Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Molo Urokliwe miejsce znajdujące nad wschodnim brzegiem jeziora. Błyszcząca woda, pachnące kwiaty, szumiące korony drzew. Idealne do romantycznych spotkań, jak również do artystycznych uniesień osób mających problem ze znalezieniem weny. Co prawda kilka desek jest trochę starych i trzeba uważać, by noga pomiędzy nimi nie utknęła, ale poza tym wydaje się być bezbłędne.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
4 września; popołudnie
To było jedno z tych urokliwych miejsc, gdzie spotykali się młodzi czarodzieje na romantyczne schadzki, artyści poszukiwali weny... a Malcolm po prostu chciał się poopalać po dniu zajęć, odpocząć i nacieszyć się latem póki jeszcze ono trwało. Chociaż Wielka Brytania nie należała do najcieplejszych miejsc to jednak Malcolm McGonagall, jako rodowity anglik, zdołał się przyzwyczaić do tego nieco zbyt chłodnego klimatu, aby we wrześniu pływać w jeziorze znajdującym się przy Hogwarcie. Oczywiście nie wypływał na głębokie wody, trzymał się raczej brzegu. Za dużo słyszał o istotach głębin, które tylko czyhały, aby porwać niczego nie spodziewających się uczniów.
Malcolm z kolei bardzo lubił pływać, możliwe, że to dzięki tej aktywności fizycznej mógł się cieszyć tak dobrze zbudowanym ciałem. Bo co jak co ale był całkiem dobrze zbudowany. Może nie było można nazwać go siłaczem, jednakże na ramionach i torsie odznaczały mu się mięśnie, a to mogło oznaczać tylko jedno - nie szczędził sobie treningów pływackich bądź porannych biegów. Zresztą musiał być dobrze zbudowany, musiał mieć kondycje do tego, aby uciekać jak najdalej z miejsca zbrodni.
Niemniej również tego dnia Malcolm postanowił się wybrać nad jezioro, a konkretnie na molo, aby odpocząć od trudów dnia i zaznać ostatnich promieni słonecznych. Postanowił również wziąć kąpiel, jednakże tym razem zrezygnował z rozbierania się całkiem do naga, tym razem przewidział, że może zechce popływać w jeziorze, dlatego spakował ze sobą kąpielówki. Założył je, resztę ubrań i ręcznik zostawił na molo, a sam wskoczył do chłodnej wody, która w te upały wydawała się być prawdziwym wybawieniem dla rozgrzanego, jakkolwiek by to nie brzmiało, ciała.
Raz się zanurzył cały, raz po prostu leżał na plecach, innym razem kraulem próbował pokonać dłuższy dystans. Bawił się w wodzie do czasu, aż nie zobaczył, że zbliża się do molo pewna dziewczyna. Spojrzał tylko czy to przypadkiem nie nauczyciel jakiś, który postanowił dla profilaktyki wlepić szlaban Malcolmowi, ale okazało się, że to była jedna z uczennic, którą znał bardziej z widzenia niż osobiście. Wrócił więc do bawienia się w wodzie...
Hufflepuff |
75% |
Klasa VII |
17 |
zamożny |
Bi |
Pióra: 45
Emocje pierwszych dni nowego (jej ostatniego!) roku szkolnego już zdążyły opaść, tym bardziej pod wpływem zatrważająco dużej ilości prac domowych, które profesorowie zaczęli zrzucać na uczniów siódmej klasy. Kto to widział, żeby już w pierwszym tygodniu mieć do napisania trzy eseje? Całe szczęście jeden z nich był z Historii Magii, drugi z ONMS, a trzeci z Zaklęć, więc Aurora aż tak nie narzekała, bo akurat dwa z tych przedmiotów były jej ulubionymi. Dodatkowym plusem było to, że nie musiała się aż tak z tym pisaniem spieszyć, bo miała przed sobą cały weekend i jeszcze kilka dni kolejnego tygodnia, żeby nad tym usiąść. Dziś pogoda byłą zbyt piękna i zachęcająca do wyjścia z zamku, żeby sterczeć nad książkami, dlatego też wybrała się na przechadzkę po błoniach.
Nucąc pod nosem jakiś chwytliwy kawałek, tanecznym krokiem zmierzała przed siebie, nie mając konkretnego celu. Zdała się na swoją podświadomość, która z pewnością zaprowadzi ją w interesujące miejsce. I w ten właśnie sposób dopląsała do mola, które zwykle oblegane było przez samotne dusze lub zakochane pary. Dzisiaj nie było tam nikogo. Ale czy na pewno? Jej uwagę zwrócił plusk wody. Owszem, uczniowie czasem kąpali się w szkolnym jeziorze, nawet jeśli niekoniecznie było to legalne (choć regulamin chyba nic o tym nie mówił...), nawet sama Aurora nie raz zanurzyła się w chłodnym jeziorze. Zanim jednak rozejrzała się kontrolnie w poszukiwaniu ubrań, w jej głowie pojawiła się niespodziewanie myśl napędzona jej coraz częstszymi snami - może to mieszkające na dnie trytony z jakiegoś powodu zbliżyły się na powierzchnię? Pływająca postać była na tyle oddalona od brzegu, że nie widziała jej dobrze, a pod wpływem świecących promieni słońca nie byłą pewna, czy nie zauważyła typowego rybiego ogona.
Uśmiechnęła się szeroko pod nosem, czując jak ciekawość i zew przygody nie tylko wypełniają jej głowę, ale i pompują adrenalinę w krwiobieg. Rozebrała się pospiesznie do bielizny i bez ceregieli wskoczyła do jeziora. Zbliżając się do nierozpoznanej wciąż postaci, wydała z siebie skrzeczący dźwięk, którego zwykły czarodziej by nie zrozumiał, ale tryton zdecydowanie tak. Powitanie było jednym z dziesięciu słów po trytońsku, które zdążyła poznać. Będąc wciąż oddaloną o kilka metrów, pomachała z uśmiechem, chcąc tym samym zwrócić na siebie uwagę "trytona" i zorientować się, czy to faktycznie tryton.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
O trytonach wiedział jedynie tyle ile musiał, żeby przejść do następnej klasy. Nigdy nie był dobry z ONMS, a także z Zielarstwa. Historia Magii wychodziła mu jako tako, zdecydowanie bardziej wolał praktyczne zajęcia, jak na przykład Zaklęcia i uroki, Eliksiry lub Transmutację, którą to uwielbiał szczególnie po swojej ciotce. Wydawać by się mogło, że talent i pasja do pewnych dziedzin magicznych są we krwi, możliwe, że była w tym nutka prawdy. Nie mniej już od pierwszej klasy Malcolm wykazywał się szczególnym talentem w kierunku transmutacji.
Tak więc McGonagall chłodził swoje ciało w przyjemnej wodzie, nurkował, bawił się, jakby nadal był jedynie małym dzieckiem. Trochę radości zawsze się komuś przydało w życiu, a poza tym przynajmniej nie rozrabiał w szkole, więc już lepiej żeby siedział w jeziorze na błoniach Hogwartu.
I może by sobie tak w spokoju pływał, gdyby nie dziwny skrzek, który zmroził mu krew żyłach. Krzyknął jedynie i zaczął z powrotem płynąć w kierunku pomostu. Trzeba było przyznać, że adrenalina, która mu w tej chwili buzowała we krwi niczym wrzący eliksir, sprawiła, że on nie płynął a zdawałoby się jakoby ciął wodę rękoma i nogami. Jego mięśnie zaczęły go po chwili boleć, jednakże wizja utraty życia motywowała go do tego, żeby jak najszybciej znaleźć się na molo. Ba! To nie wszystko. Kiedy tylko dopłynął do molo, z niemalże nadludzką siłą wspiął się na nie i przerażony spojrzał w stronę wody. Jednakże wydawała się być spokojna. Dopiero po chwili zorientował się, że nad nim góruje jakaś ciemnoskóra dziewczyna o wyraźnie Latynoskiej urodzie.
- Cześć - powiedział do niej i położył rękę w miejscu, gdzie znajdowało się serce, tylko po to, aby poczuć jak żyje. - Na brodę Merlina, myślałem, że się zesram w tej wodzie. Pływam sobie spokojnie i nagle słyszę skrzek. Nie wiedziałem czy zdążę uciec - wytłumaczył, tak w razie czego, jakby dziewczyna miała pytania dlaczego Malcolm zachowuje się w tak dziwny sposób. - Czekaj... to ty tak skrzeczałaś? - spytał się w końcu. Tak olśniło go nagle, że dźwięk nie niósł się przecież od jeziora a bardziej od strony lądu.
Hufflepuff |
75% |
Klasa VII |
17 |
zamożny |
Bi |
Pióra: 45
Widząc reakcję "trytona" na uprzejme powitanie - chyba, że źle zaakcentowała i wyszło jej coś innego - Aurora uniosła jedną brew w zaskoczeniu, niemal natychmiast zdając sobie też sprawę, że tryton jest człowiekiem. Co więcej, dość przerażonym człowiekiem, który gorączkowo wymachiwał rękami, żeby czym prędzej znaleźć się na brzegu. Minął ją nawet nie zauważając, więc ruszyła za nim niespiesznie i wspięła się na pomost kawałeczek dalej, żeby po chwili stanąć za chłopakiem i tak sobie ociekać wodą, z ramionami wspartymi na biodrach. Uśmiechała się przy tym w sumie z rozbawieniem.
- No cześć. Z kim się tak ścigałeś do brzegu? - wykręciła włosy z nadmiaru wody, powiększając w ten sposób kałużę powstającą z tego, co z niej ściekło. Wyjaśnienia chłopaka i jego kolejne pytanie dało jej jasno do zrozumienia, że ani trochę nie ogarnął co się przed chwilą stało. Zachichotała krótko i pokiwała głową w ramach potwierdzającej odpowiedzi.
- Z daleka myślałam, że jesteś trytonem, więc wskoczyłam do wody i chciałam się przywitać, bo w sumie od dawna chcę jakiegoś poznać i zacząć szlifować mój trytoński... wiesz jak trudno jest znaleźć dobrego nauczyciela tego języka? To jest niewyobrażalne! A pomyślałoby się, że w tych czasach jednak my, społeczeństwo magiczne, zaczniemy bardziej skupiać się na rozwijaniu komunikacji między gatunkowej... No, ale jak tak wrzasnąłeś, to jasnym się stało, że jednak trytonem nie jesteś, a szkoda, bo jakby w końcu jakiś na powierzchnię wypłynął, to mogłabym spróbować się z nim dogadać, żeby może pomógł mi z nauką ich języka. Ale nie jesteś trytonem, a jedynie krukonem z mojego roku i zakładam, że trytońskiego nie umiesz? - Zadając końcowe pytanie, spojrzała na niego również pytająco, ale bez cienia nadziei, że chłopak włada trytońskim. Skoro nawet na samo powitanie zareagował panicznie... Rozpoznała w nim kolegę z roku, nawet pamiętała jego imię i nazwisko, ale jakoś nigdy nie mieli okazji, żeby ze sobą porozmawiać. Co jest w sumie zaskakujące, biorąc pod uwagę kontaktowość i wygadanie Aurory.
- Jesteś... Malcolm, prawda? McGonagall? Trochę się o tobie słyszy na korytarzach. Łamiesz stereotyp krukonów kujonów, ale to bardzo dobrze. Stereotypy są bez sensu i krzywdzące. Chociaż w wielu przypadkach niestety się sprawdzają, to po co od razu wszystkich szufladkować? Już się trochę uspokoiłeś? Nie stresuj się, nic ci nie zrobię. Trytony też raczej nic by ci nie zrobiły. - Wzruszyła lekko ramionami, będąc całkowicie przekonaną do swojej teorii.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
Owszem, angielski, francuski, włoski czy hiszpański całkiem dobrze wychodziły Malcolmowi, który był z tymi językami obeznany praktycznie od maleńkości. Jednakże w obecnej sytuacji mówienie w języku trytonów zdecydowanie bardziej by mu się przydało, gdyby jeden z nich się do niego doczepił. Na przykład mógłby powiedzieć mu, że już sobie idzie... to znaczy odpływa.
Mięśnie powoli odpuszczały i rozluźniły się po nagłym zrywie. Na szczęście nie dostał przepukliny, aczkolwiek podobno czarodzieje byli nieco odporniejsi na pewne schorzenia i problemy fizyczne w przeciwieństwie do mugolów. Jakby się zastanowić to możliwe, że była w tym nutka prawdy, Malcolm na przykład nie pamiętał, kiedy ostatni raz był przeziębiony.
- Okej, jednak wróćmy do kwestii mojego bezpieczeństwa, czyli tryton by mnie nie zaatakował? Wiesz, ONSM mnie mało interesował podczas kariery naukowej w Hogwarcie, tak samo jak Zielarstwo. Zawsze wolałem bardziej mistyczne doznania, że tak to ujmę - odparował dziewczynie. - Ale zgadzam się, komunikacja międzygatunkowa jest ważna, chociażby między innymi do tego, żeby wytłumaczyć innym gatunkom, że nie jesteśmy groźni i nie trzeba nas zabijać na każdym kroku - dodał na dokładkę.
Rozciągnął zmęczone mięśnie i na wszelki wypadek spojrzał jeszcze raz w stronę jeziora, tak jakby chciał się upewnić, że nic nagle nie wyskoczy spod tafli i nie rzuci się na niego chcąc na przykład pozbawić go reszty długiego, ale jakże pięknego życia.
- W zasadzie dotąd nie podejrzewałem, że będę trytońskiego potrzebował, ale chyba zmienię swoje spojrzenie na ten temat i bardziej się zainteresuje możliwościami, jakie niesie nauka tego języka - odparł wyjątkowo elokwentnie jak na siebie. Wbrew pozorom czasami u Malcolma objawiały się przejawiały geniuszu, w końcu był krukonem, prawda?
Słysząc z ust dziewczyny, że go kojarzy, uśmiechnął się szeroko. Był znany, to dobrze. Zresztą jak tutaj nie znać krukona, który bił rekordy w zaliczeniu szlabanów, a przecież jego dom zawsze uchodził za ten ułożony, idealny i w ogóle cudowny. Byli w końcu kujonami, najlepszymi uczniami Hogwartu. Oczywiście Malcolm kochał naukę! Ba! Pomimo tego, że tracił punkty domu przez głupie zachowanie to jednak na lekcjach był tak aktywny, że nierzadko nadrabiał te utracone punkty, a nawet zyskiwał ich ponad to! W szczególności dotyczyło to oczywiście transmutacji, w końcu nazwisko zobowiązywało.
- Tak, to ja. Kurde, już jestem tak popularny? Ej jeśli tak to gdzie mój fanklub i harem przystojniaków dla mnie? - spytał, chociaż to oczywiście był bardziej żart niż faktycznie stwierdzenie. Mimo wszystko haremem przystojnych facetów z całą pewnością by nie pogardził. - Stereotypy? Błagam cię! One są po to, żeby szokować ludzi. Wiesz, ktoś pomyśli, że będzie miał do czynienia z dojrzałym emocjonalnie człowiekiem, a ty nagle rzucasz łajnobombę i spierniczasz z miejsca zdarzenia najszybciej, jak się tylko da. Swoją drogą też Cię kojarzę, jesteś Aurora, nie? Z Huffelpuffu. Wiesz, że mało brakowało, abym tam trafił. Tiara potrzebowała ponad sześć minut, żeby jednak mnie dać do niebieskiej drużyny. Może nawet lepiej, nie żebym umniejszał znaczenie twojego domu, ale żółty to zdecydowanie nie mój kolor.
Hufflepuff |
75% |
Klasa VII |
17 |
zamożny |
Bi |
Pióra: 45
Jak już wycisnęła nadmiar wody z włosów, usiadła obok Malcolma, palcami rozplątując i przeczesując splątane odrobinę kosmyki. Zupełnie nie krępowała się tym, że siedzi obok nie-do-końca-znajomego w samej bieliźnie. Może jakby miała się czego wstydzić, to starałaby się zakryć, ale zdecydowanie brakowało jej tu wstydu. Po co tracić czas na bezpodstawne kompleksy?
Uśmiechając się pod nosem przewróciła odrobinę oczami, ale nie było w tym żadnego pobłażania, czy negatywnego wydźwięku, raczej był to gest dający jej odrobinę czasu na przemyślenia.
- Hm, wiesz, wiele zależy od osobnika, którego byś napotkał. Trytony, tak jak i my, czarodzieje, mają zupełnie różne osobowości i charaktery. Też są ciekawe naszego świata w jakimś tam stopniu, ale niestety nasza bardzo ograniczona wiedza na ich temat i ignorancja sprawiły, że jednak stronią od czynnego obcowania z ludźmi. A szkoda, bo są bardzo inteligentne i mają niesamowitą kulturę i historię... - Zmarszczyła odrobinę brwi, co wyraźnie nadało jej twarzy trochę zmartwiony i zasmucony wyraz. I tak szybko, jak ta zmarszczka się pojawiła, zaraz też zniknęła, a Aurora wróciła do tematu. - No, w każdym razie jeśli trafiłbyś na osobnika z takimi samymi przekonaniami o gatunku ludzkim, jak ty masz o nich, to mógłby cię zaatakować zwyczajnie ze strachu, że ty zaatakujesz najpierw. - Przerzuciła rozczesane palcami włosy na plecy i podparła się na deskach pomostu, obserwując krukona z uprzejmym zainteresowaniem, kiedy mówił o nauce trytońskiego.
- Co prawda mój trytoński nie jest jeszcze tak biegły, żebym mogła rozmawiać bez problemu, ale trochę ten język poznałam, więc jakbyś miał ochotę, to mogę ci kiedyś pomóc. Wiesz, od jakiegoś czasu już zabieram się do zanurkowania w głębiny naszego szkolnego jeziora, bo wiem, że na jego dnie mieszka całkiem liczna grupa przedstawicieli tego gatunku, a kiedy to zrobić, jak nie teraz, na ostatnim roku? Później mogę już nie mieć tak cudownej możliwości zaraz pod nosem! - Wskazała na spokojną taflę jeziora, która bardzo skutecznie ukrywała tajemnice głębin. Niby było ogólnie wiadomo, że poza wielką kałamarnicą w tych wodach żyją inne magiczne istoty, ale czy każdy uczeń był świadom tego jakie? Chyba niekoniecznie. Taka wyprawa na dno mogła też bardzo posłużyć poszerzeniu świadomości wśród studentów, może nie jeden z nich zacząłby inaczej traktować najwspanialszy szkolny przedmiot, jakim jest ONMS?
- No wiesz, ciężko jest nie znać twojego nazwiska i to nie tylko ze względu na byłą dyrektorkę. Wyraźnie starasz się wypracować odpowiednią reputację. - Zaśmiała się serdecznie, bo prawdą było, że nie raz słyszała o wybrykach Malcolma. Może tym bardziej dlatego, że byli na jednym roku, więc z widzenia znali się już przeszło sześć lat? - Tak, to ja. Choć głupio to mówić na początku siódmego roku nauki, to miło mi cię oficjalnie i osobiście poznać. To w sumie ciekawe, że chodząc tyle lat razem na zajęcia nigdy nie mieliśmy okazji nawet ze sobą porozmawiać, nie? No bo pomyślałoby się, że może na jakiejś lekcji będziemy pracować w parze, ale nie, ani razu nie było takiej sytuacji. - Skoro już się oficjalnie z imienia poznali, to Aurora, jak to miała w zwyczaju, zamiast podać rękę zarzuciła chłopakowi ramię na szyję i przyciągnęła odrobinę, żeby dać mu po jednym buziaku w każdy policzek. Tak już miała, że bardzo szybko przechodziła do bardzo osobistego traktowania, to właśnie ta latynoska krew. Wróciwszy do normalnego siadu, zwiesiła nogi z pomostu i zanurzyła stopy w przyjemnie chłodnej wodzie.
- Ach, to byłeś ty? Pamiętam, jak ceremonia przedziału przedłużała się, bo jeden z dzieciaków siedział na stołku w nieskończoność. I co, wiesz dlaczego ostatecznie padło na Ravenclaw? W sumie szkoda, że jednak nie jesteś w Hufflepuffie, może wtedy nie pomyliłabym cię z trytonem, tylko mielibyśmy okazję spotkać autentycznego trytona. - Mówiła niby żartem, ale jednak pół serio.
Nie posiedzieli zbyt długo, bo jednak lekki wiaterek chłodził mokre ciała za bardzo, a nikt nie chciał nabawić się zapalenia płuc, prawda? Dlatego nadal trajkocząc wrócili do zamku, gdzie każde z nich poszło w swoją stronę.
/zt x2
Hufflepuff |
100% |
Klasa VI |
16 lat |
zamożny |
Hetero |
Pióra: 77
4 września, po kolacji
Nie był pewien przez cały ten czas czy to randka, czy ot po prostu wyjście. Nie potrzebował jednak rozjaśnienia sytuacji, bo to tylko nazewnictwo. Chciał miło spędzić czas z Rati, a jeśli miałoby się zrobić emocjonalnie, to się zrobi, niezależnie od charakteru spotkania. Może nawet lepiej, że takie miał podejście, przynajmniej omijał go stres związany z przygotowywaniem się psychicznie na spełnianie oczekiwań wobec "randki". Nie mógł dać więcej niż miał, stąd też nawet nie zamierzał próbować być kimś innym. Ba, nie chciał! Nie rozumiał dllaczego ludzie to robią, przecież jeśli zaimponują komuś czymś wymuszonym, to tak jakby nadal sami nie wystarczali, prędzej czy później to wyjdzie. Chyba że mają zamiar tak udawać bez końca...
Na kolacji w zasadzie nie spodziewał się, że Rati się dosiądzie, jednak było mu bardzo miło i przyjął to ze szczerą radością. Lubił jej towarzystwo i sposób myślenia, zatem jej obecność obok zupełnie mu nie przeszkadzała, wręcz wprawiała w przyjemny komfort i poczucie przyjaznego otoczenia. A po kolacji przyszła pora na spacer w deszczu. Na to szczerze nie mógł się doczekać, zwłaszcza żeby pokazać Rati co jest w tym takiego przyjemnego. Sama przecież okrzyknęła deszcz "paskudnym", co też może go nie uraziło, ale zasmuciło, że widać nie widziała jego piękna. Dlatego bardzo zależało mu by jej pokazać, bo czuł, że Rati może to dostrzec. Miała w sobie to coś.
Nie chciał mimo wszystko targać ją w ulewę niczym skok w głęboką wodę, zatem choć sam nie planował korzystać z ochrony, dla niej zabrał parasolkę, którą o dziwo miał. Zatem gdy tylko wyszli, otworzył parasol, dając Rati póki co schronienie, choć sam absolutnie nie przeszkadzał sobie w przyjmowaniu wody na klatę.
- Możemy iść w moje ulubione miejsce. Nie jest daleko. - Powiedział ciepłym tonem, prowadząc ją w miejsce, które bardzo często odwiedzał między innymi by modlić się do bogów. Szczególnie w rocznicę, którą tylko on obchodził.
Po drodze rozmawiając o najróżniejszych tematach, wkrótce doszli na molo. Już teraz Griffin mógł uznać spotkanie za udane, jako że naprawdę wspaniale mu się rozmawiało, jednak ostatecznie jeszcze mieli trochę czasu na miejscu.
Griffin poprowadził Rati niemal na sam koniec molo, gdzie usiadł na kolanach na mokrych deskach. Rati zaproponował jednak bluzę pod tyłek, szanując, że nie każdy jest skrajnym dzikusem jak on.
- Rozmawialiśmy o deszczu i pomyślałem, że tu chyba najlepiej, najłatwiej będzie mi pokazać co jest w tym takiego wspaniałego. Naturalnie, jeśli nadal jesteś zainteresowana moim punktem widzenia.
Uśmiechnął się do niej lekko, biorąc pod uwagę, że może nie mówiła tego z faktyczną chęcią moknięcia na dworze.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 58
Jeszcze po zielarstwie, gdy rozchodzili się każde do własnego dormitorium, umówili się na spotkanie po kolacji. I w sumie nie wiedziała, jak powinna interpretować to spotkanie. Czy jako wyjście dwójki przyjaciół, czy coś więcej? Znaczy, chyba nie do końca przyjaciół, skoro byli zaręczeni, ale… Ale… Ale w sumie nie wiedziała, co ale. To chyba było za trudne, żeby była w stanie to określić!
Miała dość sporo czasu, czekając na eliksiry, na pomyślenie o całej tej sytuacji i… chyba trochę się stresowała. Tylko czemu? Miało to być przecież zwyczajne, zwykłe spotkanie z Griffinem, którego znała przecież od… w sumie od początku szkoły, bo byli na jednym roku, jakby nie spojrzał. A mimo to zależało jej, żeby wypaść na nim wystarczająco dobrze.
Griffin był… zupełnie inny niż ci, których znała do tej pory. To znaczy, nie, żeby oceniała tych innych, że niby byli gorsi, ale po prostu… nie byli tacy jak on. Mało z kim czuła się tak swobodnie podczas rozmowy. Więź, którą zdążyli nawiązać, była dość wyjątkowa – bo chociaż oboje pochodzili z dwóch kompletnie różnych światów, szanowali swoje różnice i… ewentualnie starali się pokazać drugą stronę medalu, ale nigdy do niczego nie zmuszali, nigdy się z siebie nie wyśmiewali.
Szanowała to. I bardzo ceniła.
Może dlatego tak bardzo jej zależało, żeby dobrze wypaść…? Trochę bezsensownie palnęła i przypadkiem obraziła coś, co podobało się Griffinowi, teraz chciała jakoś załatać to złe wrażenie.
A jednak nie potrafiła wymyślić dla siebie lepszego stroju niż ten, w którym była. Kolorowa, ozdobna, długa, półprzezroczysta spódnica, pod którą nogi zasłaniały legginsy, a do tego bluzka, która zwyczajnie byłaby z krótkim rękawkiem i odsłaniająca brzuch – tym razem była długa i z długim rękawem, gdyż była świadoma, jak zimno jest na dworze.
Nie wiedziała, co ją podkusiło, ale chyba tak bardzo nie mogła doczekać się spotkania, że zamiast siedzieć razem z Krukonami, tym razem dosiadła się do stołu Puchonów. Griffin widocznie nie miał nic przeciwko, tak więc w miłej atmosferze zjedli razem kolację. No, może nie do końca tak zupełnie razem, ale… obok siebie. Tak. To na chwilę obecną wystarczało.
Zdziwiła się, kiedy zauważyła, że zabrał ze sobą parasol. Mimo wszystko poszła pod nim grzecznie, przysuwając się blisko Griffina, aby ten zdołał ją objąć. Znaczy, parasol, nie Griffin. Ten drugi też mógłby, ale może w nieco późniejszym terminie, chyba było jeszcze za wcześnie…
Chwila, co?
Przytaknęła nadzwyczaj ochoczo, kiedy zaproponował, żeby pójść w jego ulubione miejsce. Chętnie by je zobaczyła, a przy okazji pomyślała, że przy najbliższej okazji powinna pokazać mu swoje ulubione miejsce. Może też mu się spodoba? Albo okaże się, że znał je i często tam przebywał?
Chociaż Rati kilkakrotnie mijała już molo, chyba nie zatrzymała się na nim na dłużej. Teraz tego żałowała, bo widok był naprawdę przepiękny. Nie spodziewała się, że zobaczy coś tak cudownego, a zarazem spokojnego i w ogóle nie obleganego przez innych uczniów… Ale jednak, to miejsce bardzo pasowało jej do samego Griffina. Nie dziwiła się, że mu się tutaj podobało.
— Pięknie jest tutaj – stwierdziła z cichym westchnieniem zachwytu, nawet pomimo iż obecnie padał deszcz, a niebo było szare i miejsce nie ukazywało się w swoim największym potencjale.
Było jej trochę głupio, gdy Fin zdejmował bluzę, aby położyć ją na mokrych deskach – ale skoro już mleko się rozlało, usiadła na niej, nieopodal niego. Usiadła po turecku, krzyżując nogi – i przy okazji dostrzegła, że baleriny nie zakrywają pełnej linii barwnika kosmetycznego po ostatniej pielęgnacji. No nic, najwyżej, jeśli Griffin tutaj spojrzy, trochę się zdziwi…
Spojrzała na niego, po czym uśmiechnęła się delikatnie. Naturalnie, że pamiętała, dlaczego się tutaj umówili. Może teraz niekoniecznie chciała, aby to był główny cel ich spotkania, ale… od czegoś trzeba zacząć.
— Chętnie usłyszę, jaki jest Twój punkt widzenia. – Po czym posłała mu uprzejmy, nieco wyczekujący uśmiech.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VI |
16 lat |
zamożny |
Hetero |
Pióra: 77
Zdaniem Griffina Rati zawsze wyglądała co najmniej uroczo. Była piękną dziewczyną, to było dla niego wręcz oczywiste jak słońce na niebie. Przy tym ubierała się ciekawie i po prostu ładnie. Kolorowo. Uwielbiał kolory, sam często nosił kolorowe ubrania, nie wspominając o obwieszaniu się ozdobami różnego przeznaczenia - niektóre, bo ot były ładne, inne miały chronić go przed złem, jeszcze inne opiekować nim w inny sposób.
Uśmiechnął się lekko do Rati. Pewnie niepotrzebnie w ogóle ją męczył z tym deszczem, tak sądził. Ale nie był pewien czemu tak zależało mu żeby aktualnie zrozumiała. Jego, deszcz, rolę wody. Wodę, która poza samymi oczzywistościami, czy może symboliką, od lat miała dodatkowe skojarzenie w jego umyśle, mniej pozytywne. Może stąd jego respekt?
Sięgnął po niewielką torbę, którą miał przewieszoną przez ramię, by wyjąć owalny instrument, będen językowy. Tylko ten był malutki, mógł go bez problemu nosić ze sobą i ułożyć na udach, a nawet nie wychylał się poza nie. W domu rodzinnym mieli ich więcej i były większe, i choć nie chwalił się tym zbytnio, absolutnie uwielbiał na nich grać, czy nawet ich słuchać. Jakoś tak tworzyły nastrój zapadający w umyśle na dłużej, jego zdaniem.
- Większość osób kojarzy deszcz z mokrością i dyskomfortem, zimnem. - Zaczął spokojnie, spoglądając w niebo zmrużonymi oczami. - Ja myślę, że deszcz oczyszcza. Zmywa pył z dachów, czy ślady z drogi, owszem, ale też duchowo, tak... - Wykonał rękoma lekki ruch jakby coś "spływało" w dół jego ciała. - Tak jakby cokolwiek, co mogłoby cię trapić, na chwilę było bajecznie proste. Tak jak cykl dnia i nocy, życia. I jak już mija pierwsza chwila kiedy kilka kropli wydaje się zimnych, deszcz wydaje się nagle bardzo przyjazny, moim zdaniem. Prawie jak modlitwa, niosący obietnicę, nadzieję, wiarę.
Spuścił na chwilę wzrok na instrument, po czym wciąż ciepło spojrzał na Rati. Nie wiedział co prawda co o tym pomyśli, bo słowa nie mogły tego wyrazić, wiedział to. Trzeba to było poczuć, zrozumieć, nie tylko usłyszeć. Nie było odpowiednich słów. Dlatego nie wszyscy mieli "to coś" żeby to zrozumieć.
- Nie umiem wyrazić dokładnie w słowach o co mi chodzi, dlatego przyniosłem to. - Stuknął lekko w bębenek, tóry wydał delikatny dźwięk. - Myślę, że lepiej odda niż moje jakiekolwiek słowa. Mogę?
Sięgnął po parasolkę, a jeśli pozwoliła, zabrał ją i złożył, kładąc ostrożnie przed nią. Teraz nie miała wyjścia, musiała siedzieć na deszczu tak samo jak jej specyficznej natury towarzysz.
- Zamknij oczy. Spróbuj w całości pozwolić sobie to poczuć.
Zatrzymał na niej wzrok tylko sekundę dłużej. Sekundę wahania, jakby chciał jeszcze coś dodać, albo zmienić zdanie. Ostatecznie jednak zwrócił wzrok na instrument i po kolejnej sekundzie wahania zaczął stukać miarowo, wygrywając lekką melodię, prosto z serca.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 58
Dopiero teraz zwróciła uwagę na torbę, którą Griffin miał przewieszoną przez ramię. Nie wiedziała, co ją tak bardzo zajęło, że do tej pory jej nie spostrzegła, ale jako iż nie była wcale taka mała, zrobiło jej się nieco głupio. Zaciekawił ją jednak instrument, który Puchon z tejże torby wyciągał. Wyglądał… trochę jak kamień z powycinanymi ramionami. Przypominał jej odrobinę skrzyżowanie yantry z chakrą… i zdawało jej się, że nigdy nie widziała czegoś takiego – a widziała przecież bardzo wiele instrumentów!
Z zaciekawieniem spojrzała na Griffina, bo nie miała pojęcia, że Puchon na czymkolwiek grał. W sumie, on chyba tez nie wiedział, że ona tańczyła, więc byli na dobrą sprawę kwita…
Niespodziewanie jednak zmrużyła na krótką chwilę, oczy, aby za moment przenieść spojrzenie na niebo. Cóż, ze wszystkiego, co spodziewała się usłyszeć, tej opcji akurat nie zakładała i jakoś tak… zrobiło jej się aż głupio, że nie pomyślała o czymś tak oczywistym. Deszcz oczyszcza. Woda oczyszcza. Nie tylko ta znajdująca się w rzekach i strumykach – przecież ta spadająca z nieba miała dokładnie takie same właściwości. Och, czy przecież Ganga nie spłynęła na Ziemię po włosach Shivy? Nie pojawiła się nagle na ziemi, musiała dopiero na nią spłynąć, zstąpić. Niemalże jak deszcz.
— Woda zmywa wszelką złą Karmę – powiedziała niemalże szeptem – zabiera ze sobą wszelkie nieczystości i obciążenia, a ponieważ to robi, sama musi borykać się z nieczystością, odbierając ją nam… - powoli przeniosła wzrok na Griffina, nim uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Mniej więcej takie błogosławieństwo i taką klątwę nałożyła na Gangę Bogini Parvati.
Griffin najpewniej nie znał tej historii – zresztą, dopiero co zaczęli się poznawać, ale tak… czuła się zła na własną ignorancję, że zapomniała o jednej z tak bardzo podstawowych rzeczy, które wyczytać można przecież z kart wedyjskich. I jednocześnie wdzięczna była mu za to, że o tym przypomniał. Chociaż… jej wiara nigdy nie zakładała moknięcia w deszczu, to jednak oczyszczające kąpiele – i ludzi, i posągów, i wszelkiego innego stworzenia, były bardzo popularne.
Pozwoliła mu odebrać sobie parasolkę – i jednocześnie pozwoliła, aby woda opadła powoli na jej ciemne włosy, które wraz z kolejnymi kroplami zaczęły robić się niemalże czarne, a ubranie przemakać.
Posłusznie zamknęła oczy i z cichym westchnieniem, pozwoliła Griffinowi przenieść ją w zupełnie inny świat.
Nie wiedziała, czego spodziewała się po instrumencie, ale jego dźwięk był… piękny. Wręcz hipnotyzujący. Był jak mantra – wydzielał niepowtarzalne wibracje, które dodatkowo uwalniały od problemów i cierpienia, ułatwiały wejście w delikatny stan medytacji. Na jej wargach pojawił się nawet delikatny uśmieszek, gdy poczuła delikatne wibrowanie w umyśle, jakby właśnie jej myśli poddały się medytacji. Jej myśli płynęły swobodnie, oczyszczone niczym po uderzeniach bębniącego deszczu… a jednocześnie…
Jednocześnie w myślach zaczęły pojawiać się jej kolejno kroki, które mogłaby postawić do wygrywanej przez Griffina melodii. Kroki, gesty i mimika twarzy. Taniec, w którym mogłaby opowiedzieć tak wiele. Nie spodziewała się tego kompletnie!
A jednak, mimo poszerzającego się uśmiechu, nie otworzyła oczu. Pozwoliła, aby melodia dalej swobodnie wybrzmiewała i płynęła między nimi.
— Nie mogę tego porównać do damaru ani veeny… ale jestem niemalże pewna, że tak piękne dźwięki dopełniałby jeszcze taniec – niemalże wyszeptała, nawet nieświadoma faktu, że zniżyła tak bardzo głos.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VI |
16 lat |
zamożny |
Hetero |
Pióra: 77
Dość sporo osób faktycznie nie wiedziało o istnieniu takiego instrumentu, i nawet trochę się nie dziwił, nie był najpopularniejszy na świecie. Nawet nie w pierwszej dwudziestce! Ale najwyraźniej on nie mógł osiąść przy czymś zwyczajnym, znanym. Wszystko wokół niego zdawało się inne niż u przeciętnego ucznia. Nie miał jednak z tym problemu czy żalu, radził sobie z innością zdecydowanie lepiej niż jego siostra. Zatem kiedy każdy inny tu gra na klawiszu albo gitarze, on wybrał bęben językowy oraz kalimbę, dwa jego zdaniem przesympatyczne instrumenty zwracające się bezpośrednio do duszy. Tak przynajmniej sam się z tymi melodiami czuł.
Dlatego właśnie w ten sposób chciał pokazać Rati swoje uczucia, emocje. Wydawało mu się to znacznie łatwiejsze, bo te instrumenty, tak delikatne, tworzyły coś więcej niż po prostu ładną melodyjkę.
Aczkolwiek Rati już sama była na dobrej drodze zrozumienia, co swoimi słowami określiła zanim zaczął grać. Zatrzymał na niej wzrok na dłużej, w zdziwieniu, ale i rosnącym... Właśnie, co to było? Czym było to uczucie gdy jakoś poczuł jak coś w nim rośnie? Sądził, że po prostu duma, jednak sam też podejrzewał, że mogło to być coś jeszcze. Nie urodził się w końcu wczoraj. Skinął na jej wyjaśnienie w milczeniu głową, obdarzając ją ciepłym uśmiechem. She gets it.
Nie znał jej religii zbytnio, nie wiedział jakie mieli dokładnie wierzenia na przykład właśnie wobec wody, poza tym co właśnie dowiedział się od Rati. Brzmiało to sensownie, i mogło być prawdziwe, skoro sam przecież czuł się "czystszy" wystawiony na krople deszczu, jednak trochę czuł ukłucie niesprawiedliwości względem określenia rzeki nieczystą. Miało to sens, może dlatego głupio go to smuciło.
Postanowił jednak, zamiast się zbytnio dawać opanowywać przez złe myśli, skupić się na jednym z zadań na dziś, bardzo dla niego ważnym. Zatem zagrał dla Rati, to co miał w głowie i co czuł, że będzie odpowiednie. Zerknął na nią ledwie raz, co przywróciło lekki uśmiech na jego twarzy. Gdy grał, nawet sam pozwolił sobie nieco odpłynąć myślami, przez co słowa rati nie od razu do niego dotarły. W zasadzie, nie był tak całkiem pewien czy mu się nie wydawało, jednak gdy spojrzał na Rati, jakoś tak odniósł wrażenie, że faktycznie chyba powiedziała to co powiedziała. Uśmiechnął się szerzej, nie przestając stukać wolnej, przyjemnej melodii.
- To mój ulubiony instrument. Często na takich gramy w domu, na pomniejszych uroczystościach, i nwet zdarza się do tego i tańczyć. Myślę, że by ci się spodobało. - Powiedział ciepłym tonem, niewiele głośniejszym od jej wypowiedzi.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 58
Nie umknęło jej uwadze spojrzenie, którym ją obdarował, kiedy opowiedziała mu krótką anegdotkę o Gandze i generalnie o wodzie i... Było w nim coś takiego... Gdy patrzyła w jego oczy, gdy uśmiechała się do niego, a on do niej, poczuła, jakby czas się zatrzymał. Jakby wszystko wokół nich przestało mieć znaczenie, a liczyli się oni - siedzący na pomoście, patrzący sobie w oczy, połączeni nicią dziwnego porozumienia i... chyba było w tym coś jeszcze, czego nie potrafiła rozpoznać. Wiedziała, że było to ciepłe uczucie, zupełnie jej nowe, jakiego jeszcze nie doświadczyła. Jakby... poczucie bliskości wobec Griffina. Nie, coś zdecydowanie więcej. Jakby odkrywała w nim swoją bratnią duszę, której może zaufać, która... jest poniekąd odbiciem jej samej. Było w tym coś hipnotyzującego...
Lecz zniknęło, gdy dostrzegła znikający z jego warg uśmiech. Nawet nie zdążyła na niego zareagować, ani skojarzyć, skąd się wziął, bo o wiele bardziej zajęta teraz była dziwnym speszeniem, jakie ją ogarnęło. Zupełnie jakby samo patrzenie sobie w oczy miało być czymś nieprzyzwoitym... A przecież nie było. Prawda?
A już tym bardziej patrzenie w oczy własnemu narzeczonemu...
Mogła oddalić te myśli, kiedy rozległy się pierwsze dźwięki bębenka, który przyniósł ze sobą Fin. Był tak zupełnie inny od bębnów, które znała, ale równie hipnotyzujący. Była pewna, że Pan Shiva pokochałby go. Może nie jak swój własny damaru, ale... ale tak, pokochałby. Zdecydowanie.
W tej melodii było coś, co wręcz zapraszało do tańca. Było coś odprężającego, niczym spokojne dźwięki mantry lub stotry. Było coś niesamowitego, co sprawiało, że umysł zaczynać wzlatywać, oddalać się od ponurej przyziemności i poszukiwać znacznie wyższych stanów świadomości...
Jednakże u Rati pojawiło się dziwne pragnienie tańca.
Chociaż nigdy się nim za bardzo nie chwaliła - w sumie nawet nie wiedziała, czy Griffin w ogóle wiedział, że tańczyła - chociaż nigdy nikomu się nie pokazywała (poza Kalą, która była jej partnerką i towarzyszką), i chociaż nie miała ze sobą dzisiaj dzwoneczków ghungroo, to i tak postanowiła wykorzystać okazję. Padał deszcz, dokoła nie było dosłownie nikogo poza nimi... A drewniany pomost nie stanowił dla niej problemu przestrzennego.
— Myślę, że warto się o tym przekonać - rzuciła z uśmiechem i odrobinę podniosła się z molo. Zaraz jednak machnęła dłonią w stronę instrumentu Griffina, tak na wypadek, gdyby jej nie zrozumiał i chciał wstać zaraz za nią, a co gorsza, przerwać grę... - Nie przestawaj, graj dalej - dodała, aby był już pewny jej intencji.
I chociaż posłała mu delikatny uśmiech, pierwsze gesty były dość niepewne, kiedy docierało do niej, co właśnie robiła. Pokazywała mu się od strony, której jeszcze nie znał, prawdopodobnie nigdy w życiu nie widział klasycznego indyjskiego tańca i... co, jeśli mu się nie spodoba?
Ale wierzyła, że nie okaże tego w żaden bardzo negatywny sposób. Najwyżej nie zatańczy nigdy więcej - cóż, w jego towarzystwie, bo z pasji rezygnować nie zamierzała - ale musiała spróbować.
Toteż przełykając tę obawę, przymknęła oczy, a za moment dała się ponieść emocji, stawiając kolejne, bardziej pewne kroki tańca. Wybrała ten rodzaj delikatnego i dość kobiecego, bo zdawał jej się idealnie wpasowywać w dźwięku wygrywane przez Griffina...
A wszystko to zakończyła tak, jak zaczęła - ponownie siadając na podeście, obok Puchona, z delikatnym uśmiechem, szybciej bijącym z wysiłku sercem, uśmiechem i spojrzeniem, które choć było dość nieśmiałe, to skrzyła w nim iskierka nadziei, że może jednak choć trochę mu się spodobało...
Hufflepuff |
100% |
Klasa VI |
16 lat |
zamożny |
Hetero |
Pióra: 77
Nie miał pojęcia czego spodziewać się w zasadzie po tym, jak Rati zebrała się do wstania. Popatrzył na nią w chwili gdy niemal się podniosła, faktycznie przez chwilę wahając się czy grać dalej, czy może znudziła się i zarządziła wymarsz, czy co się dzieje? Jednak ta go uspokoiła i choć nadal z jakiegoś powodu nie dotarło do niego co też Rati ma zamiar zrobić, to faktycznie grał dalej, patrząc za nią. Dopiero jak po chwili zaczęła tańczyć, dotarło.
W zasadzie był szczerze zdziwiony, o dziwo. Sam w końcu powiedział, i tak było, że w jego stronach często się tańczy do podobnej muzyki. Było wtedy znacznie więcej instrumentów i samo wydarzenie było podniosłe i bardziej znacznie, hm... Magiczne. Nie ubliżając obecnemu momentowi, bo też był magiczny, tylko w inny sposób, taki prywatny dla nich, bardzo indywidualny. A jednak nawet z jednym tylko instrumentem całkiem dobrze Rati wpasowała się swoim tańcem, bardzo ciekawym zresztą. Nie widział do tej pory by ktokolwiek tak tańczył więc z pewnością było to nowe doświadczenie. Wyobraził sobie, że jeszcze większy efekt ma najpewniej z lepszą grą niż jego stukanie w pojedynczy instrument, a jednak było w tym coś bardzo spokojnego i pasującego do całej scenerii. Duchownego może nawet. Bardzo mu się spodobało to uczucie, czymkolwiek było, i aż zapragnął może kiedyś zagrać na czymś innym, albo z kimś, może Amity?, coby dać Rati więcej pola do pracy z muzyką niż, no, on sam.
A gdy skończyła wraz z powoli ustającą grą, uśmiechnął się do niej szeroko, przyjaźnie. Nawet nie zauważył kiedy zmókł na tyle, że jego włosy całkiem przesiąknięte wodą opadały na jego czoło, kapiąc na i tak całe mokre ubrania. Odgarnął tylko grzywkę z czoła, choć wzroku od Rati nie odwrócił.
- Mogę się mylić, ale zdaje się, że całkiem dobrze odnalazłaś się w tej melodii. To wasz tradycyjny taniec, prawda? - Zagadał, chowając do torby swój instrument i po zebraniu rzeczy, wstając żeby podejść do dziewczyny. Nie będą w końcu tu siedzieć póki nie przestanie padać, to miłe, ale przeziębienie już niekoniecznie. Rozłożył parasol, nadstawiając go nad Rati automatycznie niemalże.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 58
Nie wiedziała, czego się spodziewać, gdy podnosiła powoli na niego oczy. Czuła swoje przemoczone ubranie przyciskające się do ciała, ciążące na jej skórze, i mokre włosy przyklejające się do twarzy. Delikatnym ruchem – zupełnie jakby była odbiciem lustrzanym Fina, który w jednym momencie pomyślał dokładnie tak, jak ona – odgarnęła ją ze swojego czoła i z uczuciem niezręczności na ramionach uśmiechnęła się niepewnie.
I… chyba mu się podobało… Prawda? Miała nadzieję, że tak, chociaż po krótkiej pochwale nie wiedziała, jak powinna to odczytywać…
Albo może nie wiedziałaby, gdyby nie jego oczy – oczy wpatrujące się jedynie w nią, jakby nie było poza nimi żadnego więcej świata. W jednej chwili miała chęć przysunąć się bliżej, delikatnie objąć go dłońmi i utonąć choć na krótką chwilkę w ramionach, za którymi tak niespodziewanie i nagle zatęskniła, chociaż przecież jeszcze nie znała ich ciepła i dotyku…
Dopiero po chwili zorientowała się, że zadał jej pytanie, na które powinna odpowiedzieć.
Zamrugała oczami i spuszczając wzrok z niezręcznością, uśmiechnęła się kącikami ust dość niepewnie.
— Po… powiedzmy… To było wymieszanie tradycyjnych kroków z odrobiną nowoczesnego spojrzenia na tradycję – przyznała i czując coraz mocniej bijące z niepewności serce, przysunęła się odrobinę ku niemu, spoglądając na jego twarz nieśmiało. – Podobał ci się?
Hufflepuff |
100% |
Klasa VI |
16 lat |
zamożny |
Hetero |
Pióra: 77
W zasadzie do tej pory nie rozumiał do końca dlaczego matka troszkę popychała go w stronę Rati. Uśmiechała się dziwnie gdy o niej wspominał, pytała o nią bezsensownie często i po prostu interesowała się jakoś tak... Inaczej. Powoli potem zaczynał mieć an to pewne zamysły, ale też nie całkiem. Teraz, w tej chwili, gdy Rati odpowiadając na jego pytanie zbliżyła się nieco, spoglądając na niego niepewnie, nieśmiało nawet, chyba dopiero dotarło do niego, że nie zauważył jej w pełni jako pierwszy. A to sprytna mama...
Zawiesił na niej spojrzenie, a na jego usta wpłynął lekki uśmiech, zupełnie jakby zaraziła go swoim. I poniekąd właśnie tak było. A może po prostu to magia deszczu i chwili, pomimo chwilowego chowania się pod parasolem świadomie dla jej komfortu. Może po prostu był romantykiem i odczuł ten moment jako specjalny, wyjątkowy, inny niż wszelkie, jakie do tej pory mieli. Po tym jak on pokazał jej skrawek swojej kultury, a ona połączyła go ze swoim w całkowitej harmonii. Podczas gdy nie oceniała i rozumiała go, zdawało się, tak dobrze.
- Tak. - Odpowiedział po najpewniej może dwóch sekundach, może trzech, zawieszenia z wzrokiem utkwionym w jej oczach. Zamrugał, wracając częściowo na ziemię. Ale tylko troszkę. - Tak, był bardzo ładny.
Odpuścił sobie beznadziejny, sztampowy tekst, trochę przerażający w kontekście, choć stwierdzenie, że również jest ładna, samo się nasuwało. Kwestia autorefleksji, że tego nie powiedział, jak i natychmiastowego poprawienia samego siebie w myślach, że ładna to niedostateczne określenie jej urody. Absolutnie nie.
- Bardzo cieszyłbym się jakbym mógł jeszcze kiedyś zobaczyć jak tańczysz. Na przykład na jednym z naszych świąt w domu, mamy wiele bardzo muzycznych wydarzeń.
Odwrócił wzrok, nie chcąc się wgapiać na nią jak jakiś dziwak, po czym zerkając ku zamkowi, skinął w jego kierunku, wykonując kroczek mający skłonić ich do drogi powrotnej.
- Może już wracajmy, nie chcę żebyś się ostatecznie rozchorowała, przydałoby się przebrać w coś suchego.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 58
Zwykłe, krótkie tak wystarczyło, aby poczuła, jak dziwny ciężar, niewyjaśnione napięcie spadło z jej barków. Zabawne, bo nawet nie zorientowała się, że aż tak bardzo zależało jej na tym, by przypodobać się Griffinowi…
Nie… Przypodobać to złe słowo. Raczej spodobać. I nawet, o dziwo, złapała się na tym, że chciałaby od niego usłyszeć, że nie tylko jej taniec był piękny. Że podobało mu się w nim coś więcej, a dokładnie – ona sama…
To takie śmieszne. Takie sztampowe. Takie… poniekąd romantyczne…
Tylko skąd jej się wzięły te nagłe uczucia? Do momentu zaręczyn Griffin był raczej miłym chłopakiem ze szkoły, a teraz… wystarczyło kilka wspólnych chwil, aby zaczęło jej zależeć. Zależeć, by być zrozumianą. Zależeć, by zrozumieć i jego. Zależeć, aby spodobało mu się to, co robiła i lubiła, i żeby zaakceptował jej pasję wraz z kulturą.
Zależeć, aby spodobać mu się, tak po prostu…
Speszona własnymi myślami, uciekła spojrzeniem, ponownie zaczesując mokry kosmyk włosów za ucho. Chyba… musiała pomyśleć nad czymś, bardzo porządnie… Może powinna porozmawiać z Kalą. Może napisać do mamy? Czy ona by jej coś poradziła? Może by się nawet ucieszyła, że…
Czy ona właśnie zaczynała się w nim zakochiwać…?
Podniosła wzrok na Griffina, jakby oceniała, czy to było w ogóle możliwe. I nagle uderzyła w nią ta świadomość – że to było bardziej niż możliwe.
Tylko… czy powinna się tego obawiać?
Czy Griffin podzieliłby jej uczucia?
Chciała dotknąć jego dłoni, lecz, choć przysunęła ją nieznacznie ku niemu, zaraz ją wycofała, z niezręcznością poprawiając swoją spódnicę. Uśmiechnęła się niepewnie, dość nerwowo, chociaż jego propozycja znaczyła dla niej więcej, niż mógł przypuszczać.
Właśnie przecież dawał jej do zrozumienia, że chciał, by była częścią jego życia…
— Z przyjemnością bym przyszła – wyznała, niepewnie, odrobinę podnosząc wzrok i uśmiechając się, i…
Żałowała, że usłyszała tę propozycję, ale… Fin miał rację… Kto wie, gdzie skończyłby się ten wieczór, gdyby nie zebrali się właśnie teraz z molo i zgodnie nie ruszyli w stronę zamku. Chociażby po to, aby osuszyć się, przebrać i nie kusić losu, by się rozchorować na samym początku roku szkolnego…
z/t
|