09-06-2024, 03:15 AM
Pomimo pomyłki sprzed chwili, kiedy to kierował się ku wyraźnie zamurowanemu przejściu, Ethan był w pełni przekonany, że ma sytuację pod kontrolą. Gdyby miał choćby cień podejrzenia, że szedł chwiejnym krokiem, spróbowałby nad tym zapanować, jednak nie wpadł na to, że być może wypił więcej, niż powinien. Przecież w pakiecie musiałby przyznać się jeszcze do tego, że oddalił się od grupy specjalnie, żeby to zrobić.
Gdy wreszcie ujrzał przed sobą jakieś dziwne stworzenie, zatrzymał się, zmrużył oczy i zmierzył je wzrokiem, splatając ręce na piersi, jakby spodziewał się rozpracowywać zastaną sytuację dłuższy czas. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa rogatej bestii. Zamrugał szybko, wyprostował się i opuścił ręce. Niewiele potencjalnych odpowiedzi przychodziło mu do głowy, dlatego wypalił zaraz pierwszą z nich.
- A ty?
A ty? zdawało się odpowiedzią dobrą na każde tego typu proste pytanie, na które nie znało się odpowiedzi.
Chwilę mu to zajęło, ale wreszcie połączył fakty, klasnął w dłonie i wytknął dziewczynę palcem. Nie była prawdziwą bestią! Była... Osobą... Z balu. A jednak, im dłużej na nią patrzył, tym bardziej był przekonany, że mimo ponad sześciu lat spędzonych w tej szkole, nie tylko jej nie znał, ale nawet nie kojarzył. To z kolei napędziło jego podejrzenie, że rogi jednak mogą należeć do niej, przez co ponownie opuścił rękę, powoli i ostrożnie.
- Nie no, jest spoko. Znaczy, poza tym, że kto by teraz nie potrzebował pomocy, ale to chyba... Urok naszych czasów, nie? - choć formułował pełne i względnie sensowne zdania, w samym jego tonie było wyraźnie słychać zagubienie.
Następnie pokręcił głową.
- A raczej chyba wszyscy radzą sobie zajebiście... - wymamrotał z pewną dozą irytacji. Brzmiał jednak zdecydowanie bardziej na zdołowanego, niż agresywnego.
Podszedł, równie chwiejnie co przedtem, o parę kroków, aby wreszcie jego stopa wylądowała na obrazie leżącym na ziemi. Jednocześnie z drugiej strony wydobył się zduszony, cichy jęk.
- Kurwa - mruknął, wycofując się z powrotem i patrząc na swoją ofiarę.
Jego brat, malarz, z pewnością nie pałałby w tej chwili dumą z tego pokrewieństwa. Ta myśl odblokowała u Ethana kolejną - bo przecież nikt nie był dumny z bycia jego krewnym. Ani brat, ani ojciec... Zmarła lata temu matka nie miałaby w tym temacie wiele do powiedzenia, ale pewnie podzielałaby ich opinię. I jeszcze cała rodzina we Francji, której nawet nie znał. A nawet jeśli miałby szansę ich poznać, to co by im powiedział? Je non parlez francais? W dodatku był przekonany, że nawet z tym zdaniem było coś nie tak.
Zaraz jednak przypomniał sobie, że zdaje się być w środku rozmowy z kimś bardziej realnym, niż portret czarodzieja, który pewnie nawet nie żyje.
- Nie jesteś z Gryffindoru - zauważył wspinając się na wyżyny swojej błyskotliwości w obecnym stanie.
Gdy wreszcie ujrzał przed sobą jakieś dziwne stworzenie, zatrzymał się, zmrużył oczy i zmierzył je wzrokiem, splatając ręce na piersi, jakby spodziewał się rozpracowywać zastaną sytuację dłuższy czas. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa rogatej bestii. Zamrugał szybko, wyprostował się i opuścił ręce. Niewiele potencjalnych odpowiedzi przychodziło mu do głowy, dlatego wypalił zaraz pierwszą z nich.
- A ty?
A ty? zdawało się odpowiedzią dobrą na każde tego typu proste pytanie, na które nie znało się odpowiedzi.
Chwilę mu to zajęło, ale wreszcie połączył fakty, klasnął w dłonie i wytknął dziewczynę palcem. Nie była prawdziwą bestią! Była... Osobą... Z balu. A jednak, im dłużej na nią patrzył, tym bardziej był przekonany, że mimo ponad sześciu lat spędzonych w tej szkole, nie tylko jej nie znał, ale nawet nie kojarzył. To z kolei napędziło jego podejrzenie, że rogi jednak mogą należeć do niej, przez co ponownie opuścił rękę, powoli i ostrożnie.
- Nie no, jest spoko. Znaczy, poza tym, że kto by teraz nie potrzebował pomocy, ale to chyba... Urok naszych czasów, nie? - choć formułował pełne i względnie sensowne zdania, w samym jego tonie było wyraźnie słychać zagubienie.
Następnie pokręcił głową.
- A raczej chyba wszyscy radzą sobie zajebiście... - wymamrotał z pewną dozą irytacji. Brzmiał jednak zdecydowanie bardziej na zdołowanego, niż agresywnego.
Podszedł, równie chwiejnie co przedtem, o parę kroków, aby wreszcie jego stopa wylądowała na obrazie leżącym na ziemi. Jednocześnie z drugiej strony wydobył się zduszony, cichy jęk.
- Kurwa - mruknął, wycofując się z powrotem i patrząc na swoją ofiarę.
Jego brat, malarz, z pewnością nie pałałby w tej chwili dumą z tego pokrewieństwa. Ta myśl odblokowała u Ethana kolejną - bo przecież nikt nie był dumny z bycia jego krewnym. Ani brat, ani ojciec... Zmarła lata temu matka nie miałaby w tym temacie wiele do powiedzenia, ale pewnie podzielałaby ich opinię. I jeszcze cała rodzina we Francji, której nawet nie znał. A nawet jeśli miałby szansę ich poznać, to co by im powiedział? Je non parlez francais? W dodatku był przekonany, że nawet z tym zdaniem było coś nie tak.
Zaraz jednak przypomniał sobie, że zdaje się być w środku rozmowy z kimś bardziej realnym, niż portret czarodzieja, który pewnie nawet nie żyje.
- Nie jesteś z Gryffindoru - zauważył wspinając się na wyżyny swojej błyskotliwości w obecnym stanie.