Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Zmarszczył brwi nieco, przyglądając się Maxowi. W sumie miał na koncie nieudany eliksir warzony z kumplem, który nieco lepszy akurat był w te klocki, a mimo to wysadzili sufit w kiblu szkolnym. Ups... Ale czy do tego nawiązywał Max? Skąd miałby w sumie też wiedzieć, że to on? To musiał być przypadek. Odwrócił wzrok na chwilę z powstrzymywanym uśmiechem rozbawienia.
- Nawet nie masz pojęcia - mruknął do siebie pod nosem ubawiony.
Bardzo szczery komentarz, faktycznie, Ian absolutnie też nie odebrał go jako słabość. Doceniał bycie szczerym, jak i już zdążył zauważyć, że mówienie tego, co się myśli, wymagało często więcej odwagi niż ściemnianie i wymyślanie. Na przykład kiedy ojciec pytał go o cokolwiek lub też miał pretensje i chętnie powiedziałby mu parę słów co myśli o takich pytaniach... Ale zaraz po tym najpewniej by zabrał swoje rzzeczy i poszukał sobie miejsca na cmentarzu, zatem nie, absolutnie nie miał odwagi nawet sugerować rodzicielowi, że go denerwuje. Co innego z matką, choć kochał oboje rodziców, niepodważalnie mógł sobie z nią pozwolić i wykorzystywał to bezsprzecznie. O ile ojca nie było obok, oczywiście.
- Oczywiście, że umiesz, ale wtedy całą przyjemność zachowujesz dla siebie, bez sensu. - Szczere do bólu, sam chwilami nie wiedział skąd wziął tą pewność siebie w tej materii. Może postawiony przed faktem nie byłby aż tak hej do przodu, ale w gębie to był mocny całe życie, a potem przy czynach już się chwiały nóżki. Taka charakterystyka Leightonów. - Spokojnie, nie będę cię napastował póki nie przekonam cię, że też tego chcesz - Dodał w końcu, po czym puścił mu oczko.
I chwilę później zdecydowanie przesuwał jego granice i doszukiwał się wspomnianej chęci, Max tymczasem nie wiedział już chyba sam w którą stronę patrzeć. To nawet urocze, a przy okazji dodawało pewności siebie Ianowi, czuł się w pełnej kontroli i dominacji. Może dlatego tak bardzo się rozzuchwalił w tej relacji. Przy tym wspomnienie, że mu się ciepło zrobiło, tylko potwierdziło w oczach Iana, że nie wymyślił sobie, że coś jest na rzeczy i faktycznie ma wpływ na Gryfona. Ha!
- A co jak zrobi ci się zimno? Rozchorujesz się i w ogóle... - Mówił cicho, jeszcze się nie odsuwając. Zamiast tego zupełnie celowo zerknął na jego usta. Zaraz jednak westchnął cicho i odsunął się niechętnie, przysiadając znowu w normalnym dystansie. - Ale przy okazji się wykrwawiasz więc niech ci będzie, że ci wierzę w te całe niechęci, wrócimy jeszcze do tematu.
To była z jego strony obietnica, dla Maxa pewnie przeciwnie. Ale to nic, może w końcu się przyzwyczai do jego... Energii. Grzebnął jedną ręką w torbie i wyjął różdżkę po chwili, drugą nadal przyciskając do rozcięcia na boku.
- Jakbym wiedział, że skumam się z kimś, kogo zainteresowaniem jest autodestrukcja, uważniej słuchałbym przy zajęciach o zaklęciach leczniczych. A tak, będę musiał chyba sam się nauczyć, ewentualnie przećwiczyć refleks łapania cię kiedy skądś spadasz. - W zasadzie to całkiem kochane, że na tyle o niego dbał, że chciał się nawet czegoś więcej nauczyć, poświęcić czas! Odetchnął, zabierając ubranie i przeciągnął nieco przedramię przed zaklęciem. - Dobra, nie ruszaj się.
Odsunął się nieco nawet od niego, żeby mieć przestrzeń, wycelował różdżkę w ranę, po czym poruszył tak jak pamiętał, że trzeba było.
- Episkey.
Spodziewał się chyba więcej, że chociaż rana się zasklepi i zostanie blizna? Albo coś... Fakt, że przestał krwawić, może ciut zbladło otoczenie rozcięcia, ale w sumie to ranę samą w sobie miał nadal. Ian opuścił nieco rękę z kwaśną miną, zerkając na swoją różdżkę jakby to ona była winna.
- Ee... Chyba miałem wizję czegoś... Bardziej. Ale zawsze coś, cnie? - Zerk na Maxa, nawet w sumie dumny z siebie i tak, że cokolwiek pomógł.
Zakłócenia: 4
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
-Przyjemność z rozbierania? To raczej jej nie odczuwam. Zazwyczaj mi wtedy zimno. Bo teraz przykładowo wcale ciepło nie jest - stwierdził, co brzmiało trochę dziwnie przy akompaniamencie jego rozgrzanych policzków, na których z pewnością widniał rumieniec. Oczywiście jawnie to ignorował, jakby zupełnie nie zauważał, że obecność, jak również gesty Ślizgona pod wieloma względami go peszyły. Nie był na to gotowy, chociaż powinien. Wszak to nie był pierwszy raz, kiedy Ian wprawiał go w zakłopotanie chociażby samym swoim jestestwem, nie mówiąc już o pewności siebie, której Maxwell aż tyle nie miał.
Starał się w tym wszystkim zachować twarz. Nie chciał wyjść na kogoś strachliwego, nie był przecież Puchonem, bez urazy. Powinien być zdecydowanie bardziej stanowczy i umieć przekonać rozmówcę, że wcale mu się nie podoba to, co robił.
Bo nie podobało, przecież to oczywiste!
W głowie już miał głos ojca, który mu wygrażał mówiąc, że to co robi, kim jest, jest po prostu chore. Zniszczył mu psychikę, jebany.
-Mam chcieć, żebyś mnie napastował? To się chyba trochę kłóci, nie? W sensie napastowanie samo w sobie nie może być przyjemne. za zgodą, to już coś innego - odpowiedział, uciekając gdzieś wzrokiem. Ian za bardzo się w niego wpatrywał. Litości, przecież to było takie żenujące.
-Pójdę do skrzydła? Mamy spoko pielęgniarza, chociaż chyba lubi się znęcać nad uczniami. Pewnie by mnie otruł, tak dla zabawy - wzruszył ramionami. Właśnie dlatego nie latał do szpitala za często. Tylko, kiedy musiał, a niestety zdarzało się to często. Ostatecznie oberwanie cegłą nie było fajne i później głowa bolała.
Trochę wewnętrznie spanikował, kiedy ten wyciągnął różdżkę, celując w niego. Nie dość, że znajdował się tak blisko, to jeszcze miał przewagę, której Gryfon nie mógł nadrobić. Jego ostatecznie znajdowała się zupełnie gdzie indziej. Gdzieś na drzewie, podobnie jak cała torba.
-Mówiłem, że chcesz mnie zabić. Nie wyglądam jak królik doświadczalny. Króliki są kochane, urocze i puchate. A ja… ja jestem inny - zerknął na siebie. Chudy, raczej bez mięśni i z pewnością nie włochaty. - I wcale nie lubię autodestrukcji. Mówiłem ci już, że wszystko pojawia się nagle i chce się zemścić nie wiadomo za co - rzucił. Pewnie ojciec rzucił klątwę, to było jedyne wyjaśnienie. Mścił się w taki sposób, nie chcąc dać mu swobody nawet w szkole. Bolało go, że tutaj nie kontrolował Maxa i nie wiedział, co ten wyprawia.
-Postaraj się chociaż, żeby nie bolało - mruknął, obserwując jego ruchy. Chyba nie tak powinny wyglądać, ale grunt, że go nie zabił. - Nie tak źle. W sensie… dzięki - skinął głową. - Czy teraz mogę się ubrać? W coś? Znaczy, w moją koszulkę?
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Dopiero co było mu gorąco, teraz mówił, że jednak zimno. Samo to, że gubił się w zeznaniach, bardzo jasno sugerowało Ianowi, że niemałe emocje wywołał w Gryfonie tym tu momentem. Zdecydowanie też mu się to podobało i dodawało pewności siebie, że robi dobrze to, co chciał by może odszukać pewne emocje w chłopaku. Równie dobrze mogłoby to być cokolwiek innego, ale według Iana jednoznacznie były to romantyczne uczucia.
- Jak się zgodzisz to możemy te przyjemności sprawdzić, dla mnie nie ma problemu. - Posłał mu przy tym wesoły uśmieszek, lekki, niezrażony zupełnie byciem stale spławianym i jednak odtrącanym, jak by nie patrzeć. To nic, wyczekane smakuje najlepiej, czy coś.
Zaśmiał się krótko zaraz na sugestię, że pielęgniarz by go otruł. Nie uważał żeby w ogóle takie rzeczy miały tu miejsce, ale patrząc na szczęście Gryfona, faktycznie nie zdziwiłby się gdyby niechcący coś zbliżonego sie zadziało.
- Wydaje mi się, że generalnie trucie ludzi kłóci się z jego profesją, szczególnie w szkole pełnej nieletnich.
W sumie nie wiedział czemu Max miałby się go bać, tak faktycznie, bo i nigdy mu nic złego nie zrobił. Fakt, naruszał jego przestrzeń co i raz, ale w taki przyjemny sposób! A tak żeby krzywdę zrobić to nie, nie był nawet tym typem człowieka. Jedyne krzywdy z jego strony były niegroźne, ot pranki fundowane przypadkowym ludziom, albo tym, którzy mu podpadli i po prostu ze złośliwości chciał im zjebać dzień.
- Jak to się mówi, gdybym chciał cię zabić, już byś nie żył. - Czy jakoś tak. - Nie dramatyzuj, siedź i się nie ruszaj. Poza tym jesteś właściwie uroczy, więc argument ci utyka na nogę. Ale tak, faktycznie jesteś inny, tu się nawet zgodzę.
Wyjątkowy, czy inne sztampowe określenia, jakie sobie na głos odpuścił, acz jednak było w nim istotnie coś, co zwróciło uwagę Iana. Może to uroda, a może cięty język, jakiego się nie spodziewał. A może wszystkiego po trochu w połączeniu z uczuciem, że gdyby Max się na niego otworzył i dał się poznać, mogliby naprawdę dobrze się rozumieć i dogadywać.
- Naturalnie - rzucił, choć nie mógł zapewnić, że boleć nie będzie, bo i też nie był mistrzem zaklęć. Ale ostatecznie wyszło jak wyszło, tak w miarę okej. Uniósł kącik ust w rozbawieniu. - Do usług. Ale z koszulki masz raczej teraz kołtun krwi, piachu, plus jest porwana, więc nie wiem, mam nadzieję, że to nie była twoja ulubiona. Masz...
I mówiąc ostatnie słowo, już zdejmował swoją jeansową kurtkę jesienną, bez żadnego problemu narzucając ją od razu na ramiona Maxa.
- Ale jest do zwrotu, żeby nie było. Tylko dzisiaj możesz w niej spać - mrugnął do niego, znowu mając widać żartowniczy humorek, i schował do torby swoją różdżkę dopiero. Zdechłą koszulkę też oddał Maxowi, bo po co mu ubraniowy trup. Podniósł się po tym na nogi do kucnięcia, spoglądając znowu na drzewo nieco uważniej. Dopiero po chwili jak tak się patrzył, dostrzegł jakiś przedmiot, coś jak zwisający... Pasek? Niczym od torby właśnie. I dopiero jak tak to zobaczył i dotarło, że to torba, a więc też bardziej realny powód dlaczego Max w ogóle tam wchodził, uniósł brwi i zwrócił znowu wzrok na chłopaka.
- Rozumiem, że torbę też sobie tam sam dla jaj wrzuciłeś? - Zapytał, palcem pokazując w górę w kierunku torby i nawiązując do też siniaków na pewno nie przez schody, upadek czy nieszczęśliwe przypadki.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
Ani trochę nie potrafił się skupić. Ślizgon wywoływał w nim niemałą presję, czy to świadomie czy nie. Maxwell starał się jak mógł, aby temu podołać, ale zwyczajnie mu nie wychodziło, co z pewnością nie umknęło uwadze rozmówcy. Przecież on nawet do końca nie wiedział, jakie głupoty plecie! Chciał tylko w jakikolwiek sposób, dość desperacko pokazać, że ten wcale nie robi na nim wrażenia. A robił, czego McKay nie rozumiał. Niby wiedział, niby czuł, ale wcale nie chciał tego przyznać.
Bo tak było łatwiej. Wystarczy, że miał w głowie obraz twarzy ojca i tę pogardę. Mało przyjemne.
Uchylił lekko usta, aby coś powiedzieć. Szkoda, że nie wiedział co, bo do podobnych tekstów nie przywykł. Zazwyczaj ludzie go wyzywali, a przynajmniej tak pośrednio, ewentualnie prowadził normalne konwersacje bez podtekstów, od których aż parował mu umysł.
Dlatego ostatecznie usta zamknął, woląc się nie ośmieszać. I tak już zaprezentował sobą wszystko to, co najbardziej żałosne.
-Może być nekrofilem, wiesz… lubi sobie tak czasem potruć, żeby zmacać trupa. Albo uczy się czarnej magii. Nigdy nie wiesz. Najciemniej jest pod latarnią, zapamiętaj - wyrzucił z siebie. No i jak stwierdzić, że ogarniał, skoro nie ogarniał wcale? Te zdania nie miały sensu, a on paplał co mu ślina na język przyniesie. A wszystko to było winą Leightona.
-Mało pocieszające - burknął, zerkając gdzieś w bok, jakby był obrażony. Nie był, po prostu nie umiał skupić na jego twarzy dłuższej chwili czując się obserwowanym. - Ktoś powinien cię zapoznać z definicją urocze. Ja nie jestem. Urocze mogą być dziewczyny, o! - pokiwał skwapliwie głową na potwierdzenie i przypieczętowanie swoich słów. Nie wypadało tak mówić o facecie. Nawet, jeśli facet to był z niego w połowie.
Nie zginął i nawet nie bolało tak bardzo. To było nawet miłe, że Ślizgon postanowił mu pomóc. Co innego, że Maxwell zaczął podejrzewać, że w którymś momencie będzie chciał coś w zamian, co już nie było tak fajne.
-No ale przecież na golasa nie wrócę. Muszę coś założyć - i zanim w ogóle odebrał swoją potarganą koszulkę, ten założył na niego własną kurtkę.
Jakie romantyczne. Znaczy co?
-Co ty robisz? Będzie ci zimno. Weź ją. Bo… to dziwne, że mi ją dajesz, wiesz? To tak, jakbyś uważał, że jestem twoją dziewczyną, bo tak się robi w tych wszystkich serialach - wypalił, zanim zdążył pomyśleć, co takiego plecie.
Wolał się więc zamknąć i udawać, że to co powiedział wcale nie brzmiało tak, jak brzmiało.
-No… ćwiczyłem rzuty, wiesz i jakoś tak poleciała w kosmos. Albo miała, tylko o drzewo zahaczyła - stwierdził. Nie miał najmniejszego zamiaru przyznawać się ani do tego, że w domu pierze go ojciec, ani do tego, że pewne szkolne osobniki zrobiły sobie z niego worek treningowy. Wystarczająco to było żałosne.
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Uniósł wysoko brwi. Niezłą Maxwell sobie ułożył teorię spiskową, nie ma co. Domyślał się, że nie ufał ludziom i widział, że doszukiwał się we wszystkim jakiejś zmowy przeciwko niemu, ale zdawało się, że było to w większym stopniu niż się spodziewał. Ciekawe jakie teorie ma o nim? Znaczy, o kilku wiedział, bo sam powiedział próbując go od siebie przegonić, ale poza oczywistymi, że niby po prostu się z niego naśmiewa (a to nieprawda! Jeśli się śmieje, to z sympatii!), pewnie były i takie z piekła rodem.
- Wiesz, nie znam innej osoby przekonanej tak bardzo, że wszyscy chcą cię unicestwić, jak ty - Skomentował jego teorię z rozbawieniem.
Skrzywił się zaraz na sugestię Maxwella. Dziewczyny urocze? Od jakiej strony? Nie widział żadnej, wszystkie dziewczyny były okropnymi zołzami albo laluniami. Niektóre tylko były przy tym nawet w porządku, zatem te cechy dało się tolerować. Na przykład Harper, ją lubił! Albo Kaia. A poza tym... Chyba nie miał za dużo koleżanek, w sumie.
- Dziewczyny urocze? Od jakiej strony? Większość z nich to zadufane księżniczki albo złośliwe harpie. Poza tym wiecznie mają humorki i za jedno źle użyte słowo chcą ci odgryźć łeb przy dupie. Wariatki. - Nie mówił tego agresywnie, ale jednak odrobinkę prześmiewczo. - A przynajmniej miażdżąca większość z nich taka jest.
Aczkolwiek Max go rozbrajał chyba każdym komentarzem. Parsknął śmiechem nieopanowanie, zasłaniając na chwilę usta i odwracając wzrok, by zaraz wrócić do niego spojrzeniem nadal mimo wszystko przyjaznym.
- Uspokój się, gamoniu, jesteś nagi, nie idziesz tak do szkoły. A mi jest zawsze ciepło, tak poza tym. Jeśli cię to pocieszy, moim ziomkom też bym pożyczył, tylko z mniejszą wiarą, że aktualnie ją oddadzą. - Prawda, pewnie chamy by specjalnie spierdalali jeszcze z tą kurtką żeby go zezłościć, a potem do końca szkoł mściliby się wzajemnie na sobie w prankach. Życie! - Poza tym hej, jeśli już to chłopakiem, to, że jesteś uroczy, cię nie zbabia, spokojnie.
Ale kilka rzeczy ciut mogło... Acz lubił go takiego! Może dlatego, że poza urokiem też przy okazji on czuł się pewniejszy siebie, dominujący, męski, jak by tego nie nazwać. Ale w takim pozytywnym sensie!
Ale pewne rzeczy jednak jeszcze były niewypowiedziane i Max wyraźnie nie chciał o nich mówić. Nie musiał, trochę było to widać, chociaż Ian nie mógł wiedzieć o wszystkich powodach. Ale niektóre były doprawdy oczywiste. Znał zresztą Ślizgonów dość by wiedzieć jak się traktuje niektóre typy ludzi z innych domów. Westchnął, poddając się, i machnął na Maxa jakby zbywająco ręką.
- Jak uważasz. - Wstał, przechodząc bliżej drzewa. - Accio torba. - I tym razem nawet zaklęcie mu się udało! No bo jakby jebane accio mu nie poszło, to już siara na całego. Złapał torbę zaraz w łapki, jak tylko sfrunęła do niego, i nawet oszczędził sobie złośliwości, od razu podał ją Maxowi. Nawet nie komentował, nie było potrzeby, i tak chłopak się wszystkiego wyprze.
Kostka na zakłócenia: 7
Ravenclaw |
0% |
Klasa I |
|
b. ubogi |
|
Pióra: 9
Błonia były zwykle bezpiecznym miejscem, w przeciwieństwie do Zakazanego Lasu, który był, jak sama nazwa wskazuje, zakazany nie bez powodu. Co roku reklamowany do znudzenia przez profesorów najwyraźniej nie dość wymownymi hasłami, jak Żeby tylko was coś nie zjadło, Moglibyście tam zginąć, czy Wasze umiejętności nie pozwolą wam przeżyć pięciu minut w obliczu zagrożenia. Nikt nigdy nie mówił jednak o sytuacjach, w których coś z Lasu postanawiało zapodziać się na terenach otwartych. Chłopcy byli tu całkowicie legalnie, a Max zdążył się przecież przekonać, że czasem najbardziej niebezpiecznymi stworzeniami w pobliżu, byli inni uczniowie... A jednak wydarzenie chwilę później, będzie mogło dać mu do myślenia.
Ani Gryfon, ani Ślizgon nie zauważyli niczego osobliwego - może poza jakimikolwiek sygnałami we wzajemnej interakcji - jednak nagle coś rzuciło się na nich? Niewidzialna siła gwałtownie zmiotła ich na bok.
Rzuć kośćmi, aby ocenić efekt:
d20 + refleks - 20 z d20 lub 25+ z sumy - Udało ci się odskoczyć w bok bez żadnych obrażeń.
- 20 - 25 z sumy - Niewidzialna siła odepchnęła cię, pozostawiając po sobie spore siniaki, jednak udało ci się utrzymać na nogach.
- 10 - 20 z sumy - Niewidzialna siła odepchnęła cię, pozostawiając po sobie spore siniaki oraz zadrapania. Z impetem uderzyłeś plecami o ziemię. Z pewnością odczujesz efekty ataku (?) w kolejnych dniach.
- 1 z d20 lub 1 - 10 z sumy - Niewidzialna siła odepchnęła cię w bok dopiero po staranowaniu cię. Możesz być przekonany, że właśnie coś złamałeś (decyzję o dokładnych obrażeniach możesz podjąć sam, lub zgłosić się do MG). Z pewnością nie obędzie się już bez wizyty w Skrzydle Szpitalnym.
rzuć, jeśli chcesz spróbować ocenić, czy wiesz, co mogło właśnie was zaatakować (wynik interpretuje MG)
Uwaga! Umieść wyniki pierwszego, lub obu rzutów na końcu swojego kolejnego postu.
|