18-01-2021, 12:50 AM
Romilly Shaquille Burke
Data urodzenia
2004/10/21
Dom i klasa w Hogwarcie
Slytherin
Status krwi
100%
Status majątkowy
bardzo bogaty
Miejsce zamieszkania
Anglia, Chelmsford
Orientacja
heteroseksualny
Wizerunek
Evan Peters + Sky Ferreira
Freeform
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że Romilly jest osobą dumną i zdawałoby się, że myślącą o sobie bardzo wysoko. Dlaczego? Bo był tego nauczony. Miał szanować swoje nazwisko, pochodzenie, miał być godnym przedstawicielem rodu. I stara się, choć w zupełnie odmienny sposób niż z reguły się to odbywa w podobnych rodach. On jest przy tym dość nieokiełznany. Całym sobą okazuje jak jest lepszy, silniejszy, sprytniejszy, jak jest gotów zawalczyć o swoją pozycję, nie tylko słowem, ale i czynami. Im mniej jest tego pewny, tym mocniej pokazuje przeciwieństwo. Jest zdecydowany co do tego, czego chce w życiu, a przynajmniej tak twierdzi. Chce uznania, bogactwa, bycia najlepszym. Chce wykorzystać cały swój potencjał i dąży do tego, by przodować w tak wielu dziedzinach, ilu może. Jest to o tyle szokujące, że zwykle to rodzice naciskają na wykorzystanie zdolności swojego dziecka w stu procentach. Tu jednak nie ma takiej potrzeby, sam chce osiągnąć dużo by pokazać swoim rodzicom ile lepszy jest od nich i ile lepiej może wszystkim kierować. Przede wszystkim chce udowodnić wysoką wartość swojej osoby samemu sobie, skrycie mając ku temu ogromne wątpliwości i będąc bardziej niekompletnym niż mogłoby się wydawać.
Wydaje się, że wszystko może obrócić w coś nieważnego, nieistotnego. Może i tak jest, nie ujmuje to jednak jego emocjom, trudnym i nieokiełznanym, których nie umie opanowywać tak dobrze, jak by sobie życzył. Wyładowuje je złością, mściwością, podłością. A było tego dużo, kiedy to bywało, że mścił się na słabszych, mniejszych, biedniejszych, mniej wartościowych w jego mniemaniu. Ma problemy z samokontrolą i długo chowa urazę. Nie mści się siłą, a słowami i czynami - czeka na najlepszy moment żeby odebrać swoją sprawiedliwość. Jego pamięć można porównać do słoniowej - nigdy nie zapomina krzywdy ani pomocy i za punkt honoru uważa rewanż za oba.
Poza tym, choć wydaje się to dziwne po poznaniu powyższych cech, jest dosyć beztroski. W jaki sposób? Uwielbia robić ludzi w chuja, mówiąc bardzo wprost. W wielu przypadkach wykorzystuje do tego swoją wrodzoną umiejętność zmiany wizerunku, jednak nie zawsze. Zwyczajnie szuka okazji, a jeśli je widzi, wykorzystuje je, ot zwyczajnie dla urozmaicenia sobie dnia. Trochę podnosi to też jego samoocenę bycia “mądrzejszym niż inni”, choć ta jest pozornie już dosyć wysoka z uwagi, że uważa swoich rodziców za ludzi pracujących lepiej w zadaniach fizycznych niż mentalnych. Również z tego powodu jest okropnym manipulantem, który nie lituje się nad słabszymi, a jeszcze ich przewróci na gorący węgiel żeby po nich przejść, gdyby była taka potrzeba. To w końcu sprawia, że sam czuje się jako ktoś lepszy niż skrycie wierzył.
Jest skryty, sam mierzy się ze swoimi demonami. Wierzy, że informacje nie rodzą przyjaciół, a wrogów. Im więcej faktów o sobie zdradza, istotnych faktów, tym więcej amunicji daje wrogom przeciwko sobie. Dlatego jeśli nie musi, nie mówi nic prywatnego o sobie. Nie znaczy to, że w ogóle nic o sobie nie mówi, ale trzeba naprawdę mocno się starać żeby coś z niego wyciągnąć, a on bardzo musiałby ufać tej osobie, a trzeba wspomnieć, że ma ogromne problemy odnośnie zaufania. Nienawidzi kiedy się go do czegoś zmusza. Można prosić, można zasugerować, nie można sformułować zdania jako “coś, co musi zrobić”. To droga prosto na wojnę jako że na pewno nie dojdą do porozumienia. Rodzice sprawdzali wiele razy, że siła też nie działa.
Jego empatia jest nieco zaburzona, ale za to faworyzacja działa jak należy więc jeśli dzieje się źle czy też potrzeba pomocy komuś, kogo lubi, nie zawaha się żeby wyciągnąć pomocną dłoń. I to niezależnie od tego, kto ma rację. Ruszasz przyjaciela? Zginiesz. Nawet jeśli przyjaciel jest antagonistą sytuacji.
Miewa złe, tj. markotne dni, w których też wydaje się nieco milszy i przystępniejszy. Czy to przez zmęczenie psychiczne czy demotywację, ale liczy się efekt. Ma szczura, którego bardzo lubi, za to nienawidzi kotów. Nie przywiązuje się jednak szczególnie do zwierząt, a przynajmniej nie na tyle, by po ich śmierci opłakiwać je szczególnie. Byłoby mu przykro, ale bez większych dramaturg.
Stroni od relacji romantycznych, z wielu powodów. Rzekomo ciężko znaleźć mu kogoś “godnego”. W rzeczywistości bardziej powstrzymuje go wrażliwość, o jakiej nikt nie wie. Romilly nigdy nie kochał, jednak przywiązuje się do ludzi ogromnie i bardzo się boi, że przez to stanie się słaby i podatny na zranienie. Dlatego też jego wszelkie romantyczne relacje polegały raczej na chłodnej kalkulacji czy to mu się opłaca, a jeśli nie dostatecznie, szybko taka relacja się urywała.
Rodzina Burke od setek lat cieszyła się, jak kilka wybranych czystokrwistych rodzin, poważaniem i szacunkiem. Można by opowiadać wiele o tej rodzinie, jednak jedną z najważniejszych cech oprócz oczywistego bogactwa, było obieranie w konfliktach stron “dobrych”, a w każdym razie przeciwnych tym w jakiś sposób mocno krzywdzących czarodziejów i niosących ze sobą więcej śmierci niż pożytku. Ostatnimi osobami znanymi chłopcu, do którego ta opowieść dąży, które dbały skrupulatnie nie tylko o dobre imię rodu, ale i o porządek w świecie czarodziejskim, był Sage Burke. Mężczyzna surowy, konkretny, raczej nie szczycący się poczuciem humoru. Można powiedzieć, że biło od niego nieprzerwanym chłodem i powagą, choć jedynie zachowywał stale profesjonalizm i trzymał rękę na pulsie wobec czegokolwiek, co działo się w rodzinie czy jej obrębie. Co więcej, jego “wartość” wzrosła w momencie kiedy jako dziecko okazał się metamorfomagiem. Poślubił więc bez szczególnych opozycji (a wręcz z zachętą) kobietę z domu Flint, czystokrwistego, równie szanowanego rodu, dzięki czemu umocnił pozycję Burke’ów. Poznali się w pracy, jako że oboje obejmowali stanowiska aurorów w Ministerstwie Magii. Czy kochał swoją żonę, Madalyn Flint?
Nie. Zupełnie nie. Z czasem jedynie małżeństwo wykształciło coś na kształt porozumienia, koleżeństwa, obustronnie znając swoje obowiązki. Wspólnie prowadzili interesy, podejmowali decyzje, choć naturalnie Sage miał więcej do powiedzenia jako głowa rodziny. Po niedługim czasie małżeństwa pojawiło się w rodzinie dwoje potomnych - Hector, pierworodny syn, i Nova, młodsza siostrzyczka. Podczas gdy dziewczynka miała stosunkowo łatwe życie - starczyło, że ładnie wyglądała, zachowywała się godnie, uczyła dzielnie - była zostawiona w spokoju, z myślą, że zostanie poślubiona za kogoś z bogatej rodziny i stworzy nowe porozumienia. Tak zresztą się stało, kiedy to zaślubiono ją z mężczyzną z rodu Black - równie znamienitego. Hector już nie miał tak łatwego życia. Ojciec nigdy go nie oszczędzał, był surowy i dominujący. Chciał nauczyć go “męskości” swojego znaczenia, nauczyć go prowadzenia rodziny dobrymi torami. Tylko on odpowiadał za jego wychowanie, matka miała niewiele do powiedzenia. Zresztą najpewniej niewiele by się różniły jej metody wychowawcze. Nova miała łatwiej jedynie przez płeć, nie przez rodzica, który zwracał na nią większą uwagę.
W końcu po szkole Hector dostał się do pracy w Ministerstwie Magii w Służbach Administracyjnych Wizengamotu. Bardzo dobrze się spisywał, zważywszy na szczere zainteresowanie zawodem, jak i bardzo dobre wyniki w szkole. Bardzo się starał i przykładał, podczas gdy ojciec rozglądał się za jego plecami za żoną dla niego. I znalazł.
Nie można powiedzieć żeby Hector był szczególnie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Dobrze mu było samemu, realizował się, rozwijał, miał dość czasu żeby walczyć o awanse. Nie był nigdy nauczony by potrzebować drugiej osoby, choć z pewnością to nie było celowym zabiegiem. Z początku był niezwykle chłodną i zdystansowaną osobą dla Isidore Black. Zaczęli się spotykać by jakkolwiek się poznać, rozmawiać na spotkaniach rodzinnych gdy ich rodzice uzgadniali warunki rozejmu. I wtedy… Zakochali się w sobie. Było to dla ich obojga szokiem, jako że oboje z góry byli nauczeni, że małżeństwo to nie miłość, a profity. A jednak im więcej rozmawiali, tym bardziej przekonywali się o tym, że mieli jednak wspólny język. Isidore była równie ambitna, pracując w pocie czoła w Departamencie Tajemnic, nauczyła też Hectora jak godzić ambicje z obowiązkami tak, by nie musieć wyrzekać się czegokolwiek.
Nie można jednak powiedzieć, że byli idealnymi rodzicami. Miłość nie wszystko załatwia i choć ten związek opierał się na równouprawnieniu w kierowaniu rodziną Burke - Hector miał tyle do powiedzenia, co jego żona, choć ta nie zawsze z tego korzysta - samo wychowanie dzieci pozostawiało sobie wiele do życzenia. Jako pierworodne dziecko, narodziła się Dionne. Równie piękna jak jej matka, równie inteligentna, jednak nieco zbyt łagodna by przebić się przez dominację mężczyzn. Isidore nie odpuszczała jej zupełnie, chcąc albo wychować ją na silną kobietę, która będzie potrafiła o siebie zadbać, albo chociaż sprawić by ktoś umiejętny ją zaślubił. Można powiedzieć, że nie raz nie dwa przesadziła z presją wobec Dionne, przez co ta jest raczej osobą stworzoną do kierowania, niźli liderem grupy. Cytując słowa matki pewnego dnia przy obiedzie: “słaba, ale przynajmniej ładna i względnie inteligentna. Znajdziemy jej dobrego męża”. Fajna mamusia.
Trzy lata po Dionne na świat przyszedł Romilly Shaquille Burke. Naturalnie, drugie imię odziedziczył po dziadku, który był niezwykle dumny z potencjalnego następnego przedstawiciela rodu Burke. Szczególnie kiedy dzieciak już po kilku tygodniach przejawiał pojedyncze oznaki metamorfomagii, które z czasem się tylko coraz bardziej uwidaczniały. Nie wiedział jednak wtedy co za diabelstwo konkretnie przyszło na świat. Pierwsze miesiące były względnie normalne - jak to z niemowlakami. Nawet można powiedzieć, że spełniał oczekiwania rodziców mniej więcej do trzeciego roku życia, kiedy to był za młody żeby mieć jakiekolwiek pole do popisu. Jedyne, co robił, to zmiany formy pod wpływem silnych dziecięcych emocji - stosunkowo nieszkodliwe. Kiedy miał z kolei 3 latka, na świat przyszedł jego braciszek, Peregrine. Nieszczególnie był tym mały zachwycony, a z czasem konflikt między braćmi tylko nabierał coraz to większych dram.
Co było takiego w Romillym, że okazał się samym dzieckiem szatana? Otóż wszystko zaczęło się mniej więcej odkąd zaczął sam myśleć - 4 latka? Wszyscy wiemy, że w tym wieku każde dziecko ma pewien rodzaj przemiany, gdy riposty nabierają ognia, a foszki wcale nie są takie krótkie i lekkie. Chłopak od małego był niezwykle bystry, zresztą mówiło się, że po ojcu. Bo przecież nie po matce, a jednak jak teraz o tym myślał, jednak po niej ma większość charakteru i inteligencji, jak i skłonność do manipulacji. Choć z początku Romilly nawet słuchał się rodziców, z czasem zaczął mieć własne pomysły na życie. Zaczął się bunt.
- Isidore, twój syn zdaje się nieokrzesany. Jesteś pewna, że to zdrowe?
- Jest młodym chłopcem, oczywiście, że tak. To normalne. Minie z czasem.
Teoretycznie matka się nie pomyliła, bunt u dzieci jest czymś naturalnym jak tęcza po deszczu. Tylko nie zmienia to faktu, że powinno się jakkolwiek próbować z dzieckiem o tym rozmawiać, ukierunkowywać jego humory, tłumaczyć. W tym domu tego nie było. Był rozkaz, do którego trzeba się było stosować, bo inaczej była kara. Każdy tak był wychowywany, Sage przez jego ojca, potem Hector przez Sage’a… I planowano tak wychować Romilly’ego, uważając to za właściwe i skuteczne. Chłopak jednak nie był takiego samego zdania. Pokazał to bardzo dobitnie mając już ledwie siedem lat.
- Masz natychmiast po sobie posprzątać. - powiedział surowo Hector.
Romilly spojrzał na niego z uporem, unosząc nieznacznie brodę w geście buntu. Wściekł się, że nie może bawić się eliksirami rodziców, karmiąc nimi ich kuguchara. Dlaczego nie mógł? Wszyscy na niego przeklinali, bo zwalał rzeczy, bałaganił, nikt go w sumie nie lubił. Ciągle słyszał tylko: głupi sierściuch, na co nam to zwierzę, co za gnida, a niech on w końcu zdechnie, przecież jest stary, jebany kudłacz.
- Bo co? Nikt go i tak nie chce - odpowiedział chłodno.
- Bo ja ci tak każę. Wynocha.
To nie było wyjaśnienie. Nie zgadzał się z tym. Nie można robić rzeczy “bo tak”. To zupełnie bez sensu. Zacisnął dłonie w pięści ze złością, a włosy zjeżyły mu się, przybierając czerwoną barwę. Ojciec uniósł brwi, czując wyzwanie bardzo dobrze.
- Dobrze. - skomentował, po czym podszedł by przyłożyć mu dłonią w policzek.
Upadł. Bolało bardzo, oczy zaszły mu łzami. Czuł niesprawiedliwość i wściekłość, że każą mu ślepo być kimś innym. Nie rozumiał dlaczego mówią jedno, a robią drugie.
- Zrozumieliśmy się? - zapytał surowo ojciec.
- Aż za dobrze. - I tylko Romilly wiedział co ma na myśli. Hector uznał to za bycie uległym, podczas gdy jego wściekły syn już wiedział, że w ten sposób się nie dogadają. I miał zamiar pokazać mu dobitnie, że nie uniesie już na niego ręki. Nie, jeśli chce osiągnąć cokolwiek, co chciał.
Nad ranem kot był martwy.
Potem już tylko proces wychowania się rozkręcał. Romilly zupełnie nie zamierzał słuchać się rodziców, którzy widać zamiast argumentować swoje rozkazy i polecenia, kazali ślepo mu robić to, co chcieli żeby robił. A chłopiec nie chciał. Nie zgadzał się. Coraz bardziej kłócił się z rodzicami, robił na złość. Zmuszali go siłą do swojej woli, a z każdym rokiem było coraz trudniej. Nie bał się ich. Właściwie, uważał to za słabość i bezsilność, skoro zamiast wytłumaczyć, jakoś wyjaśnić dlaczego mają takie a nie inne życzenia czy opinie, po prostu zmuszają go do zgody. A przynajmniej próbują. Naturalnie, takie argumenty jak “zawsze tak było”, “to działa”, “tak jest dobrze” do niego nie przemawiały. DLACZEGO tak jest dobrze? Czy ktoś myślał o spojrzeniu na coś z innej perspektywy?
Skoro jednak oni decydowali się siłą zmuszać go do posłuszeństwa i zawodzili w tym sromotnie, chłopak zdecydował się dać im do zrozumienia, że nie, nie będą w ten sposób rozmawiać. Widać nieświadomie bardzo jasno określał pewne granice, choć w średnio psychologicznie poprawny sposób. A w jaki? Robił wszystko żeby doprowadzić ich do furii. Prowokował, sprawdzał, testował. Ostatnie słowo zawsze należało do niego, nawet jeśli nie mógł czegoś zrobić, w większości przypadków i tak robił po swojemu. Rodzice denerwowali się kiedy przesadzał z używaniem swojej naturalnej umiejętności zmiany wyglądu. Cóż, sami sprowokowali to, że zanim się obejrzeli, Romilly coraz lepiej radził sobie z metamorfomagią. Lubił co chwilę zmieniać włosy na inne, nie tylko kolorem, lubił denerwować ich dziwnymi mutacjami jak dziób zamiast ust, lisie uszy, różne kolory oczu. Szczytem jego kreatywności okazało się przyjście w wieku prawie jedenastu lat na obiad rodzinny z okazji otrzymania listu z Hogwartu, w formie żeńskiej.
- Na miłość boską, Romilly, jak ty wyglądasz?! Odmień się natychmiast! - zawołała matka, widząc swojego syna jako… córkę? W sukience po swojej starszej siostrze. Jako inteligentniejsza niż matka uważała nieustannie jej dogadując, wspierała brata w jego buncie i z radością pożyczyła mu strój, chcąc dopiec złośliwej do granic możliwości matce. Romilly spojrzał na Isidore zupełnie niewinnie, pytająco wręcz.
- Ale przecież sama kupowałaś tą sukienkę, skąd teraz taka surowa ocena? - odpowiedział spokojnie, siadając przy stole. Matka była wściekła.
- Chłopcy nie noszą sukienek, to niedorzeczne, masz natychmiast się przebrać.
Uniósł brwi. Cały stół zebranych wymieniał między nimi spojrzenia, nie wiedząc jak to się skończy. Chłopiec uśmiechnął się wesoło.
- Ale spokojnie, mamuś, przecież teraz nie jestem chłopcem. Szanuj mój dar.
Zapadła cisza, po czym dziadek roześmiał się głośno, uderzając ręką w kolano. Ojciec zawtórował mu niepewnie, bardziej jakby czuł potrzebę pokierowania zebranych.
- A to ci ambaras! - zawołał dziadek. - Isidore, zostaw go, chłopak ma talent! Kiedyś będzie z niego wspaniały szpieg, ja ci to mówię.
Do końca wieczoru matka, wściekła jak tylko można, nie odezwała się już do syna ani słowem. Udawała, że go nie widzi, planując później go ochrzanić. A Romilly? Cóż, świetnie się bawił widząc jej zaróżowione ze złości policzki i ukradkowe, wkurzone spojrzenia. Cudowny wieczór!
I tak oto niedługo chłopiec trafił do Hogwartu. Czuł się tam od samego początku jak ryba w wodzie. Charyzmatyczny, wesoły, pewny siebie, arogancki. Manipulował ostrożnie, ucząc się kto jest podatniejszy, a kto nie. To jego sposób na przetrwanie i otrzymanie wszystkiego, co sobie zażyczy - posiadanie pewnej grupy tych, którzy byli podatni na jego sugestie. Ponadto, był “fajny” jako członek potężnego, bogatego rodu. Wszystkie rzeczy miał nowe, naturalnie, nie żadne używańce. Trzymał się tylko z tymi bogatszymi i jakkolwiek wpływowymi, takimi, którzy mogli coś zaoferować. Biedni czy sieroty byli mu niepotrzebni. A jak z nauką? Radził sobie zaskakująco dobrze, przykładał się. Czy to z namowy rodziców (a bardziej siostry, która miała na niego realny wpływ), czy z własnych ambicji, zależało mu na tym, by widziano go nie tylko jako bogatego, ale też bystrego, takiego jakim był (jaki skromny). Szybko okazało się, że ma smykałkę do Eliksirów, jednak równie dobrze radził sobie na zajęciach Obrony Przed Czarną Magią. Trzy przedmioty, które najbardziej lubił. Transmutacja względnie go też ciekawiła, jednak nie porywała go z krzesła.
Momentem przełomowym w jego wybrykach i robieniem wszystkiego na przekór było gdy nikt inny, a jego matka, straciła cierpliwość. Miał już trzynaście lat, a zero wyrobionego respektu wobec rodziców i ich woli. Nie miał granic, nie dało się nim kierować, wymykał im się z rąk zupełnie. Robił praktycznie co mu się podobało i Isidore była gotowa zajść tak daleko, jak musiała, by przemówić do najstarszego syna raz, a porządnie. Zmęczyła się szarpaniem.
To było też powodem, dla którego zachowanie chłopca w istocie zmieniło się niepodważalnie, a rodzicielka napełniła go strachem i traumą. Tak. Cruciatus. Najgorsza kara, największa tortura. A przy tym działająca tylko jeśli ktoś chce szczerze czyjejś krzywdy. Isidore chciała, co świadczyło o niej jako o potwornej, okrutnej matce. Jej mąż nie był w stanie posunąć się tak daleko, jednak nie śmiał stanąć między nią a Romillym. Już dawno ona była tą bardziej dominującą w małżeństwie, nie miał odwagi ani potrzeby tego zmieniać.
Ślizgon od tego momentu bał się matki. To było dokładnie tym, co wywołało z jego strony respekt i posłuszeństwo. Jasno się wyraziła, że jeśli nie zacznie się zachowywać, to nie będzie ostatni raz podobnej metody perswazji. Romilly stał się odtąd chłodny i zamknięty bardziej znacznie niż do tej pory. W zasadzie, tak jak przedtem był duszą towarzystwa, śmieszkiem uwielbiającym głupie żarty i beztroskie wieczory z ekipą, odciął się od przyjaciół, zdystansował się i wybrał samotną ścieżkę. Dlaczego?
Nie spodziewał się krzywdy ze strony rodziców. Nie spodziewał się TAKIEJ krzywdy, okrucieństwa, zdrady. Czuł się potwornie nierozumiany, niechciany, nie taki, jaki zaplanowano, by był. Niekompletny. Jakby pomimo bycia w gruncie rzeczy kimś mogącym przyjąć każdą formę, nie był w stanie być tą, jakiej od niego oczekiwano. Nikt nawet nie chciał go zrozumieć, nie próbował z nim rozmawiać. Naprawdę starał się nie raz wskazać, że po prostu nie spełniają jego oczekiwań w dyskusjach, w rzeczywistości jednak przez cały ten czas pokazywano mu, że jest odwrotnie. I choć powtarzał sobie, że to oni są niekompletni...
Ciężko jest nie czuć się inaczej. Szczególnie gdy rodzina, najbliższe możliwe osoby w jego życiu, mające chyba go przecież wspierać? Zawiodły. Był sam. Czuł się sam i czuł, że jeśli ma być dostatecznie dobry, jeśli ma być szczęśliwy, musi być sam. Bo on siebie nie skrzywdzi. On siebie nie zawiedzie. Będzie dla siebie dość dobry.
Ciężko jest jednak być samemu ze sobą, zawsze. Ciężko jest próbować dorównać oczekiwaniom, których nie potrafiło się spełnić nie wyzbywając się samego siebie. Ciężko jest osiągnąć spokój gdy jedyne, co widział zamykając oczy do snu, to nienawistny wzrok matki.
➤ Ma brązowego szczura imieniem Fabio.
➤ Jest metamorfomagiem.
➤ Lubi prowokować zachowaniem uznawanym za niewłaściwe czy w pewien sposób takie, co mu “nie przystoi”. Dlatego na obiady rodzinne czasem po złości morfuje w kobietę i denerwuje rodziców.
➤ Czystokrwiści czy ci z nikłą ilością krwi mugolskiej są dla jego rodziny bardziej wartościowymi ludźmi. W przeciwieństwie do nich, on ma to gdzieś i niespecjalnie się z tym kryje.
➤ W przyszłości chciałby zostać aurorem i bardzo zapalczywie do tego dąży.
➤ Jego ulubionymi dziedzinami są Eliksiry, OPCM i Czarna Magia.
➤ Pod wpływem silnych emocji moc wymyka mu się spod kontroli. Przykładowo, kiedy jest wściekły, włosy mu się jeżą, a kiedy bardzo szczęśliwy, niemal w euforii, kręcą się w sprężyste loki. Zmieniają mu się też kolory oczu w zależności od nastroju szczególnie intensywnego w danej chwili.
➤ Jak był młodszy, miał okazję jeździć na hipogryfie. Dobrze wspomina to uczucie, bardzo lubi te zwierzęta.
➤ Gdy miał 7 lat, zabił kuguchara należącego do rodziny, by udowodnić ojcu, że nie może mu rozkazywać.
➤ Jego Patronusem byłby kameleon - gdyby umiał już rzucać to zaklęcie.
➤ Nie znosi nosić garniturów, uważa, że są niewygodne i jeszcze wygląda w nich grubo.
➤ Uwielbia Halloween, za to nie znosi Bożego Narodzenia.
➤ W domu jest uczony portugalskiego, jednak idzie mu ten język bardzo opornie, najpewniej przez nikłe zainteresowanie. Według jego matki, mają dalekich krewnych w Portugalii, poza tym to nie jest szczególnie powszechnie znany język, więc bardziej wartościowy i "będzie ważną korzyścią w przyszłej pracy".