10-01-2021, 02:42 AM
Aurora Flosadóttir
Data urodzenia
25.03
Dom i klasa w Hogwarcie
Hufflepuff VII
Status krwi
75%
Status majątkowy
zamożny
Miejsce zamieszkania
okolice Bath, UK
Orientacja
bi
Wizerunek
Seychelle Gabriel
Freeform
Choć przyznaje, że wygląd to nie wszystko, to jednak lubi się podobać i lubi otrzymywać komplementy, dlatego niezależnie od stylu - zawsze stara się wyglądać dobrze. Jedyną uwagę do swojego wyglądu kieruje do dłoni - odrobinę za dużych w stosunku do budowy całego ciała. Co ciekawe, to jeden z dwóch szczegółów wyglądu odziedziczonych stricte po ojcu, zaraz obok wzrostu.
Aurora ma osobowość tak barwną, jak jej historia - pełna emocji, adrenaliny, muzyki i wolności. Jest przede wszystkim osobą przebojową - charyzmatyczna, temperamentna i uśmiechnięta, może rozmawiać na każdy temat. Potrafi zjednać sobie ludzi i nimi przewodzić. Jest prowodyrem wielu szalonych pomysłów, które niekoniecznie są zgodne z regulaminem. Nie mniej zawsze bierze odpowiedzialność za swoje(!) decyzje i czyny i nie ucieka przed ewentualną konfrontacją z obliczem prawa. Czasem podchodzi do tego z przesadnym heroizmem, jakby co najmniej ratowała jakiś gatunek przed wyginięciem. Lubi opowiadać i lubi być słuchana. Ma w zanadrzu całą masę przeróżnych historii z niezliczonej ilości wypraw, na które była regularnie zabierana przez rodziców. W dużej mierze ciężko powiedzieć które są prawdziwe, ponieważ ma tendencję do obfitego koloryzowania, żeby emocje aż buchały z każdym wypowiedzianym słowem. Niektóre opowieści są w stu procentach oparte na faktach, inne przekręca nieznacznie, a jakaś część w ogóle nie miała miejsca i jest wymysłem wyobraźni. Powodzenia w odgadywaniu.
Choć tak jak i rodzice jest pacyfistką, to potrafi wybuchnąć. Wtedy daje się we znaki jej latynoski temperament i gorąca krew. Nie toleruje przedmiotowego traktowania kogokolwiek, ale przede wszystkim płci piękniejszej. Uważa, że kobieta jest w stanie zrobić to wszystko co mężczyzna - łącznie z osikaniem muru na stojąco - więc nie cierpi traktowania jej jak bezbronną i kruchą dziewczynkę. Potrafi kłócić się o swoją rację (często nawet kiedy ewidentnie racji nie ma) bardzo długo i zawzięcie. Choć sama koloryzuje fakty, to źle znosi kłamstwo. Kiedy naprawdę pragnie czyjejś uwagi nie jest w stanie tego ukryć i potrafi być bardzo zazdrosna. Może ma trochę przesadnie wygórowane zdanie o sobie i czuję się trochę lepsza od innych pod pewnymi względami, ale otwarcie nikogo nie krytykuje. Jest lojalna wobec rodziny i przyjaciół i otwarta na ludzi. Ponadto jest osobą bardzo “cielesną” - przytula ludzi, zwierzęta i drzewa (tak, uwielbia przytulać drzewa i łączyć się z ich energią); całuje dwa policzki na powitanie i pożegnanie; w trakcie rozmowy często lekko dotyka rozmówcę, zupełnie nieświadoma, że komuś może to przeszkadzać. Ma w sobie ogromne pokłady miłości do podarowania, więc często i szybko się zakochuje - w miejscach, w wydarzeniach, w zwierzętach, w osobach. Jest bardzo ambitna, ale w dziedzinach bezpośrednio związanych z jej zainteresowaniami: Zielarstwo, ONMS i Historia Magii. Pozostałe przedmioty… cóż, bywa, że w ogóle zapomina o istnieniu niektórych z nich. Chciałaby zdobyć tę samą możliwość nauki za granicą, co otrzymał jej tata, ale chyba będzie musiała spróbować osiągnąć to dopiero po ukończeniu Hogwartu.
Dla Lourdes i Einara karnawał roku 2003 miał wyglądać zupełnie inaczej, niż każdy inny do tej pory. Po raz pierwszy - odkąd się poznali - mieli spędzić ten magiczny festiwal osobno. Młody Flosason otrzymał fascynującą informację, jakoby za islandzką zorzą polarną stały stworzenia magiczne, być może nawet legendarne smoki nie widziane od wieków i uważane za wymarłe. W dodatku miał możliwość przewodzić wyprawie. Młode małżeństwo ogarnęła ekscytacja, ponieważ była to pierwsza możliwość wyjazdu poza Amerykę Południową w celach badawczych i na tak znaczącej pozycji. Choć Lourdes przez cały czas trwania ciąży dzielnie brała udział w wyprawach, nieustraszenie (i chyba trochę nazbyt lekkomyślnie) stawiała czoła niebezpieczeństwom i trudom podróży, to w ostatnim miesiącu zaczęło jej doskwierać zmęczenie. Dlatego wspólnie podjęli decyzję o wyjeździe Einara. Miał wrócić przed terminem narodzin córki, żeby móc uczestniczyć w tym cudzie natury osobiście.
Aurora przyszła na świat przy akompaniamencie energicznej samby królującej na ulicach Rio. Wyglądało to tak, jakby pchała się na świat w pośpiechu, żeby zdążyć na karnawał - tydzień przed terminem i cały poród trwał zaledwie dziesięć godzin. Tak naprawdę świętowała karnawał jeszcze zanim oficjalnie otrzymała imię. Zaledwie kilka godzin po narodzinach rozemocjonowana mama wyszła na balkon z dzieckiem w ramionach, żeby i ona mogła poczuć tę niesamowitą atmosferę najpiękniejszego karnawału na świecie.
W tym czasie na Islandii obserwowano nocne niebo w oczekiwaniu na zjawisko zorzy polarnej. Niewielka grupa badawcza złożona z kilku obiecujących smokologów i specjalistów od zjawisk pogody miała pełne ręce roboty. Nie przeszkodziło to Einarowi na chwilę oderwać się od pracy i po prostu spojrzeć na rozgwieżdżone sklepienie. W tamtej chwili ponad nimi rozpoczął się przepiękny seans kolorów. Aurora borealis. Z jakiegoś powodu wiedział, że właśnie został ojcem. I poznał imię córki wybrane przez naturę.
Młode małżeństwo dwójki czarodziejów z tak różnych zakątków świata nie raz zostało okrzyknięte szalonymi. I przez członków rodziny i przez wiele nieznanych im osób. Skąd tak surowy osąd? Otóż bardzo szybko po narodzinach Aurory, podjęli się udziału w badaniach prowadzonych na południu kontynentu. Z początku noszono dziewczynkę w chuście i tylko na “bezpieczniejsze” wyprawy i projekty realizowane w rezerwatach, ale z biegiem czasu towarzyszyła im coraz częściej. Rodzice tak bardzo pasjonujący się naturą chcieli dać córce możliwość obcowania z jej cudami i wszechobecną magią. W ten sposób Aurora wychowała się praktycznie w podróży, zwiedzając przeróżne zakątki świata i mając możliwość spotkać niezwykłe stworzenia zanim nawet rozpoczęła naukę w szkole.
Choć ani Einar, ani Lourdes nigdy nie wątpili w magiczne zdolności córki, to czekano na ich demonstrację z niecierpliwością. Miało to miejsce podczas świąt spędzanych na Islandii. Jak do tej pory, pięcioletnia Aurora nie miała okazji obejrzeć zorzy polarnej. Była to pierwsza okazja w jej życiu i bardzo się tym ekscytowała. Rodzice wytłumaczyli jej, że właśnie to zjawisko było inspiracją do jej imienia, więc dziewczynka z niecierpliwością wypatrywała tańca kolorów na nocnym niebie. Niestety czas opuszczenia Islandii zbliżał się nieubłaganie, a po świetlistym spektaklu ani widu. Ostatniego wieczoru, chcąc poprawić dziecku humor, cała rodzina wybrała się na wieczorny spacer z lepieniem bałwana, może akurat dopisze im szczęście i będą mogli doświadczyć magii natury?
Niestety nawet rodzinne budowanie śnieżnej figury nie pomogło. Przygnębiona Aurora tylko patrzyła w niebo z coraz bardziej zaciętą miną. W końcu rozzłoszczona tupnęła nóżką i nadęła policzki w geście dziecięcego niezadowolenia. Wzięła w obydwie ręce największą garść puchu, jaką zdołała i oznajmiła rodzicom i wujkom i kuzynostwu, że ”Skoro Aurora nie chce przyjść sama, to ją zawołam!”. Po czym dmuchnęła w trzymany w dłoniach śnieg, a powstała chmura uniosła się wokół niej i z wolna zaczęła wirować i tańczyć, jakby imitując zorzę polarną. Dziewczynka uniosła rączki z rozwartymi paluszkami w kierunku nieba, a błyszczące w świetle różdżek płatki uniosły się wysoko, jeszcze wyżej, aż… na niebie zaczął się prawdziwie przepiękny spektakl. Dumni rodzice nie mogli wyobrazić sobie wspanialszej formy objawienia się magicznej mocy ich córki.
Był to w pewnym sensie przełomowy moment, bo od tej pory Aurora zaczęła brać nieco czynniejszy udział w pracach i badaniach w rezerwatach i sanktuariach. Z czasem coraz poważniej zaczęła podchodzić do wypraw terenowych, więc zaczęto zabierać ją na ekspedycje, które w normalnych warunkach nie przewidywała nieletnich. Na szczęście rodzice nie musieli nikogo pytać o pozwolenie, bo w większości to oni byli organizatorami wypraw.
Choć w podróży spędzali długie miesiące, to zawsze ich dom pozostawał w Brazylii i tam spędzali czas pomiędzy ekspedycjami i odwiedzaniem rodzinnych stron Einara. Lourdes często miała okazję robić gościnne wykłady ze swoich odkryć na zajęciach w swojej dawnej szkole. Kilkakrotnie została zaproszona wraz z małżonkiem. Aurora zawsze im towarzyszyła (była ważną częścią wypraw!) i za każdym razem fascynowała się wspaniałym budynkiem szkolnym, ukrytym pośród niebezpiecznej puszczy amazońskiej. Choć nie mogła odkrywać wspaniałości terenu placówki, a jedynie pokazano jej kilka zakątków, to nie mogła doczekać się nauki w tak fascynującym miejscu.
Założeniem, i to dość oczywistym, była przynależność Aurory do grona studentów Castelobruxo. Nieoczekiwana oferta pracy wystosowana przez Brytyjskie Ministerstwo Magii do małżeństwa Flosason zaważyła jednak na tej decyzji. Nowy projekt zakładał międzynarodowy dwuletni program naukowy mający na celu szkolenie magizoologów ze specjalizacją w smokologii w każdym rezerwacie na świecie. Niesamowita okazja, którą chwycono za rogi błyskawicznie. Musieli przeprowadzić się do Wielkiej Brytanii, co nie było aż tak skomplikowane - brat Einara już tam mieszkał. Aurora miała skończyć jedenaście lat dopiero za pół roku, więc w sam raz żeby rozpocząć naukę w Hogwarcie. Choć z początku dziewczynka nie była zbytnio zadowolona, to ostatecznie podeszła do tej zmiany jako do kolejnej przygody - tym razem miała to być jej przygoda, bez rodziców. Pomógł fakt, że do brytyjskiej szkoły magii uczęszczać miało również jej kuzynostwo.
Początki funkcjonowania w tak dużej społeczności młodych czarodziejów okazało się nieco skomplikowane dla dziecka, które wychowało się z niewielką ilością kontaktu z rówieśnikami. W szkole była po prostu kolejną osobą. Nie to, co na wyprawach, gdzie każdy zwracał na nią uwagę i się nią opiekował. W dodatku kultura Wielkiej Brytanii znacząco różni się od brazylijskiej. Ludzie nie byli tak wylewni i bliscy sobie, nie byli tak wyluzowani i uśmiechnięci. Na szczęście Aurorze nie trzeba było dużo czasu, żeby przestać się przejmować innymi i po prostu być sobą. Zaczęła zabawiać koleżanki i kolegów historiami z wypraw, śmiesznymi anegdotkami i ciekawostkami - z czasem wzbogacanych o coraz to barwniejsze szczegóły. Śpiewała pod nosem i tańczyła w pokoju wspólnym, nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami innych lokatorów. Znalazła swój sposób na bycie w centrum uwagi i bardzo szybko stworzyła bogatą siatkę znajomych. Nie zniechęcała się, kiedy rozmówca był niekoniecznie wylewny, a zrezygnowała tylko w momencie, kiedy wyraźnie widziała, że nie wzbudza zainteresowania.
Wakacje zawsze były kolejną możliwością rozwoju i pogłębienia wiedzy o otaczającym świecie, rodzice Aurory jednogłośnie podjęli decyzję o zabieraniu córki na wyprawy. Każdy kolejny rok okazał się być niebywale intensywny i pełen wrażeń. Aurora miała okazję obserwować fascynujący taniec lunaballi w jednym ze stanów Ameryki Północnej; spędziła kilka tygodni w rezerwacie uskrzydlonych abraksanów, gdzie na własne oczy widziała narodziny i pierwsze dni życia źrebaka; udało jej się zobaczyć feniksy żyjące w naturalnym środowisku w Indyjskich Himalajach; karmiła nieśmiałki w sanktuarium w Norwegii; uczyła się o ognistych krabach w rezerwacie na Fidżi; opiekowała się salamandrami (stąd oparzenie na udzie - chciała wziąć jedną z nich na ręce przez rękawice ze smoczej skóry, ale zwierzątko wyrwało się i upadło na nogę dziewczyny, zostawiając wypaloną dziurę w spodniach i paskudne oparzenie na skórze) i wyzywała z wozakami. Na żywo smoki widziała tylko z daleka, ponieważ w rezerwacie w Rumunii nie pozwolono jej się zbliżyć do trzymanych tam okazów, wciąż była na to za młoda i zbyt niedoświadczona.
Choć każdy dzień miała bardzo wypełniony aktywnościami, to wciąż znajdowała czas na naukę - choć ta nauka nie miała nic wspólnego ze szkolnymi przedmiotami. Zawsze fascynowało ją to, że jej mama - jak i wielu magów pochodzących z Ameryki Południowej i Afryki - potrafi rzucać zaklęcia bez różdżki, zupełnie jak plemienni szamani. Bardzo przydatna umiejętność w terenie i w razie rozbrojenia. Nie musiała namawiać rodzicielki na przekazanie jej tej wiedzy - Lourdes zachwyciła się pomysłem córki. Wcale nie była to łatwa sztuka, temperamentna Aurora z początku nie mogła zrozumieć mechanizmu kanalizowania magii, szybko traciła skupienie i nie mogła przyzwyczaić się do braku różdżki w dłoni. Pierwsze rezultaty przyszły dopiero po kilku tygodniach codziennych ćwiczeń rzucenia bezróżdżkowego Lumos. Zdenerwowana na rodziców za przymus pozostania w obozie, kiedy oni wybierali się na poszukiwanie Yeti, w złości machnęła ręka, krzycząc “Depulso!”, na co stół pełen książek i dokumentów odsunął się pod samą ścianę pokoju. Choć był to przypadek, to od tej pory w końcu zaczęła zauważać progres. Nadal nie zawsze udało jej się otworzyć kłódkę przeznaczoną do ćwiczeń, czasem zamek zacinał się w połowie mechanizmu; światło mające rozgonić ciemność pokoju na początku było tylko bladą mgiełką unoszącą się na wysokości twarzy; przywoływane przedmioty spadały na ziemię w połowie drogi. Zaciętość w dopięciu do celu jednak się opłaciła, choć pełne opanowanie umiejętności zajęło jej ponad rok.
Do Hogwartu zawsze wraca z głową pełną nowych historii, którymi jak najszybciej chce uraczyć przynajmniej swoje kuzynostwo. Niezmiennie przemierzała korytarze tanecznym krokiem, podśpiewując coś pod nosem, z chęcią opowiadała swoje historie i wciąż ćwiczy magię bezróżdżkową. Pamięta doskonale, kiedy pięć zaklęć pod rząd udało się bezbłędnie. Wtedy różdżka zajęta była podtrzymywaniem jej włosów i jedną rękę zajętą miała naręczem ubrań, które miała spakować. Najpierw otworzyła zamek kufra, następnie wyczyściła jego zawartość, poskładała ubrania, ułożyła wewnątrz kufra i zamknęła wieko. Dopiero po chwili zorientowała się, że właśnie prawidłowo wykonała kilka zaklęć pod rząd. Od tej pory wiara w swoje umiejętności pozwoliła na ćwiczenie z coraz trudniejszymi zaklęciami i ostatecznie stała się w tym bardzo dobra.
Wciąż stara się dostać do programu wymiany między Hogwartem i Castelobruxo. Nadal gdzieś wewnątrz czuje odrobinę żalu, że nie miała możliwości studiowania w Brazylii, więc chce zdobyć możliwość wyjazdu, jaką otrzymał jej tata.
➤ Uprawia jogę odkąd zaczęła podchodzić do ćwiczeń świadomie. Co rano można ją znaleźć na błoniach - lub ostatecznie w zamkniętym ogrodzie - witającą nowy dzień. I to jeszcze przed śniadaniem.
➤ Mówi biegle w trzech językach: brazylijski, islandzki i angielski. Zna podstawowe zwroty w wielu innych, wszystko nauczone w trakcie podroży.
➤ Chce zostać tłumaczem i objąć swoją profesją jak najwięcej języków magicznych istot: trytoński, język ghuli, trolli, olbrzymów etc. Wierzy, że dzięki płynniejszej komunikacji międzygatunkowej dużo łatwiej będzie osiągnąć porozumienie i ustalić wspólne cele. Do takich wniosków doszła oczywiście na jednym z wyjazdów z rodzicami, gdzie kilku odkrywców narzekało na brak zrozumienia trytonów i wysokie stawki ogłaszających się tłumaczy.
➤ Poza tłumaczeniem chce też pójść w ślady rodziców i zająć się badaniem smoków oraz innych niezwykłych stworzeń.
➤ Fascynują ją hieroglify i dawne formy kanalizacji i użycia magii.
➤ Nauczyła się magii bezróżdżkowej i jest w tym bardzo dobra.
➤ Zapytana o znaczenie swojego tatuażu opowiada różne historie, w zależności co jej się akurat ubzdura.
➤ Blizna na udzie została po oparzeniu przez ognistą salamandrę, ale być może Aurora powiedziała ci, że to od smoczego ognia, przed którym udało jej się umknąć o włos, a jedynym śladem tego zdarzenia jest właśnie to znamię. W końcu niewiele mija się z prawdą - gad, to gad, prawda?
➤ Uwielbia świeże owoce i jeśli miałaby wybierać między deserami pełnymi cukru, a orzeźwiającymi melonem, arbuzem, czy też innym pomelo - zawsze wybierze soczyste owoce.
➤ Jest poniekąd wegetarianką - mięsa nie je, ale rybom i owocom morza nie jest w stanie odmówić.
➤ Uwielbia tańczyć, w końcu urodziła się w kraju samby i karnawału. Stara się nie opuszczać tej fantastycznej imprezy, gdziekolwiek by nie była - karnawałem się żyje, a nie tylko się go przeżywa.
➤ Rzadko, ale zdarza jej się lunatykować. Kiedyś obudziła się w sowiarni, innym razem na grządkach gajowego, to znowu gdzieś na skraju Zakazanego Lasu. I za każdym razem - poza spodenkami i koszulką, w których sypia - miała na sobie czapkę, szalik i rękawiczki, ale nie miała butów.