27-11-2020, 02:38 AM
Łóżka przy drzwiach
Kilka pierwszych łóżek znajdujących się przy samych drzwiach do Skrzydła Szpitalnego. Najczęściej przeznaczone są dla lekkich przypadków, które nie wymagają zbyt intensywnej hospitalizacji.
Łóżka przy drzwiach
|
27-11-2020, 02:38 AM
Łóżka przy drzwiach Kilka pierwszych łóżek znajdujących się przy samych drzwiach do Skrzydła Szpitalnego. Najczęściej przeznaczone są dla lekkich przypadków, które nie wymagają zbyt intensywnej hospitalizacji.
25-08-2021, 11:29 PM
Wszystkiego się spodziewała. Ale nie czegoś takiego. Słysząc tak wyraźnie te słowa, podniosła głowę i zmusiła się do otwarcia oczu. Obraz był wciąż kompletnie zamazany, ale mimo wszystko dostrzegała, jak jego sylwetka zaczynała powoli się oddalać, jak mijał ją i szedł dalej, pozostawiając samą. Chciałbym, żeby był z tobą związany ktokolwiek lepszy. Mogła interpretować te słowa na milion sposobów – a jedna dostrzegła w nich ziarno beznadziei i desperacji, którą sama czuła. Chciałbym, żeby był z tobą związany ktokolwiek lepszy. Ile razy ona myślała dokładnie to samo? Jeśli nie wobec niego, to wobec brata i wszystkich znajomych, z którymi się spotykała. Za każdym pierdolonym razem, kiedy po raz kolejny rzucała rzeczami, wywracała stoły lub ciskała wyzwiskami, raniąc inne osoby. Potem to wszystko do niej docierało i czuła się jak śmieć. Jak ścierwo, które nie jest warte nawet tego, aby wytrzeć nim podłogę. Po raz pierwszy poczuła, że rozumie, co on czuje. Starała się ocknąć z letargu, odwrócić się, odezwać za nim – ale jego sylwetka zniknęła kompletnie. Przetarła w pośpiechu oczy i rozejrzała się dokoła. Spojrzała na roztłuczony talerzyk i ciastko leżące na podłodze. Wszystko, co pozostało po całej jej dobrej woli. Wszystko, co pozostało z jej nadziei, że jeszcze będzie dobrze. Dlaczego zawsze, ale to zawsze musiała mieć w życiu pod górkę? Dlaczego chociaż jeden, jedyny, cholerny, jebany raz nie mogło się coś udać? Dlaczego nigdy nie mogła wyrwać się ze szponów tej beznadziei, która wciągała ją niczym diabelskie sidła? Powiodła jeszcze raz spojrzeniem za Romillym. Mogłaby to teraz tak zostawić. Mogłaby pozwolić mu odejść – i zapewne nigdy więcej z nim nie zamienić ani słowa. Mogłaby zrezygnować, tak jak robiła to przez ostatnie lata, i trzymać się od niego z daleka. Tak byłoby łatwiej. A on nie musiałby męczyć się z takim śmieciem jak ona. Ale… może to było egoistyczne, ale mimo wszystko dostrzegła w nim cząstkę siebie. Odbicie tych samych problemów i lęków, które dręczyły ją od lat. Dlatego zdecydowała. Jeden i ostatni raz spróbuje. Pójdzie. Może spróbuje wyjaśnić. Jeden i ostatni raz wyciągnie do niego rękę. Lecz najgorsze było to, że bała się, że znowu ją odtrąci. Dlaczego znowu jej zaczęło zależeć? Dlaczego nie mogło być tak, jak było do tej pory? Odsunęła się od ściany. Zostawiając roztłuczony talerzyk z ciastkiem walającym się na podłodze, ruszyła przed siebie. Nie wiedziała, gdzie. Poszła w stronę, w którą poszedł Romilly, ale tak naprawdę – mógł pójść teraz gdziekolwiek. Jak miałaby go znaleźć? Musiałaby przeczesać cały zamek, a i tak niewiadomo, czy nie znał jakiejś komnaty, o której istnieniu ona nie wiedziała. Przypomniały jej się jednak plamy krwi na jego ubraniu. Coś musiało się tutaj stać, zanim przybrał taką formę, zanim go takiego zobaczyła. Pierwszym miejscem, gdzie powinna zajrzeć, było skrzydło szpitalne. Otarła łzy. Szła dość powolnym krokiem, ale czuła, że im dalej była od tego przeklętego korytarza, tym czuła się lepiej. Może nie lżej. Może nie bardziej… doświadczająca, czująca czy pełna jak jeszcze przed chwilą, ale nieco lepiej. Skrzydło szpitalne było niemalże całkowicie opuszczone. Słyszała tylko ciche słowa pielęgniarki do kogoś kierowane. Weszła niemalże niezauważenie do środka, a zza sylwetki kobiety wyłoniła znajome ubrania, które jeszcze przed chwilą widziała na Romillym. Odetchnęła cicho. Nie musiała wcale daleko szukać, na szczęście… Tylko co takiego powinna mu powiedzieć? Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że tymi słowami mógł też przekazać jej, że po prostu nie chciał jej widzieć. Nigdy więcej. Przeszła wzdłuż ściany, a potem stanęła w przejściu, tuż przy ogromnych drzwiach. Wsparła się o nią plecami. Nie widziała sylwetki Romilly’ego, a on zapewne nie widział też jej. Milczała zresztą przez bardzo długi czas, jeszcze też chwilę po tym, aż pielęgniarka opuściła pomieszczenie, zostawiając go samego. Prawie samego. Przygryzła lekko wargę. A jeśli tak naprawdę nie chciał jej już nigdy więcej widzieć? — Co się stało z Twoją ręką? – przełamała w końcu milczenie cichym, niemalże łagodnym, niemalże niepodobnym do niej głosem. Nie wyłoniła się zza drzwi. Nie podeszła bliżej. I nie chodziło o to, że się bała. To znaczy bała się, ale nie jego. Nie chodziło o jego wygląd. Bała się rozczarowania. Bała się, że w jego oczach dostrzeże coś, po czym dziś by już się nie podniosła. Gdyby tylko mógł wiedzieć, że strach przed samotnością i zostawieniem jej był o wiele, wiele większy niż przed istotą, w którą przed momentem się przeobraził… Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
26-08-2021, 12:01 AM
Przyszedł z miną zupełnie wypraną z emocji. Trochę tak się czuł, w zasadzie. Wszystko było chujowo, będzie chujowo i generalnie na dzisiaj po wszystkich emocjach, łzach, krzyku, a potem podarowaniu tego samego Aspasii, czuł ogromne zmęczenie i nicość. Jakby już wszystko z niego na dziś uleciało i był tylko skorupką, niczym ślimak, który odszedł szukać nowego domu, zostawiając jego, porzuconą muszelkę.
- Skończył ci się eliksir uspokajający? - Zapytała cicho pielęgniarka, przzemywając i badając jego dłoń. Skrzywił się tylko nikle na ruch, jednak zupełnie nie marudził, był dobrym pacjentem. Zresztą, za często tu bywał żeby dramatyzować. Dzielnie opatrywała każde jego autodestrukcyjne rany i był jej naprawdę wdzięczny. W zasadzie poza Saoirse, to była jedna z niewielu osób, dla których był naprawdę miły, nie tylko z interesu, ale i faktycznego docenienia, że pomagała mu zamiast robić szum na pół kadry nauczycielskiej, czego za wszelką cenę chciał uniknąć. - Jakiś czas temu. W zasadzie dawno temu, ale trochę go otumaniał i bardzo tego nie lubił. Z tego powodu starał się ograniczyć jego używanie do minimum, stosując go tylko jak czuł, że może być słabo, jak dzisiaj. Ale nie zwrócił uwagi, że już nie było nawet jednej fiolki, w związku z czym no, piekło przyszło na ziemię żeby go przywitać. - Mogłeś przyjść. - Skomentowała sucho pielęgniarka, jednak znając problem chłopaka, raczej bywała dla niego łagodna. - Przygotuję ci więcej na jutro, dobrze? Przyjdź wieczorem. Skinął tylko głową. Mówił jej wcześniej, że go otumania, ale nie dało się tego przeskoczyć. Takie były skutki uboczne i musiał niestety wybrać czy chciał to, czy może iść przebijać się przez ścianę łapami. Naturalnie, wolał być ziemniakiem w łóżku, przynajmniej omijał całą dramaturgię, za którą każdorazowo było mu głupio i był na siebie zły. Ani się obejrzał, pielęgniarka skończyła z jego ręką. Kości były całe i zdrowe, choć tępy ból jeszcze trochę przypominał o sytuacji. Dziwnie było gdy siniaki, opuchlizna, wszystko znikało, a dłoń nagle była tylko trochę poplamiona, choć czuł nadal przecież echo tego bólu i widział sekundę temu wszystko to, co teraz było przeszłością. Magia naprawdę czyniła cuda w jego życiu. Pielęgniarka wyszła, zostawiając go samego. Miał się zbierać do dormitorium, jednak jakoś nie mógł się ruszyć. Siedział na tym łóżku, cichy, zmarnowany, i wodził pustym wzrokiem po otoczeniu, mentalnie przygotowując się na kilometry drogi do dormitorium i tym, że jak spotka Aspasię, całkiem możliwe, że tym razem dziewczyna co najmniej rzuci w niego krzesłem w samoobronie. Powinien był się przyzwyczaić, a jednak przez to powolne otwieranie się przez ostatni rok, bolało tylko bardziej. Pewnie właśnie ten rok temu faktycznie by go to nie ruszyło, a przynajmniej stłamsiłby to w sobie dość by tak uważać. Drgnął w siadzie kiedy usłyszał ni stąd ni zowąd znajomy głos. Nie słyszał by wchodziła, w sumie nie spodziewał się w ogóle by chciała, a gdy się rozejrzał, nie widział nikogo dookoła. Na tym etapie szczerze nie wiedział czy to eliksir na ból głowy jest z jakimś hajem, czy zwyczajnie postradał rozum. Szczególnie gdy zdecydował się odpowiedzieć. - Złamałem są. - Odpowiedział w przestrzeń krótko, zsuwając się ostrożnie z łóżka, jednak w zasadzie nie ruszył się po tym z miejsca, jedynie próbując zlokalizować skąd faktycznie słyszy głos, jeśli słyszy. "The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger- Too late to pull itself together now."
26-08-2021, 12:15 AM
Nie było nic. Żadnego krzyku. Żadnego wyzwiska. Żadnych pretensji, dlaczego w ogóle tutaj przyszła. Nie powiedział jej też, że nie chce z nią rozmawiać. I w jakiś sposób… w jakiś sposób z tego powodu poczuła ulgę.
Odetchnęła cicho i zamknęła oczy. Powieki zdawały jej się teraz takie ciężkie… Czuła się okrutnie wręcz zmęczona. Miała chęć położyć się do łóżka i nigdy więcej z niego już nie wyjść. Może nawet się nie obudzić. Tak byłoby wygodniej dla wszystkich. Również dla niego. Złamałem ją. Wargi Aspasii w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób drgnęły, jakby to ona sama miała poczuć część bólu przeszywającego rękę przy złamaniu. Oparła tył głowy o ścianę, przylegając do niej całym swoim ciałem, całymi plecami. Jej chłód pomagał jej zachować przytomność, przypominał jej, że jeszcze nie skończyła. I chciała wierzyć, że jeszcze nie wszystko jest stracone. — Jak? – spytała krótko. Nie chciała go oceniać. Po tym, co usłyszała, wiedziała, że jest ostatnią osobą, która mogłaby prawić mu kazania. Ostatnią, bo rozumiała go za dobrze. Ona… czasem miała ochotę zrobić cokolwiek, aby poczuć nareszcie, że żyje. Przestać być obserwatorem swojego żałosnego życia. Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
26-08-2021, 12:23 AM
Cóż, w zasadzie nadal nie wiedział czy faktycznie tu była. Może dlatego, że była tak bardzo, skrajnie przerażona i dlaczego miałaby za nim iść po czymś takim? Czemu nie w absolutnie przeciwnym kierunku? Ale nie wiedział też czy chciał znać odpowiedź. W zasadzie bardziej by się zaangażował gdyby nie czuł się tak cholernie zmęczony, zdemotywowany i pusty. Naprawdę było mu teraz wszystko jedno, jakby kometa miała zaraz walnąć w zamek, pewnie nadal spokojnie by tu siedzial i czekał.
- Od uderzenia w ścianę. Już nawet nie chciało mu się wymyślać. Poza tym, jeśli Aspasia miała z nim jednak być, albo była szansa, że by miała argumenty by od niego uciec do kogokolwiek lepszego, mógł jej powiedzieć o czymkolwiek. Żeby wiedziała, po prostu. Kiedyś może by osyczał ją i wyszedł, ale teraz, na dzień bieżący, nie czuł już tak ogromnej potrzeby tuszowania tego, że był właśnie taki. W zasadzie, nie to żeby miał teraz wiele do tuszowania, ekstremum chyba już widziała. No może poza faktycznym załamaniem nerwowym, ale to już w ogóle był poziom ekspert i nie wiedział szczerze jakim sposobem Saoirse nie spieprzała po zobaczeniu tego najdalej jak się da. Ba, usiadła koło niego. Próbowała rozmawiać. A potem ani się obejrzał, a wył jej w rękaw jak dziecko. Czasem sam siebie nie rozumiał tak samo, jak inni. "The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger- Too late to pull itself together now."
26-08-2021, 12:37 AM
Odpowiedział jej. Równie cichym i zmęczonym głosem co jej.
Może nie wiedziała, co dokładnie siedziało w jego głowie. Może praktycznie go nie znała, ale czuła, że po raz pierwszy mają ze sobą coś wspólnego. Cokolwiek wspólnego. I, o ironio, była to najgorsza rzecz, jaką mogli sobie wymyślić. Życie było tak strasznie, skrajnie żałosne. Otworzyła oczy i zwróciła głowę w jego stronę. Nie zobaczyła go. Wciąż stała schowana, w progu, jak intruz. Ale czy powinna tak się czuć? Mówił do niej. Odpowiedział jej. Gdyby czas i sytuacja była inna, czy powiedziałby jej prawdę? Czy nie uciekłby od niej, zostawiając ją tylko z pretensjami? Przesunęła się o krok bliżej. Dostrzegła strzępki sylwetki Romilly’ego, który zsunął się nieco z łóżka, jakby chciał wstać, ale nie do końca mu to wyszło. Zrobiła jeszcze jeden krok, dostrzegła jego twarz. Ciekawa była, co dostrzegł on. Zmęczone rysy twarzy, dziewczynę przytulającą swój bok do zimnej ściany. Nie był to widok, który normalnie chciałaby komukolwiek pokazać. Ale zaczynała rozumieć, że ma już coraz mniej do stracenia. Na czym miało jej zależeć…? — Rozumiem Cię – powiedziała jedynie. Bez oceniania. Bez krzyczenia, bez wyśmiewania. Rozciągnęła wargi w uśmiechu, który pozbawiony był szczęścia. Wyrażał coś zupełnie innego – dopełniał obraz oczu, które mówiły, że naprawdę była świadoma tego, co przechodził. Że rozumiała więcej, niż zapewne by przypuszczał. Że ona też miała aspekt siebie, o którym nikomu nie mówiła. Nikt o nim nie wiedział. Z kącików jej oczu skapnęły na policzki kolejne, pojedyncze tym razem łzy. Otarła je dość szybko wierzchem dłoni. To zapewne był dobry czas na płakanie. Ale mimo to, nie chciała tego robić. Nie przyszła tutaj po to. W zasadzie… nie wiedziała, dlaczego przyszła. Przyszła, bo przywiodła ją tutaj intuicja. A może jakaś masochistyczna część jej każąca jej czekać na skarcenie, wyśmianie… i w konsekwencji odrzucenie. Przecież to zapowiedział jej zaledwie kilka chwil temu, prawda? Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
26-08-2021, 01:16 AM
Ponownie zapadła dłuższa cisza. Przez chwilę nawet ponownie pomyślał, że chyba jednak sobie wyobraził całą sytuację i oszalał. I w sumie poczuł głupią ulgę jak po trwającej wieki chwili Aspasia wyłoniła się zza drzwi. Choć wyglądała na bardzo ostrożną i jego pierwszą myślą było, że się go boi - co wcale nie było zdziwieniem, szczególnie po dzisiejszym dniu - to jednak cieszył się, że nie słyszy głosów, oraz że zdawała się może jednak go nie nienawidzić aż tak bardzo. O dziwo aktualnie na tym mu zależało, choć nie podejrzewał o to sam siebie.
A potem powiedziała słowa, których nie spodziewał się usłyszeć. I może nawet parsknąłby, stwierdzając, że wcale nie i takie czcze gadanie może sobie wsadzić, zaraz obok "będzie dobrze", od którego chciało mu się rzygać, ale spojrzał w jej oczy i żadne słowa jednak się nie wydostały. Dlatego, że widział w jej oczach, że to nie pocieszenie czy próba powiedzenia właściwej rzeczy według podręcznika dla ułomnych. Nie, ona naprawdę miała na myśli, że rozumie. I choć nie podejrzewał by faktycznie rozumiała całość, nie mogła przecież nie znając całej historii, to musiała znać część tych uczuć. I pomimo tego, że tylko część, to stwierdzenie wpłynęło na niego tak mocno, tak dogłębnie, jak się nie spodziewał. Jakby był tą skorupką i Aspasia stuknęła w nią, aż zaczęła pękać, grożąc rozsypaniem się. Spuścił wzrok na swoją dłoń, zaginając i prostując palce powoli. Gardło ścisnęło go lekko, co próbował odgonić przełknięciem. Też nie chciał płakać, choć mimo wylanych wiader łez, kolejne wciąż były w stanie przyjść gdyby nie zawalczył. Jego włosy, choć nadal oleiście czarne, zaczęły powoli "cofać się", wracając do naturalnej długości i skręcenia. - Rzadko, ale się zdarza. - Powiedział w końcu, opuszczając po tym dłoń i przenosząc spojrzenie gdzieś na otoczenie, przypadkowe punkty. Po chwili zmarszczył brwi. - Did you ever break something... That way? Bo nagle przyszło mu do głowy, że może faktycznie nie jako jedyny bije się ze ścianami jak ostatni wariat. "The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger- Too late to pull itself together now."
26-08-2021, 12:30 PM
Mógł się roześmiać, powiedzieć, że nie, wcale nie rozumie. Nie mogła rozumieć, nie znając go praktycznie wcale. I częściowo miałby rację. Ale miała nieodparte wrażenie, że na tym polu byli do siebie bardzo podobni. Może różnili się jedynie w ekspresji przeżywanych uczuć, ale tak poza tym…?
Chyba poczuła ulgę, że nie próbował zaprzeczać jej zrozumieniu. I że faktycznie przyjął do wiadomości, że mogła przeżywać to samo. Że nie próbowała go głupio pocieszyć – bo naprawdę, nie próbowała. Czegoś takiego nie dało się wyleczyć słowami rozumiem i będzie dobrze. Nie wiedziała, czy w ogóle dało się wyleczyć. Dostrzegła, jak jego czarne włosy zmieniają z powrotem swoją długość na tę normalną dla Romilly’ego. I może nie za wiele czasu poświęciła, aby poznać jego zdolności – w zasadzie też z góry założyła, że je doskonale kontroluje, bo w końcu skąd miała wiedzieć, że może być to trudne – ale wywnioskowała z tego, że… chyba nieco się uspokoił? Mimo wszystko, w jakiś sposób przyjął jej słowa i jej obecność. Może więc wcale nie chciał jej zostawiać i odrzucać. Może jej pierwsza myśl była właściwa. Postanowiła zaryzykować, i podeszła do niego nieco bliżej. To, o czym rozmawiali teraz, było tematem bardzo prywatnym. Nikt nie wiedział o tym, co działo się w jej głowie. To by było nie w porządku, gdyby mówiła mu o tym na odległość. Przysiadła delikatnie na łóżku obok niego, zerkając dosłownie na ułamek sekundy. Później odwróciła wzrok, wpatrując się w przestrzeń tuż przy swoich stopach. — Niejedno. Wazę matki, za którą mnie ochrzaniła na do widzenia, zanim wpakowała mnie do pociągu. Ze dwa stoliki. Na pewno kilka książek i pasków od toreb. Kilka obrazów. Nie umiałabym wyliczyć. Wszystko, co tylko stanęło na mojej drodze i wpadło mi w ręce. Pewnie nabawiłam się przy tym kilku skaleczeń… - westchnęła cicho, przenosząc powoli wzrok na jego twarz. – Wiem, że nie o to mnie pytałeś… ale w tej sytuacji to jest cała jedna różnica między nami. Ty własną agresję kierujesz na siebie. Ja wylewam ją na innych. Oboje przestajemy nad sobą panować. Oboje szukamy tylko ulgi. Oboje później czujemy się jedynie jak śmiecie. Na nowo odwróciła głowę, zamykając oczy. To była… najbardziej bliska, najbardziej intymna rozmowa, jaką odbyła kiedykolwiek. Czuła się zagrożona, otwierając się przed Romillym… Ale z drugiej strony sądziła, że on będzie w stanie ją zrozumieć. Nie wykorzysta tego przeciwko niej. A może po prostu chciała w to wierzyć. — Pamiętasz, kiedyś na lekcji musieliśmy zmierzyć się z własnym boginem. Wróciła do wspomnień przed kilku lat. Oboje byli do siebie wrogo nastawieni. Oboje wtedy rywalizowali ze sobą na punkcie OPCM, ich zdolności były praktycznie na równym poziomie wtedy… I zrobił się z tego głupi wyścig, kto będzie lepszy. — Mój przemienił się w lustro. Przez dobre dwa tygodnie pół szkoły się ze mnie śmiało, i z powodu wyglądu bogina, i dlatego, że nie umiałam go pokonać. Zamknęła oczy, przygryzając lekko w nerwach drżącą wargę. Zacisnęła mocniej palce dłoni na materacu łóżka, aż w końcu z cichym westchnięciem kontynuowała: — Zobaczyłam w nim siebie. Ale inną siebie. A może prawdziwą siebie. Moje odbicie miało wyolbrzymione wszystkie cechy, jakich w sobie nie lubiłam. I chociaż do tej pory myślałam, że tylko ja widzę, jakie jest szkaradne, to szmer śmiechów wśród uczniów upewnił mnie wtedy w przekonaniu, że może być inaczej. Że w końcu iluzja pęknie, jak lustro, że w końcu wszyscy dostrzegą, jaka jestem naprawdę. I odejdą. Zostawiając mnie zupełnie samą, na pastwę własnych demonów, na pastwę siebie samej. Na pastwę osoby, której najbardziej nienawidzę. Zwiesiła głowę, zaciskając powieki, spod których po raz kolejny chciały wypłynąć łzy. Nie chciała już płakać. Chciała porozmawiać – ale to, o czym mówiła, sięgało najczarniejszej głębi jego serca. Było zbyt szczere. Po raz pierwszy opromienione światłem dnia codziennego. Kiedy zaczynasz wychodzić z mroku, na początku jasność zawsze wypali Ci oczy. Do momentu, aż się do niej przyzwyczaisz. Nie sądziła, że zdoła się przyzwyczaić. Zapewne niebawem z powrotem zapadnie się w ciemności. I możliwe, że nawet pożałuje swoich słów, ale pomimo wszelkiej logiki, mówiła dalej, rwącym się z emocji głosem: — Nie przeżyłam ani jednego dnia wolna od lęków. Na każdym kroku towarzyszy mi strach. Kiedy patrzę na swoich znajomych w towarzystwie innych osób, boję się, że w końcu zrozumieją, że mają rację, trzymając się z nimi. Że na zawsze powinni wybrać ich, nie mnie. Mnie, która nie ma im niczego do zaoferowania. Mnie, która od zawsze jest niczym. Niezdolną do pozytywnych emocji suką, która wylewa swoje frustracje na innych. Zamilkła na dłuższą chwilę. W dodatku teraz, mówiąc to Romilly’emu, bała się tego, co on jej może powiedzieć. Że ma rację? Że jest skończoną suką, a w dodatku egoistką, która potrzebuje innych ludzi, bo boi się być sama? Nie wiedziała. Ale powinien. Zasłużyła na to… Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
26-08-2021, 03:02 PM
Milczenie chwało kolejne sekundy, ale nie czuł w związku z tym presji. Mimo że koszmarnie długa, ta cisza jednocześnie mijała bardzo szybko, a on sam czuł w niej odrobinę schronienia i przestrzeni, jakiej potrzebował by odnajdować okruchy komfortu w tym wszystkim. I jakoś więcej go było jak Aspasia usiadła obok, choć niepewnie. Z jednej strony było to takie bardziej... Stawiające kropkę w tym spotkaniu, niż poczucie jakby zaraz mieli wyjść i rozbiec się w przeciwne kierunki. Z drugiej, dziwiło go, że nie bała się znaleźć blisko. Po tym co przecież stało się dopiero co, sądził, że na wszystkie sposoby będzie go unikać dni, tyogdnie, miesiące, a może w ogóle póki coś nie zmusi ich do bycia obok.
Nie miał żadnych oczekiwać wobec tej rozmowy. Pozwalał by się działa, zatem jak Aspasia zaczęła mówić, słuchał uważnie, w milczeniu, bez prześmiewczości, jakiej się obawiała. Pamiętał historię z boginem. To było wieki temu, ale pamiętał. Faktycznie wielu się śmiało, jednak on nie był jedną z tych osób. Nie miałby zresztą prawa, jego bogin zamienił się w jego matkę. To dopiero patologia, o ile bogina Aspy też można było tak sklasyfikować. Ale wiele osób zupełnie nie rozumiało boginów i tego, że reprezentowały największe obawy. Tego, że to co widzą, to największa słabość jakiejś osoby i może kpina nie jest jakkolwiek na miejscu, bo oni będą następni, a chyba też by tego nie chcieli. Właściwie, jej zwierzenia były dla niego naprawdę ważne. Nie tylko dlatego, że aktualnie po tylu latach zaczynali się poznawać zamiast walczyć na kosy, ale też nie umknęło jego uwadze jak niewiele się ostatecznie różnili. Słuchał jej i po troszu w tym wszystkim widział samego siebie. Szczególnie przy ostatniej części, gdzie dosłownie czuł się jakby mówiła o nim. Jakby jedynie podmieniła imię dla niepoznaki. A jednak mówiła cały czas o sobie i teraz jak nigdy poczuł jak są do siebie podobni, i jak wiele stracili ignorując się do tej pory. - Albo że zmienisz się w potwora, jakim jesteś, a oni uciekną z przerażeniem. - Powiedział cicho, zwracając na nią smutne, pełne zrozumienia spojrzenie. Nie bał się patrzeć jej w twarz. Co więcej, po raz pierwszy potrafił to zrobić bez poczucia niezręczności czy dziwnego niepokoju, że coś złego się stanie. Zerknął na chwilę przed siebie, by znowu spuścić wzrok na swoje dłonie. - Nie panuję nad moimi zmianami, w dużej mierze. Matka bardzo się na to denerwuje i całe wakacje prowokuje różne sytuacje oczekując, że nie dopuszczę do tego, żeby emocje kierowały zmianami. Twierdzi, że to kwestia mojej woli i nie wychodzi, bo się nie staram i jestem miękki. Ale to zwyczajnie niemożliwe. Potrafię zmieniać wygląd w szerokim spektrum, kiedy i jak chcę, sama wiesz. Ale nie potrafię się nie zmieniać. Odetchnął cicho, po czym spojrzał na nią znowu. Nie mówił tylko o tym, jak ot nie panował nad swoją metamorfomagią, ale i o tym, jak ona panowała nad nim i wywlekała jego każde silne uczucie na światło dzienne, nie pytając czy mu się to podoba. - Więc w dni jak dzisiaj... Szczerze, nawet nie wiem co zobaczyłaś. Pewnie dokładnie to, jak się czułem, ale nawet nie wiem kiedy coś się dzieje. Czasem jak jestem zły czy nie wiem, w emocjach, widzę jak ktoś zerka inaczej i domyślam się, że znowu to robię. I pewnie byłoby to bez znaczenia, gdyby nie to, że z reguły "moje prawdziwe ja", które bez pytania wywleka na zewnątrz, jest tym, co widziałaś. Tak sądzę. - Odwrócił wzrok, spoglądając gdzieś za okno z ponurą miną, choć cholernie zmęczoną. - Chociaż to chyba sprawiedliwe ostrzeżenie dla innych, skoro nawet siebie nie potrafię nie krzywdzić. "The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger- Too late to pull itself together now."
26-08-2021, 04:13 PM
Podniosła głowę, a ich spojrzenia skrzyżowały się na ten moment, kiedy wciąż wybrzmiewały jego słowa.
Albo że zmienisz się w potwora, jakim jesteś, a oni uciekną z przerażeniem. Nie pomyślała o tym, co Romilly musiał czuć, kiedy drżała ze strachu. Nie pomyślała też i o tym, że takie przemiany mogły pojawiać się wcześniej i być kwestią kompletnie przez niego niekontrolowaną. W tym wszystkim nie znalazło się ani jedno miejsce na niego i pomyślenie o nim. I po raz kolejny poczuła się źle. Zachowywała się jak potwór. Tak jak on myślała o sobie, że jest cholernym potworem – ale na litość, nigdy nie chciała być zła. Nigdy nie chciała nikogo skrzywdzić. Ona po prostu… nie potrafiła inaczej. Miała wdrukowany pewien schemat postępowania, ograniczały ją dodatkowo własne doświadczenia i lęki, z którymi musiała zmagać się na co dzień. Ale to nie znaczy, że chciała krzywdzić innych ludzi. Mało kto tak naprawdę pragnie kogoś ranić. Wysłuchała go w ciszy, czując się tylko gorzej. Wyobrażała sobie, jak bardzo musiał poczuć się okropnie, kiedy niemalże uciekła przed nim ze strachu – a on nawet nie panował nad tym, co się z nim działo. Nie miała pojęcia o jego sytuacji domowej. To znaczy, wiedziała, że jego matka denerwowała się, kiedy przemieniał się w Shaquille, ale sądziła zawsze, był to zabieg kompletnie celowy, i właśnie po to, żeby ją zdenerwować. Chyba na tej podstawie przypuściła, że musiał dobrze panować nad swoim darem metamorfomagii… a przy tym nie widziała nigdy, aby cokolwiek wymykało się spod jego kontroli. Przynajmniej do tej pory. Mimo wszystko czuła, że to żałośnie słabe usprawiedliwienie. Opuściła wzrok, czując się po prostu… głupio. Była dla niego dennym wsparciem. Beznadziejną partnerką na przyszłość. Nie zadała sobie nawet trudu, aby spróbować porozmawiać z nim wcześniej. Te problemy przecież toczyły się już w przeszłości, a jednak każde postanowiło pójść w swoją drogę i nie oglądać się za siebie. — Przepraszam – odezwała się po raz kolejny, podnosząc nieśmiało wzrok na jego twarz. To niesamowite. Aspasia rzadko kiedy przepraszała. To znaczy, głównie wtedy, kiedy czuła, że traci grunt pod stopami i może zostać sama. Ale to teraz, to było coś innego. Naprawdę… czuła, że powinna. Nie wiedziała, czy pierwsze przepraszam na korytarzu do niego dotarło, ale chciała, aby zrozumiał i wiedział, że tym razem było inaczej. Że naprawdę mówiła szczerze. — Chciałabym mieć jakieś słowa na swoje usprawiedliwienie, ale nie mam. Chociaż to nie Ciebie się bałam i nie przez Ciebie płakałam. Pamiętasz, wczoraj pytałeś mnie, dlaczego jestem taka wściekła. Powiedziałam Ci tylko tą powierzchowną prawdę. Ta głębsza jest taka, że jestem przerażona przyszłością. Argos… zawsze był elementem stabilności w moim życiu. Kiedy jego zabraknie… - zamknęła oczy z cichym westchnieniem. – Boję się bardziej niż zazwyczaj. Dzisiaj… po prostu wszystko osiągnęło swoją kulminację. To nie było przez Ciebie, Romilly… ale i tak uważam, że to marne pocieszenie czy usprawiedliwienie. Zamilkła na moment, jeszcze przez chwilę zbierając myśli. Znów opuściła głowę, aby za moment wyszeptać: — Przez te wszystkie lata nie zadałam sobie na tyle trudu, żeby dowiedzieć się, jak wygląda Twoja sytuacja w domu, z matką. Nie wiedziałam też o Twoich problemach, że czasami nie kontrolujesz metamorfomagii. I że możesz zmagać się z takimi samymi problemami jak ja. Jej wargi wykrzywiły się w uśmiechu wyrażającym ironię – ale skierowaną wobec siebie samej. Zaśmiała się nawet, choć śmiech ten był najsmutniejszym, jaki w życiu słyszała. I tragicznie krótkim, podszytym pragnieniem zwyczajnego rozklejenia się. — Marna ze mnie narzeczona, a tym bardziej partnerka. I z przeraźliwym smutkiem w oczach, z wargami rozciągniętymi w rozedrganym uśmiechu, który nie sięgał nawet oczu, patrząc na jego twarz, szepnęła: — Chciałabym, żeby był z tobą związany ktokolwiek lepszy. Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
26-08-2021, 04:38 PM
Wcale nie chodziło mu o to, by jakoś jej wyrzucić to zachowanie, czy sprawić by poczuła się źle. Wcale nie miał jej za złe, bo może gdyby było odwrotnie, zachowałby się tak samo. Ba, ON nie chciał mieć ze sobą z reguły nic wspólnego, co mieli powiedzieć inni? Dlatego jak tylko przeprosiła, od razu pokręcił głową.
- Nie musisz. - Powiedział szczerze, spokojnie. - Jakby mi wyszło jakieś cholerstwo z lochu to pewnie też bym się niemal zesrał. - Szczere. - Cokolwiek widziałaś, jeśli sugerować się twoją miną, to współczuję i ja przepraszam. Nie sądziłem, że na ciebie wpadnę, celowo szedłem do skrzydła w czasie kolacji. A wyszło jak zwykle... I naprawdę dziwnie było mu teraz ot otrzymywać wsparcie. W zasadzie, nie wiedział jak się z nim zachować, bo nie było to nijak naturalną rzeczą w jego życiu. Zwłaszcza gdy mowa była o matce, a ten temat był... Cóż, wrażliwszy niż porcelana, zupełnie jak ledwo co powstały lód na jeziorze - lepiej nie wchodzić, bo szybko zrobi się nieciekawie. Skrzywił się lekko, odwracając wzrok i nie rozwijając tej kwestii. Raczej musiałby być jakoś zmuszony by się w to zagłębić. - Przeze mnie czy nie, chyba dla nas obojga były to nieodpowiednie czas i miejsce. Ty miałaś cholernego pecha, że na mnie wpadłaś akurat teraz, a nie rok temu, jak było ci trochę lepiej, a ja... W zasadzie to zwyczajnie się nie skupiłem czy ktoś idzie. Kogokolwiek innego pewnie jeszcze by przestraszył bardziej, powodując traumę na dłużej. Potem oczywiście czułby się przez to jak gówno, ale w pierwszym odruchu zawsze był po prostu mendą bez serca. W drugim zresztą zwykle też, chyba że była to jakkolwiek osoba bliska, a póki co mógł je wyliczyć na palcach jednej ręki. - Żadne z nas nie jest wzorem do małżeństwa, powiedzmy to wprost. W tym roku dopiero mamy SUMy, nie wiem jak ty, ale ja nie mam jakiegoś super pewnego plany na przyszłość, co jakiś czas rzucamy rzeczami albo rzucamy się na nie, a nasze boginy to nadal lustro i moja matka. Szczerze, w sumie jak na takie chujowe warunki, radzimy sobie chyba i tak całkiem nieźle. - Posłał jej krzywy uśmiech, zupełnie bez radości, za to z pożałowaniem dla ich oboje. Się może faktycznie dobrali... Mimo że nadal dziwnie abstrakcyjne było dla niego rozmawianie na poważnie o małżeństwie w wieku piętnastu lat, niezależnie od presji matki czy kogokolwiek. Za to na jej ostatnie słowa faktycznie był zaskoczony. Okej, on powiedział to samo, ale jakoś nie spodziewał się takich słów do siebie. Zamrugał zaraz, by posłać jej nikły, tym razem zwyczajnie przyjazny uśmiech. - Maybe we can't be partners, but maybe for now we could be friends. - zasugerował, po czym z krótkim wahaniem wyciągnął rękę - tą czystą, zdrową - by lekko ująć dłoń Ślizgonki, w geście wsparcia i może pewnego rodzaju propozycji porozumienia. "The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger- Too late to pull itself together now."
26-08-2021, 05:17 PM
Nie musiała. Miał rację, nie musiała wcale go przepraszać. I pewnie by go nie przeprosiła, gdyby nie fakt, że po prostu chciała. Chociaż nawet nieco rozbawił go jego komentarze, to ten grymas uśmiechu dość szybko zniknął, kiedy to on przeprosił ją. Tym razem to ona pokręciła głową, bo przecież za co? Za co miała się na niego gniewać? Tym bardziej teraz, gdy wyjaśnił jej, że nie wszystkie przemiany jest w stanie kontrolować. Pewnie na jego miejscu też wyglądałaby w takich momentach jak wycięta z horroru postać.
— To Ty nie musisz – odpowiedziała, patrząc tym razem wprost na jego twarz. Nawet próbowała się uśmiechnąć… - W zasadzie, to wszystko stało się na moje własne życzenie. Szukałam Cię. Chciałam… przynieść Ci coś do jedzenia. Widziałam, że cały dzień miałeś podły nastrój i… i znalazłam Cię. Szybciej niż przypuszczałam. Może to był pech. A może właśnie szczęście? Może nie była to najprzyjemniejsza sytuacja w życiu, ale czy coś innego miałoby szansę ich otworzyć? Czy wtedy powiedzieliby sobie to wszystko? Nawet jeśli między nimi były jakieś niedopowiedzenia – a pewnie były, bo w końcu Sia nie powiedziała mu nadal wszystkiego – to i tak… i tak wiedział więcej niż osoba, którą do tej pory nazywała najbliższą. Westchnęła cicho. — Tak, to było nieodpowiednie miejsce i czas. Powinnam wpaść na Ciebie dobre kilka lat temu, zamiast dopiero teraz. Może ta rozmowa odbyła się wcześniej, i może byśmy zrozumieli się prędzej niż po praktycznie czterech latach niemej wojny między sobą. W zasadzie, nie wiedziała sama, co takiego w ich relacji się popsuło. Było dobrze, a potem nagle przestało działać. Oboje poszli w swoją stronę, nie oglądając się na to drugie. Ale jaki rozum może mieć dwunastoletnie dziecko, które samo nie radzi sobie z własnymi problemami, a co dopiero, gdyby miała nieść także bagaż doświadczeń i lęków drugiej osoby? Nie powinna mieć pretensji. Ani do niego, ani do siebie. Lecz to, co powiedział później, było po prostu bolesną prawdą. Nadal poniekąd byli dzieciakami, marionetkami w planach dorosłych, które mają dopiero zdać swoje pierwsze poważniejsze egzaminy, a już zapowiedziano im ślub, zapewne zaraz po szkole. Jeszcze nie wiedzieli, gdzie powinni podziać się w życiu, ale wiedzą, że będą musieli spędzić kolejne lata ze sobą. Nikt nigdy nie zapytał ich, jak się z tym czują. Nikt nigdy nie przejął się tym, z czym muszą zmagać się na co dzień. Więc tak… Jak na tak chujowe warunki, faktycznie radzili sobie całkiem nieźle. Widząc jednak jego szczery uśmiech, sama uśmiechnęła się nieco – choć nie miała pojęcia, co radosnego mogłaby znaleźć w słowach, które właśnie powiedziała. Czuła się okropnie, w dodatku z przeświadczeniem, że była dla niego okropna przez te wszystkie lata… i że faktycznie nie jest dobrym materiałem na partnerkę. Zaskoczył ją szczerze swoim gestem. Nie, żeby chciała się cofnąć i miała coś przeciwko, tylko… sama miała ochotę zrobić to już dawno temu – z tym, że zabrakło jej odwagi. A ten jeden drobny gest, jaki ku niej wykonał, znaczył dla niej więcej, niż Romilly mógłby przypuścić. O ile przed momentem obawiała się odrzucenia i tego, że nie będzie chciał jej widzieć już do końca szkoły… tak teraz, chyba po raz pierwszy od dawna, poczuła się po prostu chciana. Jej wargi lekko zadrżały w uśmiechu. Gdyby tylko wiedział… Położyła drugą dłoń na jego dłoni, aby dać mu znać, że nie chce go odtrącać. I jako znak dobrej woli – że może spróbować. Może to wszystko da się jeszcze naprawić. — Maybe – odpowiedziała mu z delikatnym uśmiechem. – That’s a good start. Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
29-08-2021, 04:46 PM
Uniósł brwi w zdziwieniu. To było kochane, że kolejnego dnia chciała tak się przysłużyć. Wyszło co prawda jak zwykle i w zasadzie nie sądził by to na dłuższą metę było dobre, bo jeśli go nie było, to miał naprawdę dobry powód ku temu, zresztą jak widać. A jednak doceniał to, że mimo wszystko aktualnie przejmowała się tym, że nie jadł. Oczywiście, nie wyglądał jakkolwiek biednie, jak to określał, jest go raczej więcej niż szczupłego, ale i tak to miłe.
- Oh. To miłe. - Skomentował łagodnie, odwzajemniając jej spojrzenie. - Chociaż jak mam podły nastrój, dla własnego dobra lepiej jakbyś trzymała się z dala. Między innymi przez... No. - Kiwnął za siebie lekko głową. - Takie sytuacje. No bo nie chciał przecież jej straszyć jak upiór z szafy, nie taki był cel. Znaczy, to był po prostu on uzewnętrzniający się, i nie był prawdziwy, ale jakos ostatecznie niewiele to zmieniało. Czego jednak Aspasia jeszcze nie wiedziała, to że bywa agresywny bardzo również wobec innych, gdy ma te swoje przeklęte ataki. Nie dla sportu zwykle oddalał się gdzieś, gdzie nikt zdrowy psychicznie by się nie zapuścił. Nie tylko siebie chronił. - Lepiej późno niż wcale. - Rzucił, wzruszając lekko ramieniem. On doskonale wiedział co się stało, że się rozeszli każde w swoją stronę. Zdawało się, że Aspasia winiła siebie tak samo, jak jego, ale on nie ukrywał, że to była w pełni jego inicjatywa. Po tym dniu, w którym przegiął i matka przywróciła go do pionu w mgnieniu oka, wtedy odciął się od dosłownie wszystkich. Świat stał się czarno-biały, życie zwolniło, a motywacja do wszystkiego jakoś gdzieś znikła. Całe jego życie wywróciło się do góry nogami i stał się ledwie cieniem siebie sprzed wielu lat, kiedy jeszcze wierzył w to, że życie jest piękne, a on niezniszczalny i robił wszystko, co chciał. Teraz? Teraz nigdy nie czuł się tak śmiertelny i kruchy. Uśmiechnął się do Aspasii nikle, ciesząc się z tego, że chociaż na chwilę złapali pewne porozumienie, wspólnie w dodatku. I na chwilę, na ten moment, który właśnie dzielili, poczuł się bezpiecznie. Dobrze. Nie dobrze w ogólnym, szerokim spektrum tego, jak się dziś czuł, ale dobrze z myślą, że może faktycznie będzie lepiej. A na potwierdzenie okruchu komfortu w jego sercu i jego włosy wróciły do naturalnej, blond czupryny poskręcanej w swobodne, urocze loczki. Zupełnie jakby i ich humor uległ poprawie. Nie patrzył ile czasu minęło, ale w końcu przyszedł czas by zebrali się do dormitorium. Zwlókł się z łóżka, czując jak zmęczenie, senność, potworne wykończenie docierają do niego, i tak bardzo potrzebował snu, że ostatecznie na drodze do dormitoriów jedynie o tym myślał. zt. x2 "The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger- Too late to pull itself together now."
22-12-2022, 01:22 AM
Z natury nie wdawał się w bójki, przynajmniej siłowe woląc wykorzystywać zaklęcia lub odpuścić przez wzgląd na własną inteligencję, która czuła się urażona za każdym razem, kiedy miał starcie z jakimiś szkolnymi debilami. A tych niestety w szkolnych murach nie brakowało, co jedynie potęgowało irytację. Jednym z przykładów osiłka o poziomie inteligencji równym wklęsłej płytce chodnikowej był jegomość, z którym Moon miał niemiłą (zwłaszcza dla tego drugiego) przyjemność się tego dnia zetrzeć, nawet dość boleśnie. Wszystko zaczęło się niewinnie. Spokojny dzień bez szlabanu, bez intensywnego użerania się z innymi uczniami. Co prawda nadal Leighton go unikał, chociaż Moon miał wrażenie, że chłopak nie robił już tego tak intensywnie, jak jeszcze jakiś czas temu. Zaczynało mu go brakować? Może w końcu dotarło do niego, że prosząc o wolność wcale nie miał jej na myśli? Taki scenariusz zakładał Aaron i był pewien, że się nie mylił. Schody w spokoju i normalności dnia zaczęły się dopiero późno w nocy, kiedy to starszy chłopak postanowił udać się na zakazany spacer po szkolnych korytarzach. Wiedział, że i tak nie zostanie zatrzymany, jeszcze nie, dlatego nadużywał pewnych przywilejów danych mu nieświadomie przez Philipa. Szwendając się cicho po zamku, unikając pułapek zastawionych przez woźnego, natrafił na scenę, która ani trochę mu się nie spodobała. Szybka reakcja Moona, sprzeciw Ślizgońskiego prefekta, który uparcie powtarzał, że poradzi sobie sam, agresja dryblasa z roku Aarona i koniec końców ten wdał się w bójkę, w której siłą rzeczy musiał posłużyć się pięściami. Chociaż był zwinny, chociaż był wysportowany, nie miał do końca szans ze spasionym cielskiem, które ważyło więcej, niż Aaron i Philip razem wzięci. Kilka ładnie wyprowadzonych ciosów, parę kopniaków, podczas których nikt się nie ograniczał i obaj wyglądali jakby właśnie przejechał ich walec. Jak właściwie cała walka się skończyła, Moon nie wiedział, bo w przypływie desperacji, jak i zapewne paniki, że przeciwnik nie podda się tak łatwo, ślizgoński spasiony osiłek postanowił uciec się do karygodnych w pojedynkach sztuczek i przywalił Aaronowi na tyle mocno, że ten uderzając głową w ścianę odpłynął zanim ostatecznie mógł zmasakrować kolesia, który śmiał naskoczyć na Leightona. Obudził się za pierwszym razem w skrzydle szpitalnym, gdzie chwilę później zostały podane mu jakieś ohydne lekarstwa, po których ponownie poszedł w kimę. Mało pochlebne, ale powodzenia z dealowaniem z pielęgniarzem, który miał manię faszerowania ludzi wszystkim, co tylko usypiało. Liczył chociaż na to, że druga strona bójki cierpiała znacznie bardziej.
22-12-2022, 01:45 AM
Wszystko wydarzyło się dosyć szybko i choć Philip już na samym początku starcia ze starszym uczniem podejrzewał, że nie wszystko pójdzie po jego myśli, z pewnością nie podejrzewał takiego obrotu wydarzeń. W szczególności nie spodziewał się Aarona, który miałby zdecydować się nie tylko wtrącić w konflikt, ale i zabawić się w rycerza na białym koniu, mimo jego protestów... I oczywiście Leighton musiał mieć rację. Był to beznadziejny pomysł. Prawie tak beznadziejny, jak jego własne prowokacje słowne, ale ich nie miał być świadkiem nikt inny! To co, że sam miał oberwać? To co, że zdążył już przyjąć pierwszy cios? Może nawet dwa? Zdecydowanie bardziej bezbronnie czuł się patrząc na przepychających się między sobą chłopaków. Miał przecież pełną świadomość, że samodzielnie ich nie rozdzieli.
W efekcie tego wszystkiego, nigdy nie cieszył się tak słysząc kroki nauczyciela - kiedy Aaron opadł na ziemię, a druga strona konfliktu uciekała od konsekwencji korytarzem w przeciwnym kierunku. Zupełnie, jakby nikt nigdy nie mógł już dowiedzieć się, co miało tu miejsce. Philip ledwie w kilku słowach wygadał się ze wszystkiego. Pominął przy tym własne prowokacje, ale czy to było ważne? W dodatku miał świadomość o własnej bezkarności... Aaron z kolei mógł mieć problemy niepierwszy raz, z kolei uciekinier mógłby równie dobrze zostać wywalony, bądź zgnić na szlabanach - nie miałby żadnych wyrzutów sumienia. Oczywiście po wszystkim trafił do własnego dormitorium, by z założenia iść spać i zapomnieć o całej sytuacji... Jednak Aaron był osobą, o której nie mógł tak po prostu zapomnieć, nawet kiedy ten nie wtrącał się namolnie we wszystko, co robił młodszy ze Ślizgonów. Jak mógłby zignorować wszystko, co miało miejsce teraz? Z drugiej strony, jeśli jednak wyruszyłby w podróż do Skrzydła Szpitalnego, co mógłby mu powiedzieć? Ale naprawdę chciał dowiedzieć się, czy odzyskał przytomność oraz jak bardzo źle się czuł... Przetaczanie się z boku na bok trwało niemal do drugiej nad ranem, kiedy wreszcie postanowił, że to idealny moment na patrol... Patrol na trasie między Pokojem Wspólnym Ślizgonów, a Skrzydłem Szpitalnym, do którego miał zajrzeć przypadkiem. Wymówka dla samego siebie była niesamowicie idiotyczna i był na to szczególnie zły, ale postanowił jej ulec. Po pokonaniu rzeczonej trasy - tym razem nie napotykając żadnych osiłków - wślizgnął się do Skrzydła Szpitalnego ostrożnie, upewniwszy się, że nie ma tam pielęgniarza i sprawnie zlokalizował odpowiedniego poszkodowanego. I tyle. Właśnie na tym kończył się jego plan. Zatrzymał się tuż przy jego łóżku i przyglądał się mu chwilę. Zaraz opuścił wzrok na jego klatkę piersiową, kiedy naszła go natrętna myśl o tym, że Aaron mógł równie dobrze nie oddychać... Oddychał. W końcu przysiadł na brzegu łóżka z cichym westchnieniem i na moment wbił wzrok w posadzkę, zastanawiając się, co właściwie robił - tutaj, ze swoim życiem, z ich relacją. To wszystko było tak beznadziejnie trudne.
22-12-2022, 02:03 AM
Nie był typem człowieka, który lubił przegrywać. Nawykł do tego, że wychodziło mu niemal wszystko, zwłaszcza jeśli wcześniej z góry to założył. Owszem, porażki się zdarzały, często umacniały człowieka, ale na samego Moona działały trochę jak silny czynnik wywołujący irytację, której nie potrafił kontrolować.
Podobnie działały idiotyczne zachowania ludzi, którzy sądzili, że ból wywołany własną, żałosną egzystencją, mogą wyładować na kimś znacznie słabszym i mniejszym. Na dodatek jeszcze na kimś, kto miał dla Ślizgona szczególne znaczenie, jeśli wziąć pod uwagę dziwne klasyfikowanie ludzi przez siódmoklasistę. W całej tej sytuacji Aaron zakładał oczywiście, że to Philip sprowokował starcie, ale nie było to dostatecznym usprawiedliwieniem reakcji silniejszego osobnika, który nie zrozumiał większości z tego, co powiedział do niego prefekt. O to mógł się założyć. W oczach Moona osiłek był żałosny, nie potrafiąc mierzyć się z kimś własnych rozmiarów. A tego nie tolerował. Nie tolerował również przegrywania z tak żałosnymi podmiotami, którym należała się nauczka. Był pewien, że kiedy tylko opuści mury szpitala, a pielęgniarz da mu święty spokój (ciekawe czy mógłby pozwać go o napastowanie, bo jego chora chęć niesienia pomocy z pewnością nie była normalna), odszuka jegomościa i załatwi wszystko tak, jak powinien już na samym początku. Po coś uczył się zaklęć, a zemsta i mściwość były cechami, które mimo wszystko gnieździły się w jego ciele. Nie sięgał po nie aż tak często, ale w momencie, w którym ktoś poważnie zalazł mu za skórę, potrafił byc potworem. Póki co, nieświadomy do końca obrażeń jakich doznał, a które całe szczęście nie były a tak poważne, jak można było zakładać, drzemał, poruszając się w krainie, w której właśnie zakłócał spokój penemu upierdliwemu krasnalowi. Wspomnienia przeplatały się w wykreowanymi obrazami sprawiając, że całość okazała się całkiem przyjemna. Wydał z siebie cichy pomruk, kiedy materac załamał się pod dodatkowym ciężarem. Chwilę później, wytrącony ze snu, uchylił powieki tylko po to, by dostrzec postać Philipa siedzącą na łóżku. -Ale musiał mi zajebać, skoro mam takie omamy… - wyrzucił z siebie dumny, że w ogóle był w stanie powiedzieć cokolwiek przez zaschnięte gardło.
22-12-2022, 02:13 AM
Philip skłamałby, gdyby utrzymywał, że nie miał nadziei, by Aaron się obudzi. Nie chciał z nim gadać, tak samo jak i nie chciał, by tak zależało mu na starszym koledze. Chciał za to upewnić się, że wszystko w porządku i że od jutra wróci do bycia irytującym sobą, z mocno za wysokim mniemaniu o sobie, tą durną pewnością siebie, odpowiedziami na wszystko, co powie i to za nim powie...
Po prostu czuł pewną ulgę, gdy się odezwał, jednak zainteresowanie okazał jedynie krótkim zerknięciem w jego stronę. Bo co się mówi w takich sytuacjach? Pyta się o samopoczucie? Nie spodziewał się wiele w tym temacie. Sam dobrze wiedział, jak było. Albo miał może powiedzieć, że cieszy się, że ten jest przytomny? Podziękować mu za obronę i pomoc? A może powinno skłonić go to wszystko wreszcie do poważnej, szczerej rozmowy, która miałaby rozwiązać ich obustronne problemy? Nie, to by było za proste. Siedział więc moment w milczeniu, faktycznie biorąc pod uwagę każdą z opcji, aż wreszcie wydusił z siebie to, co uznał za najbardziej odpowiednie. - To była dosłownie najgorsza sytuacja, żeby się wpierdolić, ale nie, kurwa, ani razu nie posłuchasz... Skrzywił się lekko, kiedy sam usłyszał własne słowa. Nie, nie brzmiało to tak, jak w jego głowie. To może by tak inaczej? - Znaczy, po co-... Po chuj ci to? - dopytał szeptem, by mimo wszystko nie zwracać uwagi na swoją obecność tutaj, jednak nie ukrywał irytacji i stałego roztrzęsienia tym, co miało miejsce nie tak dawno.
22-12-2022, 02:26 AM
Nie ulegało wątpliwości, że mimo wszystko umysł Aarona nadal był trochę otumaniony podanymi lekami, jak również uderzeniem, które jego głowa z pewnością będzie pamiętała przez kolejny tydzień, co jedynie miało wzmóc irytację całym zdarzeniem.
Gdyby był w pełni świadomy i nie wybudzony nagle ze snu, zapewne rzuciłby jakimś innym, bardziej twórczym tekstem, których jego umysł był pełen, niemniej aktualnie był najgorszą i chyba najbardziej żenującą wersją siebie, czego na domiar złego nie mógł jeszcze kontrolować. Niech szlag trafi pielęgniarza i te jego dragi, które z pewnością kupował od szkolnego dilera. Zamrugał kilka razy, by zaraz lekko się skrzywić, kiedy gdzieś tam zabolało. Litości, jak długo jeszcze miał być tak przyjebany? Zlustrował profil chłopaka. Nie patrzył na niego, udając, że wcale go nie obchodził, a jednak siedział tutaj, w środku nocy, narażając się na gniew opiekuna pomieszczenia, który w którymś momencie pojawi się niczym jakiś psychopata, byleby tylko sprawdzić, czy wszystko było w porządku i czy ci bardziej poszkodowani nie potrzebowali dodatkowej opieki. Siedział i nie wyszedł, co jasno pokazywało, że Moon nie był mu tak obojętny i że gdzieś tam martwił się o niego. -Urocze - rzucił, komentując na głos własne myśli. Wiedział, że Leighton nie lubił tego słowa, wiele razy dał temu wyraz. -Czy ty się o mnie martwisz, Leighton? - zainteresował się, lekko uśmiechając. Nie robił tego często, ten grymas był przeznaczony jedynie dla wybranych. - Plus normalnie ludzie po prostu dziękują. Chyba, że chcesz mi powiedzieć, że miałeś wszystko pod kontrolą - dodał, cicho prychając. Przecież prefekt zostałby tam zmasakrowany. -Po co było mi co?
22-12-2022, 02:34 AM
Nie mógł też wierzyć, że Aaron nie odpowie zaraz czymś, co jeszcze bardziej go zdenerwuje. Zawsze coś, co robił musiało być urocze... Było w tym dla Philipa coś lekceważącego i protekcjonalnego, co jeszcze bardziej potęgowało jego niezadowolenie z tego, co miało dziś miejsce.
- Spierdalaj... - mruknął jeszcze ciszej, niż dotychczas, w automatycznej odpowiedzi na ten krótki komentarz. Nie potrafił jednak tak szybko odpowiedzieć na to, co Aaron mówił dalej. Czuł się przy tym wyśmiewany. Już dawno wmówił sobie, że Moon uważa to za śmieszne, że Philip się w nim zadurzył. Właśnie dlatego chciał zerwać kontakty ze starszym chłopakiem, licząc, że od zakończenia tego roku szkolnego nie spotka go nigdy więcej. Miało zostać jeszcze parę miesięcy, po których może brak Aarona wszędzie tam, gdzie Philip spojrzy, miał ułatwić mu pozbawienie się durnego zauroczenia, nad którym nie panował. - Dzięki, że się wpierdoliłeś tam, gdzie nikt cię nie chciał - odparł tonem ostrzejszym, niż planował. - Po co, nie wiem, wtrącasz się? Rzucasz się na typa, który nie ma nic do ciebie? Ja pierdolę, miałem-... Miałem wszystko bardziej pod kontrolą, niż teraz, i co? Przynajmniej możesz być z siebie dumny, nie? Znów nie tak miało być. Miał wcale nie wyrzucać z siebie aż tyle.
22-12-2022, 02:43 AM
Pomimo lekarstw, Aaron nadal był sobą. Natury człowieka nie dało się tak łatwo zmienić, zresztą on sam zmian nigdy nie pragnął. Był jaki był i to właśnie ta osobowość miała mu pomóc w osiągnięciu tego, co sobie postanowił. Jego rodzina ostatecznie miała się przekonać, jak bardzo gardził jej głową pragnąć, by została odcięta.
Nic dziwnego, że nawet w przypadku odpowiedzi wszystko musiało być po staremu. Gdzieś tam cichy głosik w głowie powtarzał mu, że ciągłe prowokowanie Leightona przyniesie ostatecznie odpowiednie efekty, dlatego słuchał go, drażniąc się z nim nawet teraz, kiedy leżał w skrzydle szpitalnym, w którym na dobrą sprawę nie chciał być. -Miły jak zawsze. Powinieneś mieć więcej wyrozumiałości dla poszkodowanego. Nie wiem, w takich sytuacjach ludzie chyba współczują, co? - skomentował, jawnie jak najbardziej się nabijając. Nie lubił, kiedy ludzie się nad nim użalać i Philip nieświadomy, złapał u niego kolejnego plusa. -Wyglądało to trochę inaczej, Leighton. Obaj wiemy, że miałeś z nim takie szanse, jak mrówka w starciu z butem. Jesteś masochistą? Bo jeśli tak, to wiele wyjaśnia - odpowiedział, nie spuszczając z niego spojrzenia. W przeciwieństwie do chłopaka nie miał oporów przed wgapianiem się w niego. -Nie lubię idiotów atakujących słabszych, tak po prostu - dodał, gwoli wyjaśnienia. Proszę, nawet on potrafił to robić. - Co chciałeś osiągnąć, hm? A może liczyłeś, że się zjawię niczym rycerz, o damo? |
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
|