Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Gorejący korytarz Nazwa tego miejsca mówi naprawdę sporo o jego tajemniczych właściwościach. Oprócz tego, że zaklęte pochodnie oświetlają to miejsce tak intensywnie czerwonym blaskiem, że masz wrażenie, iż przeszedłeś przez wrota piekieł, to jeszcze jest tu... Piekielnie gorąco! Nawet w środku zimy panuje tutaj ponad trzydziestostopniowy upał i tylko prawdziwi fani takich tropikalnych (lub piekielnych) klimatów chętnie tutaj przebywają. Dodatkowo oprócz atmosfery korytarz rozgrzewa także... temperamenty znajdujących się tu osób i tylko od losu zależy, jakie intensywne uczucie będzie im tu towarzyszyło...
Rzuć kostką:
Nieparzysta - Kiedy tylko tutaj wchodzisz, natychmiast zalewa cię taka fala gniewu, że jedyne czego pragniesz to coś zniszczyć, zaatakować kogoś lub wyładować negatywną energię w inny sposób.
Parzysta - Gwałtowne pożądanie, jakie czujesz, sprawia że jesteś w stanie rzucić się na każdą osobę, która znajdzie się tu z tobą... Bez względu na orientację seksualną, stan cywilny i rozmiar buta.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
~7~
[...] tu dostaniesz petardę za nie ten szalik
27 września, 17:17
Koniec września zaczynał kłaść na świat delikatny kocyk chłodu. Anglia zdawała się ziębić prędzej niż zwykle, a nawet te kilkanaście stopni na dworze w odczuciu Teodora były niczym. Może jeszcze czas spędzony na błoniach, kiedy złotawe słońce wylewało się ciepłymi plamami na źdźbła trawy nie był najgorszy i pozwalał na doświadczenie jesieni w pełni jej uroku. Jednak to się zmieniało rychło, gdy powiał nawet delikatny wiatr. Z jednej strony życie nad polskim morzem hartuje do takich pogodowych ekscesów, z drugiej Prus w Hogwarcie się rozleniwił. Nawet kilka godzin na lekkim chłodzie zaczerwieniało mu nos i kolejne pół dnia chodził z bliżej nieokreślonym katarem. Takie już uroki człowieczeństwa.
Nieco szalonym pomysłem było zatem udanie się do miłego i spokojnego miejsca nauki przy VI piętrze, a spacer w tamtym kierunku odbywał się poprzez gorejący korytarz. Osławiony przez wielu kochanków, którzy niekiedy wybiegali stamtąd płacząc czy też innych uczniów, którzy wychodzili stąd tamując krwawienie spod żeber, nosem czy czegokolwiek, co umiało krwawić. Teosiek miał się z tym planem dobrze, dopóki przypadkowo nie napatoczyło mu się towarzystwo Love.
Skurwiel.
Tak bezczelnie kradnący osobistą przestrzeń. Może i o nosie rzeźbionym angielskim dłutem, ale nader kształtnym na oberwanie grubym tomiszczem podręcznika do odkręcania nieudanej transmutacji. Taki nawet Polak miał przy sobie i z każdym krokiem wgłąb korytarza chęć wykorzystania książki do jakże nienaukowego celu przejmowała chucią rozeźlenia każdą krwinkę w jego organizmie. Szczęki zaciskały się bez większego opanowania i każdy krok chłopaka niósł się nieznośnym echem po długości korytarza.
- Czy możesz, kurwa, przestać? - Zapytał się, zatrzymując się dramatycznie. Pociągnął nosem, jakby oddychanie sprawiało mu trudność. Zaś Teo miał wrażenie, że Love ma niedopędzone znudzenie się wobec oddychania prostym nosem
Kostka: 1
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
20 |
b. bogaty |
|
Pióra: 0
1.
Dlaczego ta sprawa non stop go prześladowała? Dopiero jest koniec września, a Love coraz częściej myślał o nadchodzącym ślubie. Nie chciał żyć pod dyktando ojca, jednak nie miał wyjścia... Gdyby mama żyła to na pewno starałaby się jakoś go wspomóc, przekonać męża, żeby porzucił swoją szaloną wizję. Podtrzymanie rodu, panujących w rodzinie zasad i wyższości nad mugolami jest o wiele bardziej ważniejsze niż szczęście jedynego dziecka.
Cóż, Love musiał się z tym pogodzić. Dopóki jest w Hogwarcie to może w pewnym sensie żyć własnym życiem, byle ojciec nie dowiedział się o pewnych rzeczach. Gdyby wiedział, że jego dziedzic miał w ustach mugolskiego papierosa albo chociażby słuchał jakiegokolwiek nie magicznego zespołu to na pewno wyznaczyłby mu dość surową karę. Dlaczego aż tak bardzo nimi gardził? To że są inni to jie znaczy, że gorsi... Barnes miał w głowie jeden wielki mętlik, nie mógł być sobą, chociaż starał się zachować chociażby najmniejszą cząstkę własnej indywidualności.
Mniejsza, potrzebował pomyśleć, dlatego korytarz na VI piętrze wydawał się idealną opcją. Gorejący korytarz? Jeden z najbardziej idiotycznych pomysłów ever, nie raz widział, jak uczniowie wychodzą z niego pełni ran bitewnych albo mocno rozczochrani po wcześniejszych doznaniach. Cóż, mimo wszystko wydawało mu się to całkiem intymnym miejscem, gdzie trochę pozbiera własne myśli.
Sytuacja byłaby przyjemna, gdyby nie obecność drugiej osoby, a konkretnie Teo, którego na co dzień obserwował ukradkiem. Teraz chłopak sprawiał, że w Love aż się gotowało. Dlaczego do cholery zakłócał jego spokój? Czy nie ma prawa na chociaż minutę odpoczynku? Przeszkadzało mu dosłownie wszystko w Prusie, przeszedł parę kroków bliżej.
- O chuj Ci chodzi, co? – warknął, patrząc prosto w oczy chłopaka. Polak mógł zobaczyć w tęczówkach kolegi, że mocno zalazł mu za skórę. – Nie pasuje Ci to możesz wyjść. – dodał jeszcze, uśmiechając się pięknie.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Miejsce sprzyjało osobliwościom tudzież różnym innym specyfikom. Z jeden strony korytarz, który przy jednym spojrzeniu pozwalał ludziom niegodziwić się na króliki. Z drugiej zmarszczenie brwi w nieodpowiedni sposób zostawiało na ciele siniaki niepodobne kształtem do niczego. Z trzeciej było już tylko zdziwienie. Czemu dyrekcja nie pokusiła się na zamknięcie tej części szkoły, okiełznaniu korytarza lub chociaż nędznej próby zrobienia czegokolwiek, aby różnorakie hormony nastolatków mniej śmiało przejmowały władzę nad młodocianymi ciałkami. Teodor natomiast zupełnie nie chciał niszczyć magii tego miejsca, bo z jednej strony był Puchonem podanym na cierpienie serduszek biednych istotek w Hogwarcie i nierzadko ów miejsce umiało zlepić rozdarte połówki. Niezaprzeczalnie jego druga strona, która lubiła sobie czasem często spalić wesołego papieroska, zalać mordę czy zrobić coś głupiego - kitrała się przy tym korytarzu razem z Nico, aby przypał był mniejszy lub w ogóle. Przecież skoro profesorowie mieliby tak dziko oglądać migdalące się nastolatki to nie robiliby tego na własne życzenie. Gorzej z prefektami, ale pal to Licho już.
Prus bardziej intrygował czy też wkurwiał się, oglądając czerwoną poświatę, odbijającą się rubinową złością na słodko-brązowej źrenicy Love. Dupek mówił do niego słowa, od tak! Bez żadnego nawet przepraszam, spierdalam. Rozum i godność człowieka? Ślizgon zapewne nie posiadał, trochę szkoda, trochę zbyt miejmy to gdzieś. A gdyby tak chociażby zamilkł to Teosiek nawet odszedłby bez zbędnego podnoszenia sobie ciśnienia. Skąd ono się brało? Średnio wiadomo, ale źródła warto wypatrywać w chłopaku obok. I tych kilku niesfornych kosmykach, opadających na brwi, które z pewnością rozpraszały złość na rzecz bliżej niechcianego poczucie powściągliwości.
- Też możesz wyjść, ślicznoto - może nie wysyczał, ale z pewnością pieszczotliwe słówko miało mieć moc bardzo zaciekłą. Iście niepieszczotliwą w swej istocie. Teosiek nawet pociągnął palcem od szyi do środka piersi Barnes'a, aby przy użyciu siły odepchnąć go od siebie jednym paluszkiem. - Wpełznij sobie do tej swojej jaskini czy gdzie ty tam mieszkasz - polecił, czując jak wszystko zaczyna na nim ciążyć. Nawet jebana grawitacja, a to wszystkie przez jakiegoś typiearza, co nawet dobrze nie umie pomachać magiczną pałką.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
20 |
b. bogaty |
|
Pióra: 0
Nie raz słyszał o tym miejscu, ale nigdy nie miał dobrego powodu, żeby je odwiedzić. Część chłopaków z Domu Węża zabierało tam swoje dziewczyny, znikając na pare godzin. Love jakoś nie miewał szczęścia do miłosnych uniesień. Jego życie było zaplanowane od pierwszych minut, a za niedługo czeka go ślub z Prusówną. Zresztą chyba nawet wolał wylądować w gorejącym korytarzu z jej bratem, kończąc z wieloma siniakami niż spotkać tam przyszłą żonę, która nagle chciałaby się na niego rzucić. Czy to, co piszę ma w ogóle jakikolwiek sens? Jakiś chyba ma! Może dyrekcja celowo nic nie robiła, żeby zamknąć to miejsce? Przynajmniej tutaj młodzież mogła dać jakiekolwiek ujście swojemu szaleństwu, zawsze lepiej na korytarzu niż w klasie.
Bywał zbyt empatyczny, jak na Ślizgona. O wiele bardziej przejmował się emocjami innych, nie dręczył słabszych i nigdy się nie wywyższał. Lubił czasem zabalować, ale to chyba jak każdy człowiek w jego wieku. Musiał jedynie starać się unikać rozgłosu, żeby nikt nie doniósł ojcu... Mniejsza, dawno nikt nie wyprowadzał go tak bardzo z równowagi, jak teraz Teo. Dlaczego? Cóż, jak widać podziałała negatywna strona tego korytarza. Na ogół spokojny Barnes, chwilowo czuł, jakby właśnie budził się w nim instynkt seryjnego mordercy. Nie miał zamiaru się wycofać, przepraszać, miał takie samo prawo, żeby tu przebywać. Ciągle patrzył w zielone tęczówki Teodora, zaciskając nieco mocniej szczękę, kiedy przesunął palcem po jego szyi.
- Nie radzę Ci ponownie mnie dotykać. - to była groźba, wszystko się w nim gotowało. Pieprzony Puchon myślał, że ma prawo go znieważyć? Chyba coś mu się pojebało. - Bo co? - wsunął dłoń do kieszeni, gdzie miał różdżkę, łapiąc ją nieco mocniej między palce, żeby w razie czego móc szybko wyciągnąć magiczną pałkę.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Niby mieli po dwadzieścia lat, ale w rzeczywistości reprezentowali sobą niewiele więcej niż jakiś trzynastolatek. No dobra, może czternastolatek. Zaś w ciągu tych kilku lat różnicy i zostawieniu dawno za sobą okrucieństwa dojrzewania - trafiało się na nową walkę z hormonami czy czymś, co Teodora doprowadzało aktualnie do wścieklizny. Niech się Ślizgon cieszy, że kameleony nie potrafią zabijać ludzi szczekami, bo byłoby mu teraz trudno zatrzymać krwawienie z własnej tętnicy. Aorty. Albo innej, głupawej rzeczy, którą miał przy szyi. Gdyby ewentualnie dopatrzeć się, co poza złością zyskują młodzi kawalerowie przy dwudziestce, byłby to brak złudnego poczucia, że jest się dorosłym. To oczywiście musiało być winą Love, bo przynajmniej Prus uznawał to teraz za sensowny argument do sprawdzenia jaki będzie wynik działania: siły grawitacji, kamiennej podłogi oraz kości nosowej.
Teo zbliżył się do chłopaka z pyszałkowatym uśmieszkiem a przez moment refleksji chciał już porzucić wszystko, co do tej pory wypracował. Westchnąć ociężale i odejść. Barnes natomiast zdawał się trzymać w kieszeni z magiczną pałkę, a była to jasna prowokacja! Niczym najgorszy zboczeniec, czający się wieczorową porą w morkach polskiego blokowiska, gdy osłona nocy niechętnie usprawiedliwiała czynności każdego zwyrola, spoglądającego w okna nieświadomych ludzi, ubierających skąpe piżamki. Prus czuł teraz najgorsze emocje, więc pstryknął Love w nos, wydając ustami prowokujący dźwięk - pękającej mydlanej bańki, która miałaby rozmazać iluzję, iż ich wzajemne towarzystwo doprowadziłoby do czegoś mniej zajadłego niż śmierć jednego z nich.
- Bo ci się, kurwa, znudziło oddychanie prostym nosem - orzekł swój światły sąd, w stylu typowym dla swojego serdecznego ziomeczka, panoszącego się z kołczanem prawilności i sofiksami strachu. Nawet głos mu się wystylizował na Pana Sebastiana, który z grzeczności zawsze pyta czy nie pomóc z jakimś problemem.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
20 |
b. bogaty |
|
Pióra: 0
Zachowywali się, jak dzieciaki, które za moment będą walczyć o miejsce na piaskownicy albo ulubioną łopatkę do kopania dołków w piasku. Najwidoczniej magia tego wyjątkowego miejsca podziałała, a hormony w chłopakach zabuzowały. Przecież nie zachowywali się tak na co dzień, prawda? Love właśnie miał ochotę obdarować Teo sporą śliwą pod okiem, wcześniej nigdy o tym nie myślał. Zresztą lepiej, żeby Prus się nie dowiedział, gdzie momentami wędrowały myśli Barnesa, kiedy na niego patrzył. Jeśli przybraliby swoje zwierzęce formy to mógłby dość szybko załatwić bruneta, jako lis powinien mieć nad nim sporą przewagę. Obecnie każdy, nawet ten najdrobniejszy gest Prusa doprowadzał go do szaleństwa. Za kogo on się ma? Będzie się wywyższał?
Uśmiechał się do niego sarkastycznie, a w oczach Love widać było, że w środku aż cały chodzi. Pierdolić sentymenty, ktoś tu się właśnie prosi o spotkanie pięści z twarzą. Zacisną mocniej palce na różdżce, chociaż coraz bardziej miał ochotę załatwić to w klasyczny sposób. Nie raz się bił, także to starcie nie będzie dla niego nowością. Zresztą nawet uczęszczał kiedyś na boks, któremu zawdzięcza dość ładnie zarysowane mięśnie ramion, brzucha oraz klatki piersiowej. Ostatnie słowa Teo przelały szalę goryczy, Barnes szybko wyjął dłoń z kieszeni, zaciskając ją w pięść i wymierzył brunetowi mocny cios w twarz. Dał się sprowokować, a ból chłopaka wywoływał u Love'a satysfakcję.
- Uważaj, żebyś nie musiał żarcia przeżuwać palcami. - rzucił mocno rozjuszony całą sytuacją, był gotowy na ewentualną próbę zemsty. Skoro trzeba się lać to trzeba, niektórzy się po prostu o to proszą.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Oh, słodkie samce, tak łatwe do sprowokowania i manipulacji. Teo wiedział, bo sam do nich należał, a narzekał na takie stan rzeczy nierzadko. W końcu jako posiadacz penisa miał większe prawo psioczyć na swój podgatunek. Nie? No trudno, on uważa swoją słuszność za ostateczną. Co najmniej bardziej rozsądną niżeli każda głupotka dotycząca tematu powstała w głowie Love. Czy to jest w ogóle prawdziwie imię? Czy tylko jakiś zjebany pseudonim, który prowokuje tak niewinne istotki jak Prus do rękoczynów? Sytuacja wskazywała, że to drugie.
Głośno wciągnął powietrze nosem. Przejechał zewnętrzną częścią dłoni po obolałym policzku i uśmiechnął się parszywie. Nie on zrobił pierwszy krok, czuł się zatem zupełnie usprawiedliwiony z każdego czynu, który pod wpływem wkurwienia będzie mieć miejsce. Nawet chyba się zaśmiał, wszystko, aby zamaskować jęki bólu zarządzenie się w jego gardle i domagające się szybkiego uwolnienia. Syknął przy dotyku, ruszając szczęką wyraziście, co w pewien sposób miało pomóc mu ocenić straty. A skoro szczęka mu nie wypadła - był to dobry znak. Opuścił z ramienia torbę, która opadła na podłogę równie szybko, co ciężko niczym cała aura korytarza i ta wszechobecna czerwień emanująca wściekłością niemalże z wnętrza Teodora.
- Te delikatne rączki jednak się do czegoś nadają? - Dopytał kąśliwie, krocząc subtelnie w zastanowieniu gdzie uderzyć, ale myśli szybko od chłopaka odeszły. Pozostała tylko złość i nieuzasadniona agresja. Prus rzucił się na Ślizgona z pięściami bez większego składu i ładu. Niechlujnie wręcz, oddając drugiemu chłopakowi tę słodką przewagę wraz z myślą, że z łatwością da się zamarkować każdy cios Teo. Zapewne się dało, dopóki ten nie wyprowadził pięści w splot słoneczny, zmuszając ich ciała do powolnego i dość bolesnego usunięcia się w parter. A raczej bliżej ziemi, na dno, tak gdzie było miejsce Barnesa.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
20 |
b. bogaty |
|
Pióra: 0
Właśnie wychodził z niego prawdziwy Ślizgon, ojciec powinien być dumny. Love nie reprezentował żadnych lepszych cech, standardowy chłopaczek, który nie potrafi zapanować nad sobą. Młodzi, gniewni, prawda? Na ogół nie potrafił zrozumieć tego, jak ktoś może specjalnie podjudzać, czy też prowokować drugą osobę, a teraz marzył o tym, żeby w Prusie coś pękło. Dobrze, że Teo nie wypowiadał swoich przemyśleń o imieniu Barnesa na głos, ponieważ bardzo szybko dostałby kolejny strzał w twarz. Zmarła matka obdarowała go Miłością. Twierdziła, że to idealne określenie jej jedynego syna. Zresztą przyganiał kocioł garnkowi... Prus? Oh, really? Jechał na renomie swojej rodziny, nie reprezentując sobą żadnych szczególnych umiejętności. Oczywiście wcześniej tak nie myślał o chłopaku... Jednak teraz liczyła się jedynie ilość ciosów, które ma zamiar mu wymierzyć.
Love trzymał gardę, obserwując uważnie każdy ruch bruneta. Uśmiechnął się do niego pięknie, słysząc wydany przez niego syk. Boli? Miało boleć. Torba Prusa poleciała na podłogę, jak średniowieczna rękawica, która zwiastowała oficjalne wezwanie do pojedynku. Dzisiejszą bronią były ich pięści, które chciały wydawać możliwie, jak najsilniejsze ciosy.
- Sprawią, że własna matka Cię nie pozna. - zdążył warknąć zanim przeciwnik rzucił się na niego, zadając serię chaotycznych ciosów, które trafiały, gdzie popadnie. Zresztą Love nie próżnował, oddawał każdy cios równie zażarcie, czasem trafiając, a czasem nie. W końcu boleśnie wylądowali na podłodze, nadal się okładając. I wtedy pojawił się pewien problem... Love czuł, że jego serce nieco przyspiesza w reakcji na ciepło ciała Puchona. Czy to jest jakiś emocjonalny rollercoaster?
Udało mu się przygwoździć Prusa do podłogi, próbując przy okazji blokować jego kolejne ciosy. Wolał nie wyliczać ile miejsc na ciele go boli, głowa pulsowała, a oddech stał się dziwnie płytki. Uniósł pięść, żeby ponownie uderzyć Teo, ale...Gdy ich spojrzenia się spotkały to wstąpiła w niego pewnego rodzaju tajemna siła, która mówiła mu, że musi poznać smak ust bruneta. Niewiele myśląc po prostu złączył ich wargi w pocałunku, równocześnie czując posmak krwi, płynącej z rozciętej wargi Love.
kostka - 4
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
W amoku złości ból na ciele zdawał się nie pozostawiać goryczy świeżych wspomnień, a jedynie tworzył coś na kształt mrowiącej zbroi. Ta przyśpieszała krążenie krwi w organizmie, aby dostarczyć energii na następny cios. Kolejne szarpnięcie. Nadchodzące uderzenie. Żeby refleks nadążył z parowaniem lecącej pięści, a własny strach nie stanowił sprzymierzeńca Ślizgona. Z każdym aspektem było ciężko, aby skupić myśli i chaos szamotaniny nie umiał odnaleźć własnego klucza, który przechyliłby szalę na stronę jednego z dzieciaków. Tors Prusa lekką oponką a brak żeber wystawionych na bezpośredni atak wcale nie łagodził bólu. Roznosił go w niezrozumiały sposób, marszcząc złowrogo czoło i ściągając brwi w tak rzadki, nienaturalny wręcz dla nich sposób.
Odgłosy bójki niosły się korytarzem, a ciała splątane w żałosnej pozycji niepodobnej ani do boksu, ani do aktów rodem z dobrych pornoli oddawały się swojej marności. Kondycja Teodora prędko o sobie przypominała, niczym ożywiona chciała uciec z miejsca wydarzeń, pozostawiając za sobą pierwsze krople potu przy skroni, cięższe oddechy i pieczenie w niektórych miejscach. Chociaż mogła to być zasługa Barnesa.
Polak w końcu uderzył pięścią w podłogę, kompletnie się rozpraszając na straszliwości, którą sam sobie wyrządził. Rozproszony i skupiony na sobie poczuł niespodziewanie, słodki niczym letnie wino Nancy, smak ust chłopaka. Chęć oddania pocałunku, posmakowania krwi z puchnących powoli warg i zaprzestania maskarady przeszła Teośka przyjemnym dreszczem, przywdziewając płaszcz najprzyjemniejszych wspomnień całego życia zamkniętych w dwóch, krótkich sekundach. Wtedy wkurwił się jeszcze bardziej, siedząc na chłopaku okrakiem, przyłożył mu siarczystym (no bo jakim innym?) liściem w twarz.
- Takie rzeczy powinieneś zostawić mojej siostrze. Chociażby z pierdolonego szacunku! - Wykrzyczał z kompletnym mętlikiem w głowię. Gotów zapierdolić chłopaka w tej sekundzie, ale zamarłe miejsce odmawiały posłuszeństwa. Kończyny zaczynały upominać się o odebranie bólu wcześniej maskowanego usłużnie adrenaliną.
Kostka: 1
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
20 |
b. bogaty |
|
Pióra: 0
Pulsujący ból różnych miejsc na ciele, mieszał się z buzującą w żyłach adrenaliną. Dla nich to była prawdziwa bójka, chociaż pewnie osoba postronna zaczęłaby się po prostu śmiać, widząc te wygibasy, które nie były do niczego podobne. Mimo wszystko dawali z siebie wszystko, aby zadać coraz to trafniejsze ciosy przeciwnikowi. Barnes miał wrażenie, że aż szumi mu w głowie i jakby traci kontrolę z jakimkolwiek elementem realności. Na pewno będą jeszcze przez jakiś czas nosić na sobie ślady dzisiejszego zdarzenia w postaci rozciętej wargi, siniaków czy też dojrzałej śliwy pod okiem.
Sam nie wiedział, co nagle w niego wstąpiło, złość momentalnie ustąpiła miejsce pożądaniu. Na co dzień starannie ukrywał jakiekolwiek uczucia, nie dawał po sobie poznać, że serce nieco przyspiesza na widok Prusa. Byli kumplami, prawda? Nawet pomagali sobie przy nauce animagii, spotykając się regularnie. Teraz jakby nadmiar emocji sprawił, że Love zdecydował się na głupi pierwszy krok. Czy to nie durne? Przecież za niedługo miał ożenić się z jego siostrą, a był zbyt słaby, żeby wziąć sprawy w swoje ręce i sprzeciwić się ojcu. Chyba wiedział czym to grozi... Poszukiwanie nowego lokum, pracy mogłoby być uciążliwe, jeśli nadal jest uczniem.
Bezczelnie skorzystał z momentu rozkojarzenia chłopaka, a kiedy go całował to aż na moment zapomniał, co oznacza oddychanie. Nawet nie zdążył zarejestrować, kiedy brunet się od niego oderwał i wymierzył siarczysty policzek. Cios bardzo szybko go otrzeźwił, chociaż nadal miał ochotę po prostu go przyciągnąć do siebie, aby kontynuować to, co wcześniej Teo brutalnie przerwał. Przyjmował każdy kolejny cios, próbując jakoś złapać ręce Puchona. Czy mógłby dać mu się chociaż wytłumaczyć?
- Możesz mnie okładać do woli, ale to nie sprawi, że pokocham Twoją siostrę! - krew coraz mocniej napływała mu do ust, znajdując ujście również z nosa. - Nie chcę tego ślubu... To kolejna zachcianka mojego ojca. - dodał jeszcze po chwili, łapiąc oddech. Kiedy w pełni do niego dotrze ból oraz wszelkie obrażenia to chyba jutro nie wychyli nosa z dormitorium, udając jakąś chorobę, byle jakoś się pozbierać.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Złość nie umiała wyjść z Teośka. Może on powinien wyjść ze złości? Czy tam - korytarza. Jednak gniew jako ta absurdalnie silna emocja, umiał odciąć racjonalność i nawet pewna świadomość chłopaka o tym, że teraz denerwuje się przez wzgląd na sytuację szerszą niż poobijana twarz Ślizgona to leżące na ziemi chłopaczysko lśniło jasno niczym płachta kapeador. Prus natomiast czuł się jak byk, który poza szarżą nie ma żadnego innego obowiązku. Innego celu. Innej zachcianki. Tylko on i chęć destrukcji. Bez względu na rany oraz straty na swoim ciele. Wszystko stawało się takie szare, nieistotne, gdy do gry wchodziła postać Love w reflektorze czerwonego żaru niechęci.
Prus dał złapać swoje ręce, szamotał się o ich uwolnienie, ale zapał dziwnie przygasł. Albo nie tyle, co przygasł, zmęczenie i złość przejęły nad nim sznurki władzy. Zrobiłby z niego manekina żadnego zemsty i bliskości. Dlatego, gdy Love mówił jakieś słowa, Teo walił swoją głową w jego pierś. Niby agresywnie, ale było widać w tym chęć ulęgnięcia miarowemu biciu serca kogoś innego.
- Ja pierdole, jesteś takim bachorem - wywarczał przez zaciśniętą szczękę, gdzie dało usłyszeć się zgrzytanie zębów. Uwolnił jedną ręką, uderzając nią w pierś Barnesa. Bardziej w formie żalu niż trawiącej nienawiści. - Jakby w tym pierdolniku kiedykolwiek mogło chodzić o ciebie, Ślicznoto - znów pstryknął go ostentacyjnie w twarz. Tym razem w czoło, patrząc jak te porządzę przez niejedną istotę rysy twarzy zostały zniekształcone, wyzbyte pewnej świeżości, ale wciąż kryły coś zachwycającego. To również było nieznośnie wkurwiające w tym chłopaku i Teo tym bardziej chciał wykrzywić mu facjatę. - Jesteś tylko malutkim pionkiem w grze spisanej setki lat temu. A twoje starania są co najmniej żałosne - prychnął śmiechem. - Szczególnie jeśli starasz się tak mocno, jak się bijesz - sam Prus nie był lepszy, ale w tym momencie było to takie nieważne.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
20 |
b. bogaty |
|
Pióra: 0
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Teo miał rację. Był jedynie pieprzonym pionkiem, który musi brać udział w chorej grze swojego ojca. Łudził się, że jakoś uda mu się wyswobodzić, zacząć życie na własną rękę. Może to jest właśnie początek czegoś większego? Pierwszy raz zdecydował się na odważniejszy krok, oczywiście magia miejsca zadziałała, ale zawsze mógłby spróbować się jakoś opierać. Zachowywał się trochę, jak pierwszoroczniak, który przypadkiem nałykał się amortenci. Jednak co mógł na to poradzić? Nic, dawał się okładać, próbując blokować ciosy oraz uspokoić nieco Prusa. Chociaż szczerze mówiąc to miał ochotę w nieco inny sposób zamknąć mu usta. Zapomniał o odpowiedzialności, racjonalności i wszystkich innych ważnych podstawach.
Trzymał mocno nadgarstki chłopaka, patrząc na jego twarz skąpaną w czerwonym świetle oraz krwi. Każdy element jakby idealnie ze sobą współgrał, kilka kosmyków opadających na spocone czoło, wściekłe spojrzenie... Ja pierdole, wpadł po uszy. Sytuacja komplikowała się coraz bardziej, a Love nie potrafił tego zatrzymać. Poza tym Prus mu za bardzo nie pomagał!
- Może i jestem, ale co według Ciebie mam zrobić?! Mam po prostu tego kurwa dość, chcę żyć po swojemu. - po chwili ponownie złapał jego dłoń, zaciskając mocniej palce na tych jego. - Chodzi o to, że non stop jej ulegasz. Oddajesz wszystko, a potem pozwalasz na to, żeby Ciebie gnoili. Złota dziewczynka, cudo rodziny i zakała rodu. - prychnął, kręcąc nieco głową z zażenowaniem. Prawda potrafiła być bolesna, a Love doskonale o tym wiedział.
- Przynajmniej próbuję. - przesuwał lekko kciukiem, po powierzchni jego dłoni, zaciśniętej w pięść. Drobny, czuły gest, ale zarazem niesamowicie znaczący. Był dla niego zakazanym owocem, czymś niedostępnym, nieosiągalnym, co sprawiało, że jeszcze bardziej pragnął go smakować. Zaśmiał się głośniej, słysząc jego kolejne słowa. Złapał mocno Puchona, adrenalina dodała mu nieco siły, aby mógł go obalić na podłogę. Role się odwróciły, teraz to Love na nim siedział, trzymając go jedną dłonią za szyję. - A mimo wszystko działa to na Ciebie, Ślicznoto. - ostatnie słowo pozwolił sobie wymówić, przeciągając ciut samogłoski. Serce biło mu, jak szalone, postanowił zaryzykować i po raz kolejny zbliżyć swoje usta do tych jego. Najwyżej dostanie po raz setny w mordę i straci przytomność. Nie potrafił walczyć z tym palącym uczuciem, które sprawiało, że tracił głowę.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
/Ostrzegam przed niemałą ilością wulgaryzmów, drastyczniejszych opisów
Gdyby mógł teraz stać, a sama rozmowa odbywałaby się bez rękoczynów to Teodor z pewnością pstryknąłby palcami mówić jakieś: no, gurl, no. Może nieco nazbyt świrując w klimatach gay culture, ale sytuacja wymagała oddania wzburzenia w najbardziej wymowny sposób. A chyba nie ma nic bardziej wymownego niż spojrzenie przesycone rozczarowaniem ze strony samego RuPaula. Tylko czy Love mógł o tym wiedzieć? Nie mógł, bo był pierdolonym antymugolskim zjebusem. Mówiącym jakieś straszliwe rzeczy o rodzinie Prusa, a raczej o samym Teodorze! Niemalże jedynym, względnie reprezentatywnym czarodziejem z młodszego pokolenia. Złość w chłopaku buzowała bardzo konwencjonalnie, bez opcji opuszczenia ciała, podlegając woli Barnesa - dłonie przestawały się miotać. Pozostawała jedynie mina niczym u srającego kota.
Rozproszenie jakimś cholernym, ckliwym gestem kosztowało Prusa pozycję. Ślizgon przeją pałeczkę, pokazał się w pozycji dominującej, a jego tandetne sztuczki - chodź skuteczne - powinny zostać wchłonięte przez Piekło czy inne wymysły polskiego folkloru. Z pewnością cały bestiariusz słowiański chętnie pokosztowałby mięsa Barnesa, trzymając jego nędzne ciałko przy życiu w najokrutniejszych katuszach. Chociażby w życiu bez powiek czy inną odsłoniętą wątrobą. Ślicznoto wybrzmiało niczym najgorsze bezeceństwo, przyprawiając każdą żywą istotę w pobliżu o ciarki zażenowania lub wstydu za cudze człowieczeństwo. Jeszcze twarz Love zdawała się tak niebezpiecznie zbliżać do tej Teośkowej. W innych warunkach może nawet doceniłby dłoń na swojej szyi, niemo prosząc o subtelne dociśnięcie. W tych okolicznościach zdołał jedynie zebrać ślinę i plunąć oponentowi w twarz z pełnią jadu, jaką mógłby posiadać w słowach.
- Wypierdalaj - wycharkał jedynie, godząc się resztkami silnej woli na względnie pokojowe rozwiązanie sprawy. Zaś jeśli to nie poskutkuje, pomyśli o czymś bardziej skutecznym. Wszak zasada była jedna: jeśli przemoc nie działa - użyj więcej przemocy.
z/t wątek przedawniony
|