Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Jeśli dobrze pomyśleć, to jak dotąd nigdy nie jarali i nie pili whisky tylko oni dwoje, zawsze był albo sam, albo byli z nimi Hiro i Valerian. Ewentualnie jeden z nich. Poza tym melancholijne nastroje Alex zachowywał dla siebie samego, zrządzeniem losu dzisiaj trafił na Alice w swojej samotni. Może gdyby kiedyś wcześniej nadarzyła się okazja do wspólnego palenia skrętów i zalewania nostalgii wysokoprocentowymi trunkami, to teraz nie byłoby tylu zdziwień i zaskoczenia po obydwóch stronach? Niby lepiej późno, niż wcale, ale czy dla kogoś nie chcącego zażyłości "późno" nie było aby gorszą opcją od "wcale"?
Słowa Alice miały nawet jakiś sens. Albo raczej miałyby, gdyby Alex naprawdę wiedział gdzie leżą granice jego sumienia. Do tej pory tam nie dotarł, a jedyne czego się póki co nie dopuścił, to morderstwo. I gwałt. Jakby miał obstawiać, to własne życie postawiłby na to, że prędzej dopuści się morderstwa, niż gwałtu. Może to właśnie ta jego granica?
- Nadal do granicy nie dotarłem, dla bezpieczeństwa uznajmy, że jednak sumienia nie mam. - Nie spieszył się jakoś do prezentowania swoich przemyśleń, wolał zostawić to w prostych ramach bycia skurwysynem bez skrupułów.
Może jakby nie był zjarany i nie piłby whisky, to jego sumienie zostałoby wystawione na próbę po tej zuchwałości Alice - zrzucić ją z dachu, czy nie zrzucić? Nastraszyć, że ją zrzuci? Otumaniony umysł był zbyt rozleniwiony, żeby rozpatrywać tak ekstremalne formy obrony swojego wizerunku bydlaka bez uczuć. Co więcej, cisza bez odpowiedzi na jego zawiłą wypowiedź nie wnoszącą zbyt wiele do wyjaśnienia swojej postawy, zdawała się w tej chwili brzęczeć w uszach w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję. Jego lub Alicji. A dziewczyna zdawała się nie widzieć nawet jak ma się do tego ustosunkować.
Żując w ustach przekleństwa, przez chwilę przyglądał się w bezruchu, jak pali malejącego skręta. Dla równowagi chwycił butelkę whisky, odkręcił i napił się, jakby miało to rozwiać dziwne uczucie budujące się gdzieś w środku. Uczucie samoistnie stawiające fundamenty na potrzebie bycia zrozumianym.
Wtf brain?
Nabrał nieco gwałtowniej powietrze w płuca, po czym zatrzymał je tak, jakby zaraz miał wyrzucić z siebie potok słów. Ale jak miał zacząć? Jak to wyjaśnić, żeby nie wyjść na kogoś innego, niż w rzeczywistości jest? A może to właśnie było kim jest, a rzeczywistość zależała od punktu widzenia? No bo co, jeśli wszystko było czymś innym, niż tak naprawdę jest, a nie jest tym, czym być powinno?
Wypuścił powietrze tak, jakby jakiś ciężar przeszkadzał mu w swobodnym oddychaniu. Odwrócił spojrzenie na coraz bardziej rozgwieżdżone niebo, żeby nie patrzeć na nią. Z jakiegoś powodu mówienie okazało się wtedy łatwiejsze.
- To mój ostatni rok w Hogwarcie, wy nadal tu zostajecie. Powinniście móc polegać tylko na sobie, bo razem łatwiej będzie wam zmierzyć się nawet z najgorszymi szujami. A gorzej niż na mnie raczej nie traficie. - Nawet jeśli nie powiedział całej prawdy, to byłą to jej duża część. Wybrał tę najbezpieczniejszą, bez zagłębiania się w swoje problemy i prezentowanie osobistych demonów. Na to nawet w kompletnym zjaraniu i zapiciu by się nie zdecydował.
Ale zrobiło mu się jakoś... lżej? Może. A może to dlatego, że wypity przed chwilą łyk whisky zaczął przyjemnie rozgrzewać żołądek.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Pokręciła lekko głową, chociaż nadal z lekkim uśmiechem. Okej, jak chciał twierdzić, że sumienia nie miał – mógł tak myśleć, proszę bardzo. Mógł nawet kazać wszystkim wkoło tak myśleć, wymóc to na nich w jakikolwiek sposób, ale… jakoś nie chciało jej się wierzyć w to, żeby Alex faktycznie pozbawiony był jakichkolwiek skrupułów. W porządku, czasami był okropny, a Alice nienawidziła go z całego swojego serca za chore odpały, ale… z drugiej strony, wiedziała, że jest w nim jakaś iskierka tej dobrej strony.
— Przypomnij mi to następnym razem, gdy pozwolisz sobie obić mordę za mnie – stwierdziła spontanicznie, w sumie nawet nie wiedząc, dlaczego. Ale tak jej właśnie przyszło do głowy… że ktoś, kto stawał w jej obronie, bronił jej granic, nie mógł być zły do szpiku kości.
Znajomość z Alexem była… cholernie trudna. Po pierwsze – wymagał posłuszeństwa, a po drugie… czasami wpadał na durne pomysły, jak na przykład to z zadaniem wobec Mickeya, które skończyło się dla niej dość tragicznie. Z jednej strony była mu wdzięczna za chronienie jej, z drugiej nie znosiła go za wystawianie na ryzyko. To wszystko było tragicznie niejednoznaczne, ale ostatecznie z nim czuła się bezpieczniej niż, chociażby, samotnie.
A już na pewno czuła się bezpieczniej niż w domu.
Moment, w którym Alice milczała, próbując rozgryźć znaczenie jego słów, najwidoczniej nieco go zirytowała. Chociaż w zupełnie inny sposób niż się spodziewała. Nie usłyszała wyzwisk, drwin ani żadnego przejawu agresji, a w zamian tego dostała… odpowiedź. Prostą, klarowną odpowiedź, której nigdy w życiu nie spodziewała się usłyszeć.
Przez moment patrzyła na niego w szczerym zaskoczeniu, zanim dotarł do niej sens słów wypowiedzianych przez Alexa. Potem poczuła… złość? Żal? Rozgoryczenie? Nawet nie spodziewała się, że tyle emocji wywoła w niej ta jedna wypowiedź! Poczuła się praktycznie oszukana – że tyle lat spędzili razem, a teraz co? Kończył edukację, więc kończył też zabawę z nimi? Wyrzucał ich jak stare zabawki?
Miała chęć się roześmiać, i to bardzo gorzko, słysząc, jak twierdził, że gorzej niż na niego i tak nie trafią. Miał o sobie naprawdę wysokie mniemanie, jeśli sądził, że na świecie to on jest największym złem. O nie. Na świecie było o wiele więcej demonów, i to znacznie gorszych niż Alex. Wdzierających się powoli do umysłu, niszczących psychikę, zgniatających ludzi na miazgę. Alex był zaledwie małym ratlerkiem w porównaniu z nimi.
— Naprawdę myślisz, że jesteś złem wcielonym tego świata? – uniosła brew, przekrzywiając głowę, aby na niego spojrzeć. Zaciągnęła się po raz kolejny, po czym podała mu skręta. – Musisz mieć bardzo małe pojęcie o tym, co człowiek potrafi zrobić drugiemu człowiekowi, jeśli sądzisz, że parę wyzwisk i obita morda to najgorsze, co może nas spotkać.
Odwróciła wzrok, wyraźnie zdenerwowana. Cholera, chyba nadal za mało wyjarała, skoro coś takiego zaczynało ją nosić.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Nie bardzo rozumiał co miało sumienie do stawania w jej obronie, ale może to dlatego, że umysł coraz bardziej spowalniał i nie łączył faktów tak szybko, przynosząc też błogi spokój zbawiennego braku nadmiernego myślenia.
- Daję sobie obić za ciebie mordę, bo sam lubię obijać mordy, simple as that. - Nawet jeśli powiedział to tonem "nie doszukuj się w tym głębi", to faktem było, że stawał w obronie gówniaków nie tylko dla samej przyjemności wdania się w bójkę. Stawał w ich obronie, bo przede wszystkim nie bał się konsekwencji, a to w wielu przypadkach bardzo onieśmielało napastnika. Przecież człowiek, który nie ma nic do stracenia i niczego się nie boi jest nie tylko szalony, ale i bardzo niebezpieczny.
Gdyby tylko wiedziała jak daleko jej przypuszczenia są od prawdy... ale nie wiedziała. I lepiej chyba, żeby tak pozostało. Bo przecież o to mu chodziło, prawda? Odepchnąć ich od siebie, zniechęcić, wywołać nienawiść, żeby później mógł sam siebie obwiniać o wybór samotności, żeby nie musieć po raz kolejny znosić zawodu porzucenia, jakby był tylko chwilowym pasażerem w ich podróży życia. Bo przecież był. Dlatego lepiej przyspieszyć proces wysiadania.
Nie spodziewał się jednak takiej interpretacji jego słów. Nawet spojrzał na Alice z niezrozumieniem skąd takie zrozumienie tej wypowiedzi. Może faktycznie nie wyraził się jasno? Może enigmatyczne odpowiedzi jednak nie były dobrą formą komunikacji, kiedy autentycznie chciał być zrozumiany? Sfrustrowało go to odrobinę. Nie jej nie zrozumienie, ale jego własna nieumiejętność wyłożenia kawy na ławę.
- Świata nie, ale szkoły... owszem, tak właśnie uważam. - Nawet jeśli po korytarzach zamku chodzili młodociani tyrani, to Alex w dalszym ciągu sądził, że był najgorszym z nich. Z naprawdę wielu powodów.
Z początku nie wziął nawet podanego mu skręta, bo słowa Alice w jakiś sposób dokopały się do jakiegoś newralgicznego punktu, a to z kolei wywołało krótki zryw złości tym, że go nie rozumiała. Na jego własne życzenie, ale nadal.
- Nie masz pojęcia jak dobrze zdaję sobie sprawę z tego ile gorszego gówna jest na świecie. A żeby w nim nie utonąć wolę się z nim utożsamić w jakiś stopniu, nie płynąć pod prąd, bo tylko wtedy mogę być od niego wolnym. Parę wyzwisk i obita morda to pierwszy krok to pozbycia się strachu przed tych zjebanym chaosem czekającym poza szkołą. I tak, jestem ostatnim bucem, bo musicie się, kurwa, nauczyć przestać bać. Nawet mnie. Nienawiść jest najłatwiejszą drogą do tego celu. Ja pierdole. - Zagalopował się i zanim zdążył się pohamować, powiedział więcej, niż w ogóle zamierzał. Tym razem jednak w jego tonie rozbrzmiały ostre, surowe nuty, mimo że nadal znacznie przytłumione zjaraniem umysłu. Na koniec sapnął w złości na samego siebie, że dał się tak ponieść i przesadnie otworzyć, pokazać swoje karty, po czym sięgnął dopiero teraz po wyciągniętego w jego stronę jointa.
Może to przez gasnącą szybko złość, a może przez otumanienie umysłu, ale tak energicznie złapał za króciutkiego już skręta, że przez moment jego palce spoczęły na wierzchu dłoni Alice.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Uniosła brew w jasnym komunikacie, że szczerze powątpiewa, żeby to była prawdziwa odpowiedź. Jasne, że Alex nie będzie chciał przyznać, że mu na kimkolwiek zależy. Z jakiegoś powodu odcinał się od ludzi, pomimo iż sam, jak powiedział, wychowywał się w samotności. A może o to chodziło? Może tak bardzo się do niej przyzwyczaił, że po prostu nie chciał mieć nikogo przy sobie, nikogo, komu mógłby zaufać.
Albo… albo zwyczajnie nie potrafił. Może zwyczajnie nie umiał traktować innych jak swoich bliskich, przyjaciół, może nie wiedział, jak zachowywać się w grupce bardziej zaufanych znajomości, bo nigdy takich relacji nie miał… Czy to było możliwe? Zdawało jej się, że tak. Wychowanie było bardzo ważne w życiu młodego człowieka i to ono kreśliło jego dalszy charakter. Zachowania. Nawyki. Lęki, wady i zalety.
Więc może Alex zwyczajnie… nie potrafił traktować ich z zaufaniem, bliżej. Robił przez cały czas to, czego nauczył się w życiu, co podpowiadała mu jego natura. To, co było mu znane.
Skoro więc nie znał bliższych relacji, nie powinna się na niego wściekać za to, że teraz chciał ich wszystkich zostawić jak ostatnie zabaweczki.
A mimo to była zła. Poczuła się oszukana – po raz kolejny w życiu. Nawet jeśli były momenty, w których szczerze go nie znosiła, w których najchętniej wydrapałaby mu oczy… to w pewnych sytuacjach czuła wobec niego również odrobinę wdzięczności. W pewnym sensie czuła się bezpieczna w przestrzeni, którą stworzył – przynajmniej dopóki jej granice nie były naruszane, ale wszyscy zdążyli przyzwyczaić się już do postawionych przez nią nieprzekraczalnych barier i raczej nie robili niczego specjalnie.
Teraz chciał to wszystko rozwalić. Chciał, żeby go znienawidzili – w imię czego? Bo kończył właśnie szkołę? I co, nie chciał utrzymywać już z nimi po niej kontaktu?
— Kurwa, Alex, jesteś tak cholernie egoistyczny – rzuciła, nawet nie ukrywając swojego poirytowania w głosie. – W tym Twoim szlachetnym kończę szkołę, przygotowuję Was do życia pomyślałeś chociaż przez chwilę, czego my chcemy? Albo założyłeś chociaż takie małe przypuszczenie, że nie chcemy zrywać kontaktu? Okej, może nie obronisz nas, kiedy ktoś, nie wiem, wystrzeli do nas z łapami, ale nadal, co Ci, kurwa, strzeliło do głowy, żeby myśleć, że to jest najlepsze rozwiązanie? Może to jest szlachetnie, Gryffindor poklepałby Cię po ramieniu z uznaniem, ale dla nas kurewsko podłe.
No zwyczajnie… nie. Nie podobał jej się ten plan. Wolałaby, żeby wyłożył przed nimi wszystkimi kawę na ławę, żeby jasno powiedział, że odchodzi ze szkoły, czas przygotować ich, żeby radzili sobie sami. I okej – to byłoby super, gdyby był z nimi. A nie robił z siebie pierdolonego wroga, bo sobie ujebał, że to będzie już koniec wszystkiego.
— Chyba że tak naprawdę sam chcesz nas zostawić, bo masz nas dosyć, a głupio Ci powiedzieć. To by zmieniało postać rzeczy.
Tak, na przykład o tyle, że naprawdę wtedy by go nienawidziła za kłamstwo. Kolejne kłamstwo w jej życiu. Powinna się chyba przyzwyczaić do tego, że wszyscy kłamią – niezależnie od wszystkiego. Jej matka kłamała na temat ojca Alice przez długie lata. Jej ojczym próbował kłamać, że jest dobrym człowiekiem, a potem – że wszystko jest winą jej matki. A teraz jeszcze Alex…
Miała nadzieję, że jednak, kurwa, nie, bo chyba z miejsca by mu przyjebała i zeszła z dachu. Albo zleciała. Wszystko jej było jedno.
Prychnęła tylko na jego odpowiedź.
— Życie nie kończy się na jebanej szkole.
O nie. Nawet gdy się uczyli, to prawdziwe, rodzinne życie ich prześladowało, razem z potworami w nim tkwiącymi. Nie sposób się było od niego uwolnić, a agresja czy jej brak ze strony Alexa zbyt wiele nie zmieniała. Był po prostu kolejnym męczącym dupkiem – ale o wiele mniejszym złem niż to prawdziwe.
Ściągnęła nieco brwi, kiedy tłumaczył jej dalej – że o wiele bardziej woli utożsamić się z gównem niż w nim tonąć. Miało to poniekąd sens, chociaż było nadal tą łatwiejszą drogą w życiu. Jednakże to, żeby przestali się bać? To było kompletnie bez sensu. Znaczy, tak, super, że chciał ich zahartować – ale zahartowanie jednocześnie oznaczało wylecenie z tej całej grupy. No i kiedy przestawali okazywać mu strach, wkurwiał się niemiłosiernie. Więc o co chodziło? To było kompletnie bez sensu! Chciał ich w ten sposób od siebie odepchnąć? Świetnie. Tylko dlaczego potem, w takim razie, dawał im wrócić? Jakby jego mózg kazał mu odcinać się od ludzi, ale tak naprawdę, głęboko w podświadomości, potrzebował ich towarzystwa i wcale tego nie chciał.
Otworzyła nawet usta, bo cisnęło jej się bardzo wiele komentarzy na jego cholerną odpowiedź – ba, powiedziałaby mu nawet wszystko to, co myślała – co miała do stracenia?
Ale nagle poczuła dotyk jego palców na swojej skórze – a za chwilę wrażenie, jakby całe jej ciało przeszył prąd. Drgnęła gwałtownie, jak sparaliżowana, przez moment nawet wstrzymała oddech mimo otworzonych ust, a potem nagle wypuściła z rąk skręta – czy Alex go złapał czy nie, tego już nie widziała, bo natychmiast podniosła się do siadu. Podciągnęła kolana pod brodę i oplotła je ramionami, a na jednym z nich położyła swoją dłoń, jakby sama sobie chciała dodać otuchy, sama się uspokoić.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko dopiero teraz. Czuła, jak całe jej ciało jest spięte, jak zwykły, przypadkowy dotyk wywołał u niej fizyczny ból, jakby naprawdę poraził ją przed momentem piorun.
Zareagowała przesadnie – ale emocje i wkurwienie, które przed momentem odczuwała, nieco otępiły jej zmysły i zwyczajnie nie spodziewała się, że coś takiego może się stać. Jednocześnie nie poczuła dodatkowego wzrostu gniewu, a jedynie… strach. Nagłe, tragicznie bolesne poczucie strachu i utratę kontrolowanego gruntu. Dlatego zamiast uderzyć, tym razem postanowiła uciec – nawet jeśli było to tylko podniesienie się do siadu. Czuła się nieco bezpieczniej, gdy zostawiła Alexa za sobą.
Z kolejnym głębokim wydechem powolutku rozluźniała spięte mięśnie. Zamknęła oczy i zwiesiła głowę. Nie odezwała się już do Alexa. Nie była już w stanie toczyć poprzedniej rozmowy. Może za chwilę, gdy się uspokoi…
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Zaśmiał się gorzko na jej słowa. Nie przeczył, że jest egoistą. Nigdy temu nie przeczył, bo to było prawdą. Myślał o sobie - nawet pomimo tworzenia lojalności w grupie - bo jakby miał altruistycznie poświęcać się dla innych, to jego własne demony rozszarpałyby te śladowe ilości duszy, jakie podejrzewał posiadać. I chociaż denerwowało go, że Alice nie rozumiała i pewnie nie mogłaby zrozumieć nawet jakby wyłożył jej wszystko jak krowie na rowie, to mimo wszystko ani trochę nie dziwiło. Miała rodzinę. Miała to, czego on nigdy nie miał, więc wszelkie emocje i lęki, jakie obejmowały jego podświadomość u niej po prostu nie istniały.
Tym bardziej, że nawet sam Alex nie wiedział jak cholernie głęboko ma zakorzeniony lęk przed kolejnym porzuceniem, skąd miał wiedzieć, że jego matka biologiczna próbowała się go pozbyć zanim jeszcze w ogóle się urodził? Nikt poza nią samą tego nie wiedział. Ale wystarczyło mu wiedzieć, że nigdy go nie chciała, że został wyrzucony jak śmieć i znaleziony zupełnie przypadkiem na śmietniku. I gdyby nie ten przypadek, to pewnie by go tutaj nie było.
Nikt nigdy go nie chciał, czemu miałoby się to zmienić właśnie teraz?
- Właśnie, życie nie kończy się na jebanej szkole, później będzie tylko gorzej. Lepiej przyzwyczaić się teraz do skurwysyństwa świata, niż późnej zawodzić na każdym kroku. - Odwarknął jej tę odpowiedź trochę sfrustrowany świadomością, że naprawdę nie mógł jej tego wyjaśnić tak, żeby zrozumiała. Bo to nie tak, że miał ich dosyć i chciał ich zostawić jak zabawki, z których wyrósł. Wręcz przeciwnie. Ale jakoś nie mógł uwierzyć w to, że oni chcieliby z nim utrzymywać kontakt, jak już skończy szkołę. Był dla nich chujem - tak jak i dla całej reszty, chociaż dla nich w mniejszym stopniu - czerpał satysfakcję z tego, że oni też się go bali, nie był miły i pomocny. Skoro do tej pory nie chciały go nawet rodziny zastępcze, które z początku deklarowały się dać mu dom, to czemu gówniaki miałyby być inne? Tym bardziej, że mieli własne problemy, ścigały ich własne demony.
I pewnie dalej by na siebie warczeli, gdyby Alice gwałtownie nie zmieniła pozycji, odsuwając się jakby Alex co najmniej miał ją czymś zarazić. Zmarszczył brwi, przez sekundę czując jak ziejąca wewnątrz dziura zasysa go od środka. Właśnie o tym mówił - na wielu płaszczyznach. Odsunęła się się od niego. To wystarczyło, żeby przypomniał sobie bardzo dobitnie dlaczego tak desperacko chce odtrącić ich od siebie zanim skończy szkołę.
I wtedy też zjarany umysł połączył kropeczki. Zorientował się, że może to jej odsunięcie ma jednak inne podłoże. Przejmując od niej skręta - który spoczywał bezpiecznie między palcami jego wciąż wyciągniętej ręki - przez przypadek jej dotknął. Okej, wiedział, że Alice nie lubi dotyku, ale ten przypadkowy zdawała się już od jakiegoś czasu tolerować. Tylko czy aby na pewno było to proste "nie lubi"?
Powoli podniósł się do siadu, obserwując ją nieco uważniej - na ile pozwalało otumanienie alkoholem i thc. Jej skulona i wyraźnie spięta sylwetka emanowała strachem do tego stopnia, że nie sposób było to przeoczyć nawet na zjaraniu. Bała się... jego? W tej chwili chyba tak, choć pewnie pierwotne źródło strachu leżało gdzieś indziej. Ale to wystarczyło, żeby Alex poczuł się źle, bo chociaż chciał wzbudzać w gówniakach strach, to mimo wszystko nie aż taki, nie ten fizyczny, bo choćby go wkurwili do stopnia utraty kontroli, to nie zrobiłby im fizycznie krzywdy zostawiającej stałą szkodę. Skierowałby swoją wściekłość gdzieś indziej, gdzieś gdzie mu...nie zależy.
Fuck. Fuck, fuck, fuck. Czy naprawdę mu zależało na trójce gnojków tak bardzo, że...
Nie chciał o tym myśleć. Nie teraz. Ani w ogóle nigdy.
- Boisz się mnie. - To nie było pytanie, a stwierdzenie faktu. I nie było w tym wyrzutu, jedynie neutralne podkreślenie stanu rzeczy. - Rozumiem niechęć i obrzydzenie do nawet najmniejszego fizycznego kontaktu, ale ty się po prostu boisz. - To zabrzmiało już dużo bardziej jak zdumione zdanie sobie sprawy z tego, że trawa jest zielona, choć wmawiano mu co innego.
Z westchnieniem spojrzał przed siebie, w ciemność nocy przełamaną jedynie niknącą łuną na horyzoncie. Dopalił skręta i wyrzucił go przed siebie, nie zwracając uwagi czy spadł za krawędź dachu, czy zatrzymał się jednak na dachówkach.
Jak miał jej powiedzieć, że właśnie, kurwa, o to mu chodziło? Że właśnie tego strachu powinni się wyzbyć, bo jak przyjdzie im zmierzyć się z pojebanym światem poza murami szkoły, to przez strach mogą stać się ofiarami w oczach czyhających na każdym kroku drapieżników. On sam był drapieżnikiem, bo odmawiał bycia ofiarą, prawo dżungli wszędzie jest takie samo. Przetrwają najsilniejsi. A najsilniejsi albo się nie boją, albo dobrze maskują swój strach, ewentualnie wykorzystują go jako materiał do zaostrzenia broni. Wszystkie demony są demonami tylko do momentu, kiedy otwarcie się ich boimy. Jak tylko zmierzyć się z nimi z odwagą, nie poddając się lękowi, to nagle okazuje się, że nie mają tak ostrych kłów i szponów, nie są niezniszczalne.
Szkoda tylko, że sam nie potrafił za żadną cenę stanąć twarzą w twarz ze swoimi własnymi.
- Nic ci nie zrobię, głupia. Jakimkolwiek chujem bym nie był, to nic ci, do kurwy nędzy, nie zrobię. - Nie patrzył na nią, kiedy to mówił, ale do nikogo innego mówić nie mógł, bo byli tutaj tylko we dwoje. Sięgnął po raz kolejny po whisky i napił się porządnie, bo docierało do niego, że chyba jest za trzeźwy. Ujarany okej, ale alkoholu było za mało, żeby to wszystko przetrawić bez emocji. A jak tylko odsunął gwint butelki od ust, wychylił się odrobinę w kierunku Alice i postawił butelkę na tyle blisko niej, żeby bez problemu mogła po nią sięgnąć. I na tyle daleko od siebie, żeby nie obawiała się żadnego przypadkowego nawet dotyku.
Z westchnieniem człowieka umęczonego sięgnął do paczki papierosów. Przygotowane skręty zostały już wypalone, ale miał przy sobie cały potrzebny ekwipunek do przygotowania kolejnych. I to też właśnie zrobił, wprawnymi ruchami - niezależnie od poziomu otępienia umysłu - przygotował jointa. Ale nie odpalił go, a położył obok butelki whisky razem z zapalniczką. Alice zdecydowanie powinna w tej chwili wyluzować, miała teraz całą magiczną fajkę dla siebie, nie musiała się z nim dzielić i obawiać, że znowu jej dotknie. W międzyczasie skręcił też i sobie i czekał na zapalniczkę cierpliwie.
Nic nie miało dzisiaj sensu. A może właśnie wszystko miało?
Jebany, kurwa, Wonderland.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Prychnęła jedynie na jego odpowiedź. Co za totalna bzdura! Znaczy, nie, miał oczywiście rację – potem będzie tylko gorzej, bo świat to skurwysyńskie miejsce, które tylko patrzy, czy lepiej podłożyć nogę, czy rzucić kłodę, czy przyjebać ostro w łeb, ale to nie znaczyło, że miał się tak wobec nich zachowywać. Chciał ich przygotować, poświęcić się w jakiś sposób dla ich dobra – cudownie, to było kochane i zapewne by to doceniła… ALE NIE W TAKI SPOSÓB! To było przeciwieństwo wychowania! To jak rzucić dziecko do morza, żeby się nauczyło pływać, i patrzeć, czy utonie czy nie. Znalazł się, kurwa, jebany Spartanin.
I pewnie wściekałaby się na niego dalej, może w końcu by sobie poszła – gdyby nie ten jeden, drobny przypadek, który kompletnie ją sparaliżował. Uśpiona czujność zabolała ją teraz podwójnie, gdy podnosiła się tak gwałtownie i, spięta na całym ciele, próbowała sobie sama dodać w jakiś sposób otuchy, uspokoić.
Kurwa, Alex nigdy nie widział jej ataku paniki. Nie wiedział, z czym wiązał się dotyk, jakie były jego konsekwencje. Nie wiedział, jak cierpiała po jego drobnej zabawie te kilka tygodni temu. Nic nie wiedział. Nie miał prawa wiedzieć. Dopilnowała tego, aby nikt nie był tego świadomy, zawsze wybierała takie miejsca, w których nikt nie mógł jej zobaczyć.
Aż do teraz – kiedy straciła grunt pod nogami, kiedy lekko przytłumione zmysły nie wyczuły zbliżającego się zagrożenia. Zaskoczyło ją, zbiło z tropu, nie zapanowała nad sobą na czas. A teraz było już za późno, żeby uciekać.
Chociaż – mogłaby. Ale co by to zmieniło? Dosłownie nic. Poza tym, że Alex patrzyłby na nią jak na dziwaczkę i paranoiczkę. Albo by stwierdził, że jest słaba.
Nie była słaba. Nie uważała się za słabą. Była kurewsko silna, bo potrafiła przyjmować na siebie każdy możliwy cios i wytrzymać go, aby ochronić tych, których kochała. To nie była słabość. To była siła, na którą nie każdy by się zdobył.
I nie każdy by ją zrozumiał.
Boisz się mnie.
Co?
Te słowa padły ze strony Alexa. Nie były pytaniem – brzmiały tak, jakby stwierdzał po prostu fakt. I chociaż wiele mogła na jego temat powiedzieć, to… chyba nie to, że się go bała. Może trochę, czasami – na przykład kiedy wpadał we wściekłość. Ale to nadal nie był taki sam stopień, w jakim bał się go, na przykład, Hiroshi. I o ile pierwszemu by zaprzeczyła – że nie chodziło wcale o samego Alexa, tak następne słowa zamknęły jej otwierające się usta.
Ty się po prostu boisz.
Poczuła, jak jej wargi zaczęły drżeć. Zacisnęła powieki i palce na swoim ramieniu. Nie potrafiła temu zaprzeczyć. Tak, bała się. Kurewsko bała się każdego dotyku. Nie chciała się do tego przyznać – dlatego reagowała agresją za każdym razem, gdy ktoś wyskakiwał ku niej z łapami, bo… bo tak było lepiej niż uciekać i płakać w kącie. Miała wtedy przynajmniej poczucie, że panowała nad sobą, nad własnym lękiem… nad swoim życiem. Choć w malutkim stopniu.
Ale nie miała.
Nie odpowiedziała mu. Nie potrafiła. I chociaż panująca między nimi przez krótką chwilę cisza zdawała się być dość kojąca, przynosząca ulgę, to nie trwało to długo.
Kolejne zdanie zabolało ją jeszcze bardziej.
Nie chodziło nawet o to, że próbował ją przekonać, że nic jej nie zrobi. Chodziło o to, że… Sama nie wiedziała, o co chodziło, ale z jakiegoś powodu w jej gardle pojawiła się ogromna gula, a Alice zacisnęła powieki, czując, jak pod nimi zaczęły pojawiać się łzy.
Nie, kurwa. Nie. Nikt do tej pory nie widział Alice płaczącej. Dokładnie tego pilnowała, aby nie pokazywać się w tym stanie nikomu. Mogła być wkurwiona, mogła być zła, mogła napadać na kogoś z agresją, mogła przełykać gorzkie słowa – ale nigdy, przenigdy nie okazywała słabości.
Aż do, kurwa, teraz. Wystarczyło kilka słów, które z jakiegoś powodu w nią trafiły jeszcze bardziej.
Czuła się odsłonięta. Prawie naga. Alex doskonale ją rozgryzł i to w jednej chwili – jednej, jedynej chwili, w której przestała się kontrolować. Miał rację. Bała się. A przy tym…
Kurwa, tak długo czekała, aż ktoś, ktokolwiek powie jej, że przy nim nic jej nie grozi, i… ze wszystkich osób tego świata usłyszała te słowa dopiero od Alexa. Od kogoś, po kim nie spodziewała się nigdy usłyszeć czegokolwiek miłego, czy kojącego. Po którym nie spodziewałaby się otoczenia jej troskliwą opieką czy chociażby cienia zrozumienia na jego twarzy.
Dostrzegła kątem oka, jak przysunął ku niej butelkę. A potem również i świeżo zrobionego skręta, razem z zapalniczką. Jakby chciał za wszelką cenę pokazać jej, że naprawdę jej nie skrzywdzi i ma dobre intencje. Prawie jakby… prawie jakby mu zależało.
Schowała na moment twarz wśród ramion, pozwalając sobie na delikatnie drżenie. Nie miała ochoty ani pić, ani palić. Jedyne, co teraz chciała, to przestać trząść się jak ostatnia galareta, wziąć się w garść i przestać ryczeć jak ostatnia ofiara losu.
A w tym wszystkim Alex myślał, że to jest jego wina. Co, do cholery, kazało mu myśleć, że to on rozjebał jej psychikę?
Podniosła głowę, aby nabrać przez usta powietrza. A potem pociągnęła krótko nosem.
— Nie chodzi o Ciebie, Alex.
Powiedziała to cicho, tak łagodnie, prawie jakby zdobywała się właśnie na jakieś wyznanie względem niego. Prawdą było, że nie potrafiła powiedzieć nic głośniej w obawie, że jej głos zaraz się złamie i wyjdzie na jaw fakt, że ją tym kompletnie rozpierdolił.
— Mówiłam Ci, że na świecie jest mnóstwo o wiele gorszych demonów.
A w cieniu tego, który prześladował Alice, Alex wypadał tragicznie blado. Był praktycznie nieszkodliwy. Jak miałaby się go bać, skoro nigdy nie skrzywdził jej… w ten sposób? Nie niszczył jej psychicznie. Nigdy mu na tym nie zależało.
Ten, z którym musiała się mierzyć, był najgorszym ze swojego rodzaju. Okrutny manipulator, który najpierw owijał delikatnie, niemalże pieszczotliwie macki wokół własnej ofiary – aby w konsekwencji swoim uściskiem miażdżyć powoli jej kości i ciało, aż będzie krwawić, krzyczeć i błagać o litość, która nigdy nie nastąpi. Zniszczy człowieka, pozbawi go zmysłów – a gdy już jednego uda mu się złamać, sięgnie po następnego.
A potem następnego…
Nie miała żadnej gwarancji, że w końcu nie sięgnie po jedyną istotę, którą starała się bronić.
Zagryzła drżące wargi. Jej mięśnie napięły się jeszcze mocniej, a ona jakby przygarbiła się jeszcze bardziej. Z jej ust wydarł się szept, który mógł być równie dobrze szmerem wiatru:
— Powiedział, że zabije Tima, jeśli komukolwiek powiem.
To był jedyny powód, dla którego nadal przyjmowała na siebie kolejne okropieństwa, dla którego nadal starała się być silna. Dla którego nie padała na kolana, pomimo zadawanych ciosów.
— Jest w każdym, nawet przypadkowym dotyku. Jest w oddechu, który czuję za blisko siebie, i w krokach za blisko mnie. Nigdy nie chodziło o nikogo poza nim.
Alex nie musiał tego wiedzieć. Do tej pory nie chciała, żeby wiedział.
Ale jeszcze bardziej nie chciała, żeby myślał, że bała się jego.
Wystarczyło, że ona cierpiała przez tego potwora. Dostał już wystarczająco bólu, krwi i cierpienia, aby się nim nasycić. Nie pozwoli mu dostać więcej.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
W dalszym ciągu nie czuł się winny tego, co stało się na imprezie, ale teraz przynajmniej zrozumiał skąd u Alice taki ekstremalny wkurw, który prowadził do jawnego postawienia mu się. Cóż, nie czuł się winny, bo nie kazał jej nikogo dotykać, ani też nie kierował na odległość rękami Cavingtowa. Stało się i już, mogła się odsunąć, nie dopuścić do tego, a że wybrała wytrzymać, to już jej sprawa.
Ale mimo wszystko miał teraz zupełnie inną perspektywę i wiele rzeczy stało się po prostu jaśniejsze.
I nie zakładał, że to jego dziewczyna boi się panicznie, ale w tej konkretnej chwili owszem, to właśnie on wywołał ten strach. W głupi, przypadkowy sposób, niespodziewanie zarówno dla siebie, jak i dla niej. I był to całkiem inny strach niż ten, który celowo w nich wzbudzał. To był ten demoniczny, zakorzeniony w podświadomości lęk, który obezwładniał istnienie w momencie swojej aktywności.
I tak samo nagle, jak zrozumiał jej reakcje na imprezie, tak teraz dotarło do niego skąd u niej tak agresywne odruchy, kiedy ktoś celowo ją dotknął. On sam miał podobnie, kiedy znowu spoglądał w czarną, ziejącą dziurę wchłaniającą wszystko dookoła, kiedy macki wrośniętego w istnienie strachu oplatały znowu jego umysł.
Zaśmiał się jakoś tak ponuro, słysząc jej słowa. Och, nie uważał, że to on był winny jej skrzywieniu, dobrze wiedział, że źródło leży gdzieś indziej, z dala od jego osoby i bycia chujem. Jakkolwiek wielkim skurwysynem nie był, to mimo wszystko starał się nie przyprawić gówniaków o traumę, bo dobrze wiedział, że już jakieś mają - dlatego trzymali się przecież razem, bo w jakimś stopniu mogli się zrozumieć.
- Jakby chodziło o mnie, to wszystko byłoby dużo łatwiejsze. - Nie chciał, żeby myślała, że uważa się za całe zło jej życia. Tak jak podkreślił jeszcze przed chwilą, doskonale zdawał sobie sprawę tego ile gówna jest na świecie, poza szkołą. Ale w szkole owszem, siebie samego widział jak najgorszego skurczybyka. I zupełnie mu to nie przeszkadzało, lubił za takiego uchodzić, bo to ułatwiało wiele rzeczy. I gdyby faktycznie był tym, przez kogo miała traumę, to z pewnością dużo łatwiej można by sobie z nią poradzić.
Jedynym poważnym mankamentem całej tej sytuacji była teraz kompletna nieumiejętność okazania wsparcia. Co miał zrobić, kiedy całkiem bez ostrzeżenia Alice otworzyła się przed nim tak, jak nigdy nie spodziewał ani nawet nie chciał, żeby się otwierała? Przecież nie poklepie jej po ramieniu mówiąc "there, there, wszystko będzie dobrze", bo to tylko pogorszyłoby sytuację. Nigdy nikogo nie pocieszał, nigdy nie musiał. Nigdy nie przypuszczał, że powinien umieć.
Jedyne co mógł i zrobił, to zaproponować komfort tam, gdzie sam go znajdował - w alkoholu i ujaraniu umęczonego umysłu, odymieniu demonów i podtopieniu ich w procentach.
Sens jej kolejnych, bardzo cicho wypowiedzianych słów (musiał nastawić uszu, żeby dobrze zrozumieć co mówiła, nawet mimo panującej na dachu ciszy) nie dotarł do niego. A przynajmniej nie tak od razu i z początku nawet nie świadomie. Zmarszczył brwi w niezrozumieniu, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który mógłby sugerować ukrywające się tam wyjaśnienie co właściwie powodowało ten paniczny lęk u Alice.
Utrata Tima, to jasne. Bo ktoś groził, że go zabije. To mogłoby być zupełnie bez pokrycia, ale najwyraźniej dziewczyna miała jakieś dowody na to, że ten ktośbyłby zdolny to zrobić. Ale jakie dowody i kto... Choćby Alex wysilił się teraz niemożliwie, to umysł działał na tak bardzo zwolnionych obrotach, że Sherlock z niego marny. Mimo to... nie potrafił nawet zapytać. Powinien w ogóle? Alice mówiła sama z siebie, nie wyciągał z niej żadnych zwierzeń, zupełnie jakby jakaś tama wewnątrz pękła i zaczęła przeciekać w tak wielu miejscach, że nie dało się jej załatać.
Westchnął z dużo większym sfrustrowaniem, niż sam siebie o to podejrzewał. Chociaż przyzwyczaił się do tego, że gówniaki rzucają kurwami, wkurzają się na niego, czasem pyskują, boją się i spierdalają, to jednak żadne z nich nigdy nie pokazało tej swojej wrażliwej strony. I nie miał pojęcia co z tym zrobić. To było o tyle frustrujące, że coraz mniej rozumiał co też takiego pierdolnęło dzisiaj, że nagle zakopanie topora wojennego zmieniło się w zacieśnianie więzi. Nie potrafił odnaleźć się w takiej sytuacji.
Pomimo ciemności rozświetlonej jedynie setkami gwiazd i niemalże całkiem wygaszoną łuną zachodzącego słońca widział (a może nawet bardziej słyszał po rozedrganym oddechu), że Alice trzęsie się jak galareta. Domyślał się, że to nie z zimna, ani ze strachu przed nim. W tej chwili ten mrożący w żyłach chłód pochodził z wewnątrz. Jedyne co mu jeszcze przyszło do głowy żeby zrobić, to zdjęcie z siebie swojej kurtki i wyciągnięcie w jej kierunku bez naruszania przestrzeni osobistej. Może przynajmniej poczucie otaczającego ją nagrzanego materiału da jakieś ukojenie? Dałby jej bluzę schowaną w plecaku, ale nie niosłaby za sobą rozgrzania ramion tak od razu. Nie zarzucił jej też kurtki na ramiona, bo naprawdę w tej chwili nie chciał pogorszyć jej stanu, a właśnie choć trochę poprawić.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Może miał rację. Może gdyby to on był sednem problemu, wszystko byłoby o wiele prostsze. Mogłaby po prostu zerwać z nim kontakt, rzucać się, wydrapać mu oczy, albo przeczekać aż odejdzie ze szkoły. Mogła zrobić tak wiele wobec niego, gdyby to z nim faktycznie miała problem. Tym bardziej, że nie znał jej słabości – aż do tej pory – i mogłaby mu nawet napluć w twarz, a nie zdołałby jej skrzywdzić.
Sytuacja, w której tkwiła, była jednak o wiele bardziej ponura – i nie było z niej dobrego wyjścia. Nie mogła użyć magii, żeby się obronić. Nie mogła się odwinąć. Nie mogła uderzyć, nie mogła splunąć, obrzucić wyzwiskami ani przeczekać. Tkwiła w tym szambie. Tonęła w ruchomych piaskach coraz bardziej, bez żadnej wizji na poprawę. Nic nie była w stanie zrobić. Mogła tylko mieć nadzieję, że starczy jej na tyle sił, aby dożyć końca szkoły, a wtedy się wyniesie. I zabierze ze sobą Tima tam, gdzie będzie bezpiecznie. Nikt nigdy ich nie znajdzie.
I o ile przed chwilą pozwoliła, aby w niej coś pękło, tak teraz… teraz tego żałowała. Nie wiedziała, czego oczekiwała. Zrozumienia? Kto by potrafił to zrozumieć? Czy ktoś taki jak Alex? Wybrała sobie najpewniej najgorszą możliwą do tego osobę. Poza tym, nie powiedziała mu dokładnie, co przeżywała, do jakiego piekła trafiła na zupełną niewinność i… i już mu chyba nie powie. Chyba czas na wyznania, czas otwarcie się jakiekolwiek, minął. Został stracony. Teraz nie chciała już nic. Nic, poza spokojem.
Otarła dyskretnie łzy spływający po jej policzkach i miała tylko nadzieję, że nie rozmazały w żaden sposób kredki podkreślającej jej oczy. Pociągnęła nosem jeszcze raz, swój pusty wzrok wlepiając w zupełnie ciemne już, nocne niebo, na którym pojawiały się kolejne gwiazdy.
Czuła się… okropnie. Czuła się niechciana. Niezrozumiana. Czuła się intruzem, czuła się źle we własnym ciele, czuła się źle, będąc tutaj. Wszystko w niej krzyczało, że powinna wstać i zejść z dachu. Może to byłoby nawet dość rozsądne. Zejść i udać, że ten wieczór nigdy nie miał miejsca. Że nie otworzyła się nigdy przed Alexem, że w emocjach nie powiedziała mu, co dzieje się u niej w domu. Co go to obchodziło? Teraz żałowała, że dała się ponieść.
A jednak, niespodziewanie, kątem oka dostrzegła, jak Alex porusza się nieco dziwnie, a potem, bez słowa, wyciąga coś w jej stronę. Zwróciła ku niemu wzrok, mając nadzieję, że mrok zasłoni jej żałosną twarz i załzawione jeszcze, przekrwione odrobinę oczy.
Kurtka. Podawał jej kurtkę.
Spojrzała na niego przez chwilę tak, jakby nie rozumiała, co ten gest w ogóle znaczył – ani co trzyma w rękach. W gruncie rzeczy, chyba miała o nim takie mniemanie, że zbędzie ją po prostu ciszą, albo palnie coś durnego, w konsekwencji czego Alice po prostu wstanie i sobie pójdzie, chcąc zapomnieć o wszystkim, ale to…
To było coś więcej. To nawet nie było pocieszenie. To, w jej mniemaniu, było jak coś mówiącego jej przejmuję się Tobą, ale nie wiem, jak Ci to powiedzieć. Zresztą, dokładnie o tym samym świadczyły podstawione jej praktycznie pod nos alkohol i skręt.
Z dziwnym grymasem przyjęła od niego kurtkę i dość szybko zarzuciła sobie na ramiona. Poczuła ciepło, którym przesiąkł materiał ubrania, bijący od ciała Alexa. I chociaż nie spodziewała się, w pewien sposób jej to pomogło. Odetchnęła głęboko, na moment zwieszając głowę. Trzęsła się już o wiele mniej. Poczuła się tak, jakby… chyba pierwszy raz ktokolwiek się nią przejął. To było takie… nowe. Takie inne. Takie… takie…
Miłe?
Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz ktoś się o nią martwił. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś pytał, jak się czuje. Kiedy ostatni raz ktoś przejmował się, że może ją coś boleć. Że może przeżywać coś, z czym sobie nie radzi.
— Dzięki – szepnęła krótko.
Mogłaby powiedzieć mu więcej. Tyle rzeczy cisnęło jej się na język. Tyle rzeczy kołatało się w głowie – a jednak nie zdecydowała się na nic więcej.
Wróciła do starej zasady. Nikt nie pytał – nigdy nie mówiła. Była najlepsza. Sprawdzała się przez lata.
Domyślała się, że ta chwila wrażenia, że kogokolwiek obchodzi, była iluzją. Ale i tak była miła. I tak było miło myśleć jej i czuć się w taki sposób.
Sięgnęła po zostawionego na dachówkach skręta wraz z zapalniczką i odpaliła go. Zaciągnęła się nim głęboko, a dym wypuściła bardzo powoli, jakby pragnąc przedłużyć tę chwilę do granic możliwości.
Dopiero za moment wyciągnęła rękę ku Alexowi z zapalniczką. Przyszło jej na myśl, że nie ma czym odpalić własnego, więc tym bardziej nie powinna go zatrzymywać.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Nagle przerwana wylewność została zastąpiona ciszą. Ciszą, która paradoksalnie głośno wybrzmiewała w uszach Alexa, niczym wkurwiający pisk po nokaucie, którego nie sposób było się pozbyć potrząśnięciem głowy. Zwykle cenił sobie brak zgiełku i możliwość skupienia się na alkoholu i skręcie, szukaniu w nich sensu istnienia, spokoju, otumanienia, znieczulenia i wyłączenia się. Ale teraz, pomimo zbawiennego działania thc i procentów, daleko mu było do tej wolności umysłowej, bo choć oblicze pozostawało tak samo niewzruszone i surowe (może odrobinę przejęte, ale to skutecznie maskowała ciemność nocy), to w głowie trwała zaciekłą gonitwa myśli. Przyćmiony umysł nie był w stanie za nimi nadążyć, połączyć fakty tak szybko, jak zrobiłby to na trzeźwo, wyłapać te znaczące i odgonić te bezwartościowe. Cały proces próby zrozumienia co, do kurwy, przeżyła Alice, że miała taką traumę zajęło mu dużo więcej czasu.
Wykorzystał panującą ciszę do podjęcia próby analizy jej słów i znalezienia czegoś, co mogłoby w jakiś sposób pomóc jej poradzić sobie w tej chwili z... z całym tym bagnem, które nieoczekiwanie na nią spadło na dachu, siedem pięter nad ziemią.
Nieco niepewnie obserwował ją zanim wzięła kurtkę, a im bardziej zwlekała, tym bardziej głupio się czuł. O dziwo nie czuł irytacji, nawet frustracja przygasła znacząco, pozostało jedynie... co to właściwie było? Chęć poprawienia jej nastroju? Chęć wsparcia?
Odetchnął, kiedy ostatecznie wzięła od niego kurtkę. Wstrzymywał oddech w oczekiwaniu? Nawet nie zdał sobie z tego sprawy. Może jednak był bardziej zjarany, niż podejrzewał? Może dlatego słysząc jej podziękowanie, pokiwał głową w odpowiedzi i uśmiechnął się krzywo, czego z pewnością w ciemności nie zauważyła, zajęta zakładaniem kurtki.
Jak już wyciągnęła w jego stronę zapalniczkę i odebrał ją wyjątkowo skupiony na tym, żeby teraz przypadkiem jej nie dotknąć, uderzyło go w końcu zrozumienie dlaczego tak panicznie boi się dotyku. Nastoletnia dziewczyna, która nie jest nieśmiała, nie jest bojaźliwa i płochliwa, ale boi się kontaktu fizycznego do tego stopnia, że zwykle reaguje agresywnie... Bez wątpienia agresją zakrywała lęk, Alex robił dokładnie to samo. Lęk zakorzeniony w podświadomości zniszczonej traumą psychiki... Poczuł nagłe palenie złości nieukierunkowanej, bo nie wiedział nawet na kogo ją ukierunkować. Nie wiedział kto tak bardzo skrzywdził Alice, nie potrafił w pełni zrozumieć jej demonów, ale teraz przynajmniej wiedział po jakim gruncie się porusza.
Odpalił własnego skręta, zaciągnął się głęboko, a wraz z wypuszczanym z płuc dymem z jego ust samoistnie poleciał potok słów. I nie mógł go powstrzymać.
- Stawanie twarzą w twarz z własnymi demonami nigdy nie jest łatwe, kurewsko paraliżuje i będzie paraliżować, dopóki się im nie postawić. Tyle, kurwa, razy konfrontowałem się z moimi własnymi i za każdym razem poniosłem klęskę, że... - Zawiesił się tylko na chwilę, żeby pokręcić z głową z politowaniem dla siebie samego, bo dobrze wiedział, że odpychanie od siebie ludzi było zwyczajną ucieczką przed istniejącą możliwością zostania porzuconym. - Przynajmniej masz kogoś, dla kogo walczysz i nie uciekasz. To da ci motywację i siłę do zwalczenia demonów. Ja jestem... cóż, jestem tylko ja. Zawsze byłem tylko ja, a ci co pojawiali się i obiecywali wiele rzeczy, po jakimś czasie znikali i znowu zostawała pogłębiająca się pustka. - Pewnie nie mówił jasno, może nawet Alice go nie rozumiała, ale nie będąc trzeźwym trudniej było ułożyć wszystko w sensowną całość. Poza tym na trzeźwo w ogóle nie podjąłby się powiedzenia czegokolwiek, co obnażałoby jego problemy, słabości, lęki i demony. A teraz w jakiś popierdolony sposób widział w tym najlepszą formę okazania dziewczynie... zrozumienia. I wsparcia. - Nie tylko ty borykasz się z obezwładniającym lękiem przejmującym nad tobą kontrolę. Nie tylko ty czujesz tę potworną niemoc, kiedy wiesz, że nie możesz nic z tym zrobić, więc robisz co możesz, żeby mieć poczucie kontroli nad własnym życiem. - Jakby w duchu tych słów pociągnął kolejnego bucha i zamilkł na moment, a kiedy świadomie zdał sobie sprawę z tego, że chyba za bardzo się zagalopował, za bardzo otworzył, za dużo pokazał i mogło prowadzić to do nadmiernego zacieśniania więzi, przetarł twarz dłonią i zaklął siarczyście.
- Ja pierdolę, do chuja pana... - Skierowane to było do siebie samego. Skąd nagle ta pojebana ochota wylewności, odkrywania tego, co tak skrupulatnie chował cały czas, obnażania?
Sięgnął po wciąż stojącą obok Alice butelkę whisky, napił się nie jednego, nie dwa, a trzy potężne łyki, po czym z warknięciem na pieczenie w gardle, postawił butelkę znowu obok niej, udostępniając jej alkohol, jeśli tylko tego chciała.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Nie była świadoma tego, co działo się w głowie Alexa. Nie była świadoma faktu, że praktycznie wstrzymał oddech w oczekiwaniu na jej decyzję – czy przyjmie od niego kurtkę czy nie. Nie była świadoma jego krzywego uśmiechu po podziękowaniu i nie była świadoma tego, co działo się w jego głowie, podczas gdy milczała. I chyba szkoda. Może wtedy zareagowałaby trochę inaczej. Czy negatywnie? Raczej nie. Ale pewnie zmieniłoby się znacząco jej spojrzenie na Alexa. Może zrozumiałaby, że wcale nie jest mu aż tak bardzo obojętna, jak dawał jej to odczuć. Może prędzej zrozumiałaby nękające go demony…
Ale zamiast tego, przymknęła oczy i powolutku, bez większego pośpiechu, paliła skręta, którym ją poczęstował. Zrozumiała, że cały był dla niej, tak więc nie pomyślała nawet o tym, żeby go zwrócić.
Dym powoli ją uspokajał. Cisza, która tak drażniła Alexa, okazała się ciepłym przyjacielem, który koił jej nerwy i stres, sprawiała, że powoli uspokajała swoje nerwy. Ten krótki epizod, krótki wybuch łez, skończył się bardzo szybko. Pozostały po nim jedynie przekrwione oczy i ciężkie, nieco senne powieki. Ale wcale nie narzekała. Zaczynało być jej zwyczajnie… dobrze. Czuła się bezpiecznie, jakby zaufana ciemność zatopiła ją w swoich ramionach i szeptała słowa, które faktycznie niosły pocieszenie. Które faktycznie sprawiały, że nie czuła się aż tak bardzo jak skończone gówno.
Ale tylko odrobinę. Tyle, na ile mogła, aby znów była w stanie patrzeć na siebie w lustrze i strojem i makijażem zakrywać to, jak paskudnie czuje się w środku. To był taki cholerny paradoks – z jednej strony chciała stać się bezpłciowa, z drugiej zaś swoją aparycję starała się wykreować na jak najbardziej atrakcyjną, nawet wręcz wyzywającą. Po to, żeby nie zginąć w tłumie. Żeby nie dać się zmiażdżyć falom i demonom, żeby wyjść naprzeciw nich i zawołać z kurewską wściekłością jestem, żyję i nie pozbędziecie się mnie tak szybko.
Kiedy usłyszała pierwsze słowa z ust Alexa, niemalże się skrzywiła. Nie, kurwa, nie. Już wolałaby, żeby milczeli do końca, wypalili po skręcie, może kolejnym, napili się i poszli każde w swoją stronę – to było lepsze niż morały, które mógłby jej prawić o tym, że musi być dzielna i inne pierdoły. Tak w sumie zapowiadał się jego monolog i na to się już psychicznie przygotowywała.
Ale jego słowa skręciły w kompletnie nieoczekiwanym kierunku, co sprawiło, że aż odwróciła ku niemu twarz ze zdumieniem na niej wymalowanym.
Chyba ze wszystkiego, co mógł teraz powiedzieć, nie spodziewała się, że opowie jej… o sobie. O własnych demonach i o tym, co go dręczyło.
Z kolejnymi słowami powoli odwróciła się w jego stronę, jakby własnym ciałem okazując mu zainteresowanie, to, że słucha. Przyciągnęła jedynie mocniej kurtkę Alexa, aby zakryć lepiej swoje barki. Chyba nie spodziewała się, że ten jeden, głupi gest tak bardzo jej pomoże i w pewien sposób ją uspokoi.
Słuchała go w skupieniu. Jestem tylko ja. Tak, tak już powiedział wcześniej – i może nie miała wtedy pełnego obrazu, ale teraz, kiedy przedstawiał sprawę z nieco innej perspektywy…
Naprawdę był tylko on. W jego życiu nie było nikogo innego. Ani rodzeństwa, ani… ani rodziców… ani przyjaciół… A ludzie byli najgorszymi potworami tego świata, ona wiedziała o tym najlepiej. Wykorzystywali lęki, pogłębiali traumy, miażdżyli innych ludzi w imię własnej satysfakcji.
Rozumiała go. Dawał tyle szans ludziom wcześniej, że stracił już nadzieję, że może istnieć ktoś, kto go nie zostawi. To dlatego… to dlatego odpycha od siebie innych. To dlatego chciał odepchnąć ich, bo pogodził się ze stratą i chciał się na nią psychicznie przygotować, żeby nie cierpieć bardziej, niż było to konieczne.
Kurwa.
Prawda, do której właśnie doszła, z jakiegoś względu nadal wydawała jej się zaskakująca. Może dlatego, że do tej pory nie sądziła, aby ktoś taki jak Alex mógł mieć własne demony… a przynajmniej nie takiego kalibru i nie takiego rodzaju. On również się bał – lecz nie bliskości. Kiedy ona od niej uciekała, on naprawdę jej potrzebował. Potrzebował kogoś, kto by z nim został, już na zawsze. Kto będzie stałą jednostką w jego życiu. Kto nigdy nie odejdzie.
To było dla niej tak cholernym zaskoczeniem, a zdawało się tak logiczne. Zupełnie jakby się dziwiła, że kolor czerwony jest naprawdę czerwony. I chyba to ją najbardziej frustrowało – głównie w sobie samej, że dziwiła się czemuś takiemu. Że nie przypuściła nigdy, że Alex może mieć własne lęki. Po kim jak po kim, ale po nim nie spodziewała się…
Kurwa, była tak tragicznie głupia…
Jego ciche przekleństwo umknęło jej w natłoku myśli, a kiedy już do niej dotarło, zinterpretowała je kompletnie inaczej. Sądziła raczej, że jest to coś w rodzaju westchnięcia nad popierdolonym losem, który skrzywił ich oboje.
Mimo to, kiedy zabrał butelkę, przysunęła się bliżej niego.
— Kiedy byłam mała, byłam tylko ja i moja mama. Nie było nikogo więcej i nie wiedziałam nawet, że czegoś nam brakuje. Dopiero kiedy poszłam do przedszkola, dowiedziałam się, że w rodzinie istnieje jeszcze taka funkcja jak ojciec.
Nie wiedziała, po co mu to mówiła. Chyba również w ten sposób chciała okazać mu swoje zrozumienie… A prawienie kazań i morałów, albo poklepywanie po ramieniu były ostatnim, czego Alex potrzebował w tej chwili. Sama tego nie chciała, więc jak mogłaby sprezentować to jemu?
— Zapytałam ją kiedyś, gdzie jest mój tata. Powiedziała mi, że był strażakiem i umarł, ratując innych ludzi z pożaru.
Skrzywiła się lekko i sięgnęła w końcu po butelkę. Musiała się napić. Wspominając tak paskudne wydarzenia, nie mogła myśleć o tym na trzeźwo.
— Byłam z niego tak kurewsko dumna. Mówiłam dzieciakom, że mój tata był superbohaterem. Kurwa, chciałam być taką samą bohaterką jak ona. Mówiłam wszystkim dokoła, że taka będę. Wszyscy mi zazdrościli.
Z głośnym westchnięciem odwróciła głowę w bok, w stronę horyzontu, za którym jeszcze nie tak dawno temu zachodziło słońce.
— Potem moja matka przyprowadziła do domu jego. Nigdy nie byłam na nią tak wściekła. Uważałam, że nie potrzebujemy nowego taty, skoro mój był dobry. Nie lubiłam go od samego początku. Nie chciałam z nim rozmawiać, nie chciałam z nim mieszkać. Nikt mnie nigdy nie słuchał, nikt ze mną nigdy nie porozmawiał. Gość grał ofiarę dyskryminacji gówniarza od samego początku.
Rzygać jej się chciało, jak o tym wspominała. Wtedy, jako kilkuletnie dziecko, jeszcze za wiele nie rozumiała, ale teraz, z perspektywy czasu widziała znacznie więcej. Widziała oznaki jego zepsucia już od pierwszych chwil. Skąd jej matka go w ogóle wzięła?
— Sprawa została przesądzona, kiedy urodził się Tim. On został. Ja przestałam się buntować. Miałam brata, którym mogłam się zajmować. Przez moment było dobrze. Przez moment – uniosła skręta do ust i powoli wypuściła dym, zamykając oczy. – Zaczynało się od drobnych rzeczy. Czegoś nie zrobiła, o czymś zapomniała, coś zrobiła źle. Zaczął ją bić, wyzywać, grozić. Miała tylko jeden moment, w którym pomyślała trzeźwo i chciała stamtąd spierdolić. Byliśmy już spakowani, kiedy spotkała go w progu mieszkania, bo wrócił wcześniej. Zaczął teatrzyk, że jest taki biedny, że wcale nie chciał, że jest przeciążony, bo musi zarobić na rodzinę. Przepraszał, błagał, żeby go nie zostawiała, bo nie miał nikogo innego poza nami. I została.
Wypaliwszy do końca skręta, wyrzuciła go jednym pstryknięciem za krawędź dachu.
— Było tylko gorzej. Szantaże, groźby, przemoc, to wszystko wróciło, a z czasem przestał ją nawet przepraszać. Zaczęła chlać, chyba tylko po to, żeby się znieczulić. A podczas jednej z awantur usłyszałam, jak mówili o moim ojcu.
Zrobiła dłuższą pauzę i zamknęła oczy. Nawet teraz, po tylu latach, było to dla niej tak kurewsko trudne.
— Wrzeszczał, że to jej wina. Że jest tak okropną kobietą, tak męczącą, że jest takim pasożytem, że nie wytrzymał i zachlał się na śmierć. – Prychnęła pod nosem, sztucznym rozbawieniem zakrywając to, jak bardzo ją to bolało. – Mój tatuś, mój superbohater, zachlał się na śmierć w jakimś rynsztoku.
Nie powinna nawet tego pamiętać. Za chwilę otworzyły się drzwi, a ona nimi oberwała, prawdopodobnie straciła przytomność i trzeba było zawieźć ją do szpitala. Nawet nie wiedziała, kto ją tam zabrał. W zasadzie, było jej to całkiem obojętne.
— Zrozumiałam wtedy, że na nikim nie mogę polegać. Mój świat runął w gruzach, razem ze wszystkimi wartościami, w które wierzyłam. Mój ojciec był zwykłym pasożytem, pijakiem. Moja matka była kłamcą i staczała się na to samo dno, co mój ojciec. Mój… ojczym… - przygryzła na moment nerwowo wargę nim kontynuowała: - jest najgorszym potworem chodzącym po tym świecie. Został mi tylko Tim. I… chyba chciałam go chronić, żeby nie musiał przeżyć tego, co doświadczyłam ja. Byłam z nim, kiedy wyrastał z pieluch, uczył się chodzić, pisać, czytać. Masz rację, jest moją siłą. I jest jedynym, przy którym czuję się bezpiecznie. Wiem, że mnie nie skrzywdzi, bo jest mój.
Jest jedyną osobą, którą Alice szczerze kocha. I, tak, Alex miał rację – jest jedyną deską, dzięki której jeszcze unosiła się na powierzchni tego całego szamba zwanego inaczej jej życiem. Może dzięki temu było jej łatwiej. Może dzięki temu uniknęła kolejnych problemów, takich jak samotność, lęk przed nią. Bo wiedziała, że kiedy wróci do domu, będzie czekał na nią brat.
Dla niego była w stanie wytrzymać wszystko.
Sięgnęła po butelkę i upiła z niej solidny łyk, nim postawiła ją z powrotem na miejscu i spojrzała ponownie na Alexa.
— Może morały naszych historii są inne, ale w gruncie rzeczy ich treść jest całkiem podobna.
Każde borykało się z innym lękiem… Ale w gruncie rzeczy obie te opowieści zawierały w sobie ból, jaki zadali im inni ludzie. To, że wydarli z nich siłą pewną cząstkę człowieczeństwa. To, że oboje przekonali się, że na nikim nie mogą polegać, poza sobą. To, że w gruncie rzeczy byli masakrycznie samotni… i oboje nie radzili sobie z własnymi demonami.
Westchnęła głęboko, przymykając oczy.
— Życie jest tak kurewsko spierdolone…
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Może za gówniarza nieco inaczej podchodził do tego wszystkiego, może faktycznie wtedy miał nadzieję na znalezienie rodziny, na przynależenie gdzieś bezwarunkowo. Na możliwość nazwania kogoś "mamą" i poczucie, że w razie jakichkolwiek problemów ma do kogo się zwrócić i nie zostanie odesłany z kwitkiem, nie zostanie odtrącony. Ale życie pokazało mu jaka jest prawda, jak wygląda jego rzeczywistość. I to wielokrotnie, kiedy trafiał pod opiekę kolejnych osób, które nie potrafiły poradzić sobie ze straumatyzowanym dzieckiem. Co gorsza, ostatni rodzice zastępczy nie tylko nie potrafili (a może nie chcieli?) sobie z nim poradzić, zrobili coś jeszcze gorszego - traktowali go jak swojego własnego szczura laboratoryjnego, obserwowali jego zachowania, analizowali, opisywali w swoich pracach psychologicznych, próbowali różnych książkowych sposobów na przywrócenie go o "normalności". Ale nigdy nie dali mu tej jedynej rzeczy, której tak naprawdę potrzebował i której całkowity brak w życiu doprowadził do stania się bezczelnym, aroganckim skurwysynem bez skrupułów. Nikt nigdy nie dał mu miłości. Nie pokazał jak to jest być chcianym, otoczonym opieką, mieć wsparcie.
Nie myślał o tym zbyt często, bo budziło w nim to potworną niemoc, a ta błyskawicznie prowadziła do nieopisanej wściekłość wynikającej z frustracji. Nawet do końca nie był świadom czego mu w życiu brakuje, bo nigdy tego nie miał. Rodzina, rodziną, ale czuł się wybrakowany emocjonalnie, upośledzony uczuciowo, bo ciężko mu było nawet wykrzesać z siebie empatię. Wiedział aż za dobrze, że jest inny pod tym względem, że odstaje i nie pasuje. Że nikt go takiego nie chciał, bo właściwie co pozytywnego mógł wprowadzić do atmosfery?
Odkąd coraz więcej rozumiał i coraz bardziej kształtował się jego światopogląd postawiony na fundamentach smutnego dzieciństwa, nie chciał przed nikim się otwierać, bo dużo łatwiej było pokazywać tylko fasadę. Tylko to, co widział każdy i co ludzie powtarzali między sobą. Bo nie było to kłamstwem, a jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Wolał być aroganckim skurwysynem, niż porzuconym dzieciakiem. Wolał wzbudzać strach, niż współczucie. Wolał uchodzić za bezlitosnego i nie bojącego się niczego chuja, niż za chłopaka z problemami.
Wolał być nadal sam, niż znowu doświadczyć bolesnej straty bardzo kruchej bliskości drugiej osoby, której za bardzo zaufał.
Dlaczego więc tak nagle zebrało mu się na zwierzenia, na obnażenie swojego wnętrza przed Alice? Nie potrafił wyjaśnić tego inaczej, jak chęć pokazania jej, że nie ona jedna tapla się w szambie życia i za chuja nie może wyjść na brzeg, a nawet jak wyjdzie, to gówno nadal śmierdzi tak samo. I całe szczęście, że był zjarany, bo na trzeźwo nie tylko nie byłby w stanie znieść podwójnej melancholii, ale nie byłoby mowy o takiej formie wsparcia.
Pewnie jutro będzie żałował, że w pewien sposób powiedział koleżance, że mu na niej zależy. I na Valerianie oraz Hiroshim też.
Nie spodziewał się, że swoją nagłą wylewnością sprowokuje większą otwartość. Właściwie nie wiedział czego w ogóle się spodziewać, wiec kolejne wyznania dziewczyny nadal były zaskoczeniem.
Ale najwyraźniej faktycznie trochę ją to... podbudowało. Mówiła wprost do niego, zwrócona w jego kierunku, a nie gdzieś w eter. Pomimo tego uczucia, że się zagalopował, powiedział o sobie za dużo, nie wycofał się tak kompletnie. Podświadomie zachęcony jej uwagą i tym przybliżeniem się odrobinę, również przekręcił się w jej kierunku, podpierając się na jednym łokciu i pół leżąc na boku. Z początku skrzywił się odrobinę, w zupełnie niekontrolowanym odruchu ukłucia... zazdrości? Czy mógł to tak nazwać? Alice miała chociaż mamę i historie o swoim tacie. Jedyne co on o swojej matce wiedział to to, że go nie chciała i zdecydowała się nie dać mu nawet szansy na życie, wyrzucając na śmietnik. Jednak w miarę jak koleżanka przybliżała coraz więcej szczegółów ze swojego życia, wyraz twarzy coraz bardziej łagodniał. Nie przerywał jej, chociaż czuł bardzo mocno jak alkohol zaczyna coraz weselej hasać we krwi i świat zaczynał bardzo delikatnie wirować na granicy wzroku, to nie umknęło mu żadne jej słowo. I nawet pomimo pijackiego otępienia skojarzył teraz "powiedział, że zabije Tima" z określeniem ojczyma najgorszym potworem chodzącym po świecie. Jeśli Tim jest tak mały i Alice chciała go chronić, a ten złamas z nią mieszkający groził śmiercią dziecka...
Alex aż zbladł z przerażającego zrozumienia kto. To było jak układanie dziwacznych puzzli, gdzie dopiero po dopasowaniu każdego kawałka obrazek nabierał barw i sensu. Tylko w tym przypadku barwy oscylowały w palecie szarości, a sens był bolesny i krzywdzący.
Jak tylko Alice sięgnęła po whisky, Alex nawet otworzył usta, bo w głowie kołatało mu się, że chociaż ich demony są inne, to nie różnią się ani trochę w sile niszczenia. Zanim jednak zdążył to powiedzieć, Alice sparafrazowała te myśli i wypowiedziała na głos.
Czy byli do siebie aż tak cholernie podobni, że faktycznie ich myśli przybierały podobną formę? Tak potwornie skrzywdzeni przez dorosłych, którzy powinni dać im bezpieczeństwo, że skrzywienie psychiczne sprawiało, że mogli... zrozumieć?
- Całe szczęście ktoś kiedyś wymyślił skręty i whisky. Spierdolony świat lepiej przyjąć na znieczuleniu. Nawet jeśli jutro znowu jedyną opcją będzie ucieczka. - Położył się całkiem na chłodnych dachówkach. Jakoś zapomniał, że został w samej koszulce, nawet nie odczuwał chłodu. Alkohol potrafił być tak bardzo zbawienny...
W pijackim i upalonym zamyśleniu obserwował niebo pełne gwiazd, ciemność nie zmąconą światłem księżyca, bo ten był zbyt maleńki, żeby przyćmić świecące setki świecących punkcików. I zaśmiał się gorzko, widząc jak spadająca gwiazda przecina niebo. Jakby tylko życzenia pomyślane faktycznie się spełniały...
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Alex nie odezwał się ani słowem. Nie przerwał, nie wtrącił się, chociaż miał do tego od groma możliwości. Ale widziała, że ją słuchał. Nie był znudzony, nie wywracał oczami. Może na samym początku widziała na jego twarzy dziwny grymas, którego nie potrafiła do końca zidentyfikować – lecz kiedy sam zwrócił się w jej stronę, nie miała wątpliwości, że naprawdę miała jego uwagę.
To było tak kurewsko dziwne, że chłopak, który zdawał się nie przejmować nikim ani niczym, po pierwsze – otworzył się przed nią, a po drugie – pozwolił jej otworzyć się przed sobą. Nie dawał rad, nie oceniał. Po prostu siedział i słuchał. A im więcej elementów jego historii poznawała, tym więcej podobieństw zauważała wobec siebie. I tym lepiej go rozumiała.
Nigdy nie przypuszczała, iż dowie się, że ten niemalże bezlitosny człowiek, który okazywał im przede wszystkim agresję, który nie miał skrupułów, tak naprawdę walczył z własnymi demonami pod postacią lęku przed odrzuceniem. Że to wszystko działo się dlatego, iż się bał. Bał się przywiązania, bał się zaufania – bał się, że kolejni będą dokładnie tacy sami. Zbudował wokół siebie prawdziwy mur, którego przebicie było praktycznie niemożliwe.
Oboje zbudowali wokół siebie własne mury. Oboje spoglądali na siebie zza nich, rozumiejąc się nawzajem. Ale nie było nikogo, kto by te granice rozbił. Kto choćby na jedną chwilę wyciągnąłby do nich rękę i powiedział, że pomoże.
Jedyną osobą, która faktycznie jej pomogła, która faktycznie wyglądała na przejętą, był właśnie on. I to ją tak kurewsko rozpierdoliło. Z całego świata dobrotliwych i świętobliwych, to on ją zrozumiał. To on dostrzegł jej cierpienie. To on w kilku słowach rozgryzł ją kompletnie i… kurwa, jeszcze nie pamiętała, żeby kiedykolwiek tak szybko wróciła do spokoju. Ostatnio wytrzęsła się ze strachu prawie całą noc – a teraz? Wystarczyło kilka chwil. Kilka słów. Podana ciepła kurtka, flaszka i skręt. I dobra wola.
To było tak niesamowite, że aż nie mogła w to uwierzyć. Gdyby nie wiedziała, że jest wrzesień, pomyślałaby, że dzisiaj obchodzili Gwiazdkę.
Z krzywym uśmiechem na własny komentarz, przeniosła spojrzenie na nocne niebo. I niespodziewanie dostrzegła, jak gwiazda przecięło niebo. A potem kolejna. I następna.
Życie to jednak, kurwa, miało poczucie humoru. Nie jest Ci przypadkiem za dobrze? Pomyśl sobie jeszcze życzenie, zacznij mieć nadzieję, żeby było co w przyszłości rozpierdalać.
Z cichym westchnieniem miała zamiar położyć się na dachówkach, ale jej wzrok zatrzymał się na Alexie, który rozłożył się, mając na sobie jedynie koszulkę. Cholera, oddał jej swoją kurtkę, narażając siebie samego na zmarznięcie…
— Nie jest Ci zimno, Alex? – spytała i sama siebie zaskoczyła autentyczną troską wybrzmiewającą w tonie. Próbowała zatuszować to dość krzywym uśmiechem i szybko, dość nerwowo rzuciła: - Jutro drugi dzień wycieczki do Hogsmeade, będzie głupio, jak się przeze mnie przeziębisz.
W gruncie rzeczy tę wycieczkę obecnie miała w nosie. Bardziej interesowało ją to, aby w jakiś sposób dać Alexowi odczuć, że jest wdzięczna. I że może tego nie widać, ale pomimo iż czasem myśli o nim jak o skończonym bucu, to trochę jej jednak zależy. Trochę. Nie za dużo. Ale mimo wszystko.
— Ja i tak się nie wybieram, nie mam już w sumie po co – wzruszyła ramionami, zsuwając powolutku kurtkę z własnych barków, ale nie podobała jej jeszcze. Przez moment rozważała nawet przykrycie go nią, ale… to chyba byłoby za dużo jak na… nawet nie na nią. Za dużo na jedną noc. Do czegoś takiego potrzebowała chyba dwóch lat.
Dlatego po prostu nareszcie wyciągnęła ku niemu dłoń z kurtką.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Gdyby nie wyrywające go z krótkiego zamyślenia pytanie Alice, to pewnie jeszcze długo nie zorientowałby się, że jest w samym krótkim rękawku i może faktycznie być mu chłodno. Ale jak już jego uwaga została zwrócona na ten aspekt, poczuł leciutki dreszczyk przebiegający po odsłoniętych przedramionach i zdecydowanie niższą temperaturę dachówek. Mimo to nie było mu zimno. Rześko tak, zimno nie.
Pokręcił powoli głową w zaprzeczeniu. Pewnie nawet by nie odpowiedział, gdyby nie jej kolejne słowa. Czyżby Alice się... zmartwiła? Tak na serio? Zaskoczony spojrzał w jej kierunku, widząc jak powoli zsuwa z siebie kurtkę, którą kilkanaście minut temu jej podał. A teraz chciała mu ją zwrócić i sama siedzieć na wietrze, narażając się na przeziębienie i też mniej przyjemności spędzania czasu w miejscu, które najwyraźniej lubi tak samo jak on.
- Nie wydurniaj się. Zakładaj ją z powrotem.- Wyciągnął rękę w kierunku kurtki tylko po to, żeby odepchnąć ją delikatnie, wciąż dyndającą w dłoni dziewczyny. Chociaż rzucił to dość neutralnym tonem, to zabrzmiała w nim znajoma nuta nie znoszącego sprzeciwu Alexa. Tylko że tym razem pojawiła się tam z podobnych powodów, co koleżanka chciała odzież zwrócić - bo mu odrobinę zależało.
- Też nie mam już w sumie po co iść, ale wolę spędzić dzień poza terenem szkoły, skoro pozwalają nam na to raz na miesiąc. Valerian i Hiro pewnie też wyjdą z podobnego założenia, będziesz sama zamulać? - Nie powiedział jej wprost, że może iść z nimi dla zwyczajnego wyjścia paczką, tak jak zwykle to robili. Ale zasugerował, zupełnie jakby ostatnie dwa tygodnie chłodnego milczenia i ignorowania siebie nawzajem nie miały miejsca.
Dopiero o tych słowach westchnął z jakąś pijacką rezygnacją i podniósł się do siadu, żeby wyjąć z plecaka zapakowaną tam wcześniej bluzę.
- Mam bluzę. Zakładaj kurtkę, bo... - ... siłą ją na ciebie włożę. Nie powiedział tego głośno, ale cisnęło mu się to na język tak bardzo, że musiał się autentycznie ugryźć, żeby powstrzymać. Byłoby to jak najbardziej żartobliwe, ale coś przyhamowało ten zapęd. Może ujarana podświadomość doszła do wniosku, że to zbyt grząski grunt po tym, jak niedawno przypadkiem ją dotknął? Albo ogólnie kruchy lód, wziąwszy pod uwagę... cóż, to co teraz o Alice wiedział, a jeszcze godzinę temu było mu zupełnie nieznane. -... bo zmarzniesz... - Dodał to nieco ciszej, trochę mniej pewnie. Wyraźnym było, że to nie to z początku miał na myśli.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Z początku myślała, że Alex jej nie odpowie. Widziała, jak pokręcił głową w zaprzeczeniu, iż nie jest mu zimno – jednak dopiero okazanie mu zainteresowania, lekkiego zmartwienia zwróciło na nią jego uwagę. A ona przyglądała mu się z odrobiną zaciekawienia.
Cóż, może nie powinna, ale dzisiaj… dzisiaj widziała Alexa w zupełnie innej odsłonie. Poznała jego demony. Wiedziała mniej więcej, co siedzi w jego głowie i wiedziała, gdzie leży prawdopodobnie jego największa słabość. Wiedziała, czego w życiu mu zabrakło – i czego zapewne nie spodziewał się już nigdy dostać. A gdyby tak…? To było głupie i ryzykowne, ale gdyby… Gdyby zwyczajnie okazać mu odrobinę dobroci i serca…?
Potrafiła to zrobić. Może na zewnątrz, publicznie, czasami była wredną suką, która ciętym językiem potrafiła dopiec każdemu, kto się nawinął, a gdy trzeba było – potrafiła i przypierdolić, i poczęstować jakąś soczystą klątwą, ale miała też swoją drugą stronę – tę, którą do tej pory widział tylko Tim… i teraz pokazała jej skrawek Alexowi. Potrafiła dawać dobre uczucia, potrafiła być miła i troskliwa. Tylko czy… czy na pewno powinna się mieszać?
Nie do końca wiedziała. Z tyłu głowy kołatała jej się jedynie myśl, że po tym dniu nic nie będzie już takie samo. Będą patrzyli na siebie zupełnie inaczej, gdy znali swoje słabości i ciągnące się za nimi demony przeszłości. To w sumie mogło pójść tylko w dwóch kierunkach…
Albo polubią się bardziej, albo się rozejdą.
Alexowi zależało na tym drugim bardziej. Ale czy to na pewno była dla niego dobra opcja?
Co mu zostanie w życiu, jeśli straci też ich?
Jakby na lekkie rozwianie jej wątpliwości, usłyszała jego słowa – i charakterystyczny dla niego, nieco nieustępliwy ton głosu. Brzmiał jednak znacznie bardziej uprzejmie i… nawet tak, jakby trochę mu zależało. Może czuł nawet to samo, co i ona…
Jej wargi rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. Już wiedziała, że Alex nie potrafił dziękować. Nie potrafił też przepraszać, ani wyrażać bardziej pozytywnych uczuć – dlatego łatwo przyszło jej połączenie kropek i dopowiedzenie za niego chodź z nami do Hogsmeade. Nie powiedział tego wprost, ale i tak… zrobiło jej się miło, że faktycznie chciał, żeby do nich wróciła i spędziła razem z nimi czas. Tak, jak robili to zazwyczaj.
— Nie – odezwała się cicho, nie spuszczając z niego wzroku, a jej uśmiech nieznacznie się jeszcze poszerzył. – Pójdę zamulać razem z Wami. Tak w razie gdyby Hiroshi miał uschnąć za mną z tęsknoty – rzuciła nieco żartobliwie, ale… w sumie to nie było niczym nowym, że ona wraz z Hiroshim z tej paczki byli ze sobą najbliżej. Możliwe iż przez wzgląd na uczenie się w jednej klasie, i jednym domu. I że czasami siedzieli ze sobą w ławce. Więc i generalnie mieli więcej tematów do rozmów.
Dopiero kiedy Alex podniósł się i wyjął z plecaka bluzę, faktycznie się uspokoiła. Chociaż i tak miło było posłuchać, jak sugestywnie mówi jej martwię się, zakładaj z powrotem tą kurtkę, mała wariatko. To było takie… prawie nie w stylu Alexa.
Mimo to, nie odniosła się do jego słów, a jedynie założyła z powrotem kurtkę – tym razem dokładniej, utulając się nią szczelniej, skoro wiedziała, że nie będzie musiała jej zbyt szybko zwracać. Cóż, do przewidzenia było, iż kurtka będzie na niej wisieć, ale i tak… i tak było jej szalenie miło.
Tym razem to ona położyła się pierwsza na dachówkach i z wciąż błąkającym się uśmiechem, popatrzyła w niebo, na spadające gwiazdy.
— Gdybyś wierzył, że marzenia rzeczywiście mogą się spełniać… o czym byś pomyślał? – zagadnęła go z odrobiną ciekawości i zerknęła na niego ponownie… mimo iż mogła wkroczyć znów na grząski grunt.
Ale czy po dzisiejszym dniu było coś, co mogłoby być dla nich bardziej… intymne niż wyznania, które prawili sobie zaledwie chwilę temu, odkrywając i odsłaniając się przed sobą?
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Bardzo chciał wierzyć, że te wszystkie zupełnie nieoczekiwane zwierzenia, gesty sugerujące troskę i myśli o jakie by się nie podejrzewał to tylko i wyłącznie sprawka skrętów zmieszanych z coraz większą ilością spożytego alkoholu. I równie bardzo chciał wierzyć, że jutro wszystko wróci do normy, Alice nadal będzie dla niego tą samą wkurwiającą gówniarą z ciętym językiem, częścią stada traktowaną na równi z pozostałymi, jakby jedyną różniącą ją od chłopaków cechą były długie włosy, a nie zdeterminowane jej płcią traumatyczne przeżycie, o którym teraz już wiedział.
Tak naprawdę dopiero rano, jak obudzi się ze znajomym bólem głowy, dowie się ile z tego wieczoru będzie pamiętał i jak bardzo wkurwiające będą te wszystkie zapamiętane rzeczy. Wkurwiające i wpływające na sposób, w jaki będzie widział Alice.
Uśmiechnął się półgębkiem, kiedy dziewczyna przyznała, że wybierze się z nimi do Hogsmeade. Chociaż wiedział, że powinien gówniaki od siebie odepchnąć, przygotować na radzenie sobie bez jego obecności, na zmierzenie się ze szkolną rzeczywistością bez ochraniającej ich w jakiś sposób jego reputacji, to nie mógł wyprzeć uczucia satysfakcji i zadowolenia z "powrotu" koleżanki do ich grupki. Nigdzie tak naprawdę nie odeszła, ale przez to wkurwianie się na siebie trwała gdzieś obok, poza nimi.
- Może bardziej w razie jakby Valerian rozbestwił nie nie mając kogoś, kto mu ciśnie? Wasze sprzeczki zdecydowanie są jedną z najciekawszych chwil w ciągu dnia. - Cóż, nie przyzna się do tego, ale trochę brakowało mu słuchania i obserwowania starć pomiędzy Blackwoodem i nią. Zawsze czerpał z tego jakąś satysfakcję i najzwyczajniej w świecie go bawili. Mógłby ich obserwować z popcornem i kibicować, jakby zaczęli się pojedynkować, to była dopiero rozrywka!
Całe szczęście nie musiał więcej namawiać Alice do założenia kurtki, argument posiadania bluzy wystarczył. Nie założył jej na siebie, jedynie rzucił na dachówki tak, żeby położyć się nie bezpośrednio na chłodniejszej powierzchni. Spojrzał znowu w gwiazdy. Nie spodziewał się, że aż tyle będzie ich spadać. Był to widok w jakiś sposób kojący, uspokajający, doskonale współgrający ze stanem jaki osiągnął po alkoholu i jaraniu.
Ale pytania o marzenia to ani trochę się nie spodziewał. Może dlatego trochę w rozbawieniu, trochę w zaskoczeniu parsknął krótkim, cichym śmiechem. W tej chwili też zorientował się, że skończył jakiś czas temu skręta. Sięgnął do paczki tym razem po zwykłego papierosa i odpalił, dając też sobie tym samym czas na zastanowienie, czy Alice pytała poważnie. Wciągając dym w płuca uznał, że nawet jeśli nie, to mógł jej odpowiedzieć.
Czy miał jakieś marzenia? Nigdy nawet się nad tym nie zastanawiał, właściwie jedne czego w życiu świadomie chciał, to... spokój wewnętrzny. Nigdy go nie osiągnął, ale alkohol, palenie, bójki, agresja i wzbudzanie strachu sprawiały całkiem dobre pozory osiągnięcia tego stanu. Nie marzył nigdy świadomie o posiadaniu rodziny, bliskich sercu osób, wsparcia - raczej właśnie zwracał się w drugą stronę.
- Jakby faktycznie się spełniały, to zażyczyłbym sobie, żeby Valerian i Hiroshi jutro z własnej woli przyszli w sukienkach. - Może i nie było to autentyczne marzenie, ale było na tyle przyziemne i samo wyobrażenie o tyle zabawne, że mógł pozwolić sobie na ten żarcik. Miałby ubaw nabijając się z nich!
Może to skręty w końcu dobrze wjechały, bo poczuł jak dziwnie poprawia mu się humor.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Pierwotnie uśmiechnęła się, lecz bardzo szybko tenże grymas przerodził się w cichy śmiech.
W sumie ciężko było jej nazwać relację między nią a Valerianem. Irytował ją gnojek, i w dodatku myślał, że jest wielce dorosły. No z tym, że jak Alex odejdzie ze szkoły, to go zastąpi, to już w ogóle pojechał po bandzie, co i ona, i Hiroshi dali mu odczuć. Blackwood mógł sobie niewinnie marzyć, ale prawdą było, iż nigdy nie będzie drugim Dickmanem. Brakowało mu… no, w sumie wszystkiego. Zaczynając od tego, że Alex był nieco bardziej nieobliczalny, kończąc na tym, że chłopak miał w sobie dziwny zalążek charyzmy. Cóż, tą charyzmą zazwyczaj były pięści i lejąca się krew, ale tak, miał ją.
Pewnie w innych przypadkach wzdychałaby i wywracała oczami, albo się denerwowała, że z irytujących rzeczy Alex potrafił sobie ukręcić niezłe show do oglądania, ale jakoś tak… było jej nawet wszystko jedno i przyjemnie. Toteż zamiast bulwersować się czy okazywać oburzenie, że w ogóle musi z nim przebywać w jednym pomieszczeniu, rzuciła:
— Tak, racja. Biedak, jak raz w tygodniu nie oberwie od dziewczyny, to nie wie, jak chodzić – rzuciła z poszerzającym się uśmiechem. A patrząc na to, jak często Valerian ją prowokował, i że jeszcze częściej nie powstrzymywała się wcale od rękoczynów…
Spojrzała na Alexa, po czym niemalże śmiertelnie poważnie powiedziała:
— Wiesz, martwię się o jego przyszłość, skoro tak bardzo potrzebuje regularnego wpierdolu od kobiety.
Naturalnie żartowała, chociaż… jakoś nie wyobrażała sobie Valeriana z kobietą. Dziewczyną. Z chłopakiem w sumie też nie. Może to i lepiej, jeszcze by puściła solidnego pawia, a zważywszy na to, że wypaliła trochę skrętów i solidnie się napiła, nie było to takie trudne…
Nie zdążyła jednak, bo przy kolejnych słowach najpierw parsknęła, a potem wybuchła głośnym śmiechem, jakby wręcz nie dała rady się powstrzymać. Niemalże teatralnie otarła niewidoczną łezkę kręcącą się przy oku i pokręciła głową z rozbawieniem:
— Kurwa, chyba bym nie chciała tego zobaczyć, ale przysięgam, że sama bym im pierdolnęła do tego make-up.
W ogóle skąd Alexowi wziął się taki pomysł? Jakoś nie mogła sobie wyobrazić – ale przy okazji nie mogła przestać się śmiać przy wyobrażeniu sobie Valeriana i Hiroshiego w słodziutkich, różowiutkich sukienusiach, z pantofelkami na obcasach.
Boże, nie, pomocy.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Po tych wszystkich wyznaniach i niespodziewanie poważnej rozmowie, przyszła pora na rozluźnienie. Umysł, nie musząc już pracować na pełnych obrotach i myśleć o rzeczach poważnych, poddał się kompletnie działaniu używek i dryfował sobie radośnie wokół rzeczy przyziemnych i mało ważnych. I te wszystkie rzeczy, wydawały się w tej chwili wyjątkowo zabawne. A szczególnie te, które teraz poruszyli.
Szczerze rozbawiony (!) zaśmiał się gardłowo i pokręcił zaraz przecząco głową, kiedy Alice przeszła na poważny ton. Zdawał sobie sprawę z tego, że to żart i dodatkowo go to bawiło.
- Nie martw się, to już będzie problemem tej kobiety, która uda się na tak samobójczą misję, jak związek z Valerianem. Hm, a może niekoniecznie nawet kobiety? - Generalnie nie miał nic do tego, jakby Val okazał się woleć chłopców. O ile będzie trzymał się z daleka od tyłka Alexa, ma się rozumieć.
Zdecydowanie dużo ciekawszą wizją byli chłopcy w sukienkach, przynajmniej dostarczyliby rozrywki na jeden dzień i wspomnienia, które można by im wypominać. I do których można by się śmiać.
- Nie chciałabyś? Ja bym chciał tylko po to, żeby uwierzyć w to, co widzę. Sukienki i pełny makijaż. O rany, przecież połamaliby nogi na obcasach... - Nie mógł powstrzymać krótkiego wybuchu śmiechu, za moment jednak zamilkł, wyobrażajac sobie coś nieco innego. - A jakby okazało się, że jednak zapierdalają w szpilkach bez problemu, to chyba bym skisł. - No to dopiero byłoby zaskoczeniem! Bo co, jak co, ale jakoś nie podejrzewał ani Valeriana ani Hiroshiego o rekreacyjne popylanie w wysokich obcasach.
Sięgnął po butelkę whisky, a jak przechylił żeby się napić, ku jego zaskoczeniu odkrył, że zostało pół łyka. Wyzerowali szkło. I co teraz? W sumie miał jeszcze zioło, mógłby zapalić, ale czuł się wystarczająco przymulony.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Nie pamiętała chyba, żeby słyszała kiedykolwiek śmiech Alexa. A na pewno nie taki szczery, pełen prawdziwego rozbawienia, jak właśnie teraz. I pewnie zdziwiłaby się znacznie bardziej, oraz poświęciła znacznie więcej czasu, aby się nad tym zastanowić, gdyby nie fakt, że efekt thc dawał jej się już odczuć, a alkohol…
A właśnie, gdzieś tam jeszcze był ten alkohol…
Dłonią niezgrabnie wymacała butelkę pozostawioną bezwiednie na dachówkach, wsparła się nieco na przedramionach (bo nie należało pić w pozycji leżącej), ale jak się okazało – już kompletnie nic nie zostało! Z lekkim zawodem odłożyła ją z powrotem, kiedy z pocieszeniem przyszedł jej komentarz Alexa.
I wcale nie był on bezsensowny!
— W sumie jakbym miała strzelać, to chyba bardziej wyobrażam go sobie z chłopakiem niż dziewczyną – rzuciła w rozbawieniu, chociaż koniec końców niespecjalnie i tak obchodziła ją orientacja Valeriana, ani to, z kim się umawia, o ile w ogóle się umawia. Najlepiej oszczędziłaby sobie wszelkich wiadomości o życiu seksualnym jej kolegów, jednakowoż pośmiać zawsze się mogła! Tym bardziej, że teraz jakoś atmosfera ku temu sprzyjała o wiele bardziej… - I to wiesz, takim dominującym – pokiwała z uznaniem głową, oszczędzając sobie przy tym zbędnych opisów całej zażyłości… gdy nagle do jej głowy wpadł zupełnie nowy pomysł, do której podeszła z większą powagą niż należała jej się w rzeczywistości: - A może jest po prostu incelem?
To by nawet pasowało, zważywszy na to, że problem miał zazwyczaj tylko wobec niej, a Hiroshiego tak jakoś… ulgowo traktował.
Bo o możliwości, że to ona wpadła mu w oko i tak jej to okazywał, nawet myśleć nie chciała!
Chyba wersja z byciem gejem była o wiele lepsza!
Na komentarz o chłopakach w sukienkach roześmiała się – a potem raz jeszcze, tylko zdecydowanie głośniej, z nutką oburzenia w głosie, i machnęła ręką, chyba w geście skarcenia go za takie pomysły, a w konsekwencji musnęła go opuszkami palców w ramię. Chyba nawet to do niej nie dotarło, bo zajęła się wielce oburzonym komentarzem:
— O nie, czuję się zagrożona! Chyba muszę poćwiczyć, bo jeszcze się okaże, że zapierdalają na szpilkach lepiej niż ja – prychnęła z rozbawieniem.
Chociaż tak na dobrą sprawę nikt nigdy nie widział Alice w szpilkach, a ona… w sumie też nie miała zbyt wielu okazji, żeby ich nosić. O nie! To znaczyło, że teoria Alexa może być prawdziwa!
— Jeszcze wpadnę przez nich w kompleksy – dorzuciła na fali rozbawienia, ale zaczęła sobie wyobrażać chłopaków na szpilkach i… Boże! Wybuchła kolejną falą śmiechu, która w tym momencie zdawała jej się już nie do powstrzymania.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Kolejne słowa Alice wywołały mimowolną wędrówkę wyobraźni w kierunku sugerowanych przez nią sytuacji. I może gdyby był trzeźwy, to obruszyłby się, nie ciągnąłby tematu, nie zagłębiał w tego typu żarty i rozmowy na temat pozostałych członków ich grupki. Ale nie był trzeźwy, chwała bogom.
- Kurwa, Alice, nie masz co sobie wyobrażać, tylko takie rzeczy? - Chociaż same słowa mogłyby sugerować zniesmaczenie, to mimo wszystko rozbawiony ton zdradzał jak bardzo było mu wszystko jedno o czym rozmawiają, z czego żartują. Jakoś tak liczyło się to, że po prostu rozmawiali. I było miło. I zabawnie. A tego się nie spodziewał po swoim dzisiejszym nastroju.
- Niech będzie nawet incognito, niekoniecznie interesuje mnie seksualność Valeriana. Ale feel free zapytać go o to jutro, może dostarczy nam rozrywki tym, jak bardzo się takiego pytania nie spodziewa. - Może to przez zjaranie, ale nawet nie chciał grzebać w pamięci i doszukiwać się jakichkolwiek informacji świadczących o tym, że wie co to jest ten cały incel.
Te szczątkowe myśli krążące wokół incela rozwiały się, jak poczuł jakieś muśnięcie ramienia. Z początku pomyślał, że to może jakaś mucha, ale gdzie mucha w taką temperaturę w nocy? Wiatr też za mocno nie wiał, więc to nie podwinięty podmuchem materiał bluzy. No i mózg zakonotował jakiś ruch ręki Alice z tej strony, więc zaraz - trochę wolno - połączył fakty. Co prawda ciężko mu było uwierzyć w to, do czego doszedł drogą upalonej dedukcji, ale to było też jedyne najsensowniejsze wyjaśnienie. Tylko że sama Alice zdawała się w ogóle nie zwrócić na to uwagi. Zupełnie jakby cała ta przypadkowa sytuacja przy podawaniu skręta nigdy nie zaistniała. Czuł w tym miejscu łaskotanie, jak to dziwne wrażenie po zauważeniu, że chodzi po tobie insekt, jakby automatycznie mózg kreował dotyk tam, gdzie go nie ma.
Całe szczęście nie było mu dane zastanawianie się nad tym, bo ciągnął się temat obcasów.
- To ty umiesz chodzić na szpilkach? Przecież to takie... - Nie wiedząc jak to określić słowami, wykonał ręką przesadzony, zabawny ruch, jakby był jakimś ekstremalnie zniewieściałym pedałkiem. Za moment parsknął również śmiechem, opuszczając rękę znowu luźno obok siebie. - O kompleksy to się może martw jak zapuszczą włosy i wyhodują cycki. Wtedy będziesz miała poważną konkurencję. - Nie wiedział w czym byłaby to konkurencja, ale go to wyjątkowo rozbawiło. To wszystko przez skręty!
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Cóż, na co dzień takich rzeczy sobie nie wyobrażała, a jak coś takiego mówiła – to głównie w ramach przytyku, żeby komuś dopiec albo go wkurwić. Alice z reguły nie chciała ani mówić, ani nawet myśleć o tych rzeczach, które dla chłopaków teraz mogą być powodem do szpanu, chwalenia się, przekomarzania… albo ukrywania, w zależności. To jakoś nigdy jej nie dotyczyło i za każdym razem, gdy ktoś poruszył temat jej seksualności, krzywiła się i sadziła najróżniejsze komentarze – albo sarkastyczne, albo prześmiewcze, albo zwyczajnie schodziła z tematu.
Ale to nie był dzień jak co dzień. Pomijając już sam fakt, że Alex usłyszał na jej temat o wiele za dużo – więcej niż kiedykolwiek spodziewała się komukolwiek wyjawić, to oboje byli podpici i zjarani – a takim osobom humor dopisywał nawet w najgłupszych sytuacjach.
Kręciła już głową, żeby powiedzieć mu, że incognito to Valerian raczej być nie może, bo to w ogóle nie pasuje do tematu, ale jakoś tak zatrzymała się na następnym pomyśle, który wywołał na jej twarzy uśmiech. To była dobra myśl! I pewnie i tak tego nie zrobi.
— Po prostu dziwi mnie, że ze wszystkich nas uczepił się mnie – to nie był nawet pretensjonalny głos, ale stwierdzenie faktu, może nieco rozbawionym tonem. – Ma jakąś dziką satysfakcję z tego, że dostanie w ryj jak przegnie, a przegina bardzo szybko – rozłożyła jakby w bezradności ramiona.
Któż wiedział, co kryło się w głowie Valeriana! Alice zapewne normalnie stwierdziłaby, że nic, ale w tym momencie była prawie pewna, że same posrane pomysły.
Nie do końca zauważyła to nagłe zawieszenie u Alexa – i może dobrze, bo jeszcze zorientowałaby, co się takiego stało, momentalnie wytrzeźwiała i zastanawiała się, jak to w ogóle możliwe, że tak się stało, a ona nie zaczęła piszczeć ze strachu. Nie musiała – zajęta tamowaniem śmiechu, gdy Alex wykonał jakiś ruch, który miał chyba określić spedalonego chłopaka. A może jakąś ąę damusię? Hm, w sumie miał rację, oboma nie była Alice.
— Umiem, ale nie noszę. Kurwa, wiesz, jak to boli? Jakby Ci ktoś najpierw naciągał stopę, aż bolą mięśnie, a potem wbijał w piętę gwoździa. Kurwa, jakie to masakryczne! – znowu zaczęła żałować, że nie miała ani butelki, ani skręta, ani papierosa… ani nic. – Nie umiem sobie wyobrazić, dlaczego laski to sobie same i to chętnie robią – wywróciła oczami.
Chociaż słyszała wiele teorii na temat szpilek oraz ich powstania. Między innymi taką, że pierwsze obcasy skonstruowane zostały dla mężczyzn!
Jakoś nie umiała sobie wyobrazić Alexa na obcasikach…
Chociaż, chyba właśnie umiała i parsknęła nagłym śmiechem, bo zdawało jej się to tak bardzo absurdalne!
— Zapominasz, że istnieje transmutacja i to wcale nie jest takie niemożliwe – rzuciła w rozbawieniu, chociaż nie… szczerze miała nadzieję, że to pozostanie tylko w krainie zjaranych fantazji i śmieszków.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
|