Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Peron 9 i 3/4 Wszystkim znane miejsce pełne sentymentów i wzruszających wspomnień. Każdy rok szkolny rozpoczyna i kończy się właśnie w tym miejscu, w towarzystwie rozemocjonowanych, podniesionych głosów uczniów, rodziców starających się jeszcze ostatni raz upewnić, że wszystko zostało zabrane z domu i nauczycieli przygotowujących się na kolejne semestry buntowniczych podopiecznych.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
Oczywiście Rosemary nie byłaby sobą gdyby przybyła wraz ze swoją rodziną na peron w pełnej organizacji. Nie, to był raczej neutralny chaos. Wlali się we czwórkę z tobołami, a Gryfonka modliła się by wszystko, co powinni, spakowała uprzednio. Oczywiście pilnowała by cała ferajna spakowała co trzeba, ubrania, podręczniki, szczoteczki, cokolwiek więcej chcieli. Pełne instrukcje dla zostającej w domu dwójki dzieciaków też zostały wydane, pieniądze zapasowe zostawione w kryjówce, którą tylko oni znali. Pięćdziesiąt razy powtórzone zdanie by POD ŻADNYM POZOREM nie dawać ani grosza rodzicom, a nawet przeciwnie, brać ile się da.
Oczywiście matki nie było. Od tygodnia już... Gdzie była? Bogowie tylko mogli wiedzieć, chociaż nie sądziła by i oni spoglądali na te slumsy, na których mieszkali. Przynajmniej ojciec się nie zmył, choć naturalnie nie był trzeźwy. Ale nigdy nie był, a przynajmniej nigdy nie bywał agresywny czy niebezpieczny po alkoholu. Jedynie głupi.
Umierała ze stresu czy w ogóle dzieciaki sobie poradzą bez niej. Były małe. Ona też była, nawet młodsza gdy w ich wieku została sama na pastwę losu, ale nie chciała dla nich podobnej przygody. A jednak decydowała się na kolejne lata nauki by znaleźć dobrą pracę i zabrać całą rodzinę od ich toksycznych, nieodpowiedzialnych rodziców. Gdzieś daleko najlepiej. Chciała dla nich wszystkiego, co najlepsze, zasługiwali na to.
Zatem była z całą rodziną na drodze ku przedziałom pociągu. Clove i Daisy oddaliły się zaraz do swoich znajomych, a ona z Amaryllisem zaczynającym własnie trzeci rok nauki ruszyła w przeciwnym kierunku pospiesznie. Musiała znaleźć jego znajomych, pomóc mu odnaleźć odpowiedni wagon i dopiero w spokoju mogła zająć się sobą. Rozglądała się pospiesznie, co jakiś czas zerkając czy brat jej się nie zgubił, ten jednak dzielnie nadążał. Dzielnie niosła zarówno swoją, jak i jego walizkę, i jakoś jak tak taszczyła wszystko i wydawało jej się, że dostrzegła znajomą rodzinę, której syn kolegował się z bratem, niespodziewanie na drodze jak dąb wyrósł jej czyjś bark. Zderzyła się z nim, sapnąwszy, a na nią wpadł też Amaryllis. Odstąpiła na bok niezdarnie, skupiając wzrok na palancie, który w nią wlazł.
- Patrz jak łazisz, ludzie tu chodzą! - Zwróciła mu ze złością uwagę, poprawiając znoszoną bluzę i podnosząc walizkę, która chwilę wcześniej z głuchym łomotem upadła na posadzkę. Widząc Dextera, uniosła brwi. Ah, ten burak snobistyczny... - Chyba aż tyle miejsca dla ego nie potrzebujesz, co?
Sapnęła z irytacją, znowu szukając wzrokiem rodziny, za którą biegła. Znikli. Cholera. Dopiero po chwili dostrzegła ich znowu. Obejrzała się na Amaryllisa, który stał obok, gapiąc się na Dextera oceniająco i bez krzty poczucia, że to może niewłaściwe. Nie, bezczelnie lustrował wzrokiem go całego. Dopiero po chwili również dostrzegł przyjaciela.
- Widzę Petera, to lecę! - rzucił, łapiąc walizkę.
- ... Okej. Wszystko masz w torbie, jedzenie spakowane w ostatniej przegrodzie, picie w- - zaczęła pospiesznie powtarzać, jednak chłopak nie chciał najpewniej przedłużać rozmowy.
- W bocznej, tak, wiem. - przerwał jej brat, biorąc swoją torbę. - Dzięki! - I popędził biegusiem do przyjaciela, oglądając się ostatni raz krótko na Dextera.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Nawet jeśli Dexter jakoś nieszczególnie ekscytował się na rozpoczęcie ostatniego roku nauki w Hogwarcie, to cieszył się, że w końcu ma bardzo poważny pretekst na wyrwanie się z domu i nie wracanie przez kilka długich miesięcy. Choć nie widywał ojca zbyt często, to bez przerwy czuł z jego strony presję, którą totalnie rozumiał. Nie to jednak sprawiało, że nie miał ochoty przebywać w posiadłości Beckettów - miał dość fałszywych uśmiechów i przesłodzonego tonu macochy, która chyba nadal nie jest w stanie zaakceptować faktu, że to jednak pierworodny ma największe prawo do spadku rodu.
Na peronie zjawił się przed czasem i sam. Ojciec oczywiście pracował, a inni domownicy jakoś nie kwapili się żeby mu towarzyszyć - nie żeby on sam chciał ich towarzystwa. Może i fajnie, jakby dwójka rodzeństwa mogła razem z nim zawitać na peronie, zobaczyć pociąg, ale Dexter czuł się dużo lepiej będąc sam i mogąc w spokoju zająć miejsce w pociągu. Może nawet uda mu się to jeszcze zanim inni uczniowie tłumnie oblegą każdy wolny przedział.
Zatrzymawszy się gdzieś przy końcu peronu, rozejrzał się w poszukiwaniu którejś ze znajomych twarz, zanim poświęcił uwagę rozładowywaniu wózka z bagażami. Pewnie nadal w spokoju zajmowałby się transportowaniem własnego kufra do przedziału, gdyby nie nagłe uderzenie, które sprawiło, że lekko zachwiał się na nogach. Choć trochę go zirytowało, że ludzie nie patrzą przed siebie i łażą jak ślepi, to jednak odwrócił się z zamiarem pomocy podniesienia walizki, która narobiła trochę huku lądując na ziemi. I z pewnością zaoferowałby swoją pomoc, gdyby nie rozpoznał nie tylko twarzy ale i wyjątkowo denerwującego głosu jednej z największych awanturnic, z jakim przyszło mu mieć styczność.
Uniósł brwi, co mogłoby być odebrane jako zdziwienie, gdyby nie jego wzrok wyraźnie spoglądający na Rose z wyższością i nie tylko dlatego, że górował nad nią wzrostem.
- Zacznij patrzeć gdzie idziesz, to może następnym razem uda ci się moje rozrośnięte ego wyminąć. - Przeniósł spojrzenie na małego gnoma, który towarzyszył Gryfonce, a widząc jego może trochę zbyt bezczelne spojrzenie, sapnął krótko pod nosem z mieszaniną rozbawienia i politowania. Widać było jak na dłoni, że smarkacz jest rodziną awanturnicy. Beckett odprowadził dzieciaka wzrokiem, wytrzymując jego spojrzenie bez najmniejszego problemu, po czym poświęcił pannie Blackwood odrobinę swojej uwagi.
- Niektórzy mogą źle odebrać bezczelnie gapienie się takich młodzików, ale patrząc na to kogo ma za wzór do naśladowania nie warto pokładać nadziei, że się to w najbliższym czasie zmieni. - Pobieżnie zmierzył Rose od stóp do głów, może nieco bardziej oceniająco niż sam zakładał, po czym odwrócił się znowu w kierunku własnego kufra, który połowicznie wystawał z wózka. Wolał znaleźć się w pociągu szybciej, niż później, zanim wybrany przez niego przedział zostanie przez kogoś zaklepany.
Hufflepuff |
25% |
Klasa V |
15 lat |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Pierwszego września na peronie pojawiła się jak zwykle z babcią, która ze swoim egzotycznym ubiorem nawet na zatłoczonym dworcu rzucała się w oczy. Harmonia była specyficzną kobietą, i to chyba po niej Moira odziedziczyła nie tylko dar jasnowidzenia, ale też upodobanie do specyficznych strojów, które sama sobie szyła. I choć lubiła naukę w Hogwarcie, to nienawidziła rozstawać się z babcią, dlatego tego dnia mina Moiry była... niewyraźna.
Harmonia nie mogła czekać z nią aż do odjazdu pociągu, więc Puchonka po przyrzeczeniu, że będzie często pisać, i po pożegnaniu - została na peronie sama. Otuliła się szczelniej płaszczem i założyła rękawiczki, po czym chwyciła za rączkę kufra i transporter Niobe. Chyba nie było sensu dłużej stać pod ścianą. Najlepiej zrobi, jeśli pójdzie już poszukać jakiegoś miejsca w pociągu.
Zaczęła przeciskać się przez zgromadzone tłumy, starając się unikać przypadkowego dotknięcia kogokolwiek. Choć miała rękawiczki to już z przyzwyczajenia zachowywała ostrożność. Przez wakacje zdążyła już zapomnieć, jak to jest przebywać w takim tłumie. No cóż, niech to będzie rozgrzewka przed całym rokiem szkolnym...
Jeden ze znanych cytatów z gier komputerowych idealnie podkreśliłby reakcję Caroline na pojawienie się na dworcu King's Cross - "ah shit, here we go again". Z jednej strony wciąż tliła się w niej ta fascynacja nieodkrytymi księgami, zakurzonymi stronicami czy niezbadanymi korytarzami szkoły. Z drugiej zaś musiała się ponownie użerać z wieloma osobami, które po prostu działały jej na nerwy. Na dodatek nadal nie była w stanie przeforsować projektu Statku-Zajebistszego-Niż-Ten-Durmstrangu, co skutecznie podcinało jej skrzydła. Tak właśnie zabija się młode talenty!
Dworzec jak to dworzec, zazwyczaj trzeba spodziewać się tłumów, szczególnie na samym początku września. Wędrując do magicznego przejścia na peron 9 i 3/4 starała się podtrzymać nadzieję, że tym razem będzie lepiej. Najstarszy z braci skutecznie jej to ułatwiał, bo złośliwość była u Pride'ów cechą rodziną, a zawody na największa mendę odbywali hobbystycznie przy każdej okazji. Wbrew pozorom lubiła taką formę rozrywki, a sztuka przeklinania jawiła jej się niczym wykwintny wieczorek poezji - ale nie takie tępego przeklinania, liczyła się bowiem kreatywność i wpasowanie w sytuację.
- To ile ty masz lat? - rzucił starszy Pride, gdy znaleźli się przed tym jednym konkretnym przejściem, którego nikt nie widział, ale każdy czarodziej wiedział, że tam jest. Caroline przewróciła oczami i jeszcze raz sprawdziła czy cały bagaż jest dobrze przymocowany. Pomiędzy ubraniami w puchatymi kapciami w kształcie wielorybów schowała kilka butelek rumu i wolałaby, aby nic im się nie stało.
- To liczba większa niż dziesięć, więc nie zaprzątaj sobie tym głowy, bo i tak nie zapamiętasz. - odparła zaciskając ostatni z pasków. Nie było między nimi aż tak dużej różnicy wieku, ale brat uwielbiał przypominać jej, że to właśnie on jest najstarszy, a w ogóle to za jego czasów były czasy, teraz nie ma czasów.
- Dać ci namiary na Doktora? Bo w twoim wieku to już chyba się obskakuje wszystkich facetów w polu widzenia, nie? Spokojnie, pełna dyskrecja. - z perfidnym uśmiechem starał się zabrać z głowy Caroline trójróg, ale ta w porę złapała go za nadgarstek i skończyło się na wybitnie poczochranej rudej czuprynie.
- Mówisz z doświadczenia, jak rozumiem? Jasne, wezmę sobie do serca. A teraz spieprzaj do swojej biurokracji, przerwa na kawę ci się kończy, chomiku wracają do kołowrotka. - odburknęła, choć z chochliczym uśmieszkiem wędrującym po wargach. Przybili sobie piątkę, po czym Caroline rozpędziła się znikając w ścianie przy akompaniamencie przerażonych odgłosów Vane'a. Z jakiegoś powodu ten puchacz do tej pory nie nauczył się, że nie skończy jako pierzasty naleśnik.
Od razu przywitał ją tłum, który nawet nie byłby taki irytujący, gdyby nie masa młodszych uczniów, którzy wprowadzali więcej chaosu niż ustawa przewidywała. Nie wiedzieli co i jak, gdzie iść, po co czekać, jednemu uciekł kot, drugi konsumował jakieś świństwo roztaczając przy tym mało apetyczny zapach w promieniu dwudziestu metrów, trzeci już zaczął wyć za rodzicami... Irytacja dziewczyny bardzo szybko zaczęła wybijać poza skalę, szczególnie, gdy problematycznym stało się przedostanie jakkolwiek bliżej pociągu. Przekleństwa nie działały(niestety), więc stwierdziła, że zrobi to po swojemu.
Poprawiła trójróg, po czym kopnęła w najbliżej znajdujący się kufer jaki zobaczyła. Już kilka razy próbowała tej sztuczki i o dziwo prędzej czy później ktoś zawsze miał zamknięty dobytek na słowo honoru, często niedbale rzuconym zaklęciem. Jej pewnie zachowałby się podobnie w analogicznej sytuacji, ale całe szczęście nikt tego nie sprawdził.
Efekt był właśnie taki jakiego oczekiwała, a nawet lepszy. Wieko odskoczyło, przy okazji uderzając każdego, kto stał zbyt blisko, a ze środka zaczęły wylatywać na wszystkie strony przedmioty, prawdopodobnie caluteńki dobytek (jak się okazało) właścicielki). Mimo, że nie było to pierwszy raz - wciąż bawił, więc zamiast od razu wykorzystać zamieszanie i przemknąć do pociągu, Caroline parsknęła śmiechem, śledząc trajektorię lotu jak największej ilości rzeczy. Barbarossa nawet próbował coś złapać łapą, ale po dwóch sekundach lenistwo zwyciężyło.
(R.I.P. kufer Moiry Blake)
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
17 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 0
Rue naturalnie nie mogło zabraknąć dzisiaj na peronie! Może przyciągała uwagę gdy szła z mamą u boku, wspomagając się laską dla niewidomych. Była podekscytowana i gotowa w pełni na kolejny rok nauki. W końcu to już przedostatni! Nie mogła się doczekać żeby usłyszeć znajome głosy i śmiech, poczuć znajome objęcia. Tęskniła jak diabli za tą bandą głupoli rozjaśniających jej każdy dzień i za nowymi rzeczami, jakich mogłaby się nauczyć. Szósta klasa otwierała tyle nowych możliwości!
Poza tym, obiecała sobie, że ten rok będzie wyjątkowy. Inny niż wszystkie poprzednie. Będzie starać się jeszcze bardziej, robić jeszcze więcej. Zrobi wszystko żeby tyle wiedzy pochłonąć ile się da, a jak zrobi dostatecznie dużo, może w końcu uda jej się wejść na trop lekarstwa na jej wzrok? Może to ten czas kiedy w końcu wszystko się ułoży tak całkowicie i jej marzenia będą realne w spełnieniu? Owszem, kochała taniec i lubiła śpiew, mogła to robić w wolnym czasie, ale to nie było jej największe marzenie. Bycie medykiem w szpitalu Św. Munga - to było coś! Ratowanie ludziego życia, pomaganie w potrzebie, to wszystko było czymś więcej niż mogła prosić.
To miał być dobry rok. Jej determinacja sięgała zenitu gdy z matką po jednej stronie i walizką na kółkach w drugiej zmierzała wzdłuż peronu by odnaleźć wspólnie odpowiedni przedział.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 lat |
ubogi |
Bi |
Pióra: 240
Oczywiście, królowa życia musiała pokazać się od najlepszej strony w dniu dzisiejszym. Teraz widziano ją najwięcej! Musiała oczywiście się wypachnić swoimi konwaliowo-jaśminowymi perfumami, odstawić w seksowną kieckę może nieszczególnie odpowiednią do szkoły, ale raz, że nikt jej uwagi nigdy nie zwrócił, dwa, wara im od jej stylu ubioru, trzy, przecież gołą dupą nie świeciła! Oczywiście jakieś zołzy co to kazałyby jej nosić golf i długie spodnie zamiast sukienek takich, jak na przykład własnie ta, zawsze będą narzekać i się krzywić, ale do diabła z nimi. Nie będzie się przejmowała kimś, kto na nią też ma wywalone jeśli tylko nie szuka tematu do obgadywania.
Poza tym oczywiście kochała, uwielbiała czuć na sobie spojrzenia gdy szła wzdłuż peronu zupełnie jakby należał do niej. Oczywiście, że nie, ale jej pewny, dumny krok, kobiecy, zmysłowy ruch ciała i naturalnie wygląd tak zadbany i dopracowany jakby wyszła właśnie z salonu piękności, przykuwały uwagę i krzyczały głośno, że nie brak jej pewności siebie czy wysokiej samooceny. Szukała tak naprawdę albo przyjaciółek albo Noah, który doskonale wiedziała, że dzisiaj musiał się czuć koszmarnie. Nie wiedziała tak naprawdę jak mu pomóc, w pociągu to cholernie trudne. Przecież nie będą się kochać w przedziale, a przy tym wiedziała, że jeśli cokolwiek mu pomaga, to to. Ewentualnie może coś zimnego?
Kiedy tak więc szła wzdłuż pociągu, jej wzrok na chwilę zatrzymał się na Rosemary pogrążoną w głębokiej kłótni z jakimś gościem. Dexter? Tak. Seksowny, nie ma co, chętnie by się za kurtynką z nim schowała. Wiedziała jednak kiedy ktoś nijak nie jest zainteresowany i nie zamierzała robić z siebie pośmiewiska. Dlatego zamiast się angażować, przeszła między nimi, ot tylko dlatego, że chciała im przeszkodzić, może być zauważoną, może cokolwiek innego. Jej walizka na kółkach przejechała po czymś, chyba po nodze Dextera. Cóż, zdawał się zły więc niech ma! Z Rose się nie kumplowała, ale dobrze jednak jakkolwiek być chyba we współpracy? Solidarność jajników, domów czy rocznika, cokolwiek. I nawet nie słyszała czy coś do niej mówili kiedy przewiała między nimi z lekka złośliwie, bo jej oczom ukazały się znajome twarze, ku którym przyspieszyła kroku z uśmiechem pojawiających się na pełnych, zaznaczonych błyszczykiem ustach.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
Uniosła brwi, odginając się nieznacznie w tył z niemym "że co przepraszam?" wymalowanym na twarzy. No bezczel i prostak, a pomyśleć, że powinien być dobrze wychowany? A nie był! Poza tym po prostu wszystko w nim było wkurwiające. Wywyższał się, był sztywny i zdawał się nie zgadzać z nią nigdy, dla samej zasady nie zgadzania się, bo to aż niemożliwe żeby być aż tak przeciwko.
- Albo możesz nie stać na środku jak debil, ludzie tu chodzą, pod ścianą możesz sobie stać jak kołek - ofukała go ze złością.
Jej brat pognał dalej, a Dexter postanowił ją wkurwić jeszcze bardziej. Nikt nie będzie obrażał jej rodziny. To święte prawo, jakim się kierowała - nikt i nic nie jest ważniejsze od rodziny. Żyła dla nich, wychowywała ich i były całym jej życiem. Ruszysz dzieciaka? Kości poprzestawiane będą w sekundę jesli Rose się o tym dowie. Widac było bardzo dobrze jak szczera agresja się w niej budzi w kierunku Ślizgona.
- Niektórzy mogliby sami spojrzeć na swoją bezczelność zamiast doszukiwać się u innych. Patrzeć nikt jeszcze nie zabronił, a jak ci się to nie podoba to jest twój problem, nie nasz.
I nawet chciała jeszcze coś powiedzieć gdyby nie pewna blondynka z roku, która przemknęła między nimi z rozwianymi włosami i intensywnym zapachem perfum - nie na tyle by udusić, ale na tyle by chwilę utrzymywał się w powietrzu - przeszła sobie niczym gwiazda między nimi. Nie stali szczególnie daleko od siebie więc w zasadzie to niemalże się przepchnęła, gdyby pół kroku Rose jeszcze zrobiła ku Dexterowi. Rose popatrzyła za Gryfonką z niedowierzaniem. Może by i nie zwóciła większej uwagi, ale była po prostu podkurwiona na dzień dobry i obrywało się wszystkim.
- Kurwa, Heather, pół peronu jest przechodne, co do chuja?
Ale dziewczyna poszła zupełnie nie poświęcając uwagi jej złości, co więc pozostawało? Odetchnęła z irytacją, kręcąc głową, po czym spojrzała na Dextera. Miała coś powiedzieć, jednak zamiast tego obrzucając go pełnym pretensji spojrzeniem odwróciła się od niego zamaszyście by ostentacyjnie odejść w sobie znanym kierunku. Nie będzie sobie nerwów strzępić z tym bucem!
Hufflepuff |
75% |
Klasa VII |
17 |
zamożny |
Bi |
Pióra: 45
Ach, cóż za radość! Nawet jeśli Hogwart nie był jak Castelobruxo, to Aurora kochała ten stary zamek na tyle, żeby cieszyć się i ekscytować na początek września. Wakacje spędziła bardzo intensywnie, miała tak wiele historii do opowiedzenia, że aż ją język świerzbił, żeby kogoś uraczyć niekończącym się monologiem okraszonym bogatą i energiczną gestykulacją oraz miliardem szczegółów.
Na peronie zjawiła się z kuzynostwem. Rodzice nie mogli jej odprowadzić, bo wciąż przebywali w Brazylii. Ona i Emily musiały wrócić do Wielkiej Brytanii jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego, ale ekspedycja wcale nie dobiegła końca. Czy przeszkadzało jej, że nie mogła pożegnać mamy i taty na chwilę przed wskoczeniem w pociąg? Nie. Dobrze wiedziała jak bardzo wymagająca i pasjonująca jest ich praca i osobiście przekonała ich, że poradzi sobie pod opieką wujostwa.
Choć kochała swoją rodzinę nad wyraz mocno, to jednak po ponad dwóch miesiącach stęskniła się za tymi przyjaciółmi, których nie miała okazji widzieć w wakacje. Albo za tymi, których nie widziała przynajmniej od kilku tygodni, a z którymi miała jedynie kontakt listowny. Pisanie o swoich przygodach to nie to samo, co opowiadanie o każdej sekundzie! Dlatego właśnie pożegnała wujostwo zaraz po wejściu na peron, po czym popchnęła wózek w kierunku największych skupisk uczniów, mając nadzieję tam właśnie znaleźć kogoś ze znajomych.
Nie musiała długo szukać, bo zaraz dojrzała dobrze znanego sobie Gryfona, z którym dzieliła ją nie jedna historia. Uśmiechnęła się szerzej pod nosem, po czym skierowała się w jego kierunku, nie przebierając w środkach, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Lucien! Luci! - Jak tylko ją zauważył, pomachała entuzjastycznie. Po kilku kolejnych krokach w końcu zatrzymała wózek obok chłopaka i zarzuciła mu ręce na szyję w celu mocnego i stęsknionego przytulaska. Poza przytulaskiem dostał wyjątkowo soczystego buziaka, bo nie dość, że dla Aurory było to niemal naturalne, to gdzieś w wakacje tak wyszło, że chyba stwierdzili, że są razem. Chyba, bo nie padło to werbalnie, to była tak naturalna kolej rzeczy, jak codzienny świt. - Jak ci minęły te ostatnie dwa tygodnie? Mam ci tyle do opowiedzenia, że chyba nie wystarczy nam podróży! Pamiętasz, jak mówiłam ci o wyjeździe z rodzicami do Brazylii? Nie mogłam z dżungli wysłać żadnego listu, ale, o rany, ile tam się działo! - Już zaczęła nakręcać się jak kataryna. Ale naprawdę jej go brakowało!
Zadanie: [6] To nie Twoja wina...
Uczestnicy: Aurora i Lucien Hayes
Progress: In progress...
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 83
Kolejny rok szkolny, czy to nie brzmiało idealnie? Cassandra, która uwielbiała szkołę i to nie tylko dlatego, że była Krukonką, nie mogła się doczekać, aż ponownie znajdzie się w murach zamku, w którym czuła się tak dobrze. Ach, jak tylko pomyślała o tych wszystkich tajemnicach, które w tym roku czekały na odkrycie, czuła jeszcze większe podekscytowanie.
Upewniwszy się, że ma ze sobą wszystko, włącznie ze zwierzakami, bo ostatecznie dość dziwnie byłoby zapomnieć o swojej sowie, udała się na stację korzystając z mugolskiego środka transportu. Wszystko przez mamę, która zaczynała mieć na ich punkcie obsesję. Czy jednak Montrose mogła ją winić?
Już będąc na stacji zauważyła, jak wiele uczniów z rodzinami kręci się przy przejściu na odpowiedni peron. Ten sam, który dostępny był jedynie dla czarodziejów.
Ustawiła się w kolejce, która miała nie wzbudzać zainteresowania (oczywiście, że pewnie wzbudzała, bo kto to widział taki tłok, na dodatek dziwnych ludzi z sowami w klatkach), a kiedy przyszła jej pora, po prostu popędziła w stronę kamiennej ściany, jak to robiła co roku od kilku lat.
Jedna chwila i znalazła się po drugiej stronie, od razu na kogoś wpadając. No tak, nie byłaby sobą, gdyby przy okazji kogoś nie staranowała. Wszak nie ma to jak rozpocząć rok szkolny z kompromitacją w tle.
I chociaż faktycznie osoba, którą Montrose potrąciła nie ucierpiała (a przynajmniej taką miała dziewczyna nadzieję), tak niestety nie mogła powiedzieć tego samego o swoim kufrze. Może powinna sprawdzić wcześniej, czy dokładnie go zamknęła? Zapewne dzięki temu udałoby się uniknąć wypadku, który sprawił, że jego zawartość rozsypała się na około dziewczyny. Książki, czy ubrania były pikusiem. Jakoś przeżyje fakt, że się trochę uszkodziły. Nawet roztrzaskany kałamarz nie stanowił większego problemu. Podobnie, jak pluszak, który musiał upaść akurat w kałużę atramentu. Gorzej, że na samym wierzchu miała bieliznę, która postanowiłą zrobić sobie wycieczkę po peronie. Naprawdę? Ze wszystkiego to musiały być jej majtki? Już nie wspominając o tym, że miała tendencję do noszenia bielizny kolorowej, a co za tym szło, jaskrawość materiału pewnie niejednej osobie dała się we znaki.
Czując, jak na jej policzki wstępuje rumieniec, postanowiła zebrać wszystko, nawet nie rejestrując, że osobą, na którą wpadła, była April, koleżanka z roku i dormitorium.
Zadanie: 2.1 Pierwsza strona szkolnej gazetki?
Uczestnicy: April i Cass
Progress: Rzeczy zostały wywalone z walizki
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Gdyby tylko Dexter wiedział co też takiego dzieje się w głowie Rose, to miałby całkiem niezły ubaw. Uważała, że się z nią nie zgadza? Cóż, właśnie przyznał jej rację, że ma przerośnięte ego. Co prawda było to cyniczne, ale mimo wszystko zgodził się z jej słowami. Cóż, tak to bywa, kiedy nie widzi się nic poza końcem własnego nosa i wszczyna się gównoburzę o byle... gówno.
Pozostając pozornie niewzruszonym (tylko zewnętrznie, wewnętrznie trochę w nim zawrzało), posłał jej jeden z najbardziej ironicznych uśmiechów, na jakie było go stać.
- Och, przepraszam księżniczkę, nie wiedziałem że cały peron należy do ciebie i dopóki nie przemierzysz wyniośle całej jego długości, to my, prostaczkowie, nie mamy prawa zajmować się własnym bagażem. - Dla podkreślenia sarkazmu chciał się jej nawet odrobinę pokłonić, ale jakoś tak nie był w stanie i jedynie nadal spoglądał na nią nieco z góry.
- Przynajmniej się tej bezczelności nie wypieram. - Zgromił ją nieco wzrokiem, bo, do chu...steczki jak nie potrafiła przyjąć krytyki, to też nie był i jego problem. Gdyby nie był sobą, tylko takim chujem, jak niektórzy Ślizgoni, to pewnie by dzieciakowi jeszcze jakimś zaklęciem przyłożył rekreacyjnie.
Może i powiedziałby coś jeszcze, gdyby nie zupełnie niespodziewany przerywnik tej konfrontacji z Rose. Przerywnik w postaci smukłej blondynki, na której zdarzyło mu się niejednokrotnie zawiesić oko na dłużej, bo całkiem przyjemnie się na nią patrzyło. Tym razem również, choć z zupełnie innego powodu, bo poczuł nieprzyjemny nacisk na stopę, kiedy to walizka (wypełniona chyba cegłami!) przejechała mu po palcach.
Przygryzł wargi, tym samym przełykając soczyste przekleństwo, po czym odruchowo odsunął się nieco i uniósł odrobinę obolałą stopę.
- Czy was wszystkie Gryfonki coś przez wakacje powaliło? Nagle myślicie, że możecie się panoszyć po okolicy jak jakaś zaraza? - Warknął to w stronę nie tylko Heather, ale również Blackwood, która właśnie odwróciła się na pięcie. - Masz rację, idź na drugi koniec pociągu, tak będę musiał znosić cię cały rok na zajęciach. - Wycedził to przez zęby, jednocześnie starając się rozmasować stopę schowaną w bucie.
Jeszcze rok szkolny nawet się nie zaczął, a on już nie mógł doczekać się jego końca, bo jednego był pewien: miał dość Rosemary Blackwood na całe życie.
Zadanie: [7] Nemesis
Uczestnicy:Dex i Rosemary Blackwood
Progress:Done?
Hufflepuff |
25% |
Klasa V |
15 lat |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Nie zdążyła nawet dotrzeć do pociągu, jak to sobie postanowiła. Gdzieś po drodze, przepychając się przez tłum, na chwilę puściła kufer, by zajrzeć do Niobe. Ta chwila wystarczyła, by z nieznanych powodów jej bagaż niespodziewanie otworzył się i wystrzelił z siebie połowę zawartości. Moira w szoku patrzyła na to jak spetryfikowana, na chwilę przestając oddychać, gdy najładniejsza, ostatnio przez nią uszyta (specjalnie na ten rok) sukienka wyleciała w powietrze. Tiulowy materiał zawirował i poleciał gdzieś w bok, a po nim z kufra wyleciały jej kapcie-jeże, pasiaste skarpetki w pingwiny i sakiewki z ziołami, które zbierała przez pół lata. Nawet kocimiętka Niobe nie usiedziała na swoim miejscu, i wylądowała na peronie. Tak jak trampki, puste pergaminy i zapasowe pióra.
Po chwili pierwszego szoku, Puchonka rzuciła się do przodu, by jakoś pozbierać swoje rzeczy. Transporter z Niobe postawiła przy kufrze i zaczęła łapać wszystko, co tylko zdążyła. Co za pech. I to na oczach połowy uczniów. Tyle dobrego, że bieliznę miała pod podręcznikami, które zostały na swoim miejscu. Nie zmieniało to jednak faktu, że po peronie rozsypała się połowa zawartości jej kufra. Nie ma to jak dobrze rozpocząć rok szkolny...
Zadanie: 2.1 Pierwsza strona szkolnej gazetki?
Uczestnicy: Moira
Progress: Wszystko sobie lata :<
Chaos. Chaos w czystej postaci. Caroline zawsze narzekała na tłumy na peronie dopóki coś nie poszło na nim mocno nie tak. Wtedy bawiła się przednio, węsząc najmniejszą okazję na wzbogacenie się czy utarcie nosa komuś, kogo nie lubiła. Niesamowite jak często ludziom wypadały galeonu w takiej wrzawie, starczyłoby na jedno szaleństwo podczas wyjścia do Hogsmead. Albo na nowe kapcie, bo te biedne wieloryby wyglądały jakby pamiętały czasy Latającego Holendra. Kochała je całym swoim sercem, ale czasem trzeba mieć też wyjściowy zestaw śpiocha. Pewnie właśnie dlatego pierwszym, co rzuciło jej się w oczy były kapcie-jeże, które powędrowały w pobliże małej Pride. No dobra, jeden upadł za jej wózkiem, ale drugi odbił się od głowy jakiegoś Gryfona i zapewne poturlał się pomiędzy nogami uczniów i ich rodzin.
Złapała szybko jeden kolczasty papuć, wrzucając go od razu do plecako-worka przewieszonego przez ramię, po czym zaczęła przebijać się w kierunku, w którym poleciał jego bliźniak, jego druga połówka.
- Barbarossa - syknęła, przedłużając charakterystycznie „s”, a kot poderwał do góry swój rozczochrany łeb. - Łup. - dodała krótko i zwierzak wystrzelił jak z procy. Nauczyła go tej komendy na drugim roku i od tego czasu z powodzeniem przynosił fanty, mniej lub bardziej użyteczne. Tym razem najpierw postanowił pochwalić się czekoladową żabą. Cóż, skuteczność wciąż nie była stuprocentowa i czasem kot potrzebował kilku podejść zanim trafił na to, o co chodziło jego właścicielce. Za trzecim razem wskoczył na kufer z już nieco ubrudzonym kolczastym kapciem, który szybko dołączył w plecako-worku do swojego kompana od pary.
- Dobra paskuda. - dodała jeszcze głaszcząc skłębioną, ciemną sierść i mieszając się z tłumem. Byle naturalnie, swobodnie oddalić się od nieszczęśniczki, chociaż ona i tak miała inne rzeczy na głowie, na przykład resztę swojego dobytku. Caroline poprawiła trójróg i zaczęła szukać najdogodniejszego miejsca, aby władować się do pociągu. Szło opornie przez brak zaklęcia Mojżesza, ale i tak była zadowolona. Być może nieszczęśnik będzie chciał odzyskać zgubę i zgodzi się za nią zapłacić? Może zyska przysługę? Tyle opcji zysku.
Zadanie: 2.1 Pierwsza strona szkolnej gazetki? -> Wariant 2: Arcyłotr
Uczestnicy: Caroline Pride, Moira Blake
Progress: Po „wybuchu” kufra zostały zaiwanione kapcie-jeże. Obecnie Caroline jest zmieszana. Z tłumem. Śmiech antagonisty w tle.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
To nie tak, że rodzina Parkerów przybyła na dworzec niosąc za sobą chaos. Oni po prostu rozsiewali wokół siebie specyficzną atmosferę - pełną krzyków młodszego rodzeństwa Colina, okładania się nawzajem miotłami i ogólnego zamętu. Na peronie 9 i 3/4 najpierw pojawiła się dwójka żywiołowego rodzeństwa Colina, potem jego ojciec, który starał się tę dwójkę ogarnąć, a na koniec, krokiem godnym księcia bez rumaka, z przejścia wyłonił się Colin. Za nim pojawiła się Ava, która patrzyła na niego wymownie (czyli jak na buraka, za którego pewnie go w tej chwili uważała). Tradycją już chyba było, że Puchonka przyjeżdżała pierwszego września na dworzec z rodziną Parkerów.
- Dawaj, zmieszamy się z tłumem - powiedział Krukon, wskazując przyjaciółce stronę przeciwną od tej, w którą poszło jego rodzeństwo i ojciec. Nie żeby Colin nie dogadywał się ze swoją rodziną; po prostu dzisiaj jego młodsze rodzeństwo dostało jakiegoś ADHD (jak prawie zawsze pierwszego dnia szkoły) i nie chciał znajdować się w ich pobliżu, gdy znów zaczną okładać się swoimi nowymi miotłami, które dostali od rodziców w te wakacje.
- I jak tam nastawienie przed pierwszym dniem? - zapytał, gdy już znaleźli się w nieco spokojniejszej części peronu.
Ravenclaw |
75% |
Absolwent |
35 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 0
Większość nauczycieli podróżowała do Hogwartu osobno, kilka dni wcześniej niż sami uczniowie. Bywały jednak wyjątki, tak jak Beatrice, opiekun Ravenclaw, która co roku decydowała się na wspaniałą wycieczkę pociągiem. Uwielbiała to, taki mały sentyment powrotu do młodości, starych dobrych dni bycia na garnuszku rodziców, pełnym energii, przygód, codziennych zabaw z przyjaciółmi... Inna sprawa, że akurat Trice była zdecydowanie wulkanem energii, tej pozytywnej naturalnie, a ilekroć zabierała się za eliksiry, na brak przygód nie mogła narzekać. Tak samo jak i na brak wybuchów między innymi w twarz raz na jakiś czas.
Taka pasja. Przynajmniej czuje, że żyje.
Z szerokim uśmiechem i swoją niedużą walizką mieszczącą zdecydowanie więcej niż się można było spodziewać, uroki magii, kręciła się w okolicy przedziałów dla nauczycieli przy początku pociągu, wymieniając pojedyncze zdania z rodzicami i zagadując do uczniów. Uwielbiała swoją pracę i to jak mogła zatrzymać choć odrobinę poczucie swego rodzaju swawoli. Nie bolało jej, że większość roku w zasadzie spędzała odcięta od znajomych spoza szkoły, cieszyła się nimi w wakacje, a ci konsekwentnie próbowali ją swatać przy niemal każdym wyjściu razem na miasto.
Czasem nawet dobrze być daleko, przynajmniej nie ma do niej kolejki osób, którymi nie jest jakkolwiek zainteresowana, a może się skupić na czymś, co faktycznie ją interesowało - eliksiry. Nauka, bulgoczący w kociołku wywar. To było coś! Przynajmniej robiła coś jej zdaniem ważnego, użytecznego, jak i starała się bardzo zaszczepić chociaż części uczniom swoją fascynację tą dziedziną, z różnym skutkiem. Teraz chwilowo stojąc samotnie, przeglądała sakwę po raz setny, upewniając się, że zabrała wszystkie dokumenty, jakie miała.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 0
Trzeba było przyznać, że czekała na ten dzień. Z jednej strony nie lubiła się uczyć (w większości, bo jednak miała kilka ulubionych przedmiotów i siedzenie nad nimi to była czysta przyjemność) i odrabiać tych prac domowych, które czasami naprawdę były przesadzone, a z drugiej cała ta magiczna otoczka sprawiała, że można było się poczuć jak w innym wymiarze. Chyba nie mogłaby już powrócić do zwykłej, mugolskiej szkoły, z której zapamiętała jedynie szlaczki. Tutaj było zdecydowanie lepiej i, przede wszystkim, uczyli się dużo bardziej przydatnych rzeczy. Przykładowo, jak obronić się przed negatywnymi czarami; zakładając, że ktokolwiek chciałby się na nią zamachnąć jakimś negatywnym zaklęciem. Przecież jest takim miłym człowiekiem, że chyba jakiś skończony ponurak zechciałby w nią strzelać avadą, tym bardziej, że starała się zawsze jak najmniej rzucać w oczy.
Ona nie miała się z kim żegnać. Tata akurat miał lot, mama nie była w stanie się dobudzić, a co dopiero ogarnąć i gdziekolwiek wyjść... Pomachała tylko rodzinie Colina i podążyła za chłopakiem, wdychając cudowny zapach lokomotywy.
- Jak najbardziej pozytywne, co nie znaczy, że nie może być lepiej - mruknęła znacząco i wyjęła z torby dwie małe butelki z "sokiem". Podała mu jedną. - A twoje? Łebki znowu dają popalić? - dodała, mając na myśli rodzeństwo Krukona.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
Colin też właściwie nie mógł się doczekać tego dnia, i to nie tylko ze względu na to, że był swoistym kujonem, ale po prostu lubił Hogwart i jego atmosferę. Magię było tam czuć w powietrzu, co było na swój sposób niezwykłe i nadal go fascynowało, choć czary znał od dziecka, bo urodził się w magicznej rodzinie. Hogwart pozostawał jednak jedyny w swoim rodzaju, i chyba właśnie dlatego nie tylko on, ale i pozostali uczniowie tej placówki, tak chętnie do niego wracali po wakacjach.
Gdy w końcu odeszli wystarczająco daleko, by nie groził mu nagły atak rodzeństwa, odetchnął, a na jego twarz powrócił pewny siebie uśmiech. Wiedział, że dzisiaj lepiej unikać tych dwóch, małych potworów. Tamta dwójka miała w sobie dużo z ich ojca, który za młodu też nie umiał na tyłku usiedzieć.
- No co racja to racja - zgodził się ze słowami przyjaciółki, przyjmując soczek. Mu nie udało się dzisiaj przemycić nic dobrego z domu poza naleśnikami, ale jak widać Ava myślała o tym samym, i dzisiaj to ona zapewniła drugą cześć prowiantu. - Taa. Rodzice kupili im niedawno nowe miotły, a wiesz jaką oni mają jazdę na punkcie quidditcha - powiedział, wykonując wymowny ruch ręką. W końcu Puchonka znała całą jego rodzinę już od lat.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 0
Na peronie jak co roku panował chaos, opanowywany jedynie przez dorosłych towarzyszących większości wracających do Hogwartu uczniów. Wendy została na niego przyprowadzona przez opiekunkę sierocińca, panią Poole wraz z kilkoma innymi wychowankami... jednak czym prędzej pożegnała się wymawiając chęcią odszukania znajomych. Nie chciała być widziana w ich towarzystwie. To było być może dość małostkowe z jej strony, ale zwyczajnie nie czuła się wystarczająco pewna siebie, by się z tym teraz zmierzyć.
Ignorując obracające się za nią głowy młodszych i starszych czarodziejów, faktycznie starała się odnaleźć swoich znajomych ślizgonów, z którymi miała zamiar dzielić przedział. Bardziej z potrzeby towarzystwa niż z tęsknoty za osobami, których nie widziała przecież jedynie dwa miesiące. Mimo to, choć nie przyznałaby się do tego na głos to bardzo chciała ich znów zobaczyć. O, nawet wydawało jej się, że dostrzegła znajomą sylwetkę w tłumie i podniosła rękę, by zwrócić na siebie uwagę koleżanki ze swojego rocznika.
Jej ręka zamarła i Wendy opuściła ją o ułamek sekundy za późno, by schować się przed Douglasem, który znajdował się bliżej, a którego początkowo nie zauważyła. Dziewczyna zaklęła w myślach i spróbowała odejść w przeciwnym kierunku, ale nie potrafiła zrobić tego na tyle szybko, by uniknąć konfrontacji. Jack Douglas, krukon z szóstego roku. On... cóż, nie do końca zrozumiał jej intencje, gdy poprosiła go w maju o pomoc ze zbliżającym się egzaminem z transmutacji. I cóż, możliwe że nie doszedł do takiego wniosku zupełnie bez powodu.
Ale to była sroga przesada! Przez całe wakacje wysyłał jej ckliwe liściki, które miały być zapewne romantyczne i w żadnym wypadku nie zrażał się, gdy ona odpowiadała mu na nie po dłuższym czasie udzielając wyłącznie lakonicznych odpowiedzi na zadane przez niego pytania. Nie był zupełnie w jej typie, jeśli w ogóle miała jakiś typ, czego sama Wendy nie była wcale taka pewna. Skrzywiła się lekko, gdy stanął przed nią z tym swoim wielkim, głupim jak na krukona uśmiechem. Był kujonem... ale to nie znaczyło, że był bystry.
- Cześć Douglas - przywitała się ostrożnie zwracając doń po nazwisku z nadzieją, że w końcu to do niego dotrze. Ale pewnie nie było na to wielkich szans, kiedy stała wprost na przeciwko niego i olśniewała go swoim wyglądem. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać... - zaczęła, po czym rozejrzała się po otoczeniu. Nie było szans, jej sama obecność zwracała uwagę przechodniów, a teraz jeszcze go? Wendy nie obawiała się konfrontacji i tworzenia scen, ale nie była bez serca i nie chciała mu tego robić na środku peronu. Jeśli ją jednak do tego zmusi...
Zadanie: [6] To nie Twoja wina...
Uczestnicy: Wendy + MG
Dom || Relacje
Ain't nothing gonna break my stride. Nobody's gonna slow me down!
Oh no, I gotta keep on MOVING!
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 0
Obserwowała go przez chwilę uważnie swoim zwyczajem, chcąc się upewnić, że jego nastrój na pewno spowodowany jest głupkowaniem rodzeństwa. Sama była jedynaczką, jednak przebywała w domu państwa Parkerów tak często, że mogła nazywać się przyszywaną siostrą tych podrostków. Towarzyszyła im właściwie od momentu ich narodzin aż do teraz i tak, doskonale wiedziała, jakie zawirowanie mózgowe mają na punkcie quidditcha. Jak każdy sport, tak i ten wzbudzał wiele emocji nawet w tak sportowych amebach, jak ona.
- Cóż, z powodzeniem mogliby nas uczyć - stwierdziła, pociągając łyk "soku" i uważając, żeby nie popijać zbyt często, żeby to nie wyglądało nader podejrzanie. Na szczęście póki co byli sami w przedziale. - A czy swoje najstarsze, najukochańsze dziecko też obdarzyli nową miotłą?
Cóż, Krukon i tak dysponował lepszym sprzętem niż ona. Jej leciwa miotła mogła w najlepszym przypadku służyć do odbijania tłuczka; miała tak gruby trzonek, że pewnie nawet bomba atomowa nie mogłaby sprawić na nim jakiegoś pęknięcia.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
Rozpoczęcie nowego roku szkolnego i sama podróż do Hogwartu zawsze były ekscytującym wydarzeniem. April miała okazję widzieć pociąg nawet kilka razy zanim sama jeszcze rozpoczęła naukę - odprowadzając razem z rodzicami starszych braci. Odkąd Tadhg skończył naukę, to ją zaczęła całą rodzina odprowadzać, był to pewnego rodzaju rytuał. W tym roku jednak bracia nie mogli towarzyszyć jej tego dnia, więc jedynie rodzice zawitali na peron i z pewnym sentymentem spoglądali w stronę pociągu.
April niosła transporter ze swoją fretką, pozwalając tacie na pchanie wózka z resztą bagaży (nie dał się przekonać, że ona sama mogła i może nawet powinna to robić) i jak już się uparł, to również wniesienie kufra do przedziału. Dlatego też została nieco w tyle, dając rodzicom możliwość nacieszenia się faktem, że mogą coś dla niej zrobić, zanim znowu niemal przez cały rok szkolny będzie poza ich zasięgiem.
Skupiła się na swojej fretce, starając się nie słyszeć monologu, który wybrzmiewał obok jej ucha, a którego nie słyszał nikt poza nią. Znowu musiała pilnować się, żeby nie przyłapano jej na patrzenie czy gadanie do osoby, którą tylko ona widzi. Już wystarczyło jej komentarzy na swój temat, kiedy jednak ktoś wpadł na nią mówiącą do powietrza.
W pewnej chwili poczuła niespodziewane pchnięcie i przed upadkiem uratował ją chyba tylko fakt, że trzymała w rękach transporter ze swoim pupilem - instynktownie odnalazła równowagę, tym samym chroniąc biedne zwierzątko przed traumą upadku i huku, jaki z pewnością miałoby doświadczyć wewnątrz plastikowej skrzyneczki. Rumor, jaki za sobą usłyszała wywołał gromki śmiech Vatesa i tym razem nie udało jej się powstrzymać przed spojrzeniem w jego stronę. Pokładał się na najbliższej ścianie, trzymając za brzuch i zasłaniając usta, skinieniem głowy wskazując co tak go rozbawiło. Pewnie gdyby ktokolwiek poza nią go widział, to zwróciłby mu uwagę, że zachowuje się co najmniej bezczelnie zamiast pomóc koleżance, ale twory ludzkiego umysłu mają to do siebie, że widzialne są tylko dla jednej osoby.
Stojąc pewniej na nogach obejrzała się za siebie, żeby zbadać sytuację. Pierwszym co zauważyła, były jaskrawe majtki leżące na stercie książek i wielka plama atramentu, który radośnie wsiąkał w pluszaka. Zaraz po tym dostrzegła Cass, która pospiesznie wrzucała do kufra walające się po okolicy rzeczy.
- Cass, wszystko w porządku? Czekaj, pomogę ci... - Zmartwiona tym, że koleżanka może coś sobie zrobiła, podeszła obok niej i odstawiwszy transporter z fretką na ziemie, zabrała się za zgarnianie książek i kolorowych majtek, które na nich leżały.
Wiesz, April, może chociaż ten jeden raz to nie z ciebie będą się śmiać za gadanie w przestrzeń, bo kolorowe majtki Cassandry będą tematem numerem jeden przez kilka tygodni.
Vates pojawił się obok jak zwykle znikąd. Ot, nagle okazało się, że siedzi obok błękitnej bielizny w chmurki i wskazuje na nie palcem. Zawiesiła się na moment i otworzyła usta, jakby chciała mu coś odpowiedzieć, ale uwaga otoczenia była tak na nich skupiona, że jeszcze ktoś by pomyślał, że obraża niczemu winnego przechodnia, a nie wytwór swojego umysłu. Zamknęła więc buzię i porwała wcześniej wspomniane matki, żeby zaraz nieco zbyt zamaszyście wrzucić je do kufra. Odwróciła się w stronę Montrose i posłała jej życzliwy uśmiech.
- Nie ma to jak widowiskowy początek roku... - Nie mówiła tego złośliwie, chciała raczej rozładować nieco napięcie, wesprzeć koleżankę nie tylko zbieraniem jej dobytku, ale i może nawet obrócić wszystko w żart, żeby nie czułą się zażenowana.
Zadanie: [2.2] Wyciągnij swoją dłoń
Uczestnicy: April pomaga Cass
Progress: Ekipa sprzątająca zajęła się chowaniem jaskrawej bielizny
|