04-05-2021, 01:54 PM
Charles Andrew Takawa
Data urodzenia
05.12.2003
Dom i klasa w Hogwarcie
Ravenclaw | VI
Status krwi
75%
Status majątkowy
zamożny
Miejsce zamieszkania
Winsley St. | Londyn
Orientacja
?
Wizerunek
Wilbur Soot
Freeform
Drzewo genealogicznego Charliego sięga korzeniami hen, hen i jeszcze dalej. Tak przynajmniej by się wydawało patrząc po ilości ciotek, dziadków trzeciego stopnia i innych nienazwanych krewnych nawiedzających jego dom rodzinny przy byle okazji. Część z nich pomarła – walcząc po obu stronach konfliktu II Wojny Czarodziejów, część związała się z mugolami, jeszcze inni nadal pielęgnują wartości czystomagiczne i unikają jakichkolwiek kontaktów. Tak to już w życiu bywa, że z rodziną najlepiej na zdjęciach.
Rodzice Charliego są… bardzo specyficznym małżeństwem, którego początek wcale nie wziął się z wielkiej miłości czy nawet szklanicy miłosnego eliksiru. Według historii, którą opowiedziała mu pewnego razu ciotka Kirke, jego matka miała zostać wydana za jakiegoś czystokrwistego, napuszonego Francuza – w napadzie złości teleportowała się do pierwszego lepszego mieszkania, które jej przyszło do głowy – akurat trafiło na dom jego ojca, a jej całkiem niezłego znajomego ze szkolnych lat.
I… jakoś tak wyszło, że w końcu tam została. Teoretycznie na stałe, w praktyce – bywało z tym różnie. Ich związek był niczym wiecznie tykająca bomba zegarowa, głównie ze względu na odmienność charakterów i obopólną porywczość. Przyjaciółmi byli doskonałymi – partnerami trochę gorszymi.
A potem urodził się mały Charles, wprowadzając jeszcze więcej chaosu w życie tej dwójki. Był niczym miniaturowy tajfun (zwłaszcza od momentu, gdy nauczył się stawiać pierwsze kroki, a potem zrzucać rzeczy z półek przy pomocy dziecięcej magii). Nie nadążały za nim nawet dwa zatrudnione w domu skrzaty.
Jego dzieciństwo upłynęło w naprawdę przyjaznej atmosferze magicznej społeczności Londynu. Rodzinna kamienica praktycznie graniczyła z Pokątną, więc wycieczki do magicznej oranżerii czy na kremowe ciastka i czekoladę były praktycznie codziennością.
Gdy był już trochę starszym podlotkiem, ojciec zabierał go do redakcji proroka codziennego, gdzie Charlie ku wielkiej „radości” wszystkich dookoła dorysowywał Ministrom wąsy i biegał po korytarzach udając korespondenta. Przeprowadzał wywiady o fasolkach wszelkich smaków (obrażając się, gdy ktoś stwierdzał, że karmel nie jest najlepszym smakiem ever) i smokach. Do dziś nie rozumie dlaczego nic z jego twórczości nie zostało nigdy opublikowane, skoro było ciekawsze od nudnych wywodów polityków.
List z Hogwartu nie był żadnym większym zaskoczeniem. Nie uśmiechało mu się porzucać rodzinnego miasta na rzecz zamknięcia w jakimś starym zamczysku, ale nie miał zbyt wiele do gadania w tej kwestii. Trochę pomarudził, trochę poskomlał, ale nawet krokodyle łzy i smutna minka nie przekonały rodzicieli, że powinien zostać w domu. Oficjalnie zabrali na szkolne zakupy, pozwolili wybrać zwierzątko – stanęło na kocie szkockim zwisouchym, książki, szaty, różdżkę… Wszystko to czego potrzebował młody człowiek na początku swojej szkolnej przygody.
Pierwsze lata minęły mu całkiem zwyczajnie. Nie jest żadnym głównym bohaterem, którego mogłyby spotykać niespotykane przygody czy na którego czyhałoby wieczne zagrożenie.
Nie.
Najgorszym co go spotykało to góra prac domowych, zarwane nocki nad wypracowaniami, źle uwarzone eliksiry, młodociane miłostki i łamane serduszko przez Ślizgonkę na II roku, kiedy ta stwierdziła, że mogliby iść na spacer na błonia, ale taki inny Krukon dał jej ostatnio czekoladową żabę i woli iść z nim.
Przeżywał to z trzy tygodnie i już nigdy nie tknął czekoladowych żab w nadziei, że biznes od tego zbankrutuje.
Czas leciał nieubłaganie. Minuty zamieniały się w godziny, te w dni, a te w kolejne semestry – gdzie monotonię nauki i rutynę dni przerywały jedynie egzaminy czy wakacje.
I tak, nim się obejrzał okazało się, że zaczyna VI rok. W gruncie rzeczy… Całkiem szybko to wszystko poszło.
Little dirty crime boy.
Można się po nim spodziewać wszystkiego. To człowiek, który zdąży złapać wielką akromantulę w Zakazanym Lesie, wypić pół litra kawy, napisać artykuł o 101 sposobach włamania do Gringotta, pokazać środkowy palec Bogu, umówić się na randkę, nie pojawić się na owej randce, zjechać po poręczy schodów od wieży Ravenclaw aż na sam parter, wpuścić Żanetę (pamiętacie akromantulę?) do dormitorium Gryfonek z IV klasy, wygrać partię w szachy czarodziejów i zdrzemnąć się na błoniach podczas burzy.
I to wszystko jeszcze przed śniadaniem.
Nienawidzi się uczyć dla samego faktu nauki. Nie zobaczysz go z książką do Historii Magii, a dzień w którym na zawsze pożegnał salę od Transmutacji był najszczęśliwszym w jego życiu. Z drugiej strony załapał już kilka szlabanów tylko dlatego, że włóczył się po nocy po szklarniach, aby podglądać kiełkowanie mandragor. Jeśli złapie jakiegoś bakcyla – będzie zgłębiał wiedzę długo i dogłębnie.
Stara się unikać konfliktów – a jeśli już się takie pojawią, z pewności zrobi wszystko, żeby wyszło na jego bez większego rozlewu krwi. Dyskutant z powołania, manipulant-hobbista. Uważa, że byłby doskonałym Ministrem Magii, a gdyby już teraz startował w jakichś wyborach zapewne by wygrał i zawstydził tych wszystkich staruszków. A to niegrzeczne.
Więc zamiast tego żyje tak jak każdy przeciętny nastolatek zamknięty w szkole z internatem – starając się przetrwać nawał pracy i obowiązków.
W gruncie rzeczy to dobry dzieciak – jak masz problem z zadaniem czy wypracowaniem – wal jak w dym. Ma w zanadrzu szereg sprytnych sposobów jak zarobić, a się nie narobić. Może z początku sprawiać wrażenie nadpobudliwego choleryka, ale łatwo Charliego do siebie przekonać.
Ma niewielkie grono znajomych. To nie tak, że nie lubi ludzi. Uważa ich za piekielnie interesujących, ale nie przepada za uzewnętrznianiem się czy nawiązywaniem głębokich relacji. Potem się człowiek przywiązuje i robią się same problemy.
Przez to bardzo łatwo złapać go siedzącego w samotności z kotem na kolanach i gitarą. Wtedy też jest największa szansa, że rzeczywiście z nim pogadasz dłużej niż przez pięć minut.
Uwielbia mugoli i wszystko co niemagiczne. Często powtarza, że wizja wydalenia ze szkoły go nie przeraża, bo chętnie uciekłby ze świata czarodziejów i połamał swoją różdżkę, tylko po to żeby móc zacząć nowy, szalony etap bez magii. Ale podejrzewa, że ów etap nie trwałby dłużej niż pięć minut, bo później dowiedzieliby się o tym rodzice... I zostałby zamordowany. Albo i gorzej - uziemiony na wiecznym szlabanie.
Fascynuje go technologia, którą stara się zgłębiać jak tylko może – niestety w szkole pozostają mu tylko jakieś teoretyczne podręczniki z mugolskich bibliotek, bo mury Hogwartu są tak grube, że nawet zasięgu w nich nie uświadczysz. Uważaj – jeśli dowie się, że płynie w tobie tylko i wyłącznie niemagiczna krew – nie opędzisz się od niego. Zamęczy pytaniami – głównie o teorie spiskowe, sposoby na radzenie sobie w życiu bez magii i Internet.
Swoje zamiłowanie do mugolskiego świata manifestuje głównie w strojach – mundurek nosi tylko na zajęciach, ostatni raz szatę z peleryną i o zgrozo spiczastą czapką miał na sobie podczas ceremonii przydziału w I klasie. Cierpi na modowy bipolar – jednego dnia zobaczysz go w koszuli i marynarce, drugiego w rozciągniętym swetrze i jeansach. Często nosi nakrycia głowy – głównie czapki beanie, które trzymają w ryzach jego wiecznie rozczochraną czuprynę. Ale bez względu na wszystko (w tym również warunki pogodowe) – zawsze ma na sobie czarne trampki z kolorowymi sznurówkami.
- Bez wiedzy rodziców zrobił sobie kilka magicznych tatuaży. To głównie motywy roślinne – kolorowe liście oplatające mu ramię poruszają się łagodnie pod wpływem zaklęć i magicznego tuszu; ma też kilka zabawnych rysunków w tym pufka na mugolskim monocyklu.
- Rodzice Charlesa żywili ogromną nadzieję, że kiedyś zostanie sławnym graczem Quidditch’a. Niestety, umiejętności w dziedzinie latania najwyraźniej odziedziczył w genach po ciotecznej babce pół-olbrzymce – jego kłopoty z miotłami zaczęły się na pierwszych zajęciach z miotlarstwa, gdy niepokorny kijek poderwał się z godnym podziwu impetem od podłoża i pozostawił po sobie pamiątkę w postaci sporego siniaka na czole Charliego. A potem było już tylko gorzej.
- Całkiem nieźle brzdąka na gitarze. Takiej zwykłej, akustycznej. Matka go kiedyś nauczyła jak był mały – nie jest żadnym wirtuozem, ale kilka kawałków zna.
- Uwielbia mugolski slang, choć nie raz odbiło mu się to mocną czkawką, gdy rzucił do ojca tekstem w stylu „ok, boomer”. Nikogo już chyba nie dziwi, że gdy wyjdzie mu jakieś zaklęcie rzuci klasyczny „yoo, pog!”, a próbę określenia osób o mugolskim pochodzeniu jako mugolaków czy szlam określi jako czysty cringe.
- Ma absolutny anty-dar do języków. I słomiany zapał do ich nauki. Chwała Bogu, że tak wiele ludzi na świecie posługuje się angielskim, bo dzieciak miałby poważny problem.
- Gałąź rodzinna od strony ojca szczyciła się posiadaniem w drzewie jasnowidzów – ba, nawet ojciec Charliego uchodził w domu za „wieszcza”. Na szczęście chłopaka ominął ten dziwny dar i zamiast odczytywać prognozę pogody z dna filiżanki po prostu włącza mugolską telewizję.
- Podczas ceremonii przydziału potknął się na schodach i wyrżnął w taboret, przewracając tiarę. Do dziś wierzy, że ta po złości przydzieliła go do innego domu niż chciał (słyszał, że dormitorium Hufflepuffu znajduje się przy kuchni, a gdzie kuchnia tam piwo kremowe i ciastka).