Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Trawiasty brzeg jeziora Jak sama nazwa wskazuje, brzeg jeziora nie był tu plażą czy nawet poszyciem kamieni, a miękką, zieloną trawą, ledwie pół metra przed wodą niknąc w mokrej ziemi. Łatwo tu trafić, jako że to najbliższa strona jeziora gdy idzie się z zamku Idealne miejsce na piknik, choć warto zabrać cokolwiek przeciw insektom. W końcu magiczne czy nie, to nadal jezioro, roi się tu często od komarów i muszek!
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
18 września; 18:00
Nie mógł powiedzieć, że jego zycie odmieniło się magicznie i całkowicie od pamiętnego wieczoru, gdzie razem z Aspasią przeżyli rollercoaster wielu, wielu emocji, ale było to na pewno oczyszczające i w pewien sposób zbliżające do poziomu jakiegokolwiek spokoju względem tej relacji. Przynajmniej mniej więcej wiedział na czym stoją, i nawet nie było to czymś negatywnym. I najpewniej dlatego gdy na samotnym spacerze, a tych ostatnio zażywał znacznie więcej niż kiedyś, spostrzegł znajomą sylwetkę samotnie siedzącą na brzegu jeziora, po chwili wahania skierował się ku niej.
Pierwszą myślą było, że może coś jest nie tak i dlatego siedzi sama? Może w złym momencie się pojawia i powinien dać jej spokój? A jednak wyglądała bardzo spokojnie. Jakby po prostu odpoczywała i choć normalnie i tak minąłby ją cicho, może nawet przyspieszył żeby przypadkiem do niego nie mówiła, teraz sam z siebie, z własnej nieprzymuszonej woli podszedł, posyłając jej trochę niepewne, pytające może spojrzenie. Bo może chciała byćć zwyczajnie sama? On z reguły chciał, chociaż już się nauczył, że w większości ludzie świadomie to ignorowali i albo zostawali i tak, albo absolutnie zagadywali go na śmierć póki nie zniknął w dormitorium - lub poza nim, jeśli mowa była o Nico, przed którym nie mógł uciec nigdzie, gdzie ten nie miałby wstępu. W zasadzie, był pewien, że gdyby kiedyś nawiał mu do łazienki, Ślizgon byłby gotów nawet tam wejść razem z nim, i to do samej kabiny. Dlatego raczej dla pewności chociażby akurat takiej wymówki nigdy nie stosował.
- Można? - Zapytał neutralnym, na jego standardy miłym, tonem, kiwając na miejsce obok dziewczyny. Dopiero na jej zgodę usiadł obok, podpierając łokcie na kolanach z lekko nawet widocznym ot zadowoleniem. - Podziwiasz dziką naturę? - Zagadnął, trochę chcąc zagadać, a znacznie bardziej nie wiedząc JAK zagadać.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Nawet jeśli emocje, które przeżywała i współdzieliła z Romillym, były ciężkie, to w pewien sposób chyba nawet… nieco oczyszczające. Na pewno zrozumiała go o wiele lepiej niż przez całe pięć lat, które względnie ze sobą żyli, a dopiero tak naprawdę teraz zaczynali się poznawać. Może nie odbiło się to jakimś cudownym sposobem na jej życiu, ale nadal, dobrze było wiedzieć, że narzeczony, do którego przez cały ten czas była wrogo nastawiona, jednak jej wrogiem nie jest. I czuła się przy tym trochę winna, że nie zadała sobie na tyle trudu, żeby już wcześniej spróbować z nim porozmawiać.
Chociaż, czy by się dało?
Kolejne dni minęły jej bez… aż tak wielkich rewelacji. Oczywiście, że w jej życiu nie mogło po prostu nic się nie dziać, ale nie było w tym porównania do emocji, jakie targały nią wtedy. Teraz czuła się bardziej… zmęczona. Głównie przez natrętne towarzystwo jednego malarza, który nagle, z jakiegoś powodu, obrał ją sobie za cel i nie dawał spokoju praktycznie… w ogóle. Może uznałaby jego komplementy za miłe, ale nadal… było w tym wszystkim jakieś źdźbło przesady. A nawet nie źdźbło, cały stóg, przy którym naprawdę czuła się nieswojo i miała ochotę uciec.
Dlatego tak nerwowo drgnęła, kiedy usłyszała pytanie. Odwróciła głowę, ale kiedy dostrzegła Romilly’ego, odetchnęła odrobinę z ulgą i skinęła głową, nawet odrobinę się przesuwając, jakby na brzegu jeziora miał zdecydowanie za mało miejsca.
Potem jej uśmiech stał się nieco krzywy, a ona pokręciła lekko głowa.
— Nie, ukrywam się przed natrętnymi fanami.
Zdanie wypowiedziała tak, jakby właśnie żartowała – tylko że była śmiertelnie poważna.
I przy okazji dawała mu znać, że nie uważa go ani za natrętnego, ani za fana, skoro zaprosiła go i mile przyjmowała jego towarzystwo.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Ulżyło mu, że pozwoliła się dołączyć, inaczej byłoby niezręcznie, jednak nie umknęło jego uwadze, że byłą ciut zestresowana. Może nie jakoś dziko, ale drgnienie na jego przyjście świadczyło chyba o głębokim zamyśleniu, tak? Chyba że nie wiedział o tym, że nauczył się chodzić jak kot, wtedy jednak jego nagłe wyjścia z cienia w formie zjawy mogą okazać się źródłem aktualnych zawałów. Cóż...
- Oh? Jesteś sławna czy to z innego powodu?
Nie chciał być zbyt wścibski, zwyczajnie się zainteresował, jednak jakoś przy tym nie pamiętał żeby przy niej się kręciło za dużo ludzi, tak na poziomie przesadnym. Może inaczej wyobrażał sobie fanów, ale spodziewał się raczej stałego wianuszka osób, o ile to nie była ogromna ironia. Bo jeśli nią była, to drugą myślą byli jacyś wredni prześladowcy, a wtedy Romilly uprzejmie przerobiłby ich na pasztet. Ot tyle z bycia wycofanym, mrocznym Ślizgoniątkiem.
- Nie wiem czy to dobra kryjówa, tho, trochę na widoku. Znaczy, widać cię niemal z samego zamku...
Bo może nie wiedziała? Chociaż wierzył w jej inteligencję, a to było pole i jezioro, jakby, widać, że ktoś tu siedzi. Może sporo zajęło zanim poznał, że to konkretnie ona, musiał podejść, ale i tak jakoś czuł, że nawet psychicznie mało to wspierające, być tak... Mało ukrytym, właściwie. Chyba że to taka zmyła. Co on tam przecież wiedział, on się nigdy nie ukrywał, chyba że w te dni, z reguły ludzie sami decydowali się nie podchodzić.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Uśmiechnęła się na krótką chwilę. Może nawet by się roześmiała, gdyby nie te wszystkie okoliczności…
— Nie, ale jeśli nic się nie zmieni, pewnie w końcu będę. A nie chciałabym być tak znana – mruknęła dość markotnie, podciągając kolana pod brodę i wbijając wzrok w dal.
Romilly nie miał zapewne pojęcia, o czym, a raczej o kim mówiła, ale to nie szkodziło. I tak musiała jakoś poradzić sobie z tym sama. Jak na razie, poza zamkiem czuła się dość bezpieczna. Miała mnóstwo miejsca, żeby uciec, jeśli nie gdzieś po błoniach, to chociażby do Zakazanego Lasu, czy… gdzieś tam z powrotem do zamku. W tym wszystkim nie pomyślała nawet, że może być stąd widoczna jak na dłoni.
Odwróciła głowę w stronę zamku, aby wybadać, jak bardzo widoczna by stamtąd była. Niestety, musiała przyznać Burke’owi rację – była i to dość bardzo. Samotna postać tuż przy brzegu jeziora… Faktycznie, bystrze sobie dobrała kryjówkę.
— Fakt, to nie jest za dobre miejsce. Ale jeszcze mnie tutaj nie znalazł, więc chyba nie jest też najgorsze – stwierdziła z cichym westchnieniem, ponownie spoglądając w stronę Romilly’ego. – A Ty? Ty przyszedłeś podziwiać dziką naturę?
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Uniósł brwi, bardziej nawet się na niej skupiając. Niby nic takiego nie powiedziała, ale poczuł dziwny niepokój związany z jej słowami.
- Co masz na myśli? - dopytał ostrożnie.
Nie wiedział, ale ku zdziwieniu wielu, chciał się dowiedzieć. To nie tak, że był zaborczy, w zasadzie jakby Aspasia powiedziała mu w twarz, że się z kimś widuje, albo się zakochała, życzyłby jej szczerze powodzenia. Nie znali się, nie czuł by to "małżeństwo" poza samym gadaniem znaczyło wiele. Byli sobie obcy, tylko ostatnio trochę mniej. Mogli się chyba zakochać w kimś innym, z kim chociażby rozmawiali? On zakochał.
Przy tym jednak inna sprawa jakby ktoś jej robił krzywdę jakkolwiek. Szczególnie po ich ostatnim dogadaniu się gdyby usłyszał, że ktoś jest dla niej chujem, był gotów frajera sklepać i pogrzebać. Gdyby ją kochał albo miał dobry powód, to nawet dosłownie, ale może akurat nie będzie to konieczne... Zatem jakoś jak jeszcze zaznaczyła, że naprawdę się przed kimś chowa, jego czerwony alert zadudnił w głowie jak flagi królewskie.
- Jedynie spacerowałem w zasadzie. Pomaga się wyciszyć. - I nie brać tego zjebanego eliksiru, po którym w najlepszym razie ma pół mózgu. - To przed kim uciekasz? Może mógłbym pomóc?
Okej, już zawczasu sugerował zaangażowanie się w nie wiedział jaki jeszcze mroczny shit, ale czy naprawdę dla niego coś było "za mroczne"? No, właśnie nie bardzo.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Ciężko było jej powiedzieć, co tak naprawdę miała na myśli… Lecz odbiegając od tematu, mogłaby ze zdumieniem obserwować przemianę nastawienia wobec Romilly’ego, jaka w niej nastąpiła. Jeszcze zaledwie ze dwa tygodnie temu uważała go za swojego personalnego wroga i komuś, komu za nic w świecie nie mogłaby zaufać. A dzisiaj? Dzisiaj nie miałaby oporu opowiedzieć mu o swoich zmartwieniach… gdyby tylko wiedziała, jak to ubrać w słowa.
No bo co? Chłopak stwierdził, że jestem ładna i chce mnie namalować? Przecież to nie o to chodziło, ale do tego się sprowadzało. Chodził tylko i marudził jej, aby została jego modelką, chociaż raz. I może nawet by to rozważyła, może nawet byłoby jej miło, gdyby nie fakt, że był to ten konkretny Ślizgon, o którym chadzały bardzo różne plotki.
I, okej, wiele osób w Hogwarcie nie była w porządku, wiele prowadziło dość… lekki tryb życia, ale ona się w to nie zamierzała mieszać. Ich życie, ich sprawy, ona miała własne.
Można przy okazji pominąć fakt, że nigdy nie była w nikim zakochana i nie wie, jak to jest, być z kimś blisko. Ale o tym wiedział… dosłownie nikt. Może Argos, ale on bardziej chciał w to zwyczajnie wierzyć, niż był świadomy istniejącego faktu.
Skinęła tylko głową na jego odpowiedź, co miało znaczyć, że rozumie. Teraz już wiedziała, że oboje mają problemy z emocjami i… i w zasadzie jej też przebywanie wśród natury pomagało. Miała nawet jedno ulubione miejsce w Zakazanym Lesie. Może pokaże je kiedyś Romilly’emu.
Westchnęła głęboko. Nie było sensu walczyć i postanowiła być z chłopakiem szczera. Tym bardziej, że tym razem wierzyła w jego szczere intencję oraz troskę.
Usiadła więc po turecku i zwróciła się nieco ku niemu.
— Miles Villiers, ten Ślizgon z siódmego roku, jakieś kilka dni temu zobaczył mnie opromienioną niebiańskim światłem doskonale podkreślającym anielskość moich rysów, czy coś takiego, i od tamtego momentu stwierdził, że musi namalować obraz. Ze mną jako modelką. Super, może w innym przypadku nawet byłoby mi miło. Gdyby to nie był Miles Villiers. I nie proponował mi bycia swoją… modelką – sposób, w jaki to wypowiedziała, wręcz za bardzo sugerował, że to wcale nie o pozowanie chodziło. – I potrafił zrozumieć słowo nie, ale to rozumie mało kto.
A ona rzadko kiedy nie ulegała. Po jakiś czasie zwyczajnie pękała, wysypywała się i zgadzała na wszystko. A jeśli dodać do tego szczyptę szantażu emocjonalnego…
Westchnęła głęboko, zamknęła oczy i odchyliła lekko głowę w tył.
— Nie wiem, ile dam radę jeszcze mu się stawiać. Wiem, że nie jestem silna. Wiem, że nie dam w końcu rady – zacisnęła mocniej powieki, czując, jak jej gardło zaciska się, a jej ciałem zaczynają miotać skrajne emocje. Te negatywne. Te smutne. Te, które zazwyczaj uwalniają łzy.
Nie chciała płakać. Za wszelką cenę starała się powstrzymać od płaczu.
— Chciałabym chociaż raz nie być sobą i potrafić to wszystko, czego mi brakuje.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Słuchał Aspasii w szczerym zainteresowaniu. Nie wiedział przy tym czego się spodziewać, jego pierwszą myślą było, że pewno ktoś ją prześladuje i trzeba będzie poprześladowac też tą osobę. Był gotów otworzyć piekło w ramach zemsty, był w tym całkiem dobry. Ba, poczynając od ostatniego przerażenia na śmierć Aspasii, gdzie nie było to celowo. A jakby CHCIAŁ straszyć? To nie byłaby amatorka.
A jednak Aspasia wyjaśniła zupełnie inny problem i Romilly szczerze nie wiedział jak zareagować w pierwszej kolejności. Naturalnie sam posłałby Milesa w diabły. Kojarzył go mniej więcej, popierdolony, chaotyczny wariat wiecznie czymś ujebany i przymilający się do każdej kobiety do porzygu. Trzymał się od niego z dala, bo okropnie go drażnił, szczególnie jak z kolegami panoszy się po pokoju wspólnym. Acz Aspasia nie była jak on, była, jak się okazało, wrażliwa. Nie każdy miał siłę i odwagę żeby ot wypiąć się na wszystkich i ewentualnie spuścić wpierdol w ramach perswazji.
Westchnął cicho. Zrobiło mu się szkoda Aspasii, tego, że tak cholernie trudno było jej odnajdywać się w społeczeństwie szkolnym. To nie było łatwe, ale zdawało się, że ją przerosło już dawno, i teraz dopiero to dostrzegł. Przy tym uruchomił się w nim mechanizm obronny wobec niej - już wiedział, że podjął decyzję rozwiązania tego jednego problemu za nią. Może tak jakkolwiek odkupi się za dokładanie trudu istnienia przez ostatnie lata.
Aczkolwiek widząc jak Aspasia chyba zaraz się rozpłacze, ciut spanikował. Nie umiał rozmawiać z płaczącymi ludźmi! Zwykle pogarszał sytuację... Zawahał się, po czym wyciągnął rękę by lekko, w zamierzeniu pokrzepiająco, poklepać ją po kolanie krótko, cofając zaraz dłoń.
- Nie myśl o tym, okej? Ja z nim pogadam. Trochę się znamy. - Nie znają. - Już cię nie będzie nękał.
Tyle mógł zrobić, bo życia i asertywności jej nie nauczy. Ba, sam chyba nie był mistrzem.
- Poza tym, każde z nas czuje, że czegoś mu brakuje. Ty masz problemy z asertywnością, ja generalnie z relacjami, bo z nikim nie gadam. - Wzruszył lekko ramieniem. - Tak już jest, nie można mieć wszystkiego. Ale można czasem wesprzeć siebie nazwzajem.
Posłał jej lekki uśmiech. Od kiedy niby był panem dobra rada? I to jeszcze w tym temacie, gdzie esencją hipokryzji było jak sam niemal nigdy nie wychylał się z pomocą innym nieproszony, ani nie sięgał po pomoc oferowaną. A przynajmniej do niedawna. W tym roku jakoś miał chyba nieco więcej dobrego serca. Albo chociaż starał się mieć.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Drgnęła delikatnie, czując niespodziewanie dotyk na swoim kolanie, i zwróciła nieco zdumiony wzrok w stronę Romilly’ego. Na szczęście, bardzo szybko zabrał dłoń, ale… ale chyba i tak zdziwienie w niej pozostało. Do tej pory raczej unikali bliskości – przełomem była ostatnia chwila, kiedy podali sobie ręce w ramach zgody i wyrażenia pozytywnych uczuć, odrobiny nadziei na przyszłość. Jakiekolwiek miał intencje, chęć płaczu przeszła jej prawie całkowicie, bo jej uwaga bardzo szybko zajęła się zupełnie nowym doznaniem.
Może chciał… dodać jej otuchy? Tak po prostu?
Sądząc po jego kolejnych słowach, to było to bardzo prawdopodobne. Przygryzła lekko wargę i przyglądała się Romilly’emu w skupieniu. Znał Milesa Villiersa? Znaczy, jasne, praktycznie każdy go znał, ale że w sensie tak osobiście? Zdawali się tak różnymi osobami, że przyjaźń między nimi była niemalże niemożliwa. Ale może…?
Skoro tak mówił…
Skinęła krótko głową, dając mu przy tym znak, że mu ufa.
Westchnęła cicho i uśmiechnęła się do niego delikatnie. Co prawda nieco zgrzytał jej komunikat, iż znam Milesa a mam problemy z relacjami, ale postanowiła nie czepiać się takich rzeczy. Może akurat ta jedna osoba była wyjątkiem od reguły. Aspasia też nie należała w końcu do mistrzów w komunikacji i relacjach międzyludzkich, a mimo wszystko miała w swoim życiu kilka bliskich osób.
— Dzięki – powiedziała, poszerzając nieco swój szczerze wdzięczny uśmiech. Ale za moment odwróciła wzrok z odrobiną niezręczności. – Przytuliłabym Cię w ramach podziękowania… ale nie jestem w tym za dobra – stwierdziła, zresztą wcale nie koloryzując. Kiedy ostatnio Saoirse ją przytuliła, stała sztywna jak deska w szopie gajowego. – I nie każdy lubi taką bliskość – dodała, zerkając dość nieśmiało na Romilly’ego. W końcu, jak się ostatnio okazało, prawie wcale go nie znała…
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Tak, faktycznie "przyjaźń" między Romillym a Milesem nie miała prawa istnieć i gdyby ktoś mu zasugerował, że to sensowny pomysł, pewnie uznałby go za niespełna rozumu. Nawet dla niego, a był dość mentalnie pokrzywiony, było to po prostu szalone i tyle. Szczególnie, że już teraz nie znając go za dobrze, raczej wiedząc jedynie kim jest i co mniej więcej robi ze swoim życiem, absolutnie go nie znosił. Sam widok jego twarzy jakoś tak działał mu na nerwy. Głupi ryjec ma.
Tak czy inaczej, w sumie nie zastanowił się nad tym, że jego wypowiedź sama w sobie trochę zdradzała, że stwierdzenie, że "znają się" jest naciągane, może nadinterpretowane. Aczkolwiek może lepiej, że nie zwrócił na to uwagi, choć raczej każda jego wypowiedź była przemyślana i dopracowana, bo jakby zaczął "sprostowywać", wyszłoby może jeszcze gorzej.
Posłał Aspasii krzywy, nieco przepraszający uśmiech jak zaczęła mówić o przytulaniu. No tak, to akurat mieli ze sobą wspólne - przytulanie jest niezręczne. Tyle. Pokręcił lekko głową.
- Nie jestem typem przytulaka. - Powiedział szczerze, po raz pierwszy chyba nie czując się jakkolwiek "winnym" tego faktu, a jedynie po prostu uznając to za naturalną część siebie. Może jednak sam sobie powoli zaczynał pewne rzeczy wybaczać, może to stąd te wszystkie zmiany? - Ale w porządku, nie ma sprawy.
Popatrzył w zamyśleniu na jezioro, mrużąc lekko oczy. Rzadko się zdarzało, że był aż tak spokojny. Może to kwestia tego, że nieszczęśliwie przyjął ten popieprzony eliksir uspokajający, i dawało mu to spokój ducha, ale też powolność myślenia. Wszystko zdawało się takie... Szybkie i jednocześnie super wolne. Tak jakby stał w spowolnionym czasie, ale i tak był za wolny, a to wszystko mija go swobodnie. To nie było całkiem nieprzyjemne, jedynie frustrujące jak akurat potrzebował być bardziej dynamicznym.* Ale dzięki temu nie odpierdalał akcji jak ostatnio, a to chyba spory plus...
Zapatrzył się więc na wodę jeziora, lekko tylko wzburzoną falami. Przyjemnie powiewało znad zalewu, roztaczając wokół nich zapach wilgości i roślinności, przy tym leciutko chłodząc, zapowiadajac nadchodzącą jesień. Zatapiał się w tym otoczeniu, odpływając coraz bardziej. Ale nie był odległy w sposób samoobrony, odcinania się, bardziej po prostu... Zamyślony, i spokojny. Tak miło spokojny. W tym wszystkim tylko jego tęczówki zdawały się mienić bardziej złotem niż brązem, połyskiwać jak poruszane liście na wietrze.
- Przyjemnie tu. - Powiedział po chwili cicho.
*Punkty -1 z refleksu się kłaniają XDDD
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Pokiwała tylko głową w zrozumieniu, odwracając wzrok z nutką niezręczności, że taki pomysł w ogóle przyszedł jej do głowy. Cóż, teraz już wiedziała, że wpadanie na takie myśli nie jest zbyt dobrym planem, i może nie skończyć się ani dobrze, ani przyjemnie. I przy okazji – że przełamywanie siebie samej w tym wypadku będzie bez sensu.
Jej kącik ust tylko lekko drgnął, kiedy stwierdził, że nie ma sprawy.
Nadal w sumie nie wiedziała, co takiego się stało, że Romilly zaczął się nią przejmować… i chyba nie miała odwagi spytać. Może jakaś traumatyczna sytuacja rodzinna, może coś się stało… A może pewnego dnia po prostu obudził się z myślą, że jego obecne życie jest do dupy. Aspasia kilka razy się w ten sposób budziła, ale jakoś nigdy nie próbowała pójść za tym dalej i faktycznie coś zmienić.
Sama przy okazji czuła się do dupy.
Westchnęła głęboko, wpatrując się w taflę jeziora. Ponownie zapanowała między nimi cisza. I może przeszkadzała jej odrobinę niż poprzednio, ale i tak uderzył ją sam fakt, że pomimo wielu podobieństwo, pomimo kilku wspólnych chwil, nadal nie mieli o czym rozmawiać. Tematy nie pojawiały się same… a podrzucony przez Romilly’ego temat nieco zabolał ją w zęby, bo zabrzmiał totalnie jak rozmowa o pogodzie.
Chociaż może nie powinna tak restrykcyjnie na to patrzeć. Zauważyła, że Ślizgon dzisiaj był jakiś… odrobinę nieobecny. Ale może taki miał dzień? Może akurat wpadł w melancholijny nastrój. Ona tak czasami miała…
Pokiwała tylko głową na potwierdzenie, że faktycznie, było tu całkiem przyjemnie, ale nie zamierzała ciągnąć rozmowy i rozmawiać o… kropelkach w jeziorze albo ułożeniu trawy na brzegu.
Zamiast tego, do głowy przyszło jej coś innego.
— Jutro jest wycieczka do Hogsmeade. Wybierasz się? – spytała, ponownie zwracając ku niemu wzrok.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Romilly był bardzo przyzwyczajony do ciszy. I bez eliksiru uspokajającego (albo ogłupiającego, jak sam nieraz mawiał) po prostu sam z siebie bardzo mało mówił, a cisza była dla niego wygodna. Nie lubił dużo gadać, ani jak ktoś paplał w nieskończoność. No dobra, Saoirse była wyjątkiem, ale jak by nie patrzeć, pierwsze pół roku miał ochotę wetknąć jej w usta bułkę czy cokolwiek, byle przestała na chwilę mówić. Dziwne, że w to brnęła, bo jego odpowiedzi często w większości były ponurymi "mhm", "aha", "ehe" i pochodnymi. Z czasem nauczył się jej słuchać i nawet to polubił, ale to był wyjątek. Wraz nie lubił gadać, a u innych raczej go to drażniło.
Zatem milczenie z Aspasią było przyjemne i w jego odczuciu po prostu wspólne. Obustronne, bo nie czuł potrzeby rozmowy i nie sądził by i ona taką miała. Dla niego to właśnie było spędzaniem czasu i dobrze mu było w ten sposób. Mógł całe popołudnie z nią tu siedzieć i zamienić dwa zdania na krzyż, i uznałby to za absolutnie super dzień.
Aspasia wyrwała go nieco z zamyślenia o pogodzie i ułożeniu trawy, przez co na chwilę zwrócił na nią wciąż mieniące się, nieco odległe spojrzenie. Chwilę tylko zajęło mu ogarnięcie gdzie są i co robią, na co zamrugał, jak i jego oczy wróciły do normy, jednak w jego odczuciu - i tu delikatnie pojawiała się frustracja - zamulił na niemoralnie długi czas, jak jakiś przygłup.
- Sorry, uh... - Zaczął cicho, lekko się zmieszawszy. - Nie wiem. Znaczy, tak, raczej tak, chociaż bardziej dla samej wycieczki niż na sklepy.
Wzruszył lekko ramieniem. Jego wycieczki do Hogsmeade to raczej długi, długi spacer bocznymi uliczkami. Taki niespieszny, odprężający. No dobra, naturalnie przy cukierni musiał się zatrzymać, bo nie byłby sobą żeby nie zrobić zapasów słodyczy jak chomik, oraz na lody też musiał zajść, BO TO LODY. Ale poza tym, głównie łaził. I czasem Saoirse łaziła z nim, acz tu wymieniali się które chodzi za którym, rzadko idąc gdzieś aktualnie razem.
- Niewiele mam tam do roboty, ale dobrze wyjść poza zamek. - Dodał gwoli wyjaśnienia, choć niewiele to w sumie wyjaśniało. - A ty?
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Dostrzegła, że jego spojrzenie jest nieco odległe. Zwrócił na nią swój wzrok, ale nie patrzył konkretnie na nią. Czy też może raczej nie widział jej po prostu. Widziała, jak jego oczy mienią się dziwnym złotem, ale wyglądało dla niej to dość fascynująco. To był śliczny kolor, niezależnie od tego, co oznaczał. Czy w ogóle coś oznaczał? Nie wiedziała. Nie znała Romilly’ego za dobrze i… cóż, miała nadzieję, że nie będzie za późno, żeby go poznać.
Ale nie umknęło jej uwadze, że jest dziwnie… nieobecny. Już wcześniej to dostrzegła, ale zrzuciła to na melancholijny dzień. Może nie powinna? Może Romilly także miał jakiś gryzący go problem, tylko nie chciał sam z siebie o nim opowiedzieć?
To miało w sumie sens… Raczej nie szukał towarzystwa, zazwyczaj. Chociaż ostatnio zjawiał się zawsze wtedy, kiedy to ona potrzebowała pomocy.
Pozwoliła mu do kończyć zdania i pokiwała głową. Sama raczej nie przepadała za tłokami w sklepach i gdyby nie przymusowe odwiedziny u babci, w ogóle by ograniczyła wycieczkę do minimum, ale… ale ten temat w tym momencie mógł już zaczekać.
— Romilly, wszystko w porządku? – spytała, nieco obcesowo ignorując jego pytanie. Przysunęła się bliżej niego, z troską wymalowaną na twarzy. – Jesteś dzisiaj jakiś… nieobecny. Coś się stało?
Naprawdę chciała, żeby wiedział, że nie było jej wszystko jedno i że się stara.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Może to naiwne, ale nie sądził, że widać po nim, że jest wolny. Znaczy, czuł się wolno, reagował z opóźnieniem, ale raczej wychodził z założenia, że jest odbierany jako nierozumnego (mówiąc wprost), tępawego, może nierozgarniętego. Nie to żeby zależało mu zmieniać takie opinie, chyba że była mowa o Saoirse i Aspasii, ale one zdawały się chyba całkiem go lubić. O dziwo. Niezależnie przy tym czy miałby być wolny, czy zwyczajnie tępy. Chociaż cieszył się chyba, że nie jest nieogarem intelektualnym...
Zmarszczył brwi, na chwilę zawieszając wzrok na dziewczynie, która sprowadziła jego założenia na ziemię. Widać faktycznie zamulił ostro. I faktycznie, eliksir wziął przecież chwilę przed spacerem, widać uderzyły skutki uboczne dopiero teraz. Pokręcił głową lekko, w sumie w zaprzeczeniu na własne myśli, a nie pytanie Aspasii.
- Wszystko gra. - Normalnie tu by urwał zdanie, ale Aspasia wiedziała niespodziewanie dużo o nim i jego problemach. To całkiem komfortowe i miłe, że mógł ot tak powiedzieć o tej kwestii coś więcej i może udowodnić, że nie jest zamułem sam z siebie. - Pielęgniarka robi mi eliksir, na te napady co ostatnio. Działa, ale jakiś czas po wypiciu wszystko jest strasznie... Wolne. - Wzruszył lekko ramionami. - Dlatego czasem sobie odpuszczam, z chujowym skutkiem, albo jestem zacofany.
Bo był, co tu dużo mówić. Właśnie zamyślił się o drzewkach i trawkach i wiaterku, normalnie nie był sentymentalny.
- Ale próbuję się skupić, po prostu udawaj, że jest normalnie. Zwykle mija po kilku godzinach.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Zmarszczyła brwi lekko podejrzliwie, kiedy uznał, że wszystko gra. Czy na pewno? Nie wydawało jej się. Romilly wyglądał naprawdę… nieco inaczej. Jakby był nieco spowolniony, jakby zmagał się z melancholijnym nastrojem… No naprawdę, jakby coś się stało. Z tym tylko, że… chyba pierwotnie wcale nie zdziwiła się aż tak bardzo na jego odpowiedź. Owszem, ostatnio wiele rzeczy się zmieniło, ale… ale ich relacja nadal nie wskoczyła na cudownie wyższy, lepszy poziom i nie zaczęli sobie ufać jak najlepsi przyjaciele. Może Ślizgon po prostu nie chciał wpuszczać jej do swojego życia dalej, może nie chciał dzielić się problemami…
Zanim jednak zdołała pomyśleć, że niepotrzebnie sama opowiedziała mu o własnych bolączkach, dorzucił gałązkę wyjaśnień… i chyba nieco jej ulżyło. Cóż, może nie ze względów na sam problem i konieczność zmagania się z takimi stanami, w jakim widziała go ostatnio, ale dlatego, że postanowił nie odgradzać się od niej już.
Pokiwała ze zrozumieniem, ale i lekką zadumą głową. Rozumiała problem Romilly’ego. Zapewne gdyby musiała zażywać środki, które by ją spowolniały, także wolałaby ich nie brać. Chociaż… z drugiej strony, może wtedy byłaby nareszcie normalna. Może wreszcie czułaby… coś.
— Okej – odezwała się, nieco bardziej uspokojonym głosem niż jeszcze przed chwilą. Ale było jeszcze coś, co ją nurtowało i chyba chciała poznać odpowiedź na tę wątpliwość. – Często Ci się to zdarza? Mam na myśli, takie stany jak tydzień temu.
Nie wiedziała. Dopóki nie stanęła z nim twarzą w twarz, nie miała pojęcia, że borykał się z takimi problemami. Nie czuła się dobrze, zadając mu takie pytania, ale z drugiej strony – to chyba była jedyna droga, dzięki której mogła lepiej poznać rzeczywistość, w której on żył.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
W sumie nie wiedział czym obecnie jest ich relacja. Jakby ktokolwiek go zapytał, powiedziałby całkowicie szczerze, że nie wie. Nie była negatywna, chyba. Już nie w każdym razie. Pozytywna... CHYBA tak, ale właśnie, to w sumie dość skomplikowane. Plusem tego wszystkiego było to, że Romilly nie rozkminiał i po prostu sobie żył w tej niewiadomej, na siłę wyrzucając z siebie wszelkie rozkminy czym są, dokąd zmierzają. Dość i tak miał egzystencjalizmów.
Nie był pewien czy Aspasia to rozumie, ale wyglądało na to, że przynajmniej się starała. To już coś, naprawdę to doceniał. Mimo że jego mało ekspresyjna z reguły twarz niewiele zdradzała, chwilami sama jego metamorfomagia więcej wyrażała niż jego twarz. Chociaż ponoć i w tym zrobił leciutkie postępy, ale on tego nie wiedział, nie widział swojej twarzy.
Odpowiedź na pytanie Aspasii nie była oczywista. Przychodził czasem czas, że było tego mniej, potem nagle więcej, nie wiadomo skąd. Potem znowu mniej... Zwykle wakacje zjadały dużo jego energii, budowały napięcie, możliwe, że przez zamykanie wszystkiego niczym w puszce pandory i potem wyładowywanie na raz, co jakiś czas. Nie miał zbytnio z kim spędzać w domu czasu, nawet zresztą nie chciał. Często chodził na spacery, zajmował się czymkolwiek w pokoju. Najlepsze chwile by oznaczył jako te, gdy piekł lub gotował coś, albo jak zapuszczał się na Pokątną. Poza tym jednak bywało, że dzień, dwa, trzy, nie wymawiał nawet słowa, lub góra jedno zdanie będące odpowiedzią na pytanie. W szkole było inaczej i jakoś może to rozstrajało jego radzenie sobie z rzeczywistością - ta co chwilę zmieniała się, choć na dwa te same warianty.
- Zależy. - Powiedział po chwili szczerego zastanowienia się nad tą kwestią. - Czasem raz w miesiącu, czasem raz na tydzień czy dwa. Czasem miną dwa miesiące i nic. Zależy ile piję tego chłamu.
W zasadzie tak, to był jeden z powodów. Gdy to pił, aż takich ataków nie miał, jedynie był wiecznie zmęczony. A gdy nie pił, no, tę wersję znamy. O wpływie domu jednak nie był gotowy wspominać. Szczególnie nie sam z siebie.
- Ostatnio mniej. - Dodał zaraz, bardziej chyba żeby uspokoić Aspasię, niż wierząc, że to stan majacy się utrzymać.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Czasem raz w miesiącu, czasem raz na tydzień czy dwa… To strasznie dużo. Nie wiedziała, ale przypuszczała, że skoro nie widziała go do tej pory takiego, to nie przemienia się tak często. Przypuszczała, że raz na miesiąc będzie w skrajnych sytuacjach – ale to, co mówił Romilly… Zdarzało się znacznie częściej i przy tym zaczynała strasznie mu współczuć. Przecież sam musiał przeżywać horror.
Przyszło jej do głowy, że sam traktuje siebie jak wilkołak – z tym, że jego przemiany są częstsze. Musi ukrywać się wtedy przed światem, skoro ani ona o tym nie wiedziała, ani po szkole nie krążyła żadna plotka, i czekać, aż mu minie. Lub, jak mówił, pić ten eliksir o bardzo nieprzyjemnym działaniu.
To było okropne. Ktoś z darem do metamorfomagii powinien się nim cieszyć, nie z nim ukrywać. Nigdy by nie przypuszczała, że coś takiego może mieć też swoją mroczną, bardzo ciemną stronę…
Pokiwała głową na znak, że jego słowa do niej dotarły. Teoretycznie poczuła ulgę na myśl, że ostatnio te stany zdarzały się rzadziej… ale dla niej to chyba nadal był lekki szok. Dopiero co się dowiedziała, stanęła z nim twarzą w twarz i… nadal miała poniekąd wyrzuty sumienia, że zareagowała tak okropnie. Co prawda starała się to naprawić, ale jej własne demony i tak nie chciały jej opuścić.
— Czy… - zawahała się, mając świadomość, jakie pytanie cisnęło jej się na wargi – czy to od czegoś zależy? Twoje przemiany… Od jakichś emocji? – zapytała, zerkając na niego krótką chwilę, po czym dodała pospiesznie: - Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.
Nie chciała, żeby czuł się bardziej niekomfortowo. Plus, kim ona dla niego była? Narzeczoną, tak formalnie, ale tak prywatnie? Nawet nie byli przyjaciółmi. Jedynie dali sobie szansę, żeby nimi być… a to czasem może być za mało.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Nie odpowiedział tak od razu, z wielu powodów. Po części czuł się niezbyt pewie w tej rozmowie, bo nigdy nie rozmawiał o tym z nikim. No, poza pielęgniarką, ale to trochę inna sprawa. Jej nie obchodziło to, co mu w głowie siedzi, po prostu zbierała informacje żeby wiedzieć co mu podać. Aspasia... No, nie była osobą medyczną, była jego koleżanką, czy kimś, i choć ciężko było powiedzieć jakie miała myśli wobec niego. Na pewno nie sucho zawodowe.
A po części zwyczajnie zamulał.
Odetchnął lekko, marszcząc brwi. To było cholernie frustrujące.
- Jak wspominałem, że nie panuję nad moimi zmianami, nie zawsze znaczy... Każda niekontrolowana zmiana to emocje. To, że zamiast skupiać się na suchych faktach, przeżywam je. Dlatego matka się wścieka, bo brak kontroli nad zmianami to brak kontroli nad sobą. - Tu postukał się lekko w swoją skroń krótko, po czym posłał jej krzywy uśmiech. - Szczerze nie wiem jakie przemiany odpowiadają za jakie uczucia. Ale za jakieś zawsze. Ale akurat tu w sumie nie chodzi o przemianę samą w sobie. To tylko skutek tych... Napadów, nie powód.
Ale o tym już tak nie chciał gadać. Raz, że nie byl na to chyba gotowy, dwa, że nie sądził by Aspasia chciała wiedzieć więcej. Ona, czy ktokolwiek. Wychodził z założenia, że po prostu ludzie raczej mieli dość problemów, a przy tym mieli dość wyjebane chociażby na niego, by zagłębiać się w niewygodne, nierozwiązywalne tematy, które tylko miałyby sprowadzić niepotrzebne spięcie.
- Mam tak od lat, nie przejmuj się. - Powiedział, chcąc zwyczajnie odpuścić jej bezsensowne martwienie się o coś, na co nie tylko nie miała wpływu, ale i obowiązku w ogóle zajmowania sobie tym głowy. Szczególnie gdy miała swoje demony, czyjeś nie były jej potrzebne, niezależnie od tego na ile on sam potrzebował oparcia w pewnych sytuacjach. Nauczył się być sam, da sobie radę. - Nic mi nie będzie, tylko nie chodź po lochach za dużo. - Dodał trochę nieśmiałym półżartem, chcąc zasugerować, że tym razem może jednak mieć ten zawał.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Cisza panująca po jej pytaniu wręcz wwiercała się w czaszkę. Była okrutna, zimna, niemalże krzycząca jej w twarz, że nie powinna o to pytać, powinna się odczepić, to nie był jej interes, i… powinna zając się sama sobą. Była trochę jak groźba odtrącenia jej, odejścia, porzucenia. I pomimo iż ta obawa paraliżowała ją okrutnie, nie ponaglała Romilly’ego. Dała mu czas, nawet jeśli po chwili odwróciła spojrzenie, aby wpatrywać się dość tępo w taflę jeziora, tracąc nadzieję, że jej odpowie.
Gorzej w sumie mogłoby być, gdyby teraz wstał i sobie po prostu poszedł…
Ale nie poszedł. W końcu jej odpowiedział, a ona… sama nie wiedziała, czy poczuła się lepiej. Chyba odrobinę. Strach przed tym, że znowu się zawiedzie, znowu zostanie sama ze sobą, nie mijał wcale tak szybko.
Nie mijał praktycznie wcale.
Spojrzała ponownie na jego twarz. Poniekąd trafiła – każda zmiana wiązała się z emocjami, chociaż Romilly nie wiedział jeszcze, która emocja była odpowiednia za co. Tym bardziej niepokoiło ją to, co musiał odczuwać, przemieniając się w… tę postać, którą widziała tydzień temu w lochach. Wychodziło na to, że Romilly nie do końca panował nad własnymi przemianami, a matka mu w tym wcale nie pomaga.
Przygryzła lekko wargę. Czego mógłby potrzebować? Naprawdę chciała go jakoś… wesprzeć. Nadal czuła się winna temu, jak zareagowała na niego. Wiedziała co prawda, że było to wypadkową jej własnych traum i okropnych lęków, z którymi musiała się zmagać jeszcze zanim zaczęła rok szkolny, ale i tak… to wszystko odbiło się na Romillym.
Zawsze odbijało się na kimś najmniej winnym.
Ciągle powtarzał, żeby się nie przejmowała. Ale jak miała to zrobić? Nie przejmowałaby się, gdyby jej nie zależało. A nie zależało jej przez długie kilka lat – wszystko odkręciło się zaledwie tydzień czy dwa temu, kiedy po raz pierwszy odezwał się do niej z pewnym zainteresowaniem, kiedy dał jej szansę wejść do swojego życia. Weszła do niego. I już nie chciała na powrót zobaczyć zatrzaskiwanych przed nosem drzwi.
Przysunęła się jeszcze bliżej Romilly’ego, kładąc delikatnie własną dłoń na jego dłoni. Było to tak subtelne, jakby obawiała się jego dotyku. Tak naprawdę obawiała się jednak, że ją odtrąci, odsunie, nie będzie chciał mieć z nią nic do czynienia.
— Może nie jestem do tego najlepszą osobą – powiedziała cicho, ale intencje miała naprawdę szczere. – Ale chciałabym Ci jakoś pomóc. Wiem, że oboje mamy własne demony, z którymi musimy walczyć, ale… ale chcę, żebyś wiedział, że jestem po Twojej stronie.
I mam nadzieję, że nie każesz mmi spierdalać w podskokach.
Zależało jej. Kurewsko jej zależało. Nie chciała go zostawiać… ani nie chciała zostawać sama. Może dopiero zaczynała go poznawać, ale chciała, aby wiedział, że ma w nią przyjaciółkę – nie wroga, jak do tej pory byli wobec siebie nastawieni. Że naprawdę zależy jej na tym, żeby mu pomóc.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Nie wiedział w zasadzie jak się czuć z zaangażowaniem Aspasii, ani z tym jak próbowała do niego dotrzeć. Słowami, dotykiem. Gdyby nie eliksir, pewnie już by się denerwował i faktycznie w mechanizmie obronnym posłał ją w diabły. Teraz był wrażliwszy, bardziej odsłonięty, choć przy tym też łatwiej było w ogóle z nim rozmawiać. Jego ogromne pokłady złości spały sobie w głębi jego umysłu, obecne, jednak nie ingerujące w jego zachowanie, pozwalając na jakkolwiek przemyślane decyzje. Nie zawsze mu się to podobało, bo agresja była łatwa. Ogromne koszta za to płacił, ale była prosta, ukierunkowana, i stawiała wokół niego ogromne mury bezpieczeństwa. A gdy jej nie było, nie było też murów, jedynie szklane ścianki, które obawiał się, że mogły ot pęknąć gdy tylko ktoś mocniej w nie zastuka.
Zawiesił wzrok na ich dłoniach złączonych w subtelnym dotyku wsparcia, czy może chęci po porstu wyduszenia z niego odpowiedzi, których potrzebowała dziewczyna, a których sam Romilly sobie nawet nie chciał udzielać. Odetchnął cicho przez nos, po czym spojrzał Aspasii w oczy niby z nikłym uśmiechem, acz w jego oczach ział tylko smutek i poddanie się. Już przestał z tym walczyć, nie wierzył, mógł zmienić cokolwiek.
- Dziękuję. Ale nie możesz mi pomóc. Obawiam się, że nikt nie może. Poza tym eliksirem. - Spojrzał ku jezioru, zawieszając błękitno-szare spojrzenie na tafli wody. Był spokojny, mimo swoich słów. Zwykle sam temat wzbudzał w nim ogromne odczucia, gwałtowne i wylewające się niczym wodospad. Dzisiaj był mniej więcej jak woda przed nimi. Miał jednak świadomość, że tak samo jak to jezioro, i jego spokój jedynie chowa pod sobą dużo mniej przyjemne oblicze.
- Każdy ma coś, z czym musi żyć, póki nie znajdzie innej opcji. Ja raz na jakiś czas nie mam mózgu. Ty... - Zerknął na nią z zainteresowaniem, przy tym sprytnie chcąc odwrócić od siebie temat, którego nie przewidział, że tak się rozwinie. - Medytujesz? Biegasz?
Trochę zgadywał, a trochę chciał ją rozluźnić. Nie chciał by martwiła się niepotrzebnie tym, że dla niego, jak sam uważał, wszystko było już stracone.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
|