Nie oglądał się za siebie gdy wsiadał do pociągu. Nie miał na kogo, bo nie tylko przyszedł na pociąg zupełnie sam, ale też nawet nie było nikogo, za kim chciałby się obracać. Porażało go jak wszyscy zdawali się cieszyć z nowego roku. Mieli w sobie tyle energii, motywacji, ekscytacji. Byli niemalże esencją wszystkiego, co żywe, słoneczne i zdrowe, tak przynajmniej zdawało się na pierwszy rzut oka.
Jednak wiedział ponad to, wiedział kto przychodził do niego po zioła do palenia, by oderwać się od rzeczywistości. Wiedział skąd ten siniak na twarzy uśmiechniętej uczennicy tak naprawdę, wiedział dlaczego tamta brunetka prawie nic nie jadła, dlaczego ten niewysoki Ślizgon zbyt często ogląda się za siebie, a jego kumpel nerwowo skubie i maltretuje rąbek koszuli. Wiedział, że oni wszyscy, i wielu innych, mierzyło się z ogromnymi cierpieniami i trudnościami losu, i że nikt z nich nie wyglądał na codzień jakby było coś nie tak. Ale on widział. Wiedział. I czasem naprawdę ich wszystkich nienawidził, bo nie potrafił zrozumieć ich energii.
Jak ktoś tak zniszczony potrafił się uśmiechać? Jak mógł się śmiać wiedząc, że czeka go życie z tyranem domowym, patologią, albo przeciwnie, jest się kulą u nogi innych osób zupełnie nie wiedząc czemu? Jak ci wszyscy uczniowie potrafili ot tak chodzić w pełni szczęścia w ciągu dnia jeśli czuli to samo, co on czuł? Przygniatająca ciężkość codzienności, poczucie samotności i odrzucenia, bo ani w szkole, ani w domu nie miał nikogo, kto by o nim pamiętał i zatęsknił? I co niby miał zrobić, JAK miał to zrobić, by też mieć w sobie tą iskrę, którą oni mieli?
Nie zawsze tak było. Właściwie, niedawno całkiem, miał kogoś, kto zawsze pamiętał, pisał cały rok szkolny, a wakacje były każdym pojedynczym dniem spędzonym razem. Te wakacje były absolutnie dnem tego świata, bo był sam. Oczywiście, miał jakichś tam znajomych, bliższych dalszych, nikt faktycznie ważny, jedynie będący razem z nim w tym osiedlowym padole. Z kilkorgiem nawet grał na ulicach czy gdziekolwiek się udało. Muzyka pozostawała jego jedyną nadzieją, wątłą, na lepszą przyszłość. To, i jeszcze bardziej nieśmiała i cicha myśl, że może spotka osobę równie dopasowaną i bliską, co on.
Zajął z niewielką walizką i klatką ze szczurem jeden z wolnych przedziałów, zanim tłumy zaczęły się wlewać na dobre do pociągu. Zasunął za sobą drzwi i zasłonił starą firankę w okienku, licząc, że to zniechęci innych do dołączenia do niego zbyt szybko. To nie tak, że sam w sobie wyglądął jakkolwiek zachęcająco - zniszczone ubrania, niedbały wygląd, choć nie był śmierdzący ani brudny, i mina jakby planował czyjąś asasynację. Co prawda to była jego zwyczajna, neutralna mina, a te znane są z surowości odbioru przez innych, aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że wyglądał jeśli nie groźnie, to po prostu nieprzyjaźnie i jakby życzył każdemu... No, nic dobrego. Siedział przy samym oknie, gładząc lekko, machinalnie niemal, szczura po grzbiecie, z wzrokiem utkwionym za oknem.
To post w celu wylania weny, nie jestem z nikim umówiona na sesję więc jeśli masz ochotę, zapraszam! Czy to do sesji czy ot wrzucenia postaci by grzecznie siedziała w ciszy aż do Hogwartu.