Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 0
Odsunęła się kilka kroków, tak żeby dobrze widzieć przestrzeń, na której już za chwilę pojawi się wiekopomny napis. Pokręciła głową na pierwszy pomysł Valeriana, chwytając różdżkę w zęby. Związała w kok włosy gumką, którą jeszcze chwilę temu miała na nadgarstku. W końcu nie chciała zabrudzić jakiegoś przypadkowego pasma narzędziem zbrodni. A raczej narzędziem nauczki.
Cokolwiek obraźliwego nie napisaliby na tej ścianie, Davies będzie wściekła. Ale i tak powinno być to coś lepszego niż wstęp do strasznej historii dla dzieci jak strzeż się. Kolejne pomysły w swej prostocie były zdecydowanie lepsze.
- Może zostawimy w takim razie trochę farby, żeby mogła poprawić błędy? - zaproponowała zgryźliwie. Byłby ubaw, gdyby pani prefekt rzeczywiście zaczęła poprawiać obrażający ją tekst. Oczywiście to wymagało zostawienia niezbyt dużej ilości, szkoda żeby zamalowała ich wysiłek.
- A może coś w stylu Na górze róże, na dole dziwki, jebana Davies wyrucha was w tyłki? - Nie można było nazwać Caldwell poetką, ale przynajmniej prawie się rymowało... A proste wierszyki zawsze łatwo zapadały w pamięć. Były jak chwytliwe bity. A początek był taki popularny! - O przezwisku zapomną, a to powinno ją dręczyć do końca roku. - A najlepiej przez długie lata. Niech ma za swoje.
Gryffindor |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 108
Jako że nie miał nigdy długich włosów, nie rozumiał potrzeby Fran do upięcia ich akurat teraz... Nawet przewrócił oczami na ten widok.
- Dobra, już, wyglądasz pięknie - rzucił ironicznie.
Oczywiście, że mógł to przemilczeć, ale jak już byli dla siebie złośliwi o wszystko, czuł się zobowiązany.
- Nie ma mowy, jak zostanie farby, to dorabiamy drugi napis w pokoju wspólnym.
Już to widział... Davies powitana czymś podobnym na dzień dobry jeszcze w pokoju wspólnym, następnie pewnie próbowałaby się tego pozbyć, tylko po to, by po całej tej pracy zobaczyć ciąg dalszy kilka pięter niżej.
Uniósł brwi, gdy Francis zaskoczyła go swoim objawieniem. Cóż, to brzmiało idealnie. Nie do końca się rymowało, ale zdawało się mieć coś w sobie i zapadać w pamięć.
Skinął głową. Decyzję uważał za podjętą. Teraz trzeba było tylko przelać to na ścianę.
- Dobra, dobra. To ty świeć, ja piszę - podjął szybko decyzję.
No dobrze, może nie miał najbardziej czytelnego pisma, ale na takim formacie i to drukowanymi literami da radę. Przynajmniej póki nie zdecyduje się bić z nim o pędzel.
- Kurwa, aż trzeba będzie wcześniej wstać, żeby zobaczyć, co ona na to...
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 0
Nie przejęła się złośliwością. Nie pierwsza i nie ostatnia, a przecież to właśnie one sprawiały, że się kumplowali. To oraz głupie pomysły, które tak chętnie realizowali. I które w ich mniemaniu wcale głupie nie były; chociażby ten napis!
- Dziękuję - rzuciła, udając że wcale nie było to ironiczne i nawet zatrzepotała rzęsami, przechylając głowę, niczym jakaś pindzia.
Tym razem to Fran wywróciła oczami.
- Tak, bo akurat chciałam jej zostawić tyle, żeby jeszcze dało napisać coś, a najlepiej zamalować nasz napis. - Przecież nawet gdyby się postarali, to nie narobiliby tylu błędów, żeby potrzebowała więcej niż kapki farby… Prawda? A oczywiście, że mogli lepiej wykorzystać farbę, jeśli zostanie jej wystarczająco dużo. Caldwell też potrafiła sobie wyobrazić jak cudownie byłoby, gdyby szanowną panią prefekt spotkały dwie niespodzianki. Może doprowadziliby ją do czarnej rozpaczy? Bo wściekłaby się i oburzyła już przy pierwszym napisie, a to okazałoby się zaledwie drobnym wstępem. Niemal niewartym uwagi, skoro drugi będzie w najbardziej uczęszczanym przez wszystkich miejscu.
-No to przy takim układzie faktycznie trzeba by Davis zostawić drugie tyle farby na poprawki. I bez nich może nie zrozumieć. - Skoro sam był złośliwy, to chyba nie spodziewał się, że Fran pozostanie mu dłużną? W zasadzie to każde z nich po prostu wykorzystywało wszelkie nadarzające się okazje. Jednak pomimo to nie rzuciła się, żeby wyrwać Valerianowi pędzel, ale stanęła z wysoko wyciągniętą ręką z różdżką, podświetlając miejsce, w którym według niej powinien zaczynać się wierszyk. W końcu był ciut wyższy!
- Kurwa - zaklęła, bo o tym faktycznie nie pomyślała. A chociaż samo wykonanie zadania było satysfakcjonujące, to szkoda by było po takich staraniach przegapić minę adresatki. - Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć, matołku, postawilibyśmy kogoś chociaż na czatach, żeby nie zrywać się przed tą pizdą.
Sama wprawdzie też mogła o tym wcześniej pomyśleć, ale ćśś.
Gryffindor |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 108
Niektórzy bardziej przejmowali się jego złośliwościami... Na przykład taka Alice! Nie wybaczyłaby sobie, gdyby jej słowo nie było ostatnie i gdyby to ona nie dowaliła w podobnej sytuacji Valerianowi bardziej. A on? On świetnie by się bawił, podejmując wyzwanie i starając się dokuczyć jej bardziej. A choć relacja z Fran była nieco inna, sprawiała, że obiektywnie dogadywał się z nią nieco lepiej. W końcu zamknęła wszystko w ironicznym podziękowaniu, na które najwyraźniej mieli śmiać się razem, a nie z siebie nawzajem. Taka dynamika też świetnie działała!
Zaraz jednak przedrzeźnił bezgłośnie jej wypowiedź o zostawianiu farby.
- Gorzej, jakby przez to i tak zabrakło na Pokój Wspólny, co nie? - wytłumaczył się po chwili w kwestii bardzo hipotetycznego zostawiania tu jakiejkolwiek ilości farby.
Mimo wszystko nie spodziewał się, by mieli zostawiać jej jakąkolwiek ilość... Bo Fran nie mówiła poważnie, prawda?
Och, naprawdę? Zdecydowała się pokusić o złośliwości, kiedy Valerian miał pędzel w rękach? To ta gryfońska odwaga, tak? Cóż, powinna była wiedzieć, jak to się skończy.
Ze skupieniem, nawet wystawiając lekko język dla wzmożenia równowagi dokończył słowo, po czym pochylił się, by zamoczyć pędzel w farbie ponownie, a tuż po wyprostowaniu się, maznął koleżankę w policzek, wolną ręką pokazując jej środkowy palec i uśmiechając się na widok jej kolorowego teraz policzka. Tyle wystarczyło. Czasem działania były silniejsze niż słowa.
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 0
Może i nie potrzebowała być absolutnie zawsze górą, ale takiego przedrzeźniania nie mogła mu darować. Dlatego kopnęła go w kostkę. Wprawdzie nie z całej siły, ale i tak jej nie żałując, jako że z Valerianem nie można było się pieścić. Tak samo zareagowałaby, gdyby mamrotał cokolwiek innego - skoro nie słyszała co mówił, to w końcu nie mogła inaczej się odgryźć. A na takie coś już nie dało się tylko ironicznie uśmiechnąć. Tym bardziej, że dopiero co pozwoliła sobie na tego typu wybieg, więc ponowienie go wyglądałoby na słabość. A kto wie, czy okazanie jej nie zawiesiłoby na włosku ich znajomości... Okej, może tak dramatycznie by nie było, ale zasłużył sobie na kopniaka!
- Więc lepiej nie okaż się totalnym głąbem. - Tłumaczenia najwyraźniej nie przemawiały do Fran, która notabene żadnej farby nie zamierzała zostawiać. Może nie byli tacy super mądrzy jak Davis, ale nie byli też aż takimi debilami, żeby nie umieć napisać poprawnie jednego zdania!
Mogła przewidzieć, że denerwowanie człowieka z pędzlem i farbą to nie najlepszy pomysł. Zwłaszcza gdy tym człowiekiem był Valerian Blackwood. Mogła chociaż wykazać się wzmożoną czujnością, kiedy chłopak oderwał się od ściany, a nie jedynie opuściła rękę z różdżką, żeby dać jej chwilę odpocząć. Zaczęła to sobie wyrzucać już ułamek sekundy po tym jak zareagowała, a zareagowała w zasadzie odruchowo, oboma rękoma łapiąc Valeriana za dłoń z farbą i próbując oddać mu pięknym za nadobne.
- Nie daruję Ci tego!
Oj tak, gesty liczyły się bardziej niż słowa, dlatego Fran nie zamierzała spocząć, zanim nie wymaże przyjacielowi połowy twarzy farbą. Nawet nie była zła, ale musiałaby wpaść w jakieś otępienie, żeby zignorować coś takiego!
Gryffindor |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 108
Syknął chyba bardziej z zaskoczenia, niż z bólu. To znaczy, owszem, kopnięcie w kostkę bolało, ale gdyby tylko się go spodziewał, pewnie przynajmniej udałoby mu się zagrać, że nie. Zresztą, czym sobie zasłużył? No czym? Spojrzał na nią nawet z wyrzutem, ale na tym skończył. Przecież nie będzie jej tu jeszcze jęczał, że zabolało, a zemści się... Niedługo na pewno. Nawet jakby tego nie zrobiła, znalazłby inny powód, żeby jej dopiec.
Prychnął, gdy tylko Francis odpowiedziała mu złośliwie. Żadne z nich nie mogło jeszcze wtedy wiedzieć, że był o mały kroczek od zostania totalnym głąbem... W przeciwieństwie do ich stanu teraz. Robiąc coś podobnego po nocy nie byli ani trochę idiotami. To nazywało się zemstą na niesłusznie wybranym autorytecie, który coś za często wtykał nos w nieswoje sprawy. I żeby chociaż ta Davies była z innego domu, ale nie! Taki brak solidarności.
Gdy Fran chwyciła jego rękę, udało jej się obsmarować prawie pół jego twarzy, z czego sam Valerian zdawał się mieć jednak trochę zabawy. Przynajmniej mimo siłowania się z koleżanką, uśmiechał się, choć wciąż starał się nie narobić za dużego hałasu.
- Ok, dobra, koniec, spierdalaj - syknął na nią ściszonym głosem. - Wiesz, Davies powiedziałaby ci, że jesteś strasznie niedojrzała.
Pokręcił nawet głową z udawaną dezaprobatą. Skoro już mścili się na niej, to mógł wyżyć się jeszcze kilkoma prześmiewczymi komentarzami. Z kolei zaraz po tym, jak uwolniła jego rękę, zrobił coś, czego najpewniej również się nie spodziewała. Sądziła, że wygra? Że to tyle? Że Valerian zawaha się przed zrobieniem czegoś głupszego? Otóż nie!
Zaraz rzucił pędzel na podłogę, pod ścianę i zamoczył nieznacznie obie dłonie w kubełku, by zaraz chlapnąć jej po twarzy, włosach, ubraniu, rękach... I co mu zrobi? Wymaże go bardziej? Sam sobie to zrobił!
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 0
Można pomyśleć, że niby sukces, bo udało jej się wysmarować pół twarzy Valeriana farbą, ale jednak nie do końca, skoro nie zmyła tym z twarzy jego uśmiechu... Z tym że nie byli wrogami, więc nawet posępną twarz Francis rozjaśnił lekki uśmiech, z którego wyrwało się nawet kilka cichych parsknięć. Już i tak narobiła wystarczająco dużo hałasu.
Kiedy jej wspólnik zarządził koniec, nawet posłuchała, uznając efekt swojej zemsty za satysfakcjonujący. Pamiętała też (lub też przypomniało jej się na dźwięk nazwiska Davis), że mają misję, do której wypadało wrócić. A wręcz trzeba było, zważywszy na jej istotność!
- Tobie by już nic nie powiedziała, bo zabrakłoby jej słów, chociaż ma tak zajebiste słownictwo. - Zawoalowanie tego pocisku mogłoby ją napawać dumą, gdyby nie świadomość, że nie zostanie doceniony. W sumie w prawdziwej kłótni uznałaby go za wyjątkowo słaby.
Naprawdę sądziła, że na tym koniec wygłupów. Przynajmniej dopóki cały napis nie pojawi się na ścianie. Dlatego wyciągnęła znowu rękę z różdżką, przyświecając w miejscu, gdy powinny pojawić się kolejne litery, a drugą machnęła zachęcająco na Valeriana.
- To wracaj do robo... - Nie uważała. Nie zwracała uwagi na dalsze poczynania kolegi i tym oto sposobem dostała prosto w twarz. Splunęła farbą, która to nie pozwoliła jej dokończyć zdania.
O nie, nie zamierzała tego zostawić. Ale jeśli zareagowałaby od razu, zrobiłaby coś bardzo oczywistego, dlatego wytarła tylko rękawem twarz. Co bardziej rozmazało farbę, niż pomogło w czyszczeniu.
- Skopię ci tą leniwą dupę, jak nie wrócisz do roboty - oznajmiła uroczyście. Patrzyła na niego spod przymrużonych powiek, niby próbując go spalić wzrokiem, ale kąciki ust zdradzały, że nie jest w złym nastroju. Trochę brudu nikogo nie zabiło! I miała nadzieję, że Valerian właśnie tak zinterpretuje jej dobry humor.
Nie mogła mieć pewności, że jego myśli podążyły wedle jej życzenia, ale podniósł pędzel, a Fran podsunęła mu wolną ręką pudełko z farbą.
- Tylko bez głupich pomysłów, najpierw napis. Będzie szybciej, jak nie będziesz musiał nadwyrężać swojego biednego kręgosłupa. - W jej głosie nawet pojawiła się troska! Wielce zjadliwa, nie wiedzieć czy w związku ze stanem projektu czy może pleców, lecz była.
Na szczęście (bądź też nie) dla planu, Valerian zabrał się za dalsze pisanie. I wszystko może by wypaliło, gdyby Francis nie chlupnęła w niego farbą wprost z wiaderka. Wymagało to od niej nie lada wysiłku, żeby trafić w głowę, ale z powodzeniem zafarbowała przynajmniej część włosów. Parsknęła śmiechem, starając się, żeby nie był zbyt głośny i zaczęła się wycofywać. Nie chciała przecież, żeby pozostałość wylądowała na czubku jej głowy, więc musiała ją chronić.
-I co? Sądziłeś, że wygrałeś? Ale teraz serio koniec, na cześć jebanej Davis! - Starała się mówić przyciszonym tonem. I być przekonującą.
Gryffindor |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 108
Gdyby tylko naprawdę się wkurzył, nie byłoby tak miło... Ale chodziło o Francis, którą znał wystarczająco dobrze i zemsty szukał tylko dla zabawy. Zresztą wychodziło i ona nie zdawała się bawić dużo gorzej. Nawet gdy dostała większą ilością farby i to w twarz, na co Valerian nie potrafił powstrzymać już przynajmniej zduszonego parsknięcia, licząc że mimo wszystko nikt ich tu jeszcze nie usłyszy. W końcu mieli jeszcze trochę roboty do wykonania!
Zaraz uniósł lekko ręce w obronnym geście.
- Spoko, na razie tyle mi wystarczy.
Na razie. Ale nie było powiedziane, że farba na pewno jednak dotrwa aż do drogi powrotnej do Pokoju Wspólnego. W końcu jej ilość nagle zaczęła się kurczyć nieco zbyt szybko.
Jednak zabrał się dalej za pracę. W końcu to samo w sobie było świetną zabawą! Zwłaszcza jak wyobrażali sobie już minę Davies kolejnego ranka.
Zaraz jednak to Francis ponownie zaatakowała i tym razem, to on mógł winić siebie za to, że się tego nie spodziewał... Również powinien był. Powinien być czujny!
Wzdrygnął się czując trochę farby na swojej głowie i jakoś tak automatycznie powędrował ręką na włosy, jakby chciał ocenić, jak bardzo trudno będzie się tego później pozbyć. Szybko obrócił się nawet ku niej, by spróbować jeszcze wytrzeć dłoń z nadmiaru farby o jej ubranie, jednak ta przezornie wycofała się wystarczająco, a jemu pozostawało pokręcić głową z dezaprobatą i... Uśmiechem na twarzy, który jakoś został na miejscu, mimo że starał się zachować powagę.
- Jeśli myślisz, że kurwa wygrałaś... - zaczął, wytykając ją palcem, tą samą dłonią, która cała była już w farbie.
Następnie machnął ręką. Musiała załapać groźbę! To nie koniec. Jeszcze nie wiedział, jak się zemści, ale przecież na pewno znajdzie się na to odpowiedni moment całkiem przypadkiem.
Po raz kolejny wrócił do pisania. Gdyby była to jakakolwiek praca domowa, na pewno już złapałby się na jakiejś literówce. To jednak było inne. Było istotne i dobrze zastanowił się przed postawieniem każdej kolejnej litery. Napis musiał być w końcu idealny.
- Dla niej wszystko... - mruknął jedynie ciszej, stawiając powoli ostatnie litery.
z/t x2
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
18 lat |
b. ubogi |
Bi |
Pióra: 165
24. października, godzina 22:30
Chyba nie byłby sobą gdyby odpuścił sobie imprezę, prawda? Prawda!
Zatem jak zwykle żądny przygód William z szerokim uśmiechem już teraz ogromnego podekscytowania imprezą, przemykał ciemnymi korytarzami na miejsce libacji alkoholowej. Znaczy, naturalnie nie tylko, ale w szkole pełnej nastolatków taka nielegalna impreza to z reguł yolo po całości. On przy okazji całkiem wprawiony był w unikaniu przypałów, chociażby dlatego, że w domu cały czas musiał unikać opiekunek sierocińca. Chociaż czasem miał wrażenie, że już im się nie chciało i udawały, że go nie widzą...
Pierwsze i drugie piętro (od góry oczywiście) przeszedł bez problemu. Dopiero na kolejnym w porę usłyszał kroki patrolu i schował się w najbliższej okiennej wnęce, nieco za ciężką zasłonką, na szczęście go zasłaniającą. Wszystkie przez generalny ruch powietrza się poruszały ciut więc zanim ktoś minął jego kryjówkę, nie miał prawa w zasadzie podejrzewać, że ten delikatny ruch jest jakkolwiek inny od pozostałych. I za paręnaście minut ruszył dalej, ucieszony, że dobrze mu idzie.
Dostał ciut zawału gdy zobaczył kolejną postać na trzecim piętrze, jednak jakoś szybko w półmroku poznał sylwetkę zmierzającą absolutnie nie w stronę imprezy. Mimo to aż niemal podskoczył w miejscu, mentalnie na pewno, z radości ze spotkania ulubionej kujonki, tak śmiesznie zawsze zawstydzonej i niezręcznej. Nie przeszkadzało mu to, w sumie dobrze bawił się wprawiając ją w zakłopotanie, a chyba krzywdy jej nie robił. Więcej nawet, jego zdaniem pomagał jej mieć ciekawsze dni!
Nieco więc wydłużył krok by rozłożyć ręce nieco na boki z szerokim uśmiechem. Nie odezwał się jeszcze, póki nie dotarł do niej i obejmując ją nieco, zakręcił się z nią w tanecznych dwóch piruetach na korytarzu.
- Kogo ja widzę, to twój szczęśliwy dzień. Nie spodziewałem się ciebie tutaj o tej porze, zaskakujesz mnie.
Mówiąc to już nadal ją obejmując jedną ręką pod bok, choć nie niżej, szanuje jednak granice przyzwoitości (niektórych), już prowadził ją dalej, schodami, na drugie piętro. Na chwilę nie pilnował wcale czy ktoś nie idzie i mogło skończyć się to słabo, ale widać głupi ma farta i nikt ich nie złapał na nocnych tańcach na korytarzu.
- Tak tylko podpowiem, że dzisiejsza impreza nie w tą stronę - dodał wesoło, cicho mimo wszystko, ale trochę też żarcikiem jakby mówił jej tajemnicę.
Ilość pięter: na razie 4
Kostki: 17, 14, 8, 20 - dlatego jestem na trzecim!
Inne: Sam idzie, ale tu wpada na towarzyszkę <3
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
Zdecydowanie dla April imprezy nie należały do ulubionych form spędzania wolnego czasu. I to z wielu różnych powodów! W tym roku już i tak na dwóch nielegalnych spędach uczniowskich się pojawiła, ale to za sprawą Heather, która ją namówiła na towarzyszenie jej. Tym razem, choć nawet dostała zaproszenie na ten zorganizowany przez Puchonów event, naprawdę nie chciała iść. Po ostatniej imprezie i tak wciąż była sobą zażenowana i Vates nie pozwalał jej oczywiście o tym zapomnieć, więc tym bardziej postarała się o to, żeby nikt nie miał nawet okazji zapytać ją czy wie o tym co dzisiaj ma się w lochach dziać.
Dla własnego bezpieczeństwa i żeby uciszyć ten wyjątkowo dzisiaj rytujący głos Vatesa, od razu po kolacji zaszyła się w najbardziej oddalonym, zapomnianym i nieuczęszczanym kącie biblioteki, postawiła wokoło mur z książek i skupiła się na nauce. To ją zdecydowanie uspokajało, mogła cieszyć się ciszą i nie musiała martwić się, że zaraz ktoś spróbuje ją przekonywać do imprezy. Jej asertywność była tak minusowa, że pewnie zgodziłaby się, bo głupio byłoby jej odmówić.
W trakcie nauki całkowicie straciła poczucie czasu, a tak dobrze się ukryła, że nikt jej nie wygonił na czas oficjalnego zamknięcia. Kiedy ocknęła się z naukowego transu i zorientowała, że została sama, trochę przestraszyła się, że musi być bardzo późno i prawdopodobnie powrót do Pokoju Wspólnego będzie bardzo ryzykownym przedsięwzięciem. Ale nie miała wyjścia, musiała wrócić! Wrzuciła więc do torby dwie z książek, które wcześniej wypożyczyła, resztę odłożyła na wózek z książkami czekającymi na odłożenie na ich miejsce, po czym cichaczem i rozglądając się na boki opuściła bibliotekę i zaczęła ostrożną wspinaczkę w kierunku wieży Krukonów.
Chociaż udało jej się przemknąć cicho i bez problemów do trzeciego piętra, to tam właśnie napotkała na przeszkodę. Najpierw zauważyła po prostu sylwetkę w ciemności i serce podskoczyło jej do gardła, że oto została przyłapana na nielegalnym pałętaniu się po szkole po ciszy nocnej. Nawet zwolniła kroku, ale nie chowała się, chyba prędzej by nogi połamała niż udałoby jej się gdzieś teraz szybko skryć, chyba musiała zaakceptować swój los. Po paru kolejnych metrach rozpoznała jednak sylwetkę tego Gryfona. Chyba powoli przyzwyczajała się do jego zaczepek i niezrozumiałego dla niej zainteresowania, ale mimo wszystko nadal wywoływał u niej rumieńce onieśmielenia. Tym bardziej w takich chwilach jak ta teraz, kiedy wyglądał jakby zamierzał ją przytulić. Aż spięła się odrobinę, nie wiedząc co z tym zrobić, bo... no, nie miała nic przeciwko niemu, nawet w sumie polubiła jego towarzystwo, Will był miły i nawet ją rozbawiał (poza momentami, kiedy ją onieśmielał), ale ogólnie nie wiedziała co robić w chwilach kiedy ktoś (no dobra, tylko te ktosie co są chłopakami) tak bezproblemowo inicjował jakikolwiek kontakt fizyczny. No i Vates od razu też zaczynał sobie używać, bardzo otwarcie przypominając April, że to ten sam Will, którego po pijaku pocałowała i tego nie pamiętała.
Jak już Gryfon złapał ją w całkiem stabilnym objęciu i zakręcił nimi przez korytarz, myślała że serce wyskoczy jej z piersi. Nie spodziewała się! Złapała się go trochę kurczowo, ale o dziwo nie potknęła się nawet o własne stopy. Za to kiedy on się zatrzymał, zrobiła jeszcze trochę niezdarne pół kroku tak jakby dalej w piruecie, tym samym lądując obok Williama, obejmowana ego ramieniem i prowadzona w kierunku schodów, po których przed chwilą się wspinała.
- Ja też nie spodziewałam się siebie tutaj o tej porze. - Głos odrobinkę jej drżał pod wpływem zaskoczenia tymi tańcami co to właśnie miały tu miejsce. Całe szczęście szybko odnalazła stabilność na własnych nogach i nie musiała wieszać się na koledze niczym panna w opałach.
Och, przyznaj, że przecież chciałabyś teraz być panną w opałach w jego objęciach.
Zerknęła zmieszana w bok, gdzie Vates szedł sobie sprężystym krokiem i uśmiechał się wyjątkowo złośliwie. Nie odpowiedziała mu, choć miała to na końcu języka, natomiast spojrzała na Willa trochę onieśmielona (jak zwykle) tą jego pewnością siebie.
- Bo nie idę na imprezę... - Wskazała nawet kciukiem jakby za siebie, że przecież jej kierunek był inny, szła w drugą stronę jeszcze dwie minuty temu. A teraz już schodzili schodami w kierunku drugiego piętra. I szła z nim potulnie, prowadzona przez to objęcie w talii, czując jak jej się robi ciepło i jak aż nazbyt świadomie wie gdzie spoczywa każdy palec i część ramienia Gryfona. I jednocześnie było to przyjemne i stresujące, a oceniające spojrzenie Vatesa ani trochę nie pomagało. Co gorsza, czuła się jakby zamiast żołądka miała jakąś rosnącą kulę gorąca.
Ilość pięter: Będą 3
Kostki: 9, 5, 18
Inne: Zgarnięta przez Willa na trzecim piętrze, na jego 20 przelatują trzecie i drugie piętro, więc rzuty April obowiązują na pierwsze piętro, parter i lochy
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
18 lat |
b. ubogi |
Bi |
Pióra: 165
Co prawda Will wiedział już skąd częściowo to częste zmieszanie i generalne spłoszenie wręcz April - nie miała łatwego daru ani łatwo się nie objawiał. Nie był w stanie tak w pełni zrozumieć jej trudu, jako że jemu najpewniej by jakiś typo chodzący za nim nie przeszkadzał, szczególnie jeśli to wytwór wyobraźni. Przynajmniej nigdy nie byłby tak całkiem sam, a to była dla niego przerażająca wizja. Był to efekt skrajnie różnych warunków, w jakich dojrzewali, po prostu. Rozumiał jednak, że nie wszyscy mają jak on i myślą jak on, i że po prostu Ape nie jest z tym komfortowa. Potrafił to uszanować i może też to pomogło mu zrozumieć w końcu dlaczego była tak... Cóż, dzika.
Nie przeszkadzało mu to jednak w "oddziczaniu" jej, w swoim rozumieniu w każdym razie. Nie widział problemu w próbach otworzenia jej na ludzi. W zasadzie, czuł poniekąd, że jeśli dziewczyna teraz się nie otworzy, nie zacznie żyć i bawić się póki ma na to czas i możliwości (bo kiedy, jak nie w szkole?), to później będzie tego cholernie żałować, prędzej czy później. A straconego czasu już nie odzyska... Poza tym ją lubił, i tyle, koniec większej logiki!
- Nie szłaś - poprawił ją z zadowoleniem, unosząc palec wskazujący krótko. - Oto dzięki mnie twój wieczór stanie się po stokroć lepszy. Ale tym razem obiecuję, że nie dam ci się upić jak ostatnio. Zresztą, deklaruję bezpieczne odprowadzenie potem do dormitorium, ostatnio nie zawiodłem, czy nie tak?
Argumenty w zasadzie miał dobre, a na pewno nie do złamania, bo faktycznie zadbał o nią jak należy. Można powiedzieć, że to ona była tu tą, co to zachowała się niepoprawnie, ale tego też tak akurat nie widział, absolutnie nie narzekał. Jak mógłby! To było całkiem fajne, niespodziewane doświadczenie! I w sumie paradoksalne wobec tego, o czym groziła mu Heather zanim ruszyli w drogę do dormitoriów...
- A teraz może lepiej milczmy, bo pewnie słychać nas w całym pionie - zastrzegł mimo słów pogodnie, zerkając na nią z uśmiechem. I jak tylko dotarli na kolejną klatkę schodową, na pierwsze piętro, mogli usłyszeć kroki. I to żadne z tych, które powinni... Bez wahania, nieco mocniej przyciskając April do siebie, Will pociągnął ich w najbliższy ciemny korytarzyk do jakiejś przypadkowej sali, i trzymając przy sobie dziewczynę, przyłożył palec wskazujący do swoich ust w geście "cii". I czekali chwilę, aż kroki przyszły, minęły ich kryjówkę i oddalały się coraz cichszym echem.
- No właśnie - szepnął cicho Will, jakby chcąc potwierdzić swoje własne przypuszczenie, że głupie mają miejsce i czas na rozmowy, które przecież sam zaczął.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
Ten fakt, że Will wiedział o jej darze i o Vatesie, odrobinę wpływał na to jak April się przy nim czuła. Nadal ją onieśmielał, bo bezpośredniość i otwartość oraz przebojowość to były cechy całkowicie jej obce, ale nie spinała się już aż tak w jego towarzystwie. Owszem, nadal czuła zażenowanie pewnymi rzeczami, jakie miały miejsce w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy i zawstydzała się momentalnie, kiedy wykazywał jakiekolwiek zainteresowanie jej osobą choćby trochę wybiegające poza kontakty uczniowskie (czyli niemalże zawsze), miała też wrażenie że kompromituje się na każdym kroku, ale... równocześnie czuła w jego towarzystwie pewien dziwny komfort. Taki niewielki, ale czuła! I też jakiegoś dziwnego rodzaju ciepło.
Nie wiedziała co ma o tym myśleć, a jeszcze nie zebrała wystarczająco informacji ani tym bardziej odwagi, żeby porozmawiać o tym z Heather.
Zmarszczyła brwi i lekko się skrzywiła w zmartwieniu, bo była przekonana, że ta impreza to bardzo zły pomysł. No i nie, nie szła tam ani nawet nie zamierzała, ale teraz najwyraźniej nie miała jak się od tego wywinąć, bo nie dość, że nie bardzo potrafi w asertywność, to nie chciała w żaden sposób sprawić Williamowi przykrości.
Zarumieniła się całkiem dorodnie na jego słowa.
- P-przecież cię nie upiłam... - Dotarło do niej z maleńkim opóźnieniem, że to był żart i zrobiło jej się głupio. Tym bardziej, że momentalnie jej umysł rozpoczął projekcję wspomnień z tamtego wieczoru (a przynajmniej tego, co pamiętała) i aż spuściła wzrok, bo zrobiło jej się dziwnie gorąco na myśl o wspólnym powrocie po imprezie. PTSD, tylko takie nie negatywne. Albo nie do końca negatywne. - No nie, jak już to ja zawiodłam, bo to ja byłam pijana i prawie nic nie pamiętam. - Przede wszystkim zawiodła siebie i raczej nikogo innego. Will dobrze się bawił (ona też, bo była pijana, to kolejny poranek był morderczy).
Może dopowiedziałaby coś jeszcze, ale zasznurowała usta niemalże z przyjemnością, kiedy tylko Gryfon zauważył, że zachowują się głośno.
Te kilka sekund, które szli w milczeniu, April spędziła na próbach blokowania szyderczych komentarzy Vatesa, co spięło ją nieco bardziej. Tym razem pociągnięta nagle przez Williama potknęła się odrobinę i aż dech jej na moment zaparło. Złapała się jego ramienia w odruchu, żeby nie upaść, a jak już znaleźli się za drzwiami jakiegoś ciemnego pomieszczenia, uderzyły ją nagle wspomnienia z tego, jak chowali się w jakimś kącie ostatnio, w bardzo podobnej konfiguracji. I wtedy głupio chichotała. I przypomniało jej się teraz coś, o czym nie pamiętała, że była totalnie zafascynowana bliskością Willa i nieobecnością Vatesa. I jak bardzo chciała... więcej. I przypomniało jej się teraz bardzo dokładnie, jak go wtedy pocałowała. I jej się podobało, było przyjemne i nie chciała przerywać. Wtedy, bo teraz...
- Nie będę cię całować. - Wypaliła to może trochę nagle, bez kontekstu i momentalnie spłonęła dorodnym rumieńcem, jak Vates zaczął obok zanosić się śmiechem i podśpiewywać pod nosem, że "April chyba się zakochuje". -... i powiedziałam to na głos. O nie, powiedziałam to na głos. - Teraz to już w ogóle się zestresowała. - Nie to miałam na myśli. Znaczy tak, to, bo n-nie będę cię całować tym razem... matko, to brzmi jeszcze gorzej. - Pogrążała się. Jak nic się pogrążała coraz bardziej! - To nie tak, że nie chcę, ale po prostu... nie... ch-chcę... nnn... możemy już iść? - Chyba dobrze, że było ciemno, bo była czerwona niczym piwonia w pełnym rozkwicie. I wzrok wbijała gdzieś przed siebie, zażenowana. A akurat przed sobą miała chyba ramię Willa, w które wciąż była wczepiona i paradoksalnie nie chciała puścić.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
18 lat |
b. ubogi |
Bi |
Pióra: 165
Tak naprawdę William nie uważał, choć tego pewnie się April spodziewała z jego strony, by była jakkolwiek gorsza przez swój dar, czy też niegodna uwagi. Była stłamszona, to na pewno, ale jak już miała przebłyski pewności siebie... Po prostu lubił te przebłyski. Ciekawy był jaka była kiedy nikt nie patrzył i jak się zachowywała kiedy nie bała się swojego cienia czy nie wstydziłą każdego gestu i spojrzenia jej posłanego. Zupełnie nie myślał o tym dlaczego w ogóle się tak angażował, nie był typem rozkminiającym nie wiadomo jak wszystkiego. To był facet, proste stworzenie, robił co robił, bo tak chciał, na chuj drążyć temat?
Prawie parsknął śmiechem na jej stwierdzenie, że go nie upiła. No nie, bo w gruncie rzeczy był względnie trzeźwy, wypił bardzo niewiele. Ona poszalała z Heather, nie z nim, on jej nie poił, pilnował jedynie od pewnego momentu. Był tym godnym zaufania kolegą na imprezie, nie zrobiłby, ani nie dał, komuś zrobić krzywdy w swojej obecności.
- Teraz będzie inaczej - obiecał cicho, ciut na chwilę się ku niej nachylając.
Nie spodziewał się jednak, że jak tylko patrol sobie pójdzie i poczekają na pewność, że są sami, April wybuchnie w kryzysie. Spojrzał na nią zaskoczony, unosząc brwi wysoko na ten nagły wyrzut, a gdy zaczęła się plątać... Cholera jasna, jak ciężko mu było nie wybuchnąć śmiechem. Nie prześmiewczym! Rozbawienia w pełni serdecznego, ale aż odwrócił wzrok, ściupiając nieco usta by powstrzymać parsk. Odezwał się zaraz w powstrzymywanym rozbawieniu.
- A co, Vates chce? Powiedz mu, że może mi naskoczyć, nie jest w moim typie - powiedział z uśmiechem mimo wszystko. Aż nie chciało mu się z wnęki wychodzić, za dobrze się bawił. Ale widział też, że Ape zaraz ulegnie samozapłonowi, zatem wyprowadził ich, ruszając w dalszą drogę. - Tak, oczywiście, chodźmy. Jak ten baran łazi obok ciebie to może poszukać przyjaźni u Irytka, na tej imprezie go nie chcemy. Zresztą zdaje się, że charakterem nawet do siebie pasują, już im niosą suknię z welonem i takie tam.
Zdawało się, że bez większego problemu przeszedł też do wypowiadania się o zwidach April zupełnie, jakby faktycznie jakiś duch z nimi chodził, ale to on jeden go nie widział. Nie widział w tym jednak nic niewłaściwego, może dlatego, że przy okazji miał naprawdę szeroko głęboko opinie innych, a jeśli mógł sprawić, że April poczuje się lepiej, warto spróbować. No i umiał w ironiczne pociski na zawołanie, Vates nie będzie miał łatwo.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
April to w ogóle nie wiedziała czemu William sam z siebie do niej zagaduje. Albo flirtuje, to to już w ogóle była dla niej zagadka stulecia i nijak nie była w stanie jej rozwiązać, a wszelkie sugestie, że mógłby to robić inaczej niż dla zabawy spotykały się z jej wewnętrznym całkowitym zaparciem się przyjęcia tego jako komplement. Oczywiście do tego wszystkiego dokładał Vates, który miał swoje zupełnie niekorzystne dla niej teorie i nie powstrzymywał się przed dzielenia się z nią każdą z nich. Tak, samoocena April była ujemna. Alkohol zdawał się dodawać jej pewności siebie na chwilę, ale następnego dnia zżerało ją sumienie, więc raczej nie zamierzała nagle stać się regularnym konsumentem.
Chociaż dzisiaj chyba sama z siebie się złamie, bo zażenowanie paliło nie tylko w policzki, ale i żołądek.
Nie bardzo zrozumiała, czy stwierdzenie Willa dotyczyło tego, że tym razem to ona jego upije, czy że tym razem to ona się nie upije. Ani jednego ani drugiego (chociaż drugie stawało się coraz bardziej realne) nie chciała wprowadzać w życie.
A w tej chwili chciała zapaść się pod ziemię. Nie widziała reakcji Williama, ale stała bardzo blisko, chyba trochę wyczuła w jakiś sposób to rozbawienie i tylko zestresowała się, że dodatkowo się ośmieszyła. I niby z jednej strony poczuła się troszkę lepiej z tym pytaniem i komentarzem Gryfona, ale z drugiej wciąż czuła ogromne zawstydzenie. Zerknęła w stronę Vatesa (tego gnojka to widziała nawet w ciemności, co to za sprawiedliwość...), który wesoło podśpiewywał sobie pod nosem wymyślaną na poczekaniu pioseneczkę o tym, jak to April Willa chce całować. I nie tylko.
- Nie, sugeruje, że to ja chcę... - Powiedziała to cicho, sama aż zdziwiona tym, że miała w ogóle odwagę to powiedzieć pomimo palącego zażenowania. - I nie musze mu nic mówić, słyszy cię doskonale, jest obok i... - No nie, tego już nie zdołała nijak wyartykułować, nie była w stanie przyznać co dokładnie Vates wyśpiewuje. Zupełnie tak, jakby April potrafiła podchodzić do pewnych rzeczy jak Heather!
Z ulgą przyjęła opuszczenie sali, totalnie paradoksalnie do poziomu swojego onieśmielenia wciąż uczepiona ramienia Gryfona. A kiedy tylko świadomie zdała sobie z tego sprawę, puściła go niemalże w panice.
- Nie wiem czy parowanie go z Irytkiem byłoby bezpieczne dla kogokolwiek. Właśnie przez to uderzające podobieństwo charakterów. - Akurat w tym Will miał całkowitą rację! I April nawet była w stanie to przyznać, chociaż za to otrzymała bardzo oburzone spojrzenie Vatesa i już wiedziała, że się na niej zemści, pewnie na dzisiaj szykował jej już koszmary.
Gdzie to wino, doprawdy.
Aż spuściła głowę i sama z siebie nieco przyspieszyła kroku, chociaż to i tak nijak nie pomoże jej uciec od istniejącego w jej głowie towarzystwa.
Niestety William chyba sprowokował los do wywinięcia im psikusa, bo jego komentarz sparowania Irytka i Vatesa najwyraźniej został przywołany do życia, bo za zakrętem klatki schodowej stanęli twarzą w twarz z nikim innym, jak właśnie złośliwie chichoczącym poltergeistem żonglującym łajnobombami. Zupełnie jakby na nich czekał. Ape nie zwróciłaby na niego pewnie uwagi, zbyt skupiona na tym żeby jak najszybciej na tę imprezę dotrzeć, gdyby nie nagłe wyjątkowo soczyste przekleństwo kolegi. Spojrzała na niego natychmiast, następnie w kierunku w którym patrzył, po czym kolejne co widziała, to lecące w swoją stronę wybuchające gówno. Zdążyła się nieco odwrócić, osłonić rękami, ale i tak oberwała.
Do szyderczego śmiechu Irytka dołączył niemniej złośliwy śmiech Vatesa, a April w tej chwili chciała już tylko umrzeć.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
18 lat |
b. ubogi |
Bi |
Pióra: 165
Zerknął na April krótko. Absolutnie był pewien, że i Krukonka chce, ale przyznała się tylko absolutnie niemal krok od zgonu alkoholowego i nie miał też potrzeby koniecznie forsować przyznanie się do niego teraz. On nie widział w tym nic złego, oczywista, że mogła chcieć, był przystojny! Dużo kobiet na pewno chciało go całować!
Dobrze mieć też pewne poczucie własnej wartości...
Tak czy inaczej, darował jej i poprowadził ją dalej, zerkając na nią co i raz po prostu w geście udziału w konwersacji. Chciał widzieć jej reakcje, bo nie mówiła o emocjach ani nie była tak ekspresyjna by wydedukował z samych słów, więc zerkał na to, co podpowiadała jej mimika i gesty. O ile był w ogóle w stanie coś wyczytać, w końcu był ostatecznie tylko facetem, nie był najbardziej domyślą osobą świata.
- Ah, jest obok i słyszy, wspaniale. - Zupełnie bez powodu powtórzył podsumowanie całej sytuacji, aczkolwiek właśnie robił w głowie oficjalny zbiór sprawienia by nieistniejący typ zniknął z zażenowania albo złości, cokolwiek zadziała. Machnął ręką.
- Oczywiście, że by było, irytowaliby siebie nawzajem. Poza tym jak jest się złamanym chujem bez przyjaciół, to aż tak bym nie wybrzydzał na jego miejscu, ten poltergeist może być jedyną opcją.
I może zastanowiłby się czy nie warto trochę spuścić z tonu (choć i tak by tego nie zrobił, bo taką osobą był), gdyby wiedział, że wspomniany poltergeist będzie tuż za rogiem na nich czekał. Z łajnobombami. Zwolnił nieco kroku w tym ułamku sekundy kiedy dotarło do niego, co widzi.
- O żesz kurwa pier-
I tyle świat usłyszał, choć wiele więcej zostało powiedziane, zanim bomby nie ugodziły ich obojga, a Irytek odfrunął ze złowieszczym śmiechem gdzieś w stronę pewnie innych uczniów. Will chwilę stał z uniesionymi nieco rękami, spoglądając zaraz na dół i na Ape, a widząc jej cierpienie, znowu prawie aż się zaśmiał. Nie ze złośliwości! Jedynie czasem rząd niepowodzeń zaczynał w pewnym momencie bawić.
- Patrz, teraz przynajmniej zapachem dopasowaliśmy się do Vatesa i jego charakteru, taki akt zjednania kultury osobistej. - Po tych rozbawionych słowach, chociaż kwaśnych, bo śmierdziało, złożył dłoń na środku jej pleców by poprowadzić ją do łazienki na piętrze, damskiej żeby czuła się nieco swobodniej, choć wszedł z nią. - Chodź, to się przynajmniej w miarę łatwo zmywa. Zaraz będzie po krzyku, jak już poleciał to chociaż nie wróci za prędko i będziemy mieli czas uciec na tą całą imprezę. A wtedy chyba jednak chociaż jeden drink czy cokolwiek nam się należy, tak za trudy podróży, oki?
Mówił luźno jak najęty, czyli jak zawsze, bo chyba nie miewał sytuacji niezręcznych czy krępujących za tego życia, i mówiąc weszli do łazienki, gdzie pod bieżącą wodą, dłońmi zmywał z siebie bombę.
- Teraz to bez sensu nawet wracać, bo na powrocie spotkamy go jeszcze ze sto razy, a już starczy, że mamy ze sobą piąte koło u wozu, którego ja akurat nie widzę, ale i tak uważam, że jest małpą.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
Nawet jeśli to była prawda i April chciała, to wstydziła się przyznać to nawet przed sobą samą. Nadal przecież miała totalnego krasza na Noah (a przynajmniej była święcie przekonana, że nadal ma), który był bardzo daleko poza jej zasięgiem i bardzo zdawała sobie z tego sprawę. Poza tym też ogromnie kibicowała Heather i Noah, była ich fanem numer jeden i była szczęśliwa, że może mieć krukona w swoim życiu chociażby w taki sposób. No i jej nieśmiałość i płochliwość niemalże uniemożliwiały jej przyznanie się do tego, że chyba ktoś jej się podoba, kogoś bardzo lubi.
A Williama zaczynała naprawdę bardzo lubić. I Vates, jako że mieszka w jej umyśle doskonale o tym wiedział i wykorzystywał to żeby uprzykrzać jej istnienie.
Całe szczęście Will nie drążył tematu całowania, więc stres z tym związany mógł powoli odpuszczać. Co nie znaczyło, że nie denerwowała się z innych powodów! Sama obecność Willa obok była nadal onieśmielająca, chociaż i tak zrobiła duże postępy odkąd została trochę zmuszona opowiedzieć mu o swoim darze jasnowidzenia i bezustannej obecności Vatesa.
Skrzywiła się lekko, kiedy Gryfon stwierdził, że Vates nie ma przyjaciół. Trochę ją to zabolało, trochę może oburzyło, ale ogólnie poczuła się z tym... dziwnie. Bo przecież ona była jego przyjaciółką od... zawsze. Jedyną. A on jej przyjacielem, znała go jak siebie samą i vice versa, bo... cóż, bo przecież jest wytworem jej wyobraźni. I może nawet dodałaby, że nie chciałaby żeby Iryt za nią latał non stop, bo przyjaźniłby się z Vatesem, ale oto właśnie wdepnęli w to poltergeistowe gówno. Niemalże dosłownie.
Nie była pewna, czy jest bardziej w szoku, bardziej zażenowana, czy zaczyna panikować. Widząc na sobie wzrok Willa i mając świadomość, że spływają po niej szczątki śmierdzącej bomby, prawie zapadła się pod ziemię ze wstydu. Może jego ta seria niefortunnych zdarzeń bawiła, ale ją... nie. Czuła pieczenie policzków i niebezpieczne pieczenie oczu, w uszach zaczęło jej piszczeć, a żołądek skręcił się boleśnie z nerwów i obrzydzenia odorem łajnobomby. Gdyby nie sparaliżował jej w tej chwili szok ze wstydu, to pewnie sama uciekłaby do najbliższej łazienki, ale nie będąc w stanie się ruszyć ani nijak zareagować, bo jedyne co widziała to stojący obok Willa, zanoszący się śmiechem Vates podkreślający sarkastycznie jej niebywałą urodę i atrakcyjność w tej chwili, dosłownie naśmiewający się z tego, że chyba razem z Williamem pisany jest im gówniany los, bo przecież nie tak dawno temu przerzucali łajno w stajni. Dlatego w ogóle niemal nie zareagowała, kiedy Gryfon zaczął prowadzić ją do łazienki. Nawet nie bardzo rozumiała jego słowa, dochodziły do niej jakby zza szyby, bo z całej silnej woli skupiała się na tym, żeby opanować rosnącą panikę.
Jak już została doprowadzona do umywalki, oparła się o nią drżącymi rękami i zacisnęła palce na brzegu aż do białości. Próbowała oddychać spokojniej, ale jedyne co z tego wychodziło, to chaotyczne, paniczne łapanie powietrza, bo miała wrażenie, że coś ściska jej płuca i nie może zaczerpnąć oddechu. Zmusiła się do sięgnięcia do kurka, z trudem odkręciła wodę i nerwowo, pospiesznie, niezdarnie ochlapała twarz, żeby spróbować się otrzeźwić, schłodzić i przy okazji ukryć łzy, bo zaczęły nieuniknienie spływać po policzkach.
Nie był to jej pierwszy atak paniki, byłą z nimi aż za dobrze zapoznana. I teoretycznie wiedziała jak sobie z nimi radzić, ale cała obecna sytuacja działała na jej niekorzyść, a odczuwana presja przerastała dotychczas poznane granice.
To wszystko trwało może parę sekund, akurat jak William gadał sobie w najlepsze. W pewnej chwili, jak zauważyła w lustrze efekty ataku Irytka, zaczęła histerycznie zmywać je z siebie, trąc jakby co najmniej pozbywała się dowodów zbrodni.
- To był fatalny pomysł, powinnam lepiej kontrolować czas i wrócić do Pokoju Wspólnego przed ciszą nocną, matko czemu to nie schodzi, teraz jeszcze dodatkowo czuć ode mnie łajnem, jak ja mam się pokazać na imprezie, na którą nawet nie zamierzałam iść, cholera złaź! A ty się zamknij! - Mówiła do siebie szybko, dość cicho na początku, ale ostatnie sześć słów niemal wykrzykując w bok, gdzie pochylający się w jej stronę Vates nie szczędził złośliwych komentarzy. Akurat było to w stronę Williama, więc jak podniosła na niego spanikowane spojrzenie, dodatkowo przestraszyła się, że odebrał to jakby krzyczała na niego.
- Nie, Will, przepraszam, to nie było do ciebie!, to... nie musisz tu ze mną zostawać, wrócę do wieży krukonów sama, nie nadaję się do imprezowania, wiem że jestem nudna i dziwna i widzę kogoś, kto nie istnieje, na pewno masz dużo ciekawszych znajomych, z którymi będziesz się dobrze bawić i nie będą dla ciebie żenujący i zrozumiem, jeśli przestaniesz ze mną rozmawiać, bo i tak nie rozumiem czemu w ogóle chcesz, a jeśli robisz to w ramach jakichś żartów to wolałabym wiedzieć chociaż to nie tak działa, wiem, ale lubię cię i nie chcę później być smutna, że ty mnie jednak nie lubisz, bo w sumie to i czemu miałbyś lubić gadającą do siebie kujonkę, która nie ma zbyt wielu znajomych... - Wpadła w totalnie paniczny słowotok, żeby zagłuszyć i rosnące poczucie winy i Vatesa, chociaż ten w tej chwili bardzo dobrze się bawił obserwując jej nerwówkę.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
18 lat |
b. ubogi |
Bi |
Pióra: 165
Może dlatego William był tak akceptujący i wyrozumiały dla April - sam rozumiał wiele. Więcej nawet niż sam chciałby rozumieć, jednak sierociniec nie rozpieszczał nikogo, nie było to ciepło ogniska domowego, ani nawet nic związanego z bezpieczeństwem, jeśli ktoś nie umiał się ustawić. On miał różne epizody, aczkolwiek nie było mu łatwo, zupełnie, odkąd zaczął się uczyć w Hogwarcie. Stał się wtedy wyrzutkiem, dziwakiem, stracił w sumie większość myślał, że bliskich mu dzieciaków. Z czasem stracił wszystkich. Z kimś się dogadywał, ale nie będąc niemalże wcale "w domu", został odsunięty i zastapiony tymi, którzy byli cały czas. Nie odchorował tego lekką ręką. Teraz, jako jeden z najstarszych, miał nieco łatwiej, ale nadal nie nazwałby tego łatwym życiem, jakkolwiek.
Ale też, nie sądził by wiele go jeszcze czekało za tego życia.
Chyba nie całkiem zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo April miała obok kryzys. Właściwie to nawet nie kryzys, a początek histerii. Wiedział, że była nerwowa, dlatego starał się to przegadać żeby poczuła, że jest okej, że nie przejął się tym tak, jak może powinien. Nie wiedział czemu miałby się przejąć, ale właśnie, on nie był April, a Ape nie była nim. I może dlatego jak krzyknęła na niego, drgnął, spoglądając na nią w zaskoczeniu. Wtedy dopiero chyba do niego dotarło, że sprawa naprawdę jest poważna i żarciki się skończyły.
Pospiesznie zmył z siebie pozostałości bomby, nie dbając o to czy się zmoczy bardziej czy mniej, łatwo się chociaż zmywała. Zresztą przecież nie próżnował kiedy tylko weszli, więc niewiele zostało. I gdy tylko opłukał ręce z ostatniego łajna, a April mówiła akurat cały swój nerwowy monolog, stanął przed nią, ujmując ją za ramiona i ciut się nachylając, jako że był znacznie od niej wyższy, chcąc by spojrzała mu w oczy.
- Hej, hej, spokojnie April, oddychaj. W porządku, nie musimy iść, przepraszam - powiedział, czując jednak wyrzut sumienia, że ją tak głupio wziął pod włos. Chciał dobrze! Ale chęci nie zawsze pokrywały się z realiami. Chciał tylko żeby się może odprężyła, miała miły wieczór, i tyle. Odetchnął, prostując się i podchodząc krok, jeśli się nie wywinęła, obejmując się w ot, zwykłym ludzkim przytuleniu, niemalże bratersko, w jego oczach przyjacielsko, chcąc tym niedźwiedzim objęciem jakoś dać jej choć odrobinę poczucia spokoju, bezpieczeństwa, którego w zasadzie jej nie zapewnił, niestety. - Przepraszam, nie powinienem był cię na siłę ciągnąć, nie chciałem cię zdenerwować. Możesz nie mieć ochoty nigdzie wychodzić, nie zapytałem. - Potarł jedną dłonią jej ramię w geście uspokajania. - Wszystko dobrze. Lubię cię taką, jaka jesteś, ze wszystkim, co o tobie wiem jak dotąd, okej? Każdy z nas jest inny, jakby wszyscy byli na jedno kopyto, to byłoby nudne. Nie uważam żebyś ty była, wręcz przeciwnie, im lepiej udaje mi się ciebie poznać.
Zamilkł na chwilę, gładząc ją powoli po ramieniu czy plecach, i odezwał się dopiero jak poczuł, że chociaż trochę się uspokoiła. Mówił cały czas łagodnie, cicho, już nawet nie zbliżając się do swojego komediowego humoru. Nie czuł się już też na to, bo zmartwił się o nią, troszczył się.
- Mam propozycję, tym razem cię zapytam - mogę odprowadzić cię teraz do dormitorium żebyś odpoczęła, bo absolutnie nie chcę cię do niczego zmuszać... Albo niedaleko twojego pokoju wspólnego znam jedno miejsce, pokój gwiazd, gdzie zawsze widać występujące obecnie gwiazdozbiory, hm? Mnie patrzenie w gwiazdy bardzo wycisza, może i ciebie... - Spróbował spojrzeć jej w oczy uważnie, łagodnie, bo naprawdę mu zależało żeby jednak jej zrobiło się lepiej. - I nie myśl, że cokolwiek musisz, nie mam wobec ciebie żadnych koniecznych oczekiwań, jedynie chciałbym żebyś miała miły wieczór, to wszystko.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
Czuła się fatalnie z myślą, że Will na pewno odebrał ten uniesiony ton i słowa skierowana do Vatesa, jakoby były skierowane do niego. To tylko bardziej napędzało to błędne koło paniki w jakie teraz wpadła. Nawet nie widziała, że zmyła z siebie efekty łajnobomby, bo ciągle wydawało jej się, że czuje i widzi jakieś plamy, mimo że miała pomoczoną całą twarz, włosy, ręce, dużą część frontu swetra. I na pewno nadal biegłaby szaleńczo w tym kołowrotku histerii, gdyby Will nie zrobił czegoś, czego nie spodziewałaby się... chyba po nikim. A na pewno po nikim, kto nie był z jej rodziny, czy nie był jakoś jej bliski.
Nadal była sobą, więc na niespodziewany kontakt fizyczny spięła się i jak już skupiła wzrok na ciemnobrązowych oczach Gryfona, aż nieco gwałtowniej zaczerpnęła powietrza i wstrzymała oddech. Nie, nie spodziewała się przeprosin. A już tym bardziej nie spodziewała się przytulenia. Z początku aż nie wiedziała jak zareagować, wiec przez kilka sekund stała w bezruchu, spięta i sztywna, jakby ją na kij nabili. Poczuła w tym przytuleniu zarówno coś znajomego, jak i coś zupełnie nowego. Nie było jej to obce, bo kiedy w domu (czy też na początku szkoły, kiedy nadal jeden z braci był stosunkowo blisko) miewała napady paniki, to rodzice i bracia właśnie opiekuńczymi objęciami ją uspokajali. Dawało to poczucie bezpieczeństwa i chociaż nie mogło ukryć jej przed Vatesem, to przynajmniej dawało stabilną podporę i uczucie samotności i bezsilności szybciej odpuszczało.
Dopiero po tych kilku długich sekundach odetchnęła nieco drżąco, wypuściła powietrze z płuc i powoli nabrała nową porcję. Nie było to nadal normalne oddychanie, ale przyszło już trochę łatwiej. Rozluźniła się powoli, a żeby pomóc sobie w skupieniu się na oddechu, zamknęła nawet na chwile oczy i słuchała głosu Williama. Zaskoczył ją totalnie swoją reakcją i tym, że emanował pewnego rodzaju spokojem, zrozumieniem, nie miał do tej sytuacji swojego zwyczajowego swawolnego podejścia. Słuchała jego głosu i słów, oddychała coraz bardziej spokojnie z twarzą ukrytą gdzieś w jego ramieniu i nawet nie zdała sobie sprawy kiedy uniosła ręce i objęła go lekko, zaciskając może trochę zbyt kurczowo dłonie materiale jego bluzy/koszulki.
W końcu uspokoiła się na tyle, że była w stanie się odezwać, więc zanim jeszcze odchylił się, żeby znowu spojrzeć jej w twarz, wymamrotała tonem nieco przytłumionym przez płaczliwie zapchany nos tuż przy jego ramieniu:
- Przepraszam. Z pewnością nie tak wyobrażałeś sobie dzisiejszy wieczór i... - Urwała, nie będąc do końca pewną co dalej powiedzieć. Chciała powiedzieć całkiem sporo, ale brakowało jej słów. Zrobiło jej się dziwnie ciepło na jego stwierdzenie, że ją lubi i nie uważa za nudną i gdyby nie była czerwona od płaczu, to zarumieniłaby się pod wpływem tych słów. Nadal ją onieśmielały, ale w tej konkretnej chwili nie na tyle, żeby się spłoszyła, bo inne trudniejsze rzeczy miała na głowie. Poza tym... poczuła się aż dziwnie bezpiecznie przy Willu, a tego też się nie spodziewała, było to całkowicie nowe i nie wiedziała co z tym zrobić.
Spojrzała mu znowu w oczy, pociągając nieco nosem i zaśmiała się krótko nerwowo na jego propozycję. Cholera, nikt jej nigdy nie zaproponował wspólnego oglądania gwiazd, bo chciał żeby miała miły wieczór! A w każdym razie nie w taki sposób!
- N-nie chcę żebyś przeze mnie zmieniał plany, chciałeś iść na imprezę, a ja... - Zacięła się i odetchnęła nieco nerwowo. - Wszystko poszło zupełnie nie tak, przepraszam za... no, za to wszystko. Nie chciałam podnieść na ciebie głosu, właściwie to nawet nie na ciebie podniosłam i... wiem gdzie jest ten pokój, ale to jest tyle pięter w górę, mamy dużo bliżej do piwnicy, więc... - Teraz już się spłoszyła na tyle, żeby w zawstydzeniu spuścić wzrok z jego oczu na jego ramię i to do ramienia dalej mówić. A mówiła dalej! Nadal trzymając się go kurczowo. - ... jak już jesteśmy tak blisko, to chodźmy na tę imprezę? Chciałeś iść, a przeze mnie... Chyba przydałby mi się ten drink... albo dwa... - A nawet i siedem, bo nerwy zżerały ją nadal, chociaż w tej chwili już na tyle opanowane, że nie panikowała. Nie mniej sama propozycja spędzenia czasu na obserwowaniu gwiazd razem wydawała jej się tak abstrakcyjna, że nie była pewna, czy sobie tego nie wyobraża. Bo, do jasnej cholery, chciała iść z nim te gwiazdy pooglądać! Ale jednocześnie strasznie ją to stresowało. Bez wątpienia alkohol był tu potrzebny, już raz udowodnił jej, że pomaga się rozluźnić. I może znowu uda jej się wyłączyć Vatesa? Nie chciała się upijać! Ale może wystarczy tylko trochę?
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
18 lat |
b. ubogi |
Bi |
Pióra: 165
Naprawdę ulżyło mu, że April faktycznie trochę się uspokoiła. Przynajmniej odrobinę uratował to, że zjebał tak mocno chwilę temu, nie zważając zupełnie na to, że ostro przekroczył jej granice komfortu. Niby ciągle to robił, ale starał się nie przesadzić, dziś jednak zdawało się, że poszedł długie parę kroków za daleko. I gdy spojrzała na niego w końcu, zapłakana, posłał jej krótki, zachęcający uśmiech. Nie taki, jak do tej pory, żartobliwy, a zupełnie inny, intymniejszy. Jakby chcąc ją upewnić w tym, że ma dobre, szczere intencje, i wesprzeć, po prostu. I nawet zaczął kręcić głową gdy zaczęła go przepraszać, ale że mówiła dalej, nie przerywał.
- April, nie chcę cię do niczego zmuszać. Będzie masa innych imprez, to nie pierwsza i ostatnia, to naprawdę nie jest tak ważne wydarzenie. Co jest dla mnie teraz ważne, to naprawienie ci wieczoru, który bezmyślnie spieprzyłem. Jeśli nie chcesz iść na tą imprezę, to naprawdę w porządku.
Bo do tej pory ciągle w sumie powtarzała, że nie jest przekonana, albo się obawia, ostatecznie aż dostała ataku histerii i teraz jak mówiła, że mogą jednak iść... No nie, nie uwierzył jej, że magicznie nabrała ochotę na tańce czy cokolwiek. Podejrzewał, że miała, jak to ona, mocny odruch uprzejmości i nie chciała być problemem, w swoim rozumieniu sytuacji w każdym razie. A nie o to chodziło i nie chciał jeszcze dokładać do ogniska, bo i nie miał wobec niej oczekiwań ani nie chciał nic wymuszać na tyle, by ją unieszczęśliwiać. Jedynie chciał ją otworzyć, ośmielić, przyzwyczaić, to wszystko.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
Właściwie to nawet nie była wina Willa, że April spanikowała. Już chyba przyzwyczajała się do jego sposobu bycia i do tego, że zrobi coś nieoczekiwanego, nawet jego towarzystwo nie płoszyło jej tak, jak na początku, imo że nadal ją onieśmielał swoją bezpośredniością. Ale ani trochę nie spodziewała się, że oberwie łajobmbą. To całkowicie wybiło ją daleko poza jakiekolwiek granice komfortu, tym bardziej że i tak przejmowała się tym co myślą o niej inni, a już szczególnie ci, których lubiła. Dlatego spanikowała.
Całe szczęście - i ku jej ogromnemu zaskoczeniu - to właśnie Will ją wyciągnął z tego błędnego koła histerii, w którym kręciłaby się dopóki nie znalazłaby się w swoim łóżku, przepłakała całej nocy i przez kolejne kilka dni unikała kogokolwiek. To było zupełnie nowe, ale czuła wobec niego wdzięczność. No i poczuła się przy nim bezpiecznie, a to było czymś naprawdę poważnym. Pokręciła szybko energicznie głową, samym gestem chcąc już zaprzeczyć, że jej nie zmusza. Oczywiście nadal wbijała wzrok w jego ramię, zbyt zawstydzona, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Nie zmuszasz mnie, Will. Ja... ja naprawdę potrzebuję tego drinka, żeby... - Spojrzała gdzieś w bok, gdzie Vates w tej chwili przyglądał jej się dość groźnie, wiedząc do czego zmierza.
Nie wyłączysz mnie, to był zupełny przypadek.
Zacisnęła nieco mocniej palce na materiale bluzy Gryfona, trzymając się go kurczowo wbrew wszystkiemu, co do tej pory zawsze działo się w jej głowie i emocjach kiedy była obok jakiegokolwiek mężczyzny.
- To nie twoja wina... I naprawdę przepraszam, że byłeś świadkiem tego... tego. - Mówiła o swoim ataku paniki, spoglądając znowu w górę nieśmiało, w jego oczy, ale jak zauważyła, że się na nią patrzy, to spłoszona znowu spuściła wzrok na jego ramię. - N-nie pijam alkoholu, ale ostatni raz nauczył mnie przynajmniej tego, że pomaga się rozluźnić, a w tej chwili naprawdę chcę przestać myśleć o tym spotkaniu z Irytkiem i o tym, że... - Przerwała i sapnęła gwałtownie, bo nie mogło jej przejść przez gardło jak bardzo przejmowała się tym jak Will ją teraz odbierał, przynajmniej w jej głowie, według Vatesa. - A może po tym m-moglibyśmy... pójść do tej sali p-popatrzeć w gwiazdy? - Świat na głowie stawał, April proponująca płci przeciwnej pójście gdzieś we dwójkę. I to w całkiem romantyczne miejsce. Zrobiła to tylko dlatego, że wciąż jej ciało i umysł były w szoku i nie patrzyła mu akurat w oczy.
|