Hufflepuff |
75% |
Klasa VII |
17 |
zamożny |
Bi |
Pióra: 45
Choć wakacje przepełnione miała aktywnościami i częstymi zmianami miejsca w celu poszukiwania pewnych magicznych gatunków, to jednak starała się jak najczęściej pisać listy do przyjaciół. Lucien był właśnie jedną z takich osób. I zawsze jej odpisywał, co za każdym razem bardzo umilało jej dzień. Mieli wspólną historię ( i to nie jedną), a energia, jaka między nimi krążyła i chemia były czasem tak oczywiste, że pewne wnioski nasuwały się samoczynnie. Tak też było w tym przypadku, kiedy to po całych wakacjach rozłąki i kontaktu jedynie listowego, Aurora nie mogła się doczekać, aż znowu będą mogli spędzić razem czas. Treści listów, jakie między sobą wymieniali, były dla niej bardzo jasnymi sygnałami, że i Hayes nie może doczekać się ponownego spotkania. "Tęsknię za tobą", "chcę cię już zobaczyć", "mam Ci tyle do opowiedzenia", "chciałabym/chciałbym być teraz z Tobą" to tylko niektóre z częstych fraz, jakie padały z dwóch stron. Nic więc dziwnego, że pełna energii Aurora na powitanie od razu podkreśli jak bardzo brakowało jej Gryfona przez te minione dwa miesiące.
Jak tylko zadał pytanie czym to zasłużył na tego buziaka, uniosła brwi w pytającym geście lekkiego niezrozumienia. I już-już otworzyła usta żeby odpowiedzieć, kiedy to Luci kontynuował swoją wypowiedź. Czyli że niby teraz wypierał się tego wszystkiego, co w listach jej pisał? Jakoś nie sądziła, żeby zrozumiała je na opak, bo do tej pory żadne z nich nie pomyliło się w odczytywaniu intencji drugiego. Owszem, normą było, że schodzili się i rozstawali niemalże na porządku dziennym, ale żeby dostać kosza tak na dzień dobry?
- Czyli te wszystkie "tęsknię", "wracaj już, bo mi Ciebie brakuje", "musimy się spotkać" to były tylko puste pisane słowa? Lucien? - W niezadowoleniu ściągnęła brwi nad nasadą nosa i zmarszczyła nosek, obserwując chłopaka uważnie. - Po co... - Zanim miała okazję dokończyć kolejne zdanie, przerwał jej huk rozlegający się nieopodal. Odruchowo spojrzała w tamtym kierunku, żeby zauważyć koleżankę z własnego domu pochylającą się nad swoim dobytkiem zdobiącym teraz okolicę. Niewiele trzeba było czekać, żeby Hayes wysunął się z jej objęć i pognał na pomoc damie w potrzebie. Aurora normalnie też by pomogła, ale w tej chwili poczuła się bardzo urażona tym odrzuceniem przez chłopaka. Prychnęła niezadowolona pod nosem, zacisnęła pięści, po czym odwróciła się na pięcie, mamrocząc sama do siebie pod nosem - Świetnie, jasne, leć pomagać innej, bo Aurorę można zostawić samej sobie. Rewelacyjne zagranie, Hayes... - I pewnie nadal prowadziłaby monolog, pchając wózek ze swoim bagażem w stronę najbliższego wejścia do pociągu, gdyby nie poczuła uderzenia na wysokości łopatki, a zaraz po tym specyficznego smrodku łajnobomby. W pierwszym odruchu odwróciła się gwałtownie w poszukiwaniu sprawcy tegoż psikusa, w pierwszej kolejności kierując spojrzenie na Luciena i Moirę (nie, nie podejrzewała, żeby to było którekolwiek z nich). Wydała z siebie sfrustrowane warczenie przez zęby, po czym zamiast tracić czas na szukanie łobuza, stwierdziła, że skupi się na pozbyciu efektów oberwania, bo inaczej nikt z nią w przedziale nie usiądzie. Całe szczęście już pół roku temu skończyła siedemnaście lat i mogła używać czarów poza szkołą. Nie musiała nawet szukać w torbie różdżki, po coś w końcu uczyła się magii bezróżdżkowej. Wystarczyło sięgnąć za własne ramię i:
-Chłoszczyść! - Po chwili ślady ostrzału zniknęły, włączając w to odór. Rozzłoszczona wciąc sytuacją Aurora rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na Luciena bohatersko pomagającemu Moirze i uśmiechającego się jakby nigdy nic, po czym zadarła nos w górę i z urażoną miną skierowała się... byle dalej.
Hufflepuff |
25% |
Klasa I |
11 |
ubogi |
? |
Pióra: 31
Posłała Arthurowi bardzo wymowne spojrzenie, w zabawny sposób zaciskając usta w dzióbek.
- No wiesz, Teddy jest kapitanem drużyny Quidditcha, a ty tylko prefektem. - Wolą rękę uniosła lekko, zginając ją w łokciu i wzruszyła ramieniem, jakby chciała w ten sposób dodać "oh, well...", ale jakiekolwiek słowa nie padłyby z jej ust, to nie puszczała dłoni Arthura nawet na chwilę. Tłum na peronie był tak gęsty, że poczuła się trochę niepewnie, nie chciała się zgubić jeszcze przed pożegnaniem rodziców, a tym bardziej nie chciała nie wsiąść do pociągu na czas, to dopiero byłaby wtopa!
Będąc takim małym jedenastoletnim krasnalem ciężko było jej móc dojrzeć którekolwiek z przyjaciół starszego brata, a w tej chwili tylko ich mogła starać się wyszukać w tłumie, bo tylko ich tak naprawdę mogła rozpoznać. Podskoczyła więc kilkakrotnie, chcąc mieć lepszy widok, ale niewiele to dało. Musiałą więc polegać na tym, że obecni ludzie poruszali się i czasem dało się dojrzeć kogoś gdzieś pomiędzy. W pewnej chwili pociągnęła Arthura nieco gwałtowniej za rękę, drugą kierując gdzieś przed siebie.
- O, tam jest Kitty! KITTY! - Zawołała co sił w płucach, choć niekoniecznie przebiła się przez panujący hałas. Nie mniej zwróciła tym uwagę okolicznych osób, ale jakoś nie bardzo zdała sobie z tego sprawę. - Ups... - A to była jej reakcja, jak zaraz po tym wołaniu jakiś blondyn wpadł na kolorowowłosą Puchonkę. Octavia zasłoniła buzię ręką i zaśmiała się niekontrolowanie, widząc minę przyjaciółki brata. Zaraz przeniosła spojrzenie na Arthura. - No dobra, może was odwiedzę w przedziale, bo muszę koniecznie usłyszeć od Kitty tę historię. - Tu znowu wskazała w kierunku wyróżniającej się z tłumu koleżanki, która chyba miała zamiar rozszarpać eleganckiego chłopaczka trzymającego ją w talii.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 0
Na blade policzki półwili wystąpił rumieniec, gdy niespodziewanie została przytulona przez krukona. To niby nic nie znaczyło, ale... to był jej pierwszy, nie przyjacielski uścisk! Czy ktokolwiek poza nią przykładał wagę do czegoś takiego? Z jakiegoś powodu pierwsze, co przyszło do jej znajdującej się ponad ramieniem Douglasa głowy było rozejrzenie się za cholernym Quentinem. Niech go chuj jasny strzeli! zaklęła w myślach bardziej zła na siebie, niż na niego. To wystarczyło, by odepchnąć od siebie zdezorientowanego chłopaka.
- Wspaniale - odpowiedziała Wendy bez entuzjazmu, gdyż nie mogła się wprost doczekać rozpoczęcia roku szkolnego. Nie lubiła letnich wakacji, nie miała do czego wracać w Londynie. Cóż, przynajmniej podróż na King's Cross zajęła jej mniej niż pół godziny. Skrzywiła się na widok cielęcego wzroku Jacka i złapała go za nadgarstek, ciągnąc w bardziej ustronne miejsce. - Słuchaj... - zaczęła i przygryzła dolną wargę. To było trudniejsze, niż się spodziewała. Może powinna była załatwić to listownie? Niepotrzebnie tak to odkładała.
- Myślę, że źle mnie zrozumiałeś. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - Zapytała z nadzieją ściągając razem brwi w geście konsternacji. - Tylko i AŻ przyjaciółmi - podkreśliła dyplomatycznie, starając się pokazać dobrą stronę tej sytuacji. Raczej nie miała zamiaru się z nim trzymać po tym wszystkim. - Nie chciałam pisać ci tego w liście, gdyż uznałam, że powinniśmy odbyć tą rozmowę twarzą w twarz. Ale teraz sama nie wiem, może nie powinnam była pozwalać, by to rozwinęło się do tego stopnia...
Wendy denerwowała się tą sytuacją, o czym świadczyło jak dużo i szybko mówiła. Poza tym nie chciała sceny, która wpłynęłaby na jej reputację. Chciała być rozpoznawana za swoje znakomite wyniki w nauce, a nie wodzenie chłopców za nos. Miała już i tak wystarczająco problemów na tym froncie, a poza Slytherinem nie liczyła nawet na niczyje zrozumienie. Była ładną dziewczyną, więc to ona ponosiła odpowiedzialność za reakcje jakie wywoływała u płci przeciwnej. No dobrze... może w tym przypadku to faktycznie była jej wina.
Zadanie: [6] To nie Twoja wina...
Uczestnicy: Wendy + MG
Dom || Relacje
Ain't nothing gonna break my stride. Nobody's gonna slow me down!
Oh no, I gotta keep on MOVING!
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
Uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy chłopak potwierdził, że dobrze zapamiętał jego imię. I choć nie zamierzał konkurować z Malcolmem o tytuł posiadacza najbardziej promiennego uśmiechu na peronie, to jego wyszczerz właśnie to mógł sugerować. Genów bowiem nie oszukasz, i tak Colin, jako mieszanka genetyczna, odziedziczył po rodzicach bielutkie zęby i odcień karnacji, który doskonale te zęby podkreślał. Jego zadowolony z siebie uśmiech promieniał zatem na peronie równie mocno co uśmiech Malcolma.
Gdy chłopak schylił się po swoją gazetę, Colin jedynie zerknął na nią okiem. Nie był to tytuł, który czytywał za często, wiec nie przywiązał do tego większej uwagi. Dopiero na wspomnienie o zawodniku nadstawił uszu i zaczął słuchać. Quidditch nie był jego pasją; grał tylko dlatego, by ojciec był z niego dumny. Chciał jednak czy nie, miał tę grę we krwi, więc mimowolnie zaciekawił się usłyszaną nowiną.
- O, serio? Jeśli życie rodzinne go rozleniwi, to nie wróżę ich drużynie sukcesów - powiedział, gdy przypomniały mu się słowa ojca na temat tego, co często wyrzucało graczy quidditcha "z obiegu". O wyglądzie ów gracza się nie wypowiadał, bo choć kojarzył jak on wygląda, to jednak Kerrain zdecydowanie nie znajdował się w kręgu potencjalnych osób, do których Parker mógł wzdychać.
- Nosisz nazwisko jednej z byłych dyrektorek, więc chyba nie jesteś aż taką szarą myszką w świecie magii - zauważył Colin, nadal uśmiechając się do towarzyszy. Guz na głowie przestał pulsować bólem, więc dobry humor Krukona powracał. A gdy usłyszał słowa Avy nawet się zaśmiał.
- Póki co na peronie najgłośniej jest chyba o koronkowych czy kolorowych majtkach jednej z uczennic. Żeby to przebić trzeba jednak trochę się postarać - stwierdził rozbawiony. Gdy poszukiwał ojca i rodzeństwa zdążył wybadać, co się odpierdziela na tym peronie. A działo się sporo.
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Do odjazdu pociągu zostało jeszcze kilkanaście minut i nikomu nadal nie spieszyło się do niego wsiadać. Finn miał nadzieję odnaleźć znajomych z Hufflepuffu nim to nastąpi, by usiąść z nimi w jednym przedziale. Wyglądając za nimi, chłopak ujrzał plamę kolorów całkiem niedaleko i zmarszczył brwi, gdy rozpoznał w niej koleżankę z roku, Moirę. Co robiła na ziemi? Popchał wózek w jej stronę i parsknął śmiechem, gdy wokół kufra nad którym się pochylała ujrzał jej porozwalane ubrania. Nie brzmiał on złośliwie, po prostu bardzo rozbawiła go ta sytuacja.
- Czołem, Moira! - Zawołał do niej z wesołym uśmiechem, nie dostrzegając wyrazu jej twarzy. Po prostu nie pomyślał, że ta sytuacja mogła jej sprawić taką przykrość. - Widzę, że marzy ci się w tym roku zdobycie wyżyn popularności? - Zakładał, że jej alternatywny styl temu miał właśnie służyć... cóż, w pewnym sensie to działało. Nie był jednak pewny, czy akurat o taki efekt dziewczynie chodziło. On sam trzymał się raczej z chłopakami, więc choć byli z Moirą na tym samym roku to nie znał jej tak dobrze jak powinien po czterech latach.
- Hm? Co tak śmierdzi? - Na jego twarzy pojawił się wyraz konsternacji, gdy nagle do jego delikatnego nosa dodryfowała woń łajnobomby. Spojrzał dziewczynie w oczy i dopiero w tym momencie dostrzegł, że jej dzień musiał się zacząć jeszcze gorzej niż jego. Gdy podniósł wzrok, ujrzał pałkarza Gryffindoru, który budził w nim same negatywne skojarzenia... od razu dodał dwa do dwóch i wyszło mu pięć. - Coś ty jej zrobił?! - Warknął nagle w jego stronę niechętny godzić się, by tak traktowano jego koleżankę z domu. W dodatku dziewczynę. - Musimy coś z tym zrobić, nie możesz wejść tak do pociągu - powiedział, gdy sam ukucnął obok niej wyciągając łapę po przybrudzoną kurtkę biorąc na siebie tym samym problemy dziewczyny. Cóż... na chwilę. - Moira, czy to twoje?! - W tym momencie jego spojrzenie padło na powiewającą w oddali szmatę... em, sukienkę w dość niekonwencjonalnych kolorach. Nie mogła należeć do nikogo innego. Oddał przybrudzoną łajnem kurtkę koledze z Gryffindoru i pobiegł w jej kierunku.
Chwilę później wracał z pstrokatym materiałem powiewającym mu w dłoni niczym flaga jakiegoś nowoczesnego państwa wymijając zaskoczonych ludzi. Wyraźnie z siebie zadowolony podał ją dziewczynie szczerząc bialutkie zęby w uśmiechu. - Co tu się stało? - Zwrócił się do Heyesa i tym razem nie brzmiał już tak napastliwie jak wcześniej, widać zrozumiał, że być może zbyt wcześnie pospiesznie wydał osąd w jego sprawie. - Dlaczego zastałem moją koleżankę w takiej sytuacji, w twoim towarzystwie? - Ta, znając go już przecież od kilku dobrych lat mogła dostrzec, że pomimo typowego dla siebie eleganckiego ubioru młodego dziedzica małej fortuny nie wyglądał tak świeżo jak zwykle. Wręcz przeciwnie, przydałaby mu się dłuższa drzemka. Poza tym chyba nie narzekał na wakacje, o czym świadczyć mogła brązowa opalenizna zdobiące jego zwykle blade lico.
Zadanie:[2.2] Wyciągnij swoją dłoń
Uczestnicy:Moira i Lucien
Ravenclaw |
0% |
Klasa I |
|
b. ubogi |
|
Pióra: 9
Oczywiście Krukon nie spodziewał się dostać kosza. Miał odbyć miłą podróż do Hogwartu, dzieląc z Wendy przedział. Ona miała opowiedzieć mu o tym, co spotkało ją w te wakacje - a na pewno robiła rzeczy interesujące, w końcu była sobą, a on nie bez powodu był nią szczerze zafascynowany odkąd rozmawiali po raz pierwszy. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Dziewczyna zwyczajnie miała w sobie to coś. Nie spodziewał się jednak, że "to coś" było znacznie mniej romantyczne i znacznie bardziej realne...
Nie śmiał nawet zaprotestować, gdy Wendy postanowiła odciągnąć go na bok. Nie zaświeciła się też do tej pory żadna czerwona lampka w jego głowie. Raczej uznał to z góry za rozsądny ruch. Sam też uważał, że takie stanie na środku peronu nie jest najlepszym przemysłem, gdy wszyscy wokół przepychali się między sobą, rzucali łajnobombami, zdawali się rozwalać sobie wzajemnie bagaż i urządzali... Przebierane przyjęcia? Zdaje się, że mijał przed chwilą kogoś o bardzo niestandardowym nakryciu głowy i prawdopodobnie zaprzątałoby to jego myśli nieco dłużej, gdyby nie to, że stała przed nim osoba dużo ważniejsza. Właściwie najważniejsza patrząc na tu zebranych!
Pierwsze ukłucie niepokoju Douglas poczuł, gdy dziewczyna zaczęła nerwowo tłumaczyć, o co tak naprawdę chodziło... A choć rozsądek podpowiadał mu jasno, o co jej chodziło, on sam nie chciał w to wierzyć i szybko odrzucił myśl o utracie Wendy na rzecz nieco lżejszej, a przecież równie prawdopodobnej opcji! Najważniejsze jednak w tym wszystkim było to, że nie chciał jej stracić i był gotów walczyć.
Gdy tylko skończyła mówić, chwycił jej dłonie delikatnie, jednak jeśli tylko spróbowała je cofnąć, niewiele myśląc zacisnął na nich palce mocniej. Można byłoby uznać to za akt desperacji, kiedy nie chciał dać się jej oddalić ani metaforycznie, ani dosłownie.
- Nie, nie, rozumiem. Nie martw się tym, możemy wszystko na spokojnie, powoli - odparł siląc się na spokojny ton, patrząc jej przy tym prosto w oczy.
Może przestraszył ją listami? Może napisał coś nie tak? Może sądziła, że ma wygórowane oczekiwania? A przecież nic z tych rzeczy!
Po chwili zawahania, w mało szarmancki sposób uniósł jej dłoń wyżej, by zaraz tylko trochę pochylić głowę i złożyć pocałunek na jej wierzchu. Nie był w tym dobry, nie był typem uwodziciela, a jednak było widać tu szczere starania. Znaczy, że nie pójdzie tak łatwo...
- Jeżeli coś nie tak i... Czegoś się obawiasz, to serio ja nie... Pewnie nie miałem tego na myśli.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 lat |
ubogi |
Bi |
Pióra: 240
A osobami, do których zaraz po przywitaniu się z innymi znajomymi popędziła Heather, był nie kto inny, jak Cassandra i April. Uśmiechnięta Gryfonka stanęła tuż obok dziewczyn, uważnie nie nadeptując rozwalonych rzeczy Krukonki i oparła ciężar ciała na jednej nodze, lekko wygonając bioderko w iście kobiecym stylu.
- Dzień dobry, widzę, że już z miejsca chwalisz się zawartością kufra. - Cmoknęła z współczuciem, ledwie chwilowym. - Może szybko zapomną o... - Zawiesiła wzrok na gaciach będących w jej mniemaniu przeciwieństwem seksapilu. - Cóż, kiepskiej bieliźnie.
Nie po to jednak przyszła żeby rozprawiać o rzeczach z kufra koleżanki. W zasadzie, ze znacznie ważniejszych spraw, uniosła przed siebie gazetę w geście niemalże złości i frustracji.
- W każdym razie słuchajcie, bo nie wytrzymam! Brytyjki mogą zapomnieć o szansach u uwielbianego przez tłumy ścigającego drużyny Zjednoczeni z Puddlemere, która od lat nie zawodzi swoich fanów. Evemer Kerrain długo zwlekał z wyznaniem dotyczącym oświadczyn, które miały miejsce aż miesiąc temu! Czaicie to? Żeni się. Widziałyście go w ogóle? Przecież to jest bóg seksapilu, cholera, i kolejny kawaler, i to jaki!, odpadł.
Wyglądała na szczerze poruszoną i zdewastowaną tym faktem. Nie mogła uwierzyć, że kolejna partia, do jakiej wzdychała, właśnie przechodzi jej koło nosa, tak o. Odchrząknęła.
- Co gorsza, ta panna ma teraz życie jak w raju. Cytuję: Przypominamy, że Evemer wraz z wybranką swego serca odbywali wtedy romantyczną podróż po Europie stroniąc przy tym od blasku fleszy, dzięki czemu udało im się skrywać przed nami swoją słodką tajemnicę przez tyle czasu. Cwaniara lata sobie po Europie z facetem marzeń, co za pech. Przysięgam, jak rozkradną wszystkich bogaczy zanim skończę naukę, zobowiązuję się którąś ubić.
Stała bokiem do przebywającego kawałek dalej Noah, siedzącego pod ścianą smutno. Nie widziała go, zajęta paplaniem na swoje tematy, szczególnie, że mimo wszystko do Noah było dość daleko. Naturalnie, dla niego i jego wyczulonych zmysłów odległość zdawała się pewnie znacznie mniejsza, ona jednak nieświadoma obserwacji użalała się nad ślubem kogoś znanego tylko z gazet.
Zadanie: [13] Na bieżąco; Wariant 2
Uczestnicy: Cassandra i April
Progress: done
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 0
Wedny aż jęknęła w duchu, gdy jej dłonie zniknęły w większych, należących do Douglasa. Były ciepłe i miłe, chłopak wpatrywał się w nią z uwielbieniem i półwila zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę musi to robić. Czy nie mogłaby... nie. On nie jest dla mnie, przypominała sobie, choć jej postanowienie traciło na mocy. Spróbowała wyrwać dłonie z uścisku, ale trzymał mocno. Ten fakt ją zirytował i uczucie to rozlało się po niej w nienaturalnie szybkim tempie. Wpływ krwi jej matki sprawiał, że nie panowała nad swoimi emocjami w takim stopniu jak większość ludzi i krukon mógł się o tym niedługo przekonać.
Wzięła głęboki oddech, nim ponownie się odezwała. - Dobrze, powoli - zgodziła się. Niestety już za chwilę słowa zaczęły padać z jej ust w tempie jeszcze szybszym niż ostatnim razem. - Nie możemy być razem, bo nic do ciebie nie czuję. I ty do mnie też, pomyśl. To tylko dlatego, że jestem półwilą - po raz pierwszy w życiu miała nadzieję, że tak właśnie było. Ale przecież jej urok nie działał na odległość, a liczne listy chłopaka przeczyły jej słowom. Dlaczego, och dlaczego nie mogła zakochać się w Douglasie?? To prawda, że nie próbowała, ale... gdy jego usta dotknęły jej dłoni przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Nie... nie. Zaczynała tracić nad sobą kontrolę. - To nie twoja wina, omotałam cię...
Sama nie wydawała się w to wierzyć, ale choć starała się wyciągnąć dłoń spod ust Douglasa to okazało się to bardzo trudne. Jego spojrzenie utkwione w niej w tym momencie sprawiało, że czuła się jakby chodziły po niej robaki. Nigdy wcześniej nie przeżyła czegoś takiego, ale to był pierwszy raz w jej życiu, gdy granice zostały przekroczone. Walczyła przede wszystkim o nie stracenie kontroli nad sobą na peronie. Była jednak pewna, że jej rysy wyostrzały się brzydko i pozostawało jej liczyć, że odstraszy go tym. - Powinniśmy się rozejść, inaczej mogę zrobić ci krzywdę. A ty narobisz mi poważnych problemów.
- Jack - ton jej głosu był lekko proszący, a sama Wendy zaczęła się rozglądać gorączkowo za ratunkiem. Najlepiej w postaci jej seniora, Becketta, bo chyba tylko on mógłby ją w tym momencie ocalić. - To moje ostatnie słowo. Puść mnie i daj mi odejść. - Po proszącym tonie nie było śladu, brzmiała teraz na mocno zdenerwowaną i każdy normalny człowiek uznałby to za sygnał do oddalenia się. Wyostrzone rysy nadawały jej twarzy złowrogiego wyrazu i powstrzymywała ją głównie świadomość, że jej reputacja nie pozbierałaby się po całkowitej stracie kontroli w tak zatłoczonym miejscu. - Żegnaj Douglas.
Zadanie: [6] To nie Twoja wina...
Uczestnicy: Wendy + MG
Dom || Relacje
Ain't nothing gonna break my stride. Nobody's gonna slow me down!
Oh no, I gotta keep on MOVING!
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Niedoczekanie żeby przyjść na peron z rodzicami i przy nich stać jak kołek kiedy... Właśnie, można na przykłąd robić wszystko inne. Rok szkolny dla obu bliźniaków był wolnością i okresem gdy diabelstwo się z nich wylewało na codzień. Byli szarańczą, zarazą, i w zasadzie jedynymi osobami, którzy jakoś ich opanowywali, byli rodzice, przy czym matka musiała z reguły straszyć ich ojcem. W domu miało być spokojnie. Ale poza nim?
Piekło.
Dlatego jak tylko pojawili się na peronie, Ian nie dał matce szansy na żenujące pożegnanie i, absolutnie, żadnego całowania. Wstyd! Nie przy znajomych! Rozejrzał się pospiesznie, wyraźnie ożywiony, po peronie, już mysląc jak zacznie ten rok szkolny - a musiało być oczywiście z rozmachem!
- No to ja lecę, pa, do później! - rzucił nagle bez ostrzeżenia, machając krótko rodzicom i ledwo na nich zerkając żeby przypadkiem tata się nie przyczepił. A przynajmniej nie zdążył. Naturalnie Philip mógł z nim iść, ale mieli siebie na wyłączność całe wakacje, a nie byli typem muszącym koniecznie wszędzie chodzić razem. Zatem o ile Philip nie zmył się z nim, tyle go i on widział gdy Ślizgon wmieszał się w tłum ze swoim wózkiem z bagażami. Nie zaszedł szczególnie daleko, po drodze witając się z pojedynczymi osobami mniej lub bardziej przyjaźnie, gdy jego oczom ukazała się znajoma, Gryfońska sylwetka. Bardzo wrażliwa sylwetka... Ian uśmiechnął się w jasny sposób sugerując, że absolutnie nic dobrego nie przyszło mu do głowy i zaczął powolutku zakradać się za Maxwellem. Gdy był niedaleko za nim, puścił wózek by jak jakiś debil zacząć zbliżać się i nagle...
- BAAH! - nieopisany dźwięk mający przestraszyć, razem z gwałtownym "zaatakowaniem" Maxa ramionami w boki. Krzywdy zrobić mu nie chciał, jedynie go przestraszyć, i jeśli mu się udało... Dawno nie był tak szczęsliwą osobą, zaśmiewając się prawie do łez. - No siema, McKay. - rzucił przyjaźnie, szalenie z siebie dumny.
Zadanie: [8] Bu!
Uczestnicy: Maxwell McKay
Progress: Done, hyh
Hufflepuff |
0% |
Klasa VII |
17 lat |
b. ubogi |
Homo |
Pióra: 184
Bellamy, w przeciwieństwie do ogromnej większości tutejszych uczniów, przybył na peron zupełnie sam. Dla niego to było dobrze, gdyby ktokolwiek z jego rodziny koniecznie chciał z nim jechać, chyba by się zapadł pod ziemię. Albo oczekiwał wybuchu o sile atomowej...
Tak czy inaczej był sam i sam nie wiedział czy się z tego cieszy czy nie. Kolejny rok szkoły, ostatni. Kolejny czas udawania, że zależy mu na nauce tego wszystkiego, snucia się bez celu i czasem jedynie wymiany zdań z garstką osób, które się zbliżyły dość by dać mu szansę. W tym jedna przemiła osoba, która była mu teraz bardzo potrzebna, bo miała coś bardzo dla niego ważnego. Nie to, że jej nie lubił, była bardzo sympatyczna. I to chyba nawet szczerze. Po prostu całe lato tęsknił za swoim szczurem, którego kupił w tajemnicy przed rodziną w zeszłe wakacje, tuż przed szkołą. Cinnamon na pewno też się ucieszy.
W ciemnych, znoszonych ciuchach, z niewielką torbą w ręku - jego dobytek nie był zbyt wielki. Na pewno nie tak jak niektórzy uczniowie, co to potrzebowali wózka żeby nie zostać zgniecionym przez toboły. Nie wyobrażał sobie w całym swoim życiu tyle mieć na własność.
W końcu jego oczom, po dłuższym poszukiwaniu, ukazała się znajoma twarz Puchonki, która przechowała dla niego szczurka na wakacje. Bellamy odetchnął, kierując się ku Lexie Ackerman, choć jego wzrok już szukał niewielkiej klateczki z gryzoniem.
- Cześć - powiedział nieco niezręcznie, acz starał się brzmieć miło, posyłając jej nikły uśmiech. - Jak minęły wakacje?
Ot taki small talk, kiedy choć patrzył jej w twarz, chwilami zerkał czy przypadkiem nie dojrzy zwierzaka. Bo chyba ma go? Nic złego się nie stało? I nie zapomniała? Oby?
To pewnie był dosyć istotny element tego, że Quentin zasługiwał na miano „najlepszego” wroga. Nie znosili się, jedno drugiemu podstawi nogę przy niskiej barierce, a to i tak byłby dopiero początek uprzejmości. Gdyby przełożyć to na realia bardziej przyjazne Caroline to mogłaby to porównać do dwóch kapitanów pirackich załóg, którzy gdy tylko wypatrzą swoje statki na horyzoncie to nie myślą o niczym innym niż krwawym abordażu, złupieniu wszystkiego i nie zabraniu jeńców. Jednocześnie oboje bawiłyby się przy tym wyśmienicie, wręcz traktując to jako świetne urozmaicenie życia, ale gdyby zaczynał się sztorm to oboje by spojrzeli w niebo, zatrzymali walkę i zgodnie stwierdzili coś w stylu „hm, kiepskie warunki, nie ma co chyba, następnym razem? - Tak, następnym razem, ale wtedy to twoje zwłoki spoczną na dnie morza, a głowa stanie się piłką dla Krakena. - Tak, tak, jasne, do następnego”. I faktycznie każdy by się zawinął na swój okręt, aby znowu tłuc się przy najbliższej okazji.
- W końcu taki dobry z ciebie kolega, do rany przyłóż wręcz. To chyba częsta praktyka, że starsi uczniowie pomagają młodszym, nieporadnym kartofelkom.
Pokusiłaby się o stwierdzenie, że jego bawi to tak samo jak ją. W przeciwnym wypadku prychnąłby jak oburzone panisko, rzucił kilka farmazonów z wyższością i odszedł zadzierając nie wyżej od swojego ego. Zamiast tego Wood nie dość, że kontynuował ten spektakl dwóch pajacy to jeszcze sam go zaczął. Gdyby nie był odmóżdżonym, zamkniętym w zbyt ciasnej, złotej klatce arystokratą to nawet mogliby się dogadać. Niestety, w tym wypadku, gdy życie daje ci cytryny - ty narzekasz na cytryny, bo jak zwykle cię oszukano.
- Szlachetnie urodzeni to chyba lubią podawać pomocną dłoń dla samego faktu wspierania tych z niższych warstw społecznych. Wiesz, satysfakcja, dobre serduszko arystokraty rośnie w oczach... chyba, że bez błysku fleszy i Ministerstwa dyszącego w kark to już nie jest takie proste. Jasne, zrozumiem, zapamiętam. - uśmiechnęła się cieplutko, nawet jej to prawie autentycznie wyszło. Niczym ta mała, czająca się do ukąszenia żmijka, która doskonale wie, że chociażby pod tym jednym względem ci wszyscy ą ę jaśnie-chędożeni-w-rzyć państwo czystokrwiści tańczyli na zawołanie Ministerstwa. Pride przynajmniej zrobili z tego biznes na swoich warunkach.
- Poza tym myśle, że Vane byłby zrozpaczony odmową - pogłaskała pióra puchacza przez kraty klatki. - Ewidentnie cię polubił.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
- Wiesz, że to brzmi jak całkiem dobry plan? - Odpowiedział Avie. Serio teraz się zaczął zastanawiać czy przytulanie wszystkich obecnych na peronie, znajomych oraz nieznajomych, byłoby całkiem dobrym pomysłem. Ogółem Malcolm był człowiekiem, który poza dowcipami lubi też dzielić się z ludźmi miłością więc to nie było tak, że nie byłby w stanie podjąć się takiego wyzwania, gdyby oczywiście grali w prawdę i wyzwanie. Nie mniej zainteresowała go także uwaga Colina. Uniósł jedynie brwi słysząc uwagę o swoim nazwisku, po czym posłał mu jeden ze swoich uprzejmych uśmiechów.
- No tak - zaczął. Podrapał się z tyłu głowy. - Siostra mojego dziadka, a co za tym idzie moja ciotka, to poprzednia dyrektorka szkoły. Biorąc pod uwagę wszystkie numery, jakie wywinąłem przez sześć lat Slizgonom, to chyba jedynie w tej szkole nadal się uczę dzięki renomie nazwiska - zaśmiał się. W zasadzie nie była to do końca prawda, wiedział, że jego ciotka chyba zapadałby się ze wstydu, jakby się okazało, że Malcolma wyrzucono ze szkoły za zrobienie z korytarza w Hogwarcie dżungli, gdzie były prawdziwe zwierzęta. Okazało się jednak, że małpy nie za bardzo lubiły towarzystwo co chwilę przechodzących ludzi. Musiał więc usuwać tę wyjątkową dekorację pod czujną opieką skrzatów, które pilnowały porządku w szkole na rozkaz obecnie panującego im dyrektora. Oczywiście miały prawo użyć magii na Malcolmie, gdyby chłopak postanowił przedwcześnie zawinąć się z miejsca swojego szlabanu, który był bezterminowy.
- W sensie sugerujesz, żeby się rozebrać? - spytał. Przyjrzał się sobie, chwilę się zastanowił i jednak pokręcił głową. - Nie, nie mam dziś założonych śmiesznych majtek, a wolę jednak nie świecić gołym tyłkiem przed wszystkimi na peronie - odparł. Oczywiście nie przeszkadzało mu to w nagiej kąpieli w jeziorze pewnego gorącego wieczora, kiedy to wybrał się na błonia z przyjaciółmi. Oczywiście kąpali się raczej blisko brzegu, głębiej pływały niezbyt przyjemne stworzenia.
- Serio, gdybym miał takiego sławnego chłopaka to dostałby ode mnie przez łeb, gdyby zawalił swoją karierę przeze mnie - skomentował jedynie. Była to prawda. Pomimo tego, że Malcolm uwielbiał z bliską jego sercu osoba spędzać dużo czasu, to jednak uważał, że związek nie jest tylko po to, aby wylegiwać się razem w łóżku ale też aby wzajemnie wspierać. No cóż, jak dotąd był tylko w dwóch związkach, każdy z jego chłopaków opuścił już Hogwart.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Bi |
Pióra: 0
Relacja jaka łączyła te dwie postacie można było nazwać niezwykle...interesującą? pokręconą? Sam do końca nie wiedział, w sumie ich spory trwały tak długo, że trudno było mu jednoznacznie sprecyzować. Byli wrogami to fakt, starali się sobie uprzykrzyć życie, fakt jednak czy za wszelką cenę? Tego nie potrafił określić. Może był głupi i naiwny brnąc w tą całą przepychankę, ale w pewien niewytłumaczalny sposób lubił to. Nie czuł wyższości czy czegoś w tym guście, to nie było to - zdecydowanie nie. Dziewucha denerwowała go, łamiąc utarte przez wieki zasady moralne, etyczne i społeczne. Lecz podświadomie czy też nie chciał by to robiła, dając mu motyw do tego by jej po prostu nienawidzić.
- Owszem, acz muszę przyznać, iż twoje porównanie do ziemniaka jest jak najbardziej trafne - Gdyby tylko zdobył się na odwagę, której swoją drogą wcale mu nie brakowało, poklepał by (albo chociaż spróbował) rudą po czuprynie. Jednakże ona mogła by to odebrać jako atak i cóż, była opcja iż doszło by do rękoczynów. A tego akurat nie chciał nie w takim tłumie.
- Mam wrażenie panno Pride, że masz bardzo duże oczekiwania co do arystokracji - Uważnie przyglądał się jej twarzy, pod płachtą szczerego mogło by się wydawać uśmiechy chłopak wyczuwał ironię i pewnego rodzaju pretensję.
- Nie mogę wypowiadać się za każdego dobrze urodzonego, ale mogę mówić za siebie i jeśli jest ci potrzebna męska pomoc - Uśmiechnął się pod nosem ironicznie - jestem do twoich usług o każdej porze nocy... - zaśmiał się. Wiedział, że to co mówił było żałosne, ale postanowił trzymać jej poziom dopóki go to jeszcze bawiło. Jak to się mówiło, kuł żelazo póki gorące.
- Ta na pewno - przewrócił oczami - Szkoda, że nie z wzajemnością. - Uniósł wysoko głowę by rozejrzeć się dookoła nich i nagle dostrzegł jasnowłosą dziewczynę. Jego serce zadrżało, miał ogromną ochotę machnąć jej dłonią , ale szybko się powstrzymał widząc, że nie jest sama. Gdyby Wendy Williams tylko wiedziała jak bardzo bolało go to co zrobił już jakiś czas temu...Przygarbił się wracając wzrokiem do Caroline.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 60
Nowy rok szkolny. Czy to nie brzmiało cudownie? No dobrze, z całą pewnością nie dla każdego, ale Lavi był typem człowieka, który nie miał zupełnie niczego przeciwko nauce. Owszem, trochę bolał go fakt, że po raz kolejny będzie musiał zostawić swoją mamę samą, ale sądząc po tym, że jeden z jej przyjaciół coraz częściej pojawiał się u nich w domu, zaczynał sądzić, że już niedługo być może będzie miał kolejnego “tatę”. Nie wiedział nawet czy mu to przeszkadza, czy nie, bo z jednej strony chciał, aby jego rodzicielka była szczęśliwa, ale z drugiej jakoś nie pałał zbyt wielką sympatią do tamtego kolesia. Uznał więc ostatecznie, że czas pokaże, jak to wszystko się rozwinie.
-Mamo, poradzę sobie. Nie musisz ze mną iść - uśmiechnął się do kobiety, stojąc przed murem pomiędzy peronem dziewiątym i dziesiątym. Nie było sensu, aby przechodziła razem z nim, skoro czekał na nią Ben. Mało oryginalne imię, ale nie powinien go chyba specjalnie szykanować, co?
Ucałował ją w policzek, machając, zanim ostatecznie wbiegł na mur, przez który przeleciał. Cud, że po drugiej stronie na nikogo nie wpadł, bo ludzie mieli jednak tendencję bezmyślnego tarasowania tego fragmentu. A później się dziwić, że w szkolnej gazetce pojawiały się informacje, że jeszcze na peronie były wypadki.
Rozejrzał się, szukając osoby, z którą mógłby porozmawiać. Nie był specjalnie towarzyski, ale też nie był jakiś wyalienowanym osobnikiem, który stronił od towarzystwa. Akurat w pociągu było ono całkiem pożądane. Wszak czekała ich kilkugodzinna jazda.
Przecisnął się przez zwarty tłum, chcąc dojść do miejsca, w którym było większe przeludnienie. Po drodze dostrzegł rudą Krukonkę, która wywaliłą zawartość swojego kufra. No i po co? Czy w taki sposób chciała wzbudzić zainteresowanie? Chociaż po co się zastanawiał, wszak Montrose była jednym wielkim chodzącym kłopotem.
Minął jej kolorową bieliznę, jedynie lekko się uśmiechając. Ciekawe ilu kolesi tutaj już miało ciasno w majtkach na sam widok.
Pchnął wózek, ostatecznie znajdując się bardziej na uboczu. No, teraz będzie mógł odetchnąć.
Ravenclaw |
0% |
Klasa I |
|
b. ubogi |
|
Pióra: 9
Może jednak Wendy powinna była zakończyć relację listownie. Oczywiście byłoby to zwyczajnie nieuprzejme i w pewien sposób niesprawiedliwe wobec Douglasa, ale może jednocześnie potrzebował trochę czasu na przetworzenie podobnych informacji? I być może faktycznie urok osobisty dziewczyny działał na niego na ten moment na tyle, by tym bardziej nie chciał pogodzić się z jej stratą.
Chociaż z początku Krukon nie był w stanie nijak zareagować, wciąż usilnie trzymał dziewczynę za ręce. Zupełnie jakby nie zauważał, że coś jest nie tak - poza oczywistym i bezpośrednim zerwaniem, oczywiście. A jednak i to nie było dla Jacka całkowicie jasne. Najpierw Wendy zaczęła mówić o tym, że nic do niego czuje, a po chwili pojawiła się też informacja o tym, że ona zrobi mu krzywdę? Inną niż nieodwracalne rany na serduszku biednego chłopaka? Przede wszystkim, czy była to groźba, czy raczej szczere ostrzeżenie?
Dopiero gdy Wendy skończyła mówić, uścisk na jej dłoniach zelżał, niemniej Krukon ani na chwilę nie oderwał od niej wzroku.
- Nie!
Czy naprawdę krzyknął? Sam nie dostrzegł swojego podniesionego tonu, ale osoby przechodzące akurat obok od razu zwróciły wzrok ku parze. Ciężko uniknąć sensacji w podobnym miejscu...
- Przecież możemy nad tym popracować. Razem. To niczyja wina. Przecież do tej pory wszystko było dobrze. Świetnie.
Czy było naprawdę? Nadzieje chłopaka na pewno utrzymywały się stabilnie przez całe wakacje. Zdarzyło mu się nawet pochwalić kilku osobom, że umawia się z najpiękniejszą dziewczyną w szkole... Ale nie oni się teraz liczyli - teraz walczył o swoją przyszłość. Ich przyszłość. Uparcie starał się wierzyć, że jeszcze jest coś takiego jak "oni".
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 0
Dobrze wiedziała, że to brzmi jak dobry plan. Przytulanie ludzi było super, oczywiście pod warunkiem, że ktoś nie zrobiłby zaraz awantury z powodu naruszania jego przestrzeni osobistej. Nie każdy to lubił i lepiej było uważać.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, jakie nazwisko nosi nowopoznany. Nie miała ku temu żadnych potwierdzonych dowodów, ale w duchu była pewna, że McGonagall jako ciotka była super. Miała przerzucie, że ona tylko na lekcjach była taka surowa; a takie przynajmniej krążyły plotki.
Nieco zbladła na uwagę o jakimś rozbieraniu. Jeszcze tego brakuje, żeby ludzie tu zaczęli zrzucać ciuchy... Cud, że jeszcze nie oberwała jakąś łajnobombą albo ładunkiem od sowy. Miała tylko nadzieję, że dobrze wychowane sowy nie fajdają na ludzi, chyba że na wyraźny rozkaz, tak jak sowa Caro...
- To jakie masz majtki? - palnęła nieświadomie, zupełnie oderwana od rzeczywistości i zatopiona w swoich myślach. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, co powiedziała. Otworzyła szerzej oczy i spojrzała ze zdumieniem na Colina takim wzrokiem, jakby próbowała się upewnić, czy na pewno to powiedziała.
Ten dzień robił się coraz gorszy, niechże wsiądą już do tego pociągu.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 0
Thomas na peron, jak większość chyba dzieciaków, pojawił się z oboma ojcami. Uśmiechnięty, podekscytowany nowym rokiem, trochę tylko zmartwiony tym, co się ostatnio z nim działo. Ale może będzie dobrze? Może to tylko chwilowe? Tato mówił, że to na pewno zmęczenie czy nerwy i że powinien trochę spróbować wyluzować, chociaż nie do poziomu olewczości. Ale ja i tak nie mam zbytnio siły na nic, najchętniej bym usiadł i posiedział tak tydzień, może dwa. Z drugiej strony, czy te tygodnie właśnie nie są problemem? Powinien przecież je pamiętać.
- Pamiętasz jak my jeździliśmy sto lat temu? - Zagaił Francis do męża, na co ten uśmiechnął się do niego z uczuciem, chociaż też błyskiem czegoś mniej niewinnego w oczach.
- Oh, pamiętam wiele więcej.
Thomas przewrócił oczami. To urocze, ale naprawdę mogli sobie darować takie gadki póki tu był. Wolał żeby nie przechodzili do bardziej pikantnych wspomnieć, dlatego obrócił się do nich z uśmiechem.
- Dobra super, co roku to mówicie, możecie powspominać jak pojadę? - Peter parsknął śmiechem, ale lepiej było to zignorować. - Znaczy możecie i teraz sobie gadać, ale wtedy biorę kufer i spadam, nie będę tego słuchał.
Uniósł ręce w obronnym geście, na co Francis tylko potargał go po kolorowych włosach. Chłopak zaśmiał się, poprawiając grzywkę i rozejrzał się za kimś znajomym. Zaraz wzrok pochwycił kumpla z dormitorium, na którego skinął głową.
- O, tam jest Lavi. - Wziął kufer i obejrzał się na ojców, ci jednak w jasny sposób szli z nim, trzymając się za ręce. Wspomnienia zawsze sprawiały, że jakoś byli bardziej czuli wobec siebie. Zawsze byli, ale takie małe gesty nauczyły Thomasa czym naprawdę jest miłość, czułość, oddanie. Ci dwaj? Nie dało się ukryć, że byli w absolutnym uwielbieniu wobec siebie, a Thomas marzył by kiedyś spotkać kogoś, kogo będzie chociaż w połowie darzył takim uczuciem, jakie oni mają.
- No siema. - Uśmeichnął się, podając chłopakowi dłoń, wyraźnie w pogodnym nastroju i z szerokim, szczęsliwym uśmiechem na twarzy. Chociaż bardziej zwracały uwagę jego spontanicznie pofarbowane włosy niźli on cały. Nigdy włosów przedtem nie farbował, ale jakoś w te wakacje go naszło. Może dorastanie? - To moi rodzice, a to Lavi, mój kumpel z dormitorium.
Francis uśmiechnął się szeroko, gdy obaj uścisnęli dłoń chłopcu. Peter zdawał się dziwnie rozbawiony, czego z początku Thomas nie zrozumiał, póki drugi ojciec nie przemówił:
- Kumpel? Czy kumpel?
Thomas zażenował się, przewracając oczami. Spojrzał na Laviego przepraszająco, chociaż z rozbawieniem.
- Udawaj, że nie słyszysz, zwykle działa. - Obaj rodzice parsknęli śmiechem. - Dobra, bo mi wstyd robicie, idźcie sobie już. Nie zginę.
I faktycznie, mężczyźni uścisnęli syna mocno, a Francis nawet pocałował go w czółko, za co znowu dostał delikatną burę. Ale w końcu poszli rozejrzeć się po peronie i jeszcze poprzeżywać, a chłopcy zostali sami.
- A mogłem zostawić ich w tyle, masakra. Sorry. - Kiwnął na blondyna. - To jak minęły wakacje?
Ravenclaw |
75% |
Absolwent |
35 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 0
Beatrice popatrzyła z ogromnym powątpiewaniem na Krukonkę. To nie tak, że normalnie wątpiła w słowa jej uczniów, ale wiedziała dokładnie co zobaczyła. A Ślizgon z jakiegoś powodu zdecydował się przyjąć to na klatę. Cóż, jego sprawa, mogła się oczywiście spierać i oboje wiedzieli, że tak jest, ale to pierwszy września i jeszcze nawet nie weszli do pociągu. Pokręciłą głową z dezaprobatą.
- No dobrze. Mam nadzieję, że to był przypadek, nie toleruję takich scen w moim domu.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie by odejść w sobie znanym kierunku. Kuferek już był zapakowany w pociągu więc mogła bez zbędnego bagażu przechadzać się w tę i we wtę, witając się z kolejną falą nowo przybyłych, zagadując do uczniów, rodziców, śmiejąc się czasem, a czasem słuchając wspaniałomyślnych rad rodziców na temat nauczania, z czystej uprzejmości tylko i wyłącznie. Naturalnie, wiedziała jak uczyć i żadna mamusia jej ukochanego bąbelka Robercika nie będzie jej mówić co ma robić, ale miłą trzeba być. Zaraz na szczęście się uwolniła, na chwilę zawieszając się na ponownym przeglądaniu dokumentów, po raz milionowy, bo MOŻE JEDNAK zapomniała. Lepiej po stokroć się upewnić niż potem zwalić temat.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
No cóż, jeśli Ava i Malcolm zamierzali teraz robić sobie jakiś konkurs na niespodziewane przytulanie ludzi, to Colin życzył im powodzenia i ospałych ofiar, ale sam nie zamierzał brać w tym udziału. Do ponuraków czy sztywniaków nie należał, ale jednak to było zdecydowanie nie w jego stylu. No i nie zależało mu jakoś wybitnie na zdobyciu rozgłosu.
- To brzmi ciekawie. Ale chyba nie chcę znać szczegółów, żeby mnie o jakiś współudział w twoich przyszłych zbrodniach nie oskarżyli - stwierdził, po usłyszeniu o tym, że chłopak wywijał numery Ślizgonom. Nie żeby miał coś do uczniów tego Domu; po prostu jakoś rozbawiły go słowa chłopaka. Bo najczęściej to chyba Gryfoni tak się z nimi gryźli, nie?
Już miał zaprotestować, że owe majtki o których wspomniał, to w chwili ekspozycji nie były na tyłku ów uczennicy tylko powiewały gdzieś na peronie, ale nie zdążył, bo Ava zadała swoje pytanie, po którym zapanowała dosyć wymowna chwila ciszy. Gdy zauważył pytająco-przerażony wzrok Avy, jedynie skinął głową z grobową miną, która zdawała się mówić "Tak, stara. Powiedziałaś to".
- Ja naprawdę zaczynam odnosić wrażenie, że między wami toczy się jakaś rozmowa, której nie powinienem być świadkiem - zażartował po chwili, żeby tylko nieco rozbawić Avę, która wyglądała jakoś dziwnie niewyraźnie.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
Jak co roku, Maxwell cieszył się na kolejnych kilka miesięcy w Hogwarcie. To był jedyny czas, kiedy w pełni mógł uwolnić się od swojego ojca, który w wakacje zdawał się nienawidzić go jeszcze bardziej, dając mu to dość dobitnie odczuć. Nawet, jeśli Max starał się nie wchodzić mu w paradę, podczas wakacji wybywając z domu dość często, stary i tak znajdował czas i pretekst, aby mu przyłożyć, rzucając na prawo i lewo, że jego własny syn jest opętany i zgrzeszył tak mocno, że już Bóg mu nie pomoże.
McKay, który nie należał do silnych, ani stanowczych, poddawał się temu wszystkiemu powtarzając sobie, że jeszcze kilka dni i ostatecznie znajdzie się w miejscu, które było ostoją bezpieczeństwa. Nie licząc oczywiście wypadków, czy osób, które z miejsca chłopaka nie lubiły. Wszystko było jednak lepsze od spotkania z ojczulkiem, który oczywiście nie przyszedł go odprowadzić. Nawet lepiej, bo pewnie zrobiłby scenę, upokarzając własnego syna przed osobami, które jego zdaniem były tak samo chore, jak i on.
Pchnął wózek przed siebie, starając się powstrzymać grymas bólu promieniujący od ramienia przez całą rękę - pozostałość po wczorajszej furii, w jaką wpadł ojciec.
Przeszedł przez ścianę o dziwo na nikogo nie wpadając. Wolałby pierwszego dnia szkoły nie zaliczyć bliskiego spotkania z murem, latarnią czy innym przedmiotem martwym. Te niebywale lubiły go atakować, sprawiając, że inny traktowali go jak jakąś ofiarę.
Właśnie taki był z niego Gryfon.
Nie rozglądał się specjalnie po innych ludziach; nie chciał w razie czego ściągnąć na siebie spojrzenia Ślizgonów, którzy pewnie marzyli o tym, żeby spuścić mu już teraz łomot. Idealna okazja, skoro nie było nigdzie nauczycieli.
Nie spodziewał się jednak, że jeden z wychowanków Domu Węża postanowił niemal przyprawić go o zawał. No bo kto normalny wyskakuje na innych znienacka i straszy? Jeszcze kogoś takiego, jak Maxwell, który pod pewnymi względami miał tyle z Gryfona, co jego stary z czarodzieja.
Wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, kiedy dłonie Iana znalazły się na jego ramionach.
-Tak się witacie w Slytherinie? Nic dziwnego, że większość z was jest spaczona - skomentował, starając się uspokoić serce, które omal nie wyskoczyło mu z piersi. Dobrze, że się nie porobił pod siebie.
Zadanie:Tu [8] Bu!
Uczestnicy: Ian Leighton (straszyciel)
Progress: Max omal nie dostał zawału. Dobrze, że nie porobił się pod siebie, bo wstyd.
|