siebie do Bijącej. Nie jestem kretynką, chociaż muszę znaleźć sposób, żeby ją uspokoić i zbadać tunele, które podobno pod nią są - stwierdziła, przez chwilę leżąc na trawie. Taka perspektywa jej odpowiadała, bolało ją kilka kości. Poza tym mogła przyjrzeć się drzewu, którego w myślach pozbywał się już dwadzieścia razy, i to na różne sposoby.
-Zawsze gadasz o swoim tyłku? Znaczy jasne, pewnie jest spoko, ale zazwyczaj ludzie ograniczają się do całego ciała. Musisz wyjątkowo go lubić - obróciła głowę, patrząc na niego. Chwilę później usiadła na trawie, bo jednak od tego bolał ją kark. - Ale muszę powiedzieć, że jesteś bardziej wytrzymały, niż podejrzewałam - rzuciła. No, niech ma już komplement, zasłużył.
-Raczej już nie poczujesz. Ewentualnie jakieś robale. Fuj, oby nie - skrzywiła się. Nie lubiła badziewia chyba najbardziej ze wszystkiego.
-Ej, dobra, uważaj, co. Wiem, że pewnie poradzisz sobie sam, ale mam trochę honoru. Ucierpiałeś przeze mnie, pokaż co ci się tam dzieje - rzuciła, tym razem ciało układając tak, że było na wprost niego. Nachyliła się nawet bardziej w kierunku chłopaka, kładąc rękę na jego ramieniu. - Tu cię boli? A jak nie to gdzie? Nie mów nigdzie, słyszałam jak jęczałeś - zmierzyła go wzrokiem. No i czemu się tak na nią patrzył, co? Ona umiała być miła, jak chciała.
-Nie muszę być wielkich gabarytów, żeby odbijać tłuczki. Mała waga sprawia, że jestem szybsza. Rozwinięte mięśnie rąk od spoliczkowania wielu uczniów sprawiają, że i z tłuczkami sobie radzę. Jestem dobra w machania pałką, to wszystko - wzruszyła ramionami.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
Liv nie musiała się martwić o ewentualne plotki, Teddy nie miał w zwyczaju trajkotania z napotkanymi znajomymi o upadkach innych znajomych. Jak już coś takiego komuś mówił, to przyjaciołom i w zaufaniu. I nie wszystkim przyjaciołom.
- Armia Bijących Wierzb? - Momentalnie jego wyobraźnia podsunęła mu obrazy szkolnych błoni zarośniętych wielkimi drzewami, które wściekle wymachiwały gałęziami do siebie nawzajem. Przez zastępy tak krwiożerczych i agresywnych bestii z pewnością nikt nie byłby w stanie przedrzeć się do zamku ani z niego wyjść. - To definitywnie zapobiegłoby wyprawom do Zakazanego Lasu. - No bo jak się przedrzeć przez drzewny front, który chce cię pobić na śmierć?
Niekoniecznie zraził się komentarzem, że ewentualny delikwent zbliżający się do Wierzby Bijącej jest masochistą. Wcale nie lubił, jak go bolało! - Hm, ja próbowałem. Myślałem, że znam sposób, ale jednak ostatecznie okazało się to nieskuteczne. Więc nie wierz, jak ktoś ci powie, że wystarczy w nią rzucić kamieniem z jeziora owiniętym w liść mandragory. Ani w śpiewanie kołysanki. - Skoro Liv chciała odnaleźć ten sposób, to Gilmore poczuł, że musi podzielić się z nią swoją dotychczas zdobytą wiedzą. Właściwie już od kilku lat nie próbował podejścia interakcji z tym wyjątkowym przedstawicielem magicznej flory, może razem z Reagan mogliby odkryć sposób "wyłączenia" rośliny?
- Bardzo lubię mój tyłek. To integralna część mnie, miękka do siedzenia, amortyzuje upadki. Należy mu się trochę uznania. - Nie bardzo mógł się obrócić, ale wykonał jakiś gest mający imitować zerkanie na swoje własne pośladki. Poklepał swoje siedzenie na wysokości nerek, bo przecież w tej pozycji nie miał dostępu do najwygodniejszej do klepania części.
Z uwagą przyglądał się, jak Liv przysuwa się, żeby znaleźć się na wyciągnięcie ręki, po czym sięga do jego ramienia. Jej dotyk okazał się dużo bardziej delikatny, niż mogłaby to sugerować jej pozycja w Quidditchu. Zamiast zdecydowanego i twardego dotyku pałkarza, poczuł ostrożną i ciepłą dłoń lekko naciskającą na spięte po upadku mięśnie. Aż wyprostował plecy, żeby bardziej poczuć gdzie faktycznie najbardziej boli. Bo to było całkiem przyjemne czuć drobne, dziewczęce palce emanujące ciepłem. Otrząsnął się z tego krótkiego transu i uniósł jedną rękę, krzywiąc się nieznacznie, jak poczuł ukłucie bólu.
- Niżej, na wysokości łopatek. - Nawet palcem wskazującym pokazał jakby w dół, żeby zobrazować swoje słowa. - Mam nadzieję, że mnie nigdy nie spoliczkujesz. Wolałbym zachować głowę na karku, a pod wpływem uderzenia mogłaby odlecieć. Nie spieszy mi się do grona Jeźdźców Bez Głów. - Aż z przejęciem zmacał się po głowie, jakby obawiał się, że może jej nie mieć.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Bi |
Pióra: 131
-A co, jesteś jednym z tych niesfornych Puchonów, którzy uwielbiają zapuszczać się do Zakazanego Lasu? - zainteresowała się. To jakoś wydawało jej się niebywale ciekawe, bo prawdę powiedziawszy Teddy nie wyglądał na takiego. Jasne pozory mogły mylić, ale nie, jakoś nie. Wystarczyło spojrzeć na tę jego twarz niczym szczeniaczka w ludzkiej formie.
-Zaraz, co? Śpiewałeś Wierzbie Bijącej kołysankę? - powiedziała, rozbawiona uważnie mu się przyglądając. Z może nie tylko tyłek sobie obił, jak teraz spadali, co? Nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy w takie sposoby. To już Lycoris prędzej stawiałby na jakieś zaklęcie, ale na Merlina, stanie przy drzewie i śpiewanie było zbyt absurdalne, nawet jak na nią.
-Nie spotkałam jeszcze osoby, która w tak pieszczotliwy sposób mówiłaby o swoim tyłku. Może w takim razie wypchaj sobie majtki poduszką, żeby przy kolejnym upadku ci się za bardzo nie potłukł, hmmm? Skoro jest dla ciebie tyle wart. A pozwalasz go innym dotykać? - wyrzuciła z siebie, rozbawiona. Zdecydowanie Puchon potrafił sprawić, że jej humor stawał się lepszy. Nadal w środku miała żądzę mordu, ale nie była już tak wielka, jak jeszcze chwilę wcześniej. Nawet drzewu postanowiła wybaczyć, że ją z siebie zrzuciło. Bo oczywiście Gryfonka nigdy nie pogodzi się z myślą, że to mogłaby być wina jej nieuwagi.
-Ej, ale nie wybiłeś sobie niczego, prawda? Nie jestem najlepsza w naprawianiu takich rzeczy, bo pewnie pozbawiłabym cię wszystkich kości - skomentowała, uważnie się temu przyglądając. Zsunęła rękę trochę niżej, żeby wyczuć miejsce, gdzie ewentualnie coś mu mogło rosnąć. Nie znała się na magomedycynie, chociaż kilka podstawowych zaklęć nie było jej obcych. Co innego, że bardziej stawiała na te atakujące, tak na przyszłość.
-Czy to skromne nawiązanie do Trzech Mioteł? Nie czuję się winna, że im przyłożyłam, naprawdę. Zasłużyli sobie - stwierdziła. Faktycznie nie żałowała. Może co prawda nie podobało jej się, że Enzo z nią tak jakby nie rozmawiał, ale wiedziała, że gdyby nie ona, nie rozdzieliłby ich nikt. - Ale ty możesz być spokojny. Jeśli nie zrobisz niczego, co zasłuży na mój gniew, to luz. Zresztą kilka razy mi pomogłeś, a swojego obrońcy się nie bije. A teraz zdejmij ubranie, muszę przyjrzeć się tej boleści. Ufasz mi co do zaklęć? - spytała. Wolała wiedzieć, bo ona sama sobie specjalnie nie ufała.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
Skrzywił się nieznacznie, w jakiejś karykaturze uśmiechu.
- No tak nie do końca. Próbowałem kilkakrotnie, ale zawsze jakoś po wejściu kilkunastu metrów ktoś mnie zatrzymywał. No to zrezygnowałem z prób. - Wzruszył ramionami, co wywołało ukłucie bólu. Udało mu się nie skrzywić, bo nie było to gorsze od oberwania tłuczkiem.
Kiedy ze zdziwieniem zapytała o śpiewanie kołysanki, Teddy z nie mniejszym zaskoczeniem spojrzał w jej błękitne oczy.
- No tak. Ktoś mi powiedział, że to działa, więc chciałem spróbować. - Nie rozumiał jej reakcji! Czy jeśli ona dostałaby informację z wiarygodnego źródła, to nie spróbowałaby tego w praktyce? Teddy właśnie tak działał. Jak coś go zainteresowało i w to uwierzył - a wierzył w wiele rzeczy z dziecięca łatwością - to nie mógł usiedzieć na tym swoim bohaterskim tyłku, dopóki nie spróbował się w praktyce.
Pokręcił przecząco głową, kiedy zaproponowała miękką ochronę cenionego siedzenia.
- Coś ty, poduszka nie jest potrzebna. - Jakby na poduszce lądował, to by mu się dupka zbyt delikatna i kapryśna zrobiła. Nie mógł sobie pozwolić na marudzący tyłek w trakcie meczu, bo kto wtedy obroniłby Livkę przed wściekłymi tłuczkami? Niech się zadek hartuje. - A co, chcesz dotknąć? - Generalnie, to nie miałaby nic przeciwko, co nie? Więc jakby Liv faktycznie wyraziła taką chęć, to może sobie zmacać.
- Myślę, że to raczej jakieś otarcie. Spoko, przeżyję, nie takie rzeczy mnie spotykały. - Choćby to oberwanie od Wierzby Bijącej. Spiął się nieco, kiedy poczuł lekkie pieczenie, kiedy jej wyjątkowo ciepła dłoń zsunęła na bolące miejsce.
- Nie obwiniam cię. Sam bym tego lepiej nie rozwiązał. Byłaś po prostu... właściwym człowiekiem, na właściwym miejscu. - Uśmiechnął się z uznaniem, naprawdę wciąż pod wrażeniem tamtej sytuacji. I z pewnością do twarzy jej było z tą młodzieńczą gniewnością, która zaskakiwała przy tak niewielkiej osóbce.
Posłał jej nieco zaskoczone spojrzenie, kiedy tak po prostu poleciła mu zdjąć koszulkę. Ale posłusznie, choć z początku nieco niepewnie, w końcu podciągnął elastyczny materiał i uwolnił się z niego niemal całkowicie. Ręce zostały w rękawach, ale głowę uwolnił, burząc jakikolwiek ład we włosach.
- Nie sądzę, żeby była potrzeba użycia jakichkolwiek zaklęć... - Nie to, żeby jej nie ufał, ale na prawdę nie raz oberwał gorzej i nic mu nie było! Jedynie jakiś siniak mógł się już zacząć formować i faktycznie miał na skórze otarcie. Do wesela się zagoi.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Bi |
Pióra: 131
- Ktoś? Masz na myśli inną osobę? Wiesz, że trzeba się nauczyć kiedy tam najlepiej iść? Jeśli się nie boisz, zabiorę cię tam - powiedziała, szeroko się uśmiechając. Zastanawiające, jakby zachował się Puchon, który zazwyczaj był tak uśmiechnięty i w ogóle, gdyby nagle coś skoczyło mu w lesie na głowę. Niekoniecznie Liv, bo nie chciała powtarzać sytuacji z teraz, ale przecież pomiędzy drzewami chodziło wiele bardzo dziwnych zwierzątek. Takich krwiożerczych przykładowo.
- Zdecydowanie nie powinieneś wierzyć we wszystko, co mówią ci ludzie. Jesteś trochę naiwny, idzie to łatwo wykorzystać - rzuciła dość szczerze. Ale po co go okłamywać? Był dużym chłopcem, który z pewnością poradzi sobie z taką informacją. Niemniej sama zakodowała pewne informacje na temat chłopaka, gdyby tak naszło ją na wykorzystanie ich w przyszłości. Taka już była, cudów się proszę nie spodziewać.
- Proponujesz mi macanie swojego tyłka na szkolnych błoniach, gdzie w każdej chwili może nas ktoś zobaczyć? Nie wiedziałam, że jesteś takim perwertem, Gilmore - powiedziała cicho, nachylając się nad nim. Taki niepozorny, a tu z takimi niecenzuralnymi propozycjami wyskakiwał. Może pomyliła się w jego ocenie, mając go do tej pory za raczej cichego i niewinnego. Może faktycznie zasługiwał na poświęcenie mu więcej czasu? - A to otarciem się jak najbardziej zajmę. Tu chyba możesz mi zaufać. Nadal nie jestem do końca pewna - rzuciła, sięgając po różdżkę. Co prawda najpierw musiała poczekać, aż się rozbierze, żeby mogła sprawdzić, gdzie i jak faktycznie bolało, ale w głowie już szukała odpowiedniego zaklęcia.
- Traktuję to jako komplement Teddy - uśmiechnęła się do niego. No, przynajmniej on doceniał to, co zrobiła, a nie patrzył na nią jak na jakąś kryminalistkę, która ostatecznie ponosiła winę za całe zło.
Dotknęła delikatnie bolącego miejsca, nie mając problemu ze zlokalizowaniem go.
- Wiesz, masz wielkiego siniaka na plecach. Nie wiem, czy z tym sobie poradzę, ale to otarcie, w sumie trochę krwawi, powinno szybko zejść - rzuciła, celując w niego różdżką. - Episkey! - mruknęła. Odniosła wrażenie, że czar jednak nie do końca wyszedł tak, jak powinien.
- I co? Chociaż trochę lepiej? - zainteresowała się. Niby trochę tego zniknęło, ale też nie wszystko. Będzie musiała nad tym popracować.
kostka k10: 4
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
To zastanawiające, ale jakoś chyba nigdy nikt mu nie zaproponował, że zabierze go do Zakazanego Lasu. A może on po prostu nigdy jakoś specjalnie też nie wyraził chęci? Z pewnością mógłby pójść z Aurorą, która zdawała się tam połowicznie mieszkać, ale jakoś nigdy nie pojawiła się okazja. Spojrzał na Liv, jakby sama jego mina miała wyrazić "Really?".
- Zwykle wpadałem na gajowego, raz na prefekta. Serio byś ze mną poszła? Bo ja bardzo chętnie. W sumie od jakiegoś czasu nie próbowałem, więc zdaję się kompletnie na ciebie. Czekaj, czyli to znaczy, że często bywasz w Zakazanym Lesie? - Huh! Zaskakiwała go coraz bardziej, choć akurat wypraw do puszczy mógłby się spodziewać. Takie małe, rude tornado - istne diablę tasmańskie z mugolskich kreskówek - pasowało idealnie do obrazka mrocznej puszczy, która kryła wiele tajemnic.
Co prawda Liv nie była pierwszą osobą, która powiedziała mu, że jest naiwny, ale wprawiło go to w pewne zamyślenie. Fakt, wierzył w wiele bzdur niemal z miejsca, bez zastanowienia. Ale czy to było aż takie złe? Nie widział w tym wcale nic złego. Wierzyć leżało w jego naturze. Wzruszył jednym ramieniem, bagatelizując trochę tę sprawę.
- Jak do tej pory uniknąłem nieprzyjemności. Może urodziłem się ze szczęśliwą gwiazdką w zgrabnym tyłku. - Co tam, nadal pewnie będzie wierzył w bajki. I pewnie nadal nie raz wpakuje się przez to w jakieś tarapaty, ale skoro do tej pory przeżył i nie stracił żadnej części ciała, to chyba całkiem nieźle umiał w życie? Albo miał jakieś słoneczne cheaty.
- No wiesz, nie każdy może dostąpić tego zaszczytu, więc potencjalni gapie musieliby obejść się smakiem. Tobie pozwalam. - Spojrzał na nią, zachęcająco wskazując na swój wciąż siedzący tyłek. Czuł się w tej rozmowie tak samo swobodnie, jakby rozmawiali o Quidditchu, bo czemu niby miałoby go to krępować? Ot, tyłek. Ot, macanie tyłka. Nie było nadal mowy o nagim tyłku, więc wszystko było okej.
- I bardzo dobrze, bo to były komplementy. - Niech wszystko tu pozostanie jasne. Enzo i Almaz nie byli tu na obiektywnej pozycji, bo oberwali. Oczywiście, że dla nich nie było to sensownym posunięciem. Teddy, jako poboczny obserwator całego starcia kogutów, uważał działanie Liv za najskuteczniejsze, bo zaskoczyło każdego. Dzięki temu spór zakończył się całkiem szybko i udało się uniknąć wyrzucenia całej drużyny z gospody.
- Serio nie m... - Przerwał, kiedy poczuł przyjemny chłód, łagodzący piekący ból. Nie zniknął całkiem, ale zdecydowanie przyniósł ulgę. Wystarczyło, żeby mógł poruszyć ramionami bez wcześniejszej niewygody. - Dzięki. Lepiej. - Pokiwał głową, podkreślając prawdziwość swoich słów. - Reszta z pewnością za kilka dni zniknie. - Spróbował spojrzeć na własne plecy, wykręcając niemal całe ciało. Oczywiście tego nie osiągnął, nie jest sową, ale czemu miałby nie spróbować?
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Bi |
Pióra: 131
-No tak, gajowy może być problemem, to fakt. Ale i jego da się ominąć lub sprawić, że nie będzie za tobą szedł. W ogóle nie sądzisz, że on jest dziwny? I trochę przerażający. Myślisz, że ma jakiś mroczny sekret? - spojrzała na chłopaka, jakby chciała poznać jego zdanie. Poniekąd pewnie tak było, chociaż bardziej chodziło o wyrażenie własnej opinii na temat dziwnego mężczyzny. - Z natury jeśli o coś pytam, to mam to na myśli. Więc tak. Lepiej nie pytaj milion razy, bo zmienię zdanie. Jasne, kto się tam nie zapuszcza? Poza wami Puchonami, bo wiadomo, że wy jesteście najbardziej porządni - stwierdziła. Ile razy tam była? Wiele. Ile razy złapała za to szlaban? Pewnie jeszcze więcej razy, ale przecież to ostatnia rzecz, którą się przejmowała. Jej dom tak ciężko pracuje na punkty, zdobywając przewagę, że Liv dla rozluźnienia może je tracić.
-Pamiętaj, że szczęście się kończy. Może zamiast na nie liczyć, po prostu naucz się asertywności, czy coś? Albo chociaż przesiewaj to, co mówią ludzie - poleciła. Ona sama poważnie się zastanawiała nad wszelkimi pomysłami czy radami, jakimi inni potrafili sypać. Co innego, że była ogólnie znacznie bardziej zdystansowana, niż taki Teddy, który był chyba rasowym naiwnym Puchonem. Niby nic złego, bo taka ich natura, ale jeśli faktycznie chcieli się godzić na wszystko, musieli mieć mocny tyłek, bo życie potrafiło boleśnie kopać.
-Niezły zaszczyt, Gilmore. Ale to może innym razem i znacznie mniej publicznie. Nie chciałabym, żeby ktoś się na ciebie rzucił, jak już zacznę cię macać - rzuciła, prychając cicho. Niezaspokojony, uroczy Puchon. Wspaniale. Czy Helga Hufflepuff w rzeczywistości też była nimfomanką, a stereotypowe puchońskie cechy były jedynie przykrywką dla dziwnego biznesu? Ostatecznie to był Hogwart. Skoro Slytherin mógł mieć Bazyliszka, Hufflepuff mogła mieć własny burdel gdzieś w lochach.
Mimo wszystko mogła być zadowolona ze swojego zaklęcia. Nie używała go często, a i tak efekty były znacznie lepsze, niż się spodziewała. Czyli co, była gotowa na SUMy, prawda?
-Dziwny jesteś. Po co się tak wyginasz, skoro nie jesteś kotem? - mruknęła, chowając różdżkę. Mimo tego, że Puchon faktycznie był jakoś dziwny, dało się go lubić. Plus Livka dalej nie zapomniała, że ją uratował. - Pomóc ci wstać? I nie złamałeś niczego innego, tak? - Wolała się upewnić.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
Teddy zastanowił się chwilę nad słowami Liv. Fakt, gajowy miał jakąś taką ponurą aurę i swoją postawą potrafił porządnie onieśmielić. Było w nim coś dzikiego, z tym jego mrocznym spojrzeniem.
- Może jest wilkołakiem? - Wzruszył ramionami, rzucając pierwsze, co mu na myśl przyszło. No bo też był włochaty, nie? Istniały spore szanse, że to miało znaczenie! Wykonał gest zamykania usta na zamek błyskawiczny, że już słowa nie piśnie, bo chce z nią iść do lasu. - Są wśród nas i szaleni Puchoni. Aurora bywa w Zakazanym Lesie chyba częściej, niż na lekcjach. Ja też bym pewnie częściej bywał, gdyby udało mi się tam w końcu wejść. - Za każdym razem kończyło się na utracie punktów albo szlabanem, więc Gilmore po prostu zrezygnował z dalszych prób. Nie czuł się dobrze, kiedy koledzy z domu patrzyli na niego z wyrzutem za utratę ciężko zarabianych punktów. Szlabany to przynajmniej jakieś urozmaicenie i wcale nie były takie złe, ale relacje z przyjaciółmi były dla Tadzia zbyt ważne.
Czy brakowało mu asertywności? Nie, to chyba nie to było problemem, bo potrafił powiedzieć "nie", kiedy coś mu się nie podobało. Zdecydowanie chodziło o jego łatwowierność. Jeśli dobrze mu sprzedać opowieść, to łyknie ją, niczym alkoholik setkę. Oczywiście jak mu rzucić byle jak informację bez poparcia jej szczegółową historią, to zastanowi się trzy razy, zanim zadecyduje, czy w nią wierzy. Może powinien zacząć pytać kogoś o zdanie, zanim cokolwiek zrobi z otrzymanymi danymi? - W takim razie będę musiał znaleźć niezłe sitko. Chcesz być moim sitkiem? - No bo skoro sama przed chwilą stwierdziła, że nie powinno się we wszystko wierzyć, to może wyłapie w co nie powinien?
Uśmiechną się, posyłając jej rozbawione spojrzenie, w którym przemknął jakiś nieokreślony błysk. Jakoś nie mógł uniknąć wyobrażenia sobie sytuacji, gdzie znajdują się w jakimś odosobnionym miejscu, gdzie te zgrabne paluszki Liv mogłyby sobie zbadać jego całkiem zgrabny tyłek. To mogłoby prowadzić do bardzo ciekawego rozwoju sytuacji. A przynajmniej tak to się formowało w myślach Tadzia.
- W takim razie propozycja stoi otwarta. No wiesz, macaj kiedy chcesz. - Teddy będzie w gotowości, jak Liv zdecyduje się wykorzystać propozycję.
Zaraz jednak zmarszczył brwi w niezrozumieniu.
- Czekaj, coś złamałem, że pytasz, czy nie złamałem czegoś innego? Nie czuję się połamany. - No przecież może się ruszać, nie czuje żadnego potwornego bólu, oddycha... czy Livka mu o czymś nie mówiła?!
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Bi |
Pióra: 131
-Nie, zdecydowanie nie jest. Trafiłam niefortunnie na niego kiedyś podczas pełni, bo byłam ciekawa, czy mamy w lesie wilkołaki i miał się całkiem dobrze. Oczywiście nadal się nie odzywał, co jest dla mnie niebywale dziwne, ale nie wyglądał, jakby zaraz miał zacząć wyć - odpowiedziała, spoglądając w stronę chatki gajowego. Co prawda teraz były to ruiny, a sam mężczyzna mieszkał w stodole, ale i tak dość często kręcił się po okolicy, głównie, żeby patrolować tereny zielone. I zapewne wyłapywać niesfornych uczniów, którzy zamiast się uczyć, szukali przygód w lesie. Coś jak Lycoris. - Proszę, proszę. Czyli jednak jesteście buntownikami, a wyobrażenie o was jest mylne. Co prawda z pewnością nie macie tak świetnych imprez jak my, ale kto wie, może jest u was weselej, niż u Ślizgonów - powiedziała lekko zaskoczona. Jasne, znała kilka wyjątków wśród uczniów Hufflepuffu, ale żeby było ich tak wielu? Najwidoczniej pozory mylą i tylko udają takich miłych, kochanych i nieśmiałych. Może zamiast imprez urządzają dzikie orgie. Kto ich tam teraz wiedział.
-Merlinie, chyba nie mówisz tak każdej dziewczynie, co? Bo brzmi dość dziwnie - zaśmiała się na jego słowa. Czy on tak poważnie? O, chyba faktycznie. Tak wnioskowała po jego minie. - Jeśli zostanę twoim sitkiem, twoje grono znajomych może się wyjątkowo uszczuplić. Pamiętaj Teddy, że akurat ja jestem szczera. I nie owijam w bawełnę - powiedziała, lekko ramionami wzruszając. Taka była prawda i wiedział to chyba każdy. Nie lubiła kłamstwa, pewnie dlatego kłóciła się z tak dużą ilością ludzi.
-Zapamiętam to sobie i rzucę się na ciebie w najmniej oczekiwanym momencie, możesz być tego pewien - powiedziała, lekko się nad nim nachylając. Żarty były fajne, bo oczywiście tym to wszystko było, przynajmniej w oczach Gryfonki, która flirtować nie umiała, albo nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
-Jeśli możesz ruszać i cię piekielnie boli, to niczego nie złamałeś - powiedziała. Ona w życiu złamała kończyny kilka razy, a to ze względu na wyjątkowo aktywny tryb życia. - Dobra, ale idziemy jeszcze do pielęgniarza żeby cię obejrzała. Szkoda byłoby stracić zawodnika - rzuciła.
Pomogła mu wstać, ostatecznie faktycznie do pielęgniarki odstawiając.
zt. x2
|