15-04-2023, 08:44 PM
Martin Achibald Abernathy
Data urodzenia
17.10.2004
Dom i klasa w Hogwarcie
Ravenclaw, V
Status krwi
50%
Status majątkowy
zamożny
Miejsce zamieszkania
Aberdeen, Szkocja
Orientacja
panseksualny
Wizerunek
Noah Schnapp
Freeform
Życie jako jeden z Abernathych powinno być łatwe. Niemała rodzina, zbierany przez pokolenia majątek, starsze i młodsze rodzeństwo gotowe zaspokoić oczekiwania rodziców. Jako środkowe dziecko i tak był już na przegranej pozycji, więc może powinien po prostu korzystać z tego co przynosi los i nie myśleć za dużo. W teorii wszystko wyglądało wspaniale. Ojciec ze starej, czystokrwistej rodziny, w dodatku z wygodną posadką w Ministerstwie (nic przesadnie ambitnego, więc mało presji, a wypłata i tak w porządku) zapewniał koneksje po magicznej stronie, po której to Martie spędzał większość życia. Matka pochodzenia mugolskiego była jak ta stopa w drzwiach do tego innego, z jego punktu widzenia trochę mistycznego świata.
Swój pierwszy telefon dostał przed wakacjami u dziadków. “Nie chcę żeby kuzyni się z ciebie śmiali,” powiedziała mama poprawiając mu kurtkę, zapinając zamek niewygodnie wysoko. “Dzieciaki potrafią być czasem okropne jak jesteś trochę inny.” I oczywiście dzisiaj Martie wie, że mówiła z doświadczenia, ale mając siedem lat nie za bardzo myśli się o przekazywanych traumach pokoleniowych. Jasne, rozmawiali w domu o tym skąd jest i że reszta jej rodziny nie potrafi używać magii wcale a wcale. O tym, że są jeszcze tacy, którzy uważają to za powód do wstydu. Po tych wakacjach Martin miał się nauczyć, że pomimo tej otwartości do tematu, jego mama nadal nosiła w sobie jakiś dawno zakorzeniony wstyd. Dostał telefon, internet, ale lepiej by było gdyby nie interesował się tym wszystkim za bardzo. Zaraz pójdzie do szkoły i skończy się czas na pierdoły. Albo ktoś jeszcze pomyśli, że z jego matki wcale nie taka prawdziwa czarownica jak próbuje wszystkim pokazać.
Problem w tym, że Martie wsiąknął w temat. Odkopał na strychu starego discmana matki, przejął go bez zadawania zbędnych pytań i bardzo szybko prawie przestał się z nim rozstawać. Kolekcja płyt może i była stara, ale nie przeszkadzało mu to. Może nie do końca rozumiał wszystkie teksty, ale czy było to konieczne? Mógł je zabrać wszędzie. Dosłownie wszędzie. A kiedy w słuchawkach grała muzyka, jego głowa robiła się jakaś spokojniejsza, odrobinę bardziej poukładana.
Wychowywał się gdzieś na granicy dwóch światów i szczerze mówiąc, nigdy nie czuł, że tak całkowicie należy do jednego albo drugiego.
Czas mijał szybko i zanim zdążył na dobre wpaść w kulturę internetową, musiał opuścić rodzinny dom by zacząć naukę w Hogwarcie. O ile niecierpliwie czekał na samą naukę magii to jednocześnie po raz pierwszy w życiu naprawdę zderzył się z potężnym FOMO. Miało do niego wracać regularnie. Jedyny sposób by z nim wygrać? Zająć się czymś innym.
Jeśli jest jakaś jedna cecha opisująca Martiego, którą mogliby podać wszyscy jego znajomi, byłaby to pewnie nadaktywność. Chłopak jest we wszystkich miejscach na raz, zajęty milionem różnych tematów, a każdy bardziej niepotrzebny od drugiego. Używanie przypominajki wcale nie pomaga mu zapanować nad chaosem. Gubi rzeczy, wątki i czas. Najwyraźniej jednak w tym szaleństwie jest metoda, bo żadna z tych rzeczy nie przeszkodziła mu wyciągnąć jedną z lepszych ocen na roku z transmutacji i zaklęć. A reszta? Kogo to obchodzi. Oceny ma dobre póki przedmiot pokrywa się w jakiś sposób z jego zainteresowaniami. Chronicznie niedospany, Martin Abernathy, zawsze wspomina o jakimś Nowym Super Pomyśle, nad którym aktualnie pracuje. O ile może się wydawać, że jest to jakieś frajerskie wymyślanie żeby może przypadkiem komuś zaimponować, coś jednak musi robić po tych nocach. Faktycznie, Martie pracuje. Na ten przykład, próbuje przerobić starego discmana żeby zaczął działać na terenie szkoły. Próbuje wielu rzeczy. Bo zaczarowana technologia to rzecz ciekawa, a to oznacza, że można na nią poświęcać niezliczone godziny, które mógłby przeznaczyć na naukę lub spanie.
“Zajmij się czymś pożytecznym,” powtarza mu matka przy każdej okazji. Martie słucha. Albo przynajmniej udaje, kiwając głową mniej więcej w tych miejscach, w których wydaje się to odpowiednie. A potem wraca do siebie i swoich spraw. Ona nie rozumie. Tak to już jest z różnicami pokoleniowymi. No cóż, jak już mu się coś uda, wtedy będzie musiała przyznać, że nie miała racji. Bo na pewno się uda. Może nie od razu, ale kiedyś na pewno. Na razie żadne z niepowodzeń nie zachwiało jego wiary, że idzie w dobrym kierunku.