09-01-2021, 10:51 PM
Rosemary Blackwood
Data urodzenia
2002/10/21
Dom i klasa w Hogwarcie
Gryffindor, VII
Status krwi
25%
Status majątkowy
bardzo ubogi
Miejsce zamieszkania
Chelmsford
Orientacja
Heteroseksualna
Wizerunek
Adelaide Kane
Freeform
Rose chciałaby móc powiedzieć, że jej rodzina jest przeciętna. Przytaknąć na pytanie czy jej rodzice o nią dbają, uśmiechnąć się na wspomnienie wakacji, czuć się kochaną i wiedzieć, że jest bezpieczna. Niestety nie wszyscy mieli takie szczęście w życiu.
Rzeczywistością Rosemary była duża rodzina i rodzice, którzy dbali przede wszystkim o siebie. Chociaż “dbaniem” nie można w zasadzie tego nazwać. Jest drugim dzieckiem Blackwoodów, urodzonym dwa lata po jej bracie - Pansym. Rodzice w zasadzie nigdy nie chcieli mieć dzieci, a przy tym niespecjalnie przejmowali się tym, że je mimo to mają. Nie zabezpieczali się i wychodziło z tego coraz więcej potomstwa, i coraz mniej uwagi. Jak opisać rodzicielstwo państwa Blackwood? Odkąd Rosemary pamięta, ojciec był pijany albo go nie było wcale, a jak był, w sumie wolała żeby go nie było. Matka mówiła, że to efekt po wojnie czarodziejów.
Jeśli dzieci dostawały od matki kieszonkowe, a to było bardzo rzadkie, zdarzało się, że ojciec je zabierał, nieważne jak dobrze je ukrywali. Na pewno nie na szczytne cele, co było oczywiste. Rose nauczyła się bardzo dobrze chować to, co było dla niej ważne a przy tym warte jakikolwiek pieniądz. Pamięta nadal gdy miała cztery lata i została z bratem w domu sama na bardzo długo. Czuła się jakby to była wieczność. Po prostu nie było rodziców, byli oni dwoje opiekujący się trzyletnim Valerianem i dwuletnią Clove. Jak jakiś gang osieroconych dzieciaków... Jedli to, co było w lodówce, w zasadzie mogli zginąć i by nie zauważono. Co się działo z rodzicami? Ojciec zabalował, pojechał, wrócił po tygodniu. Matka po dwóch dniach, z dziwnymi śladami po wewnętrznej stronie zgięć łokci. Zapytana co to za punkty, powiedziała, że miała podawane lekarstwo i już jest dobrze. Rose uwierzyła. Dlaczego miałaby nie?
[sierpień 2012, 9 lat]
Do tej pory pamiętam dzień kiedy ojciec przyszedł pijany i upadł w wejściu na podłogę. Byłam z Amaryllisem, robiłam mu kolację. Myślałam, że zaraz się podniesie, ale tak nie było. Leżał, zakasłał parę razy. Podeszłam, mówiąc jego imię, ale się nie ruszał. Przewróciłam go na plecy. Był ciężki, wiotki, zupełnie jakby był…
Sprawdziłam jego oddech, zbliżyłam ucho do jego ust, jednak nie było nawet cienia tego, czego oczekiwałam. Czułam jak i moje serce się zatrzymuje, jak mój oddech zwalnia.
- Amaryllis, daj mi telefon, szybko. - powiedziałam, jednak nie wiedziałam już nawet czy tam był. Wykręciłam numer pogotowia i patrzyłam jak zabierają tatę do szpitala. Podobno miał puls, ale ja go nie czułam, widziałam tylko jego bladą twarz i ramię zwisające z noszy.
- Czy tata nie żyje? - zapytał mały, ujmując mnie za rękę. Spojrzałam na niego. Miałam tylko niecałe dziesięć lat, ale byłam za niego
odpowiedzialna. Za Clove, Mallow. Ale nie czułam się na to gotowa. Czułam, że wszystko się sypie i że jeszcze krok, może dwa, i będę jak rozsypane puzzle. Bo jeśli Charles sobie nie radzi, jak mogłam ja? Ścisnęłam dłoń brata, po czym wzięłam go na ręce, przytulając do siebie.
- Żyje. Wróci do nas. Niedługo. - powiedziałam z pozornym spokojem. Wróciłam do domu, wykąpałam dzieci, nakarmiłam. Położyłam wszystkich spać. Nie wiem gdzie był Pansy, ale nie było go z nami. Nie było go i musiałam zająć się wszystkim sama. Wróciłam do pokoju późno, zostawiając jeszcze dla matki list w salonie, razem z pozostałym po kolacji makaronie w przyprawach. Wróciłam do pokoju i poczułam jak się rozpadam, jak pękam, jak wizje utraty rodzeństwa i rodziców zalewają mój umysł. Płakałam w poduszkę tak długo, aż zasnęłam w zmęczeniu. Nie miałam już siły, jednak musiałam ją mieć. Czy to było sprawiedliwe? Nie było. Ale nie miałam wyjścia. Nie miałam już prawa wyboru.
[lipiec 2018, 15 lat]
- Masz mnie szanować, jestem twoim ojcem! - krzyknął Charles, myśląc, że mnie przestraszy. Nie przestraszył. Chciał naszych pieniędzy, znowu. Matka zniknęła, nie było jej w domu już miesiąc i nikt nie wiedział nawet czy żyje. Ale on był i chciał pieniędzy, które daliśmy radę uskubać z tego, co dało radę.
- Miałam cztery lata kiedy nas zostawiłeś samych! CZTERY!
Charles zamilkł, patrząc mi w oczy. Nie wiem czy coś docierało, był po alkoholu, jak zawsze. Miałam jednak nadzieję, że zapamięta cokolwiek, a ja musiałam z siebie wyrzucić co mnie bolało. Czułam za sobą wzrok dzieciaków patrzących co się dzieje. Musiały na to patrzeć. Szkoda, ale widziały gorsze rzeczy.
- Opiekowałam się z Pansym tobą, Valerianem, Clove, potem Amaryllis, Mallow. Czy ty wiesz w ogóle ile masz dzieci? Znasz ich imiona? JA ZNAM. Bo JA jestem ich matką, nie Madelynn. Pansy odwala TWOJĄ robotę, bo ciebie nigdy nie ma! A jak jesteś, to żeby spać albo brać nasze pieniądze.
- Nie waż się tak mówić! Matka was kocha, ja też-
- Nie ma was! Nigdy was kurwa nie ma!
Czułam łzy na moich policzkach, czułam jak trzęsą mi się ręce. Pokręciłam głową, patrząc na Charlesa z niedowierzaniem i bólem, wściekłością, wyrzutem. Wszystkim, co gromadziłam przez lata.
- Nie jesteś naszym ojcem - powiedziałam ostro, kolejne łzy wybrały własną ścieżkę na mojej twarzy. - Żadne z was nie było nawet blisko bycia rodzicem. Idź do diabła.
Nie spodziewałam się ciosu otwartą dłonią w twarz od ojca. Dało się słyszeć trzask, poczułam piekący ból na policzku. Spojrzałam na niego powoli z niedowierzaniem i nienawiścią. Ja nie spodziewałam się ciosu, ale i on nie spodziewał się przyłożenia pięścią w nos z całej mocy, jaką tylko miałam w ramieniu. Nie czekałam nawet na jego reakcję, przyłożyłam mu kopa między nogi, a gdy się zgiął, gotowa byłam poprawić kolejnym uderzeniem, gdyby tylko Pansy nie złapał mnie za łokieć. Może faktycznie ojciec nie był tego warty.
Tak bardzo nie chciałam tu być, tak bardzo chciałam zacząć życie daleko i być… Kimś innym. Kimś nie należącym do tej rodziny. Ale miałam odpowiedzialność i inne życie niż to, które sobie wymarzyłam. Nie wiem czy Pansy zajął się dziećmi. Wyrwałam ramię z jego uścisku i wymijając ojca kurczącego się na podłodze, wyszłam z domu. Ja miałam dość. Odeszłam, by wrócić do domu rano, i przysięgam, nigdy nie opowiem co się działo ze mną tej nocy.
Z wiekiem zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo rodziców nie obchodzi co się dzieje w domu, choć usilnie starała się wierzyć, że się myli. Pansy robił co mógł żeby zajmować się nią tak, by nie była sama sobie, by miała opiekę jaką powinna mieć od rodziców pojawiających się od przypadku do przypadku. Opiekował się nią, a potem ona pomagała mu opiekować się rosnącą liczbą reszty: Valerian, Clove, Amaryllis, Mallow, Jasmine… Tak, matka świetnie się bawiła nazywając swoje dzieci po nazwach roślin, zupełnie jak się nazywa gromadzone zwierzątka. Od pieluchy dzieci były na porządku dziennym z alkoholizmem ojca, z nimfomanią matki i okazjonalnym ćpaniem obojga, z jej imprezami, ze znikaniem rodziców na dni, czasem na tygodnie, by ot tak wrócić nie czując się jakkolwiek źle z tym, że ich nie ma, że ich dzieci wychowują siebie nawzajem. Seks na stole w kuchni? Jasne, okej, zdarza się. To nawet nie zawsze był ich ojciec, ten, który uprawiał seks z matką. Właściwie, nawet nie było pewne, a nawet było wątpliwe, że wszyscy mieli tego samego ojca. W domu panował z reguły bałagan, nie tylko w organizacji. Wszystko się tam działo: walający się alkohol, butelki, jedzenie, stare i spleśniałe jeśli nikt tego nie sprzątnął. A najgorsze były te momenty, gdy myślała już, że wszystko jest poukładane i sobie radzą, a okazywało się, że się grubo myli.
Czy było zawsze czarno, szaro i najgorzej? Z rodzicami zazwyczaj, a między sobą nieszczególnie. Rodzeństwo zawsze się kłóci, to naturalne. Jednak w domu jak ten wszystkie dzieci były ze sobą niezwykle zżyte. Mogli sobie nawtykać, mogli się bić do krwi na skroniach, mogli podkładać sobie świnie, jednak gdy przychodziło do czego, rodzina Blackwood mogła zniszczyć jeśli ktoś sprowokował. Pierwsza zasada slumsów, w których mieszkali: jeśli podpadasz, upewnij się, że ta osoba nie ma stada. Oni mieli całkiem spore. Byli silni, chaotyczni, z granicami moralnymi mocno rozchwianymi i odchodzącymi od klasycznej moralności dobrej rodziny. Rose miała czasem wrażenie, że nie było nic, czego by nie znała. Widziała już wszystko, przeżyła większość. Jeśli działo się coś nowego, akceptowała rzeczywistość, już nic jej nie dziwiło. Stawała się coraz silniejsza, bardziej niezależna. Pansy z czasem zaczął być coraz bardziej egoistyczny i troszczący się o siebie bardziej niż o kogokolwiek innego. Zaczął znikać, a Rose widziała obrzydliwe podobieństwo między nim a ojcem. Nie omieszkała mu tego wyrzucić, to była najostrzejsza i najtrudniejsza kłótnia, jaką przeżyła w tym domu, a było ich naprawdę wiele. Ale musiała to naprawić, bo Pansy zawodził. Gubił się, a nie mógł sobie na to pozwolić. Niestety z czasem brat i tak wyprowadził się, odcinając się od nich całkowicie.
Elementem, który zmienił jej życie, był czas kiedy jej moc zaczęła się ujawniać. Niby spodziewała się, że tak będzie, jednak dopiero mając siedem lat pierwsze zjawisko zauważyła, choć może wcześniej się działo poza jej czy rodziców uwagą. Zaczynała się nawet bać, że może jednak nie ma w sobie magii. Wszystko wyszło na jaw kiedy miała w nocy koszmar i pod wpływem przebudzenia z okrzykiem przestrachu zrzuciła z półki lampkę nocną nawet jej nie dotykając, ironicznie jedynie chcąc ją zapalić. Niedługo potem niechcący zrzuciła ojcu na głowę miskę z półki, podobne "wypadki" działy się jakiś czas zanim w końcu ustały. Pansy starał się ją w tym wspierać, znając już te chwile i mając je za sobą, rodzice zaś... Cóż, złościli się jak spadało coś na nich, a poza tym niespecjalnie przejmowali się całą sprawą. I tak Hogwart był coraz bliżej, a z każdym rokiem było coraz trudniej w szybko powiększającej się rodzinie.
Rosemary nauczyła się od małej dziewczynki jasno określać swoje potrzeby. Nauczyła się opiekować młodszymi, być odpowiedzialną, decyzyjną. A co najważniejsze, nauczyła się sztuki przetrwania. Bycia kimś, kto rozszarpie zarażających jej lub jej rodzinie jak tylko będzie miała ku temu okazję. Nie było miejsca na dyplomację. Jej zdaniem wszystko należało zaznaczać i rozwiązywać od razu. I tak oto stała się kimś, kto zamknął swoje bóle, swoje cierpienie i poczucie porzucenia przez rodziców, braku opieki, braku osoby, na której mogłaby polegać, i była taką osobą dla rodzeństwa.
Szkoła wiele utrudniała. Nie było jej i Pansy’ego przecież większość roku. Nie można było ot tak zniknąć. Trzeba było zająć się dziećmi, całym domem dzieci. Pansy poszedł do szkoły, a dziewięcioletnia Rose została sama, próbując skupić się na trzymaniu domu w kupie. Ku jej zdziwieniu matka czasem nawet pomogła, choć nie była szczególnie uosobieniem matczynej miłości. A jednak pomagało to więcej niż sądziła i Rosemary jakoś przetrwała ten rok, z pomocą jej i Clove.
Po dwóch latach przyszła kolej na nią i musiała zostawić siostrę samą. Miała szczerą nadzieję, że sobie poradzi z przetrwaniem na kieszonkowych od matki, i co ważniejsze, że schowa dobrze pieniądze żeby Charles ich nie zabrał. Miała nadzieję, że Madelynn jej pomoże.
Czas płynął. W domu było ciężko, w szkole rodzeństwo przenosiło własne zniszczone dusze na szczebel społeczeństwa, na mus współgrania z innymi uczniami znającymi zupełnie inne realia. Musieli przywyknąć, że jest inaczej i że muszą się wpasować. Rosemary od pierwszej klasy czuła się jak w domu - niestety to nie był pozytyw. Czuła, że musi walczyć o siebie, że musi działać i zaznaczać swoją siłę i decyzyjność, bo inaczej zginie. Jak w rodzinnych stronach, zjedz lub zostań zjedzonym. Była wrażliwa, nauczyła się jednak wypierać to na rzecz waleczności, na rzecz zapewniania sobie komfortu takiego, jaki jej zdaniem potrzebowała. Przez to wielu rówieśników niespecjalnie ją lubiło, uważając ją za kłótliwą, irytującą, zbyt arogancką i wyszczekaną. Może faktycznie tak było, jednak nawet jeśli, raczej nie chciała tego zmieniać. A nawet gdy chciała, nie potrafiła.
Im była starsza, budowała wyższe mury, więcej siły, aż stała się osobą zupełnie inną niż zanim poszła do szkoły. Troskliwą, lecz ostrą. Surową, arogancką, dumną. Była lwicą strzegącą tego, co jej, i choć zachodziła w tym czasem za daleko, nie zdawała sobie z tego sprawy. Była królową w swoim świecie, odrobinę szaloną, impulsywną, ale silną i przekonaną o tym, że ma w sobie ogromną moc i może osiągnąć wszystko, co zechce, musi tylko zawalczyć. A walczyła od małego, dlaczego teraz miałaby zawalić?
➤ Kocha psy
➤ Bywa nieco impulsywna i nazbyt agresywna, można by rzec, ale nie do końca zdaje sobie z tego sprawę
➤ Ulubiony kolor to czarny i czerwony
➤ Ma bardzo za złe starszemu bratu, że bardziej troszczy się o siebie niż resztę rodziny. Poczuwa się przy tym jak matka dla swojego rodzeństwa.
➤ Ma skłonności do picia sporych ilości alkoholu jeśli jest ku temu okazja.