04-03-2021, 01:33 AM
- To mały szczur, nie opcham go całym ciastkiem. Poza tym, nie sądzę żeby aktualnie wiedział co to zazdrość.
On albo jakiekolwiek zwierzę... Lubił względnie zwierzęta, ale nie był wyznawcą teorii jakoby wszystkie uczucia ludzkie również i one odczuwały. To mimo wszystko stworzenia, które są ograniczone przecież! Nie w znaczeniu bycia tępym, ale raczej skupiający się na tym, co pozwala im przeżyć, na instynktach i potrzebach, a nie na zazdrościach czy carpe diem. Takie było jego zdanie.
- Jeśli są wściekłe albo agresywne, tak. Moja Marquise nie skrzeczy, generalnie w zasadzie jeśli nie ma interesu to zajmuje się sobą albo gdzieś koczuje. Prędzej będzie dziobać. Co zresztą wolę, jakby miała drzeć mordę o każdą niedogodność to by zostawała w domu.
Zerknął na nią kiedy miała rozkminę dotyczącą pobytu sów. Zastanowił się gdzie ona trzyma sowę, o ile takową ma. W pokoju? Nad łóżkiem? Ale one srają i hałasują, chyba że w klatce, to tylko hałasują. Ale też trzymanie tak dużego ptaka całą noc za kratami, gdy to przecież nocne zwierzę, jest okropne. Nawet dla niego byłoby to niezrozumiałe, a nie był szczególnym obrońcą do spraw zwierząt.
- W sowiarni, tam gdzie ich miejsce. Na co mi sowa w pokoju? Jak chcę wysłać list, albo przekażę go poranną pocztą, albo ruszę się do sowiarni wcale nie będącej tak daleko. - Wzruszył ramionami. - A w domu nie wysyłam listów, do ciebie ślę twoją sowę.
Co było faktem, sam nigdy nie pisał listów, bo ani nie czuł takiej potrzeby, ani nie wiedział co miałby napisać, co byłoby ciekawe dla odbiorcy. Nawet do Saoirse obecnie będącą w zasadzie jedną z bliższych mu osób pod względem zarówno komfortu przebywania z nią, jak i poziomu wiedzy, jaką o sobie mieli i wciąż poszerzali. Nabierał do niej zaufania.
- Raczej miałem na myśli moje nazwisko w połączeniu ze sławą domu. Dla mnie to wszystko jedno, ale przykładowo, gdybym matce powiedział, że widuję się z Puchonką nieszlachetnego rodu, nie byłaby zadowolona, nie wspominając o namiętnej modlitwie żeby przypadkiem to nie była znajomość na dłużej. Co nadal dla mnie nic nie zmienia, bo mam ją gdzieś, ale ty zdajesz się bardziej przejmować opiniami rodziny i... No, w ogóle rodziną.
Zawiesił na niej na chwilę wzrok, jakby w zamyśleniu. Jej rodzina była dla niej ważna, a choć nie uważał, że byłaby na każde ich skinienie, to nie ten typ osoby, to jednak mogło to być martwiące. I niekoniecznie mu się podobało, że ktoś miałby się kitrać między nich i ingerować w ich relację... A to z kolei sprowokowało lekką konsternację, jako że raczej nie zależało mu do tej pory na tyle by się złościć na takie rzeczy. Czyżby Saoirse stała się mu bliższa niż sam przypuszczał?
- Patrząc na to ile razy chciałaś mnie rozszarpać, w większości wtedy kiedy i ja ciebie, oraz jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam, nie, nie uważam, że jesteś słaba. W zasadzie, trochę nie wiem jak to się stało, że trafiłaś do Puchonów. - Komplement!!! - Może to przez niewinną buzię, wzbudza zaufanie i odwraca uwagę od faktu, że prędzej z ciebie chochlik niż aniołek.
Ostatnie zdanie dodał z rozbawieniem, acz szczerze. Nie widział skąd u licha u niej Pucholandia się wzięła. Może sama chciała? Albo po prostu aż tak się zmieniła w ciągu ostatnich lat? Ewentualnie tiara jest zwalona, lub on nie wie jeszcze masy rzeczy i będzie mu smutno jak się z niej wyleje stereotypowość Hufflepuffu.
- Elegancka, jak na obiad przy winie i klasycznej muzyce, jakiś nudny taniec, takie tam. - Odwiesił drugą sukienkę, by skierować się z zieloną od razu do kasy. Szybka decyzja, a co, nigdy się nie rozczulał, bo nie musiał się przejmować figurą. Sam sobie ją robił, ha! Rzesza kobiet go nienawidzi przez to, trudno. - Ale skoro to pierwsza myśl to niech będzie. Ty coś też chcesz obejrzeć? - Zapytał gdy już zapłacił i schował pakunek do torby przewieszonej przez ramię, będącej znacznie większej pojemności niż zakładał niemagiczny schemat. Uroki magii, ah.
On albo jakiekolwiek zwierzę... Lubił względnie zwierzęta, ale nie był wyznawcą teorii jakoby wszystkie uczucia ludzkie również i one odczuwały. To mimo wszystko stworzenia, które są ograniczone przecież! Nie w znaczeniu bycia tępym, ale raczej skupiający się na tym, co pozwala im przeżyć, na instynktach i potrzebach, a nie na zazdrościach czy carpe diem. Takie było jego zdanie.
- Jeśli są wściekłe albo agresywne, tak. Moja Marquise nie skrzeczy, generalnie w zasadzie jeśli nie ma interesu to zajmuje się sobą albo gdzieś koczuje. Prędzej będzie dziobać. Co zresztą wolę, jakby miała drzeć mordę o każdą niedogodność to by zostawała w domu.
Zerknął na nią kiedy miała rozkminę dotyczącą pobytu sów. Zastanowił się gdzie ona trzyma sowę, o ile takową ma. W pokoju? Nad łóżkiem? Ale one srają i hałasują, chyba że w klatce, to tylko hałasują. Ale też trzymanie tak dużego ptaka całą noc za kratami, gdy to przecież nocne zwierzę, jest okropne. Nawet dla niego byłoby to niezrozumiałe, a nie był szczególnym obrońcą do spraw zwierząt.
- W sowiarni, tam gdzie ich miejsce. Na co mi sowa w pokoju? Jak chcę wysłać list, albo przekażę go poranną pocztą, albo ruszę się do sowiarni wcale nie będącej tak daleko. - Wzruszył ramionami. - A w domu nie wysyłam listów, do ciebie ślę twoją sowę.
Co było faktem, sam nigdy nie pisał listów, bo ani nie czuł takiej potrzeby, ani nie wiedział co miałby napisać, co byłoby ciekawe dla odbiorcy. Nawet do Saoirse obecnie będącą w zasadzie jedną z bliższych mu osób pod względem zarówno komfortu przebywania z nią, jak i poziomu wiedzy, jaką o sobie mieli i wciąż poszerzali. Nabierał do niej zaufania.
- Raczej miałem na myśli moje nazwisko w połączeniu ze sławą domu. Dla mnie to wszystko jedno, ale przykładowo, gdybym matce powiedział, że widuję się z Puchonką nieszlachetnego rodu, nie byłaby zadowolona, nie wspominając o namiętnej modlitwie żeby przypadkiem to nie była znajomość na dłużej. Co nadal dla mnie nic nie zmienia, bo mam ją gdzieś, ale ty zdajesz się bardziej przejmować opiniami rodziny i... No, w ogóle rodziną.
Zawiesił na niej na chwilę wzrok, jakby w zamyśleniu. Jej rodzina była dla niej ważna, a choć nie uważał, że byłaby na każde ich skinienie, to nie ten typ osoby, to jednak mogło to być martwiące. I niekoniecznie mu się podobało, że ktoś miałby się kitrać między nich i ingerować w ich relację... A to z kolei sprowokowało lekką konsternację, jako że raczej nie zależało mu do tej pory na tyle by się złościć na takie rzeczy. Czyżby Saoirse stała się mu bliższa niż sam przypuszczał?
- Patrząc na to ile razy chciałaś mnie rozszarpać, w większości wtedy kiedy i ja ciebie, oraz jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam, nie, nie uważam, że jesteś słaba. W zasadzie, trochę nie wiem jak to się stało, że trafiłaś do Puchonów. - Komplement!!! - Może to przez niewinną buzię, wzbudza zaufanie i odwraca uwagę od faktu, że prędzej z ciebie chochlik niż aniołek.
Ostatnie zdanie dodał z rozbawieniem, acz szczerze. Nie widział skąd u licha u niej Pucholandia się wzięła. Może sama chciała? Albo po prostu aż tak się zmieniła w ciągu ostatnich lat? Ewentualnie tiara jest zwalona, lub on nie wie jeszcze masy rzeczy i będzie mu smutno jak się z niej wyleje stereotypowość Hufflepuffu.
- Elegancka, jak na obiad przy winie i klasycznej muzyce, jakiś nudny taniec, takie tam. - Odwiesił drugą sukienkę, by skierować się z zieloną od razu do kasy. Szybka decyzja, a co, nigdy się nie rozczulał, bo nie musiał się przejmować figurą. Sam sobie ją robił, ha! Rzesza kobiet go nienawidzi przez to, trudno. - Ale skoro to pierwsza myśl to niech będzie. Ty coś też chcesz obejrzeć? - Zapytał gdy już zapłacił i schował pakunek do torby przewieszonej przez ramię, będącej znacznie większej pojemności niż zakładał niemagiczny schemat. Uroki magii, ah.