Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
~1~
Stutonowy pociąg pełznie po szynach
Szyny ryczą jak matula która jęczy po synach
Bo historii zegar wskazuje że śmierci godzina już nastała
Czy ktoś mógłby torów stęki powstrzymać?
Chłopcy zaliczali swoją tułaczkę po świecie. Rodzina nieśmiało zaprosiła Todora na Wielkanoc do domu, ażeby to siostra poczuła się mniej źle niżeli się czuła. Miał pomachać przed nią swoją różdżką, udając wielce kunsztownie, iż można odczynić jej największą życiową porażkę. Prus nawet chciał na to przystać, Polska wszak była jedynym krajem świata, gdzie niezachwianie istniała instytucja cebularza. Le ce'bularz niezmordowany po francusku. Język wielce zacofany, tak samo jak kraj oraz cała Europa. Tyle wspaniałych miejsc oraz domowych fabryk do produkcji koksu czy czegokolwiek innego, a nikt. Żaden geniusz. Żaden beneficjent nobla. Żaden szlachcic z tytułami kucharskimi nie wpadł na równie wspaniałe połączenie składników na mące, którym cebularz był niezaprzeczalnie. Jedzenie - ciągnęło Teo do domu niesamowicie. Właściwie jedynie żarcie sprawiało, że miał ochotę wracać tam z uśmiechem.
Życie zaś postanowiło, aby chłop spędzał Wielkanoc ze swoim ziomkiem w jakiejś spelunie w Chorwacji. Czy słyszeliście kiedyś o bałkańskim koksie? Nie? Dobrze, bo Teosiek miał wrażenie, że coś takiego w ogóle nie istnieje w tym miejscu lub on nie ma na tyle siły w przebiciu, aby o takowym informacje pozyskać. Zapił swoje smutki tanim piwskiem sprzedawanym w plastiku o mocy procentów trzech i jakoś przebolał noc. Tutaj nawet wyklarował się kolejny plus świat u rodzinki: Polska miała sieć sklepów biedronka. Biedronka miała w asortymencie kustosza tequile. Kustosz kosztował dwa złote. Powróćmy jednak do wątku, który zaczyna się porankiem w okolicy piętnastej.
Prus wstał niezmordowany wieczorkiem na budżetowym alkoholu, na którym wyhulał się za ostatni tydzień. Poćwiczył kilka zaklęć w łazience po tym jak rozjebał wannę kulą do kręgli. Ale miał usprawiedliwienie! Przedmiot utkwiony był w suficie wcześniej i spadł niefortunnie na Teo, gdy ten podmywał paszki. Wyszedł po dłuższej chwili w żonobijce, zagadkowych gaciach, które równie dobrze mogły być zwyczajnymi spodenkami i szlafroku z pijanymi reniferami. Tanecznym krokiem doszedł do okna, odsłaniając żaluzję, które chyba pochłaniały całe zło porannej gwiazdy. Na dworze niepewnie latała Hildegarda, która ośmieliła się wylądować dopiero po zobaczeniu znajomej mordki. Długo przyzwyczajała się do nowej twarzy Todora, ale to pozostawmy w przeszłości.
Przeczytał list od rodziny. Wczoraj zmarł Wiesław Świderski. Brunet nie dowierzał w to do tego stopnia, że aż popatrzył na zwłoki Nico w pokoju. Chyba oddychał. Hilda weszła za opiekunem do speluny, a widząc drugiego Polaka zawróciła, robiąc kilka szybkich swoich kroczków. Szybko namyśliła się, że jednak lubi tego jełopa i podleciała na jakąś lampę. Zapewne czekała na jakieś żarcie. Teo uznał to za problem na później. Sam jebnął się na łóżko gdzieś w nogach swojego prywatnego i żywego Krawczyka. Nawet podłożył mu miskę pod mordę, tak z sympatii, powiedźmy. Po czym, aby subtelnie zasugerować swoją obecność, ruszył ręką. Pierdolną Nico niewinnie w brzuch, opuszczając list od starych. Dłoń cofną na swój splot słoneczny, udając, że drugi Polak właśnie został nawiedzony przez jakieś torsje.
Gryffindor |
50% |
Klasa VII |
21 lat |
zamożny |
? |
Pióra: 0
Ten trip po świecie był najlepszą rzeczą, na którą Nico wpadł kiedykolwiek. Zwiedzali świat, żyli jak im się podobało. Nikt im nie zabraniał wychodzenia z pokoju po ciszy nocnej, nikt też nie patrzył się krzywo na jego dres w trzy paski i czapkę z napisem "Szlachta nie pracuje". Sam sobie był panem i robił to, co mu tylko w tym głupim, farbowanym łbie się ubzdurało.
Balowali akurat chyba gdzieś w Europie, bo tak właściwie to Nicoś pewności do końca nie miał. Za rzadko ostatnio chodził trzeźwy. Gdy poczuł swobodę, to wpadł w typowy dla gościa z Podlasia cug, w efekcie którego Teoś to mu często za niańkę musiał robić, bo Nico cofał się w rozwoju do tego stopnia, że ponownie zaczynał raczkować.
Ten poranek była właśnie jednym z takich na ostrym kacu. Krawczyk niby spał, ale to był sen na siłę, bardziej taki ze strachu przed kacem, który czekał go po wybudzeniu, niż z prawdziwej potrzeby. Gdzieś tam z oddali słyszał nawet człapanie Teośka, ale uparcie trwał dalej w tym półśnie. Do czasu. Do czasu, aż łapa Teo zagrała na jego brzuchu pieśń powstańczą, przez którą cały wypity w wieczorem i nocy alkohol niebezpiecznie podjechał mu do gardła.
- O ty kurwiu - żachnął się, nim zamilkł i zerwał się do pozycji półsiedzącej, nieprzytomny wzrok wbijając w ziomeczka i zamierając w bezruchu. Chwilę tak posiedział jak Golum nad pierścieniem, zwalczając odruch wymiotny. Bo jako Polak i Rusek - nie marnował alkoholu w ten sposób. Poza tym w drugą stronę to smakował on jeszcze gorzej niż w pierwszą, wiec wolał tego nie doświadczać już z samego rańca.
- Za co? Czemu? Nalot? - zapytał, gdy już mu przeszedł ten niemiły odruch, rozglądając się nieprzytomnie. Policajów nigdzie jednak nie widział, więc opadł na łóżko. Było zdecydowanie za wcześnie. Dopiero wtedy dojrzał jakiś kawałek papieru. I niewyraźną minę Prusa.
- Co to jest? - zapytał, unosząc kartkę, bo na czytanie też było dla niego za wcześnie. Nie żeby w ogóle czytać nie umiał. Po prostu nie miał teraz na to odpowiedniej kondycji. - I coś ty taki skwaszony jak na przyjazd teściowej? - zadał kolejne pytanie, bo mina Teodorka znacząco od normy odbiegała.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Parszywy uśmieszek wymalował się na twarzyczce Teośka, kiedy ziomek obdarzył go jakże urokliwym epitetem. Gdyby nie ocean smutku oraz rozpaczy, dziwaczny grymas zadowolenia pozostałby na twarzyczce bruneta, a nawet miałby on chęć na jakieś bardziej słowne przekomarzanki. W końcu na tym polegają niektóre znajomości: raz słyszysz, że jesteś spermożłopem a kwadrans później grasz z ziomkiem w Fifę przy browarze i kebabie. Brzmiało to jak esencja polskości. Teraz jednak Światowa Trasa Imprez daleka była od mugolskich wynalazków technologicznych. Szła w bardziej we strzępy pamięci wieczoru poprzedniego. Czy Nico z Teo wjebali się miotłami na dach poprzedniego wieczoru, zaliczyli szybką zwałę, budząc się przy odgłosach jakiejś bijatyki? Być może. Czy ten dach był wylany jakimś asfaltem, który nagrzał się przez dzień i chłopcy obudzili się cali ujebani w ciemnej mazi? Zapewne. Czy wyjebali się do jakiegoś wodnego zbiornika zamiast iść pod prysznic? No, brzmiało to prawdopodobnie.
- Matka przysłała sowę. - Tak już bez pierdolenia o Chopinie przeszedł do tych ważniejszych kwestii. Może teraz ciężko byłoby im się wyłgać jakby jakiś niemiły Pan Milicjant wszedł, gaworząc po serbsku czy gdzie tam oni teraz byli i po jakiemu tutaj szprechali. Chociaż stwierdzanie tego faktu było głupie, gdy Hildegarda pohukiwała gdzieś w tle. Podobnie jak Teo gdy się zjarał, krzycząc jak to zgubił linię czasu i hukał, aby powrócić do rzeczywistości. A to chyba było w Kanadzie. Nader niemiła magiczna policja. Prawilny Puchon był tym zażenowany wręcz. - Wiesław Świderski zmarł wczoraj - rzucił w eter, zwieszając głowę z łóżka. Włosy uległy grawitacji, chcąc zetknąć się z wykładziną pamiętającą. Zaprawdę lepiej nie wiedzieć co pamiętającą. Krew spływała Teośkowki do mózgu. W nosie zaczynał wyczuwać metaliczny zapach czerwonych krwinek, które tak głośno pulsowały w jego żyłach. - To gorsze niż teściowa. To jak bigos bez kapusty - nie chciał już tutaj sobie żartować, że matka Nico raczej nie wybrałaby się do ich dzisiejszej spelunki. Żarty były take dalekie. Zginęły w ostatnim pociągnięciu smyczka Wiesława. Czy cokolwiek on w muzyce robił, bo Teodor przecież się tym przejmował. Bardzo!
Gryffindor |
50% |
Klasa VII |
21 lat |
zamożny |
? |
Pióra: 0
Może gdyby nie potworny kac, który dopadł go już w chwili otworzenia oczu, wcześniej zorientowałby się, czemu to Prus jest tego ranka (a już raczej popołudnia) taki dziwny. Niestety, podczas tej ich wycieczki po świecie Nico stanowczo za dużo sobie pozwalał, jeśli chodziło o alkohol, przez co jego procesy poznawcze pozostawiały wiele do życzenia. Cóż jednak na to poradzić, skoro był jedną z najgorszych mieszanek genetycznych, jeśli chodziło o pociąg do alkoholu?
Epitet, którym obdarzył Teośka po tej bestialskiej pobudce, był niemalże szczytem jego możliwości na ten moment. Niby wiedział, że wlewanie w siebie takiej ilości alkoholu źle się dla niego skończy, ale jak zawsze łudził się, że może tym razem będzie inaczej. Nie było. Nim zadziwił go brak odpowiedzi kumpla na zaczepkę, zaczęły docierać do niego urywki wspomnień z minionej nocy. Pamiętał morze alkoholu. Migał mu gdzieś lot na miotle, podczas to którego zderzył się z jakąś dziką kaczką albo innym jajomiotem. Pamiętał wychodzenie ze śmietnika, i to, że tarzali się z Prusem w fontannie jak wieprze w gnoju. Nie miał jednak najmniejszego pojęcia, kiedy to podczas tych przygód stracił górną prawą czwórkę, której to brak właśnie odnotował w swoim uzębieniu. To był zdecydowanie dziki wieczór.
- Ooo, to Hildzia huka? Myślałem, żeś znów się zjarał i pierdolca ćwiczysz - odpowiedział, rozkładając się na łóżku jak suka w sieni. Czemu to światło było tak głośne? Nader niemiłe uczucie. Westchnął i jednym okiem rozejrzał się za czymś do picia. Niestety, nawet beczka po skrzacim winie, stojąca przy jego głowie, była całkowicie opróżniona. Gdzie się podziało te pięć litrów trunku? Był w tej chwili tak zasuszony i zdesperowany, że chyba nawet z sedesu by się napił. - Kto? O czym ty gadasz? - prychnął, unosząc z wysiłkiem głowę i zerkając na kumpla. Widząc jednak jego rozpacz czy jak to nazwać, westchnął i postanowił zmienić podejście. - Znaczy ten. Smutne to bardzo. To był spoko ziomek. Na pewno miał godne życie. To z nim jaraliśmy w Kanadzie? - zapytał, nie mając zupełnie pojęcia, o kim w ogóle Teosiek mówi, i starając się wybadać teren. Był niemal zupełnie pewny, że z jakimś Wieśkiem to balowali w Kanadzie. A może to jednak był Weasley?
- Ooo, opierdoliłbym michę takiego swojskiego bigosiku - mruknął, jakże tematycznie, Krawczyk. Na potwierdzenie tych słów, kiszki mu marsza zagrały. Cholera no. Zatęsknił za żarciem od babci. - Nie no, nie przesadzaj. Znajdziemy kolejnego ziomka - zapewnił Teodorka, choć nadal nie wiedział, o kim właściwie mówią.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Okey, niewątpliwie Teodor czasem się zjarał i jego główka robiła mu sztuczkę. Zamykała go czasem w jednym wydarzeniu, które zawsze dzieje się, gdy jara i najczęściej robił to z nowymi ludźmi. Magia wtedy robiła swoje i chłop miał problem z odnalezieniem linii czasu. Każdy organ był w innym miejscu. Albo nawet nie w "miejscu", a epoce i funkcjonowanie całości organizmu było zależne od towarzyszy zabawy. Wtedy właśnie to Prus srogo pohukiwał, aby złączyć zagubione w czasoprzestrzenie element siebie a poruszanie się znajomych nie pomagało. Wtedy hukał głośniej, a oś czasu łączyła się w jedno. Nieco tragiczne, ale w ogólnym rozrachunku - zawody z walenia wiadra mógłby ukończyć na podium. Zaraz pod Nico. Zatem ten temat nawet podniósł w górę kąciki ust, a całość nie byłaby taka zła, gdyby kacowy marazm nie dopominał się subtelnym i bolesnym pojękiwaniem o swoją uwagę. Prus przynajmniej zmagał się z nim mniej karkołomnie niżeli ziomek.
Gdyby miał siły życiowe to podałby mu szklankę jakiegoś specyfiku. Wódkę ze spirtem i cytryną, które udają wodę. Nie miał.
- Mordo, ja o Kanadzie wiem tyle, że tam byłem - pojrzał jeszcze mętnie na Krawczyka. Jeśli nikt jeszcze nie opatentował nekromancji to jemu jest bardzo blisko. Odór rozkładu, wypadające uzębienie, chęci życiowe na poziomie minus dwa - nekromancja jak chuj. Teodorowi chyba się zrobiło cholernie przykro i uznał, że z ich dwójki to nie on ma tutaj egzystencjalny problem. Chociaż aktualnym problemem Nico mogła być egzystencja. - A i tak wiem to z opowieści. Magicznej policji. I z plotek od osła? - Czy był aż tak mocno dziabnięty substancjami ciekawymi, że zwierzęta zaczynały do niego gadać? Tak, było tak na milion procent. Nie żałuje również absolutnie żadnej minuty, a jeśli skończył ze wszystkimi organami, kończynami i różdżką w całości to nie mogło być najgorzej. Względnie pewności co do organów nie ma może zamiast nerek ma węgorze? Chociaż jeśli filtrują alkohol jak trzeba to niech tam sobie siedzą i nikomu nie wadzą. - To był spoko ziomek - powtórzył bezwiednie, jakby miało mu nieść to jakiekolwiek pocieszenie. Może niosło, może nie, póki co spadał w głęboki dół opatrzony kompozytorską śmiercią.
- Tsa, a światłość wiekuista i te inne bzdety - wstał z łóżka, wziął jakąś szklankę. Lepiącą się czerwonawą breją, która pachniała jak zaschnięta wiśniówka. Dobrze, przynajmniej Teo odkrył czym wczoraj zapijał inny alkohol. A może były to plamy po winie. Nalał do szklanki zimnej kranówy, wdzięczny, że to woda mu szumi w głowie, a nie wczorajsze wybryki, które domagają się powtórki. - Woda leczy ciało, nie? Wóda leczy ducha. Lecimy dziś w melanż - podał Nico szklankę. Trochę nawet zaborczo przedstawiając ich plany na wieczór, co było głupie. Innych niż impreza planów mieć nie mogli.
Gryffindor |
50% |
Klasa VII |
21 lat |
zamożny |
? |
Pióra: 0
Jeśli chodziło o przeżycia i przypały po jaraniu czy po wypiciu znacznej ilości alkoholu - ich dokonania na pewno zasługiwały na jakąś nagrodę, co do tego nie było wątpliwości. Nawet pomijając pamiętny wypad do Kanady, ich wyskoki zakrawały czasem o absurd. Teoś robiący za sowę był często częścią tego obrazka, który dopełniał Nico w najrozmaitszych stanach; czy to biegający nago i krzyczący coś o niebieskich ludkach chcących go porwać i zapłodnić, czy też pozującego na Yodę i pierdolącego jakieś farmazony, niemające ani płytkiego, ani głębszego sensu. Piękne wspomnienia. O ile w ogóle Nico dane było cokolwiek z tych wyskoków zapamiętać. Bo, niestety, część z nich znał tylko z opowieści. Może i lepiej?
Kac przypominał o swoim istnieniu niesamowitym łupaniem pod czaszką, a Krawczyk zaczął rozważać spisywanie testamentu. Jak zawsze na tak silnym kacu. I jak zawsze nie miał zbyt wiele do rozdysponowania. Pozostawało mu czekać, aż to niemiłe uczucie w końcu ustąpi lub zmaleje na tyle, że będzie mógł funkcjonować nieco sprawniej.
- No to ja ci jeszcze powiem, że zabawiliśmy się tam w chuj epicko - powiedział Nico, kiwając głową jak ta figurka pieska na desce rozdzielczej auta, a po jego twarzy przemknął zadowolony uśmieszek. To był pamiętny wypad. Syrop klonowy zmywał wtedy z siebie chyba przez 3 dni. A z niektórych zakamarków to i pewnie przez tydzień go wymywał. Ale nawet pomimo pobytu w areszcie uważał, że było warto. Policja wybitnie niemiła, ale społeczność czarodziejska dosyć przyjazna. Uśmiech jednak szybko zniknął z jego twarzy. Kac przyćmił nawet te miłe wspomnienia. - Jakiego kurwa osła? Chyba o czymś nie wiem - prychnął, uchylając jedną powiekę. Ni chuja nie wiedział, o jakim ośle Teosiek pierdzieli. A może... A może ten Shrek z celi obok to jednak nie był ogr? To by tłumaczyło, czemu nie był rozmowny. Szybko jednak porzucił te rozważania. Kanada była dawno. Bardziej istotne były problemy tego wyjazdu i pobudki. Jak doczłapanie się sedesu lub wanny i napicie się czegoś. Czegokolwiek. - Dobra, Teoś. Nie łam się, chłopie. wypijemy za jego pamięć - rzucił pocieszycielsko. Naprawdę nie miał pojęcia, co kumpel tak przeżywa. Każdy prędzej czy później skończy kilka metrów pod ziemią.
- Amen - odruchowo zakończył, wydawało mu się , modlitwę Teodorka. Jego babcia to religijna kobita była. Gdy Nico słyszał niektóre formułki, to już odruchowo śpiewnym tonem wył "Alleluja" albo wykrzykiwał "Amen". No co poradzić, się dorobił Krawczyk odruchów religijnych.
Niemalże wyrwał szklankę z rąk Teodorka, wykonując nawet małe ukłony dziękczynne. Chwała niech będzie Prusowi! Sam Nico pewnie z godzinę by się czołgał do sedesu (bo do kranu by nie zdołał się wspiąć).
- Melanż spoko. Ale nie lecimy. Idziemy. Wczoraj jak lecieliśmy jebnąłem twarzą w kaczkę. O chuj. To pewnie wtedy ząb straciłem - dodał wspaniałomyślnie. Gdy już wychłeptał wodę ze szklanki czy tam słoika. Nawet nie zwrócił uwagi, w czym dostał wodę od ziomka. No i jedna zagadka rozwiązana.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Czyżby nie było żadnego osła? Taka myśl przeszła mu przez chwilę, kalecząc pozostałe myśli. Wspomnienia z Kanady były zamazane grubą fasadą dymu wszystkiego, co da się zjarać i przynosi chociażby pozornie halucynacje. O ile te mogą być pozorne. Albo nawet nie musiało to dawać fazy. Wystarczyło, że kopciło w płuco, doprawiając smak alkoholu chociażby i stęchlizną. Lub były też wynalazki, który niosły za sobą lepką jak kisiel obietnicę oświecenia. Tak, tego z pewnością ziomeczki nie doświadczyły, ale zapewne próbowali. Bardzo próbowali. Intensywnie próbowali.
- A z iloma osłami rozmawiałeś w Kanadzie, huh? - Przecież ta kwestia była oczywista. Musiał być jakiś osią. W pewnym sensie zawsze jest gdzieś osią, z którego można zachłannie czerpać informację o wydarzeniach z własnego życia bez posiadania chociaż krzty świadomości. W rodzimych stronach Teośka tak działały starsze panie mijane na klatkach schodowych po libacji tudzież te same babeczki, gaworzące sobie na ławeczce pod blokiem. Niektórym to nawet strach nie powiedzieć dzień dobry w niedzielę. W ogóle abstrakcyjny pomysł mugoli uznania niedzieli za dzień święty z czasem Prusowi podszedł. Miał czyste sumienie, co do picia. Chociaż najczęściej po piciu miał je czystsze. - To pijemy za trzy kwadranse? - Dopytał z pełnią swojej śmiałości. Może i wątroba była w stanie agonalny, a od środka odpadała płatami trawiona resztką wódki. Przełyk był podrażniony od płonących szotów, gdzie omyłkowo wypiło się ogień zamiast wódki. No i z pewnością dałoby się wyliczyć dziesiątkę innych dolegliwości, które wobec niewypowiedzianej żałoby zdawały się niczym wobec wizji alkoholizacji.
- Ajmen - powtórzył, skądkolwiek to miałoby się wziąć. A później pojawił się temat zęba. Niby coś było, jakiś znajomy znajomego słyszał, ale bez konkretów. - Mogę ci wygrać ząb w pokera. Tylko potrzebuje nietrafnej talii. Kilku szelingów no i poznać zasady gdy na nowo - oznajmił wspaniałomyślnie.
Gryffindor |
50% |
Klasa VII |
21 lat |
zamożny |
? |
Pióra: 0
Prawda o tym, co wtedy wydarzyło się w Kanadzie, chyba już na zawsze miała pozostać tajemnicą. Nico, choć wytężał pamięć na wszystkie możliwe strony i sposoby, nie potrafił przypomnieć sobie żadnego osła. Chyba jednak zabalowali tam lepiej, niż do tej pory przypuszczał. Ewentualnie to Teodorkowi się coś mocno popierdoliło, co właściwe też było bardzo prawdopodobne. Westchnął i przetarł dłonią oczy, co skończyło się tak, że rozmazał sobie na twarzy jakąś dziwną substancję. Sądząc po zapachu - upajali się wczoraj nie tylko tanim alkoholem i zielskiem, ale też jakąś końską maścią mentolową. Jedną z tych, które to nos czyściły lepiej niż szczotka do kibla, wwiercając się jednocześnie swoim powabnym aromatem w sam mózg. Ile się nawąchał tego za dzieciaka, gdy babka go smarowała przy chorobie tym gównem i Amolem… Ach, wspaniałe wspomnienia podlaskiego dzieciństwa.
- To zależy. Ciebie też mam liczyć? - zapytał, zerkając jednym przekrwionym okiem na kumpla. Nie wiedział skąd właściwie u Prusa to zamiłowanie do osłów i innych dzikich zwierząt. Jeśli sam nie hukał udając Hildzię, to pierdolił jakieś farmazony o rozmowach z osłami, których nikt poza nim nie widział. I właśnie w tej chwili Nicoś doznał olśnienia. Przecież Teodorek był kameleonem! To może od tego coś mu się we łbie poprzestawiało? Albo teraz rozumiał zwierzęta jak ten dziwny doktorek z filmów? Interesujące. Chyba będzie musiał to sprawdzić. Ale nie teraz. Gdy już będzie zdatny do samodzielnego życia. - Że co? No weź nie żartuj. Daj mi chociaż stanąć na nogi. W tym stanie to nie dotrę do baru - powiedział Krawczyk, przerażony perspektywą tego, że ominie go chlanie. To się nie godziło! A musiał prezentować się choć znośnie, żeby nie wywalili go z lokalu już na wejściu.
- Daj spokój. Pójdę kiedy do uzdrowiciela i załatwi mi nowy zaklęciem - powiedział, wykonując niedbały ruch dłonią. A potem szarpnął się w bok i zjebał z łóżka, by powoli zacząć pełznąć na czworaka w bliżej nieokreślonym kierunku. Byle tylko odzyskać mobilność. Skoro już mieli ogarniać się do wyjścia, to on musiał zacząć funkcjonować.
- Ey, kurwa, Teo. Gdzie Lumos? - zapytał Nico z przerażeniem, siadając z wrażenia na dupie. W tym całym burdelu chwilowo nigdzie nie widział swojego kota. A to przerażało Nico bardziej niż brak chlania wieczorem.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
20 |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Z lekka się obruszył, kręcąc niemrawo ustami. Szybko jednak się nawrócił, bo właściwie osły były słodkie. Nie miał na co narzekać.
- Jak najbardziej - przyznał dumnie. Cóż, jako animag mógłby zostać równie dobrze osłem. Albo kangurem, co byłby dość urokliwe. Chodzić po mieście z kangurem, który ma bardzo dużą świadomość swojego jestestwa. A jakie zakłady i ile hasju można na tym zarobić, wykorzystując to jako formę małomiasteczkowych rozrywek. Chociaż tych wielkomiejskich też, czemu nie? Może nie akurat pod pałacem w Londynie, ale pod takim zamkiem Drakuli? Chłopy chyba nawet były blisko Transylwanii na tych Bałkanach czy gdziekolwiek ich tam nie wywiało.
- Jeśli się nie zbętasz na wejściu będzie dobrze. Nałożysz jakiś kacowy koc czy inną pelerynkę z odpornością +3 na interakcje z ludźmi i siądziemy do browara - w międzyczasie można zjeść, ale do tego chyba potrzebny jest sprawy żołądek czy inna wątroba. Teosiek aktualnie nie posiadał żadnego z powyższych. Nagłe wszczepienie sobie któregoś z tych organów mogłoby skończyć się bardzo źle. Bardziej dla otoczenia niżeli samego Prusa.
- Pamiętasz jak wczoraj jedliśmy kolacje i typiara nam powiedziała, że nie ma to jak zjeść kolację ze starym przyjacielem? No to podała wtedy kocinę - jebnął się na łóżko, przyciskając do piersi list. - Lumos może podpisać się pod autorstwem śmierci kociaka z kolacji - wyznał, pogrążając się już tylko w swoich myślach.
Gryffindor |
50% |
Klasa VII |
21 lat |
zamożny |
? |
Pióra: 0
Widział to obruszenie kumpla i uśmiechnął się pod nosem, gdy ostatecznie Teoś nie zrewanżował mu się jakąś obelgą. Obrzucanie się obelgami było nieodłącznym elementem ich długoletniej znajomości, ale jednak w tej chwili nie miał zbyt wielkiej chęci i weny na wymyślanie nowych wyzwisk, które mógłby posłać pod adresem ziomeczka.
- No to z jednym. Innych osłów nie kojarzę, albo byłem zbyt pijany lub zjarany, by ich zapamiętać - powiedział dosyć poważnie. - No ewentualnie z dwoma, jeśli liczyć to, że gadałem do swojego odbicia - przyznał szczerze. Bo co tu kryć - jeśli Teośka można było określić mianem osła, to jego tym bardziej. Krawczyk nawet wolał być uznawany za niezbyt wybitnego ziomka. Przynajmniej nikt nie miał wobec niego jakichś strasznie wygórowanych oczekiwań i mógł się opierdalać w najlepsze. Choć nie można było mu też odmówić typowo polskiego, cwaniakowatego podejścia, według którego zawsze z dużym powodzeniem kombinował, jak zarobić by się jednak za dużo nie narobić.
- Myślisz, że to przejdzie? W Polszy nie zawsze to działało. Jak wyglądałeś na wczorajszego czy wstawionego to nie miałeś wjazdu do lokalu - powiedział, krzywiąc się. Naprawdę, bardzo niefajne podejście. Choć na Podlasiu jak najbardziej zrozumiałe, jeśli miał być szczery. Tam wpuszczanie do lokalu nawet trzeźwych wiązało się z ryzykiem, a co dopiero tych już podchmielonych. - Ale bym opierdolił kebsa. Myślisz, że mają tu takie rarytasy? - zapytał Teośka, gdy jego żołądek dał o sobie znać głośnym bultaniem. Na bigos raczej nie miał co liczyć, ale taką tortillą z ostrym sosikiem to by nie pogardził.
- Że co kurwa? Weź nie rób se jaj. Gdzie Lumos? - zapytał coraz bardziej podenerwowany, pełzając po podłodze w poszukiwaniu swojego kota. Przeżyłby stratę całego uzębienia, nerek, wątroby, kilku innych organów i różdżki, ale nie kurwa swojego kiciusia. Lumos był jego świętością.
|