11-08-2024, 10:23 PM
Odetchnął ciężko, opierając się wciąż częściowo o zabarykadowane drzwi. Serce waliło mu mocno w piersi, a dłonie lekko drżały, mimo że starał się to ukryć i nie okazywać tego, jak bardzo go to wszystko poruszyło. W tym momencie, cała jego twarda postawa mogła wydawać się fasadą, ale nie w jego stylu było okazywanie jakiejkolwiek słabości.
Przez chwilę milczał, próbując opanować myśli, które kłębiły się w jego głowie. Bogin. Wiedział, że postać, jaką zobaczyła Alice przeraziła ją do szpiku kości, a on sam... widział coś, co przypomniało mu wszystkie jego lęki. Wściekł się na samego siebie, że czuł jak ten strach zaciska się na klatce piersiowej niczym stalowa, zimna pięść i utrudnia oddychanie. Przecież nie bał się niczego! Przecież nie na tym polegała jego rola w tym cholernym świecie!
- Kurwa, nie wiem. Ale już chyba nic mnie w tej szkole nie zaskoczy. - Jego głos był głębszy niż zazwyczaj, jakby chciał ukryć w nim drżenie. - Z chęcią nigdy więcej nie spotkam żadnego bogina. - Burknął, przecierając twarz dłońmi.
Zauważył, jak Alice przysiadła na łóżku tylko po to, by zaraz poderwać się z niego jak oparzona. Widać po niej było przerażenie i niepokój, ale nie zamierzał naciskać ani dopytywać - jeśli chciała mówić, zrobi to sama. Choć szczerze nie podejrzewał żeby chciała mu się zwierzać, bo i niby dlaczego? To, że mieli moment na dachu nie znaczy, że teraz nagle mieliby się przed sobą otwierać.
Milczał przez kilka długich sekund, aż o dziwo nie zniósł ciszy i aż buzującej od nerwów atmosfery.
- Nie wejdzie tu. - Brzmiał, jakby chciał przekonać sam siebie, chociaż w jego głosie słychać było nutę niepewności. Próbował zapanować nad sytuacją, udając, że ma wszystko pod kontrolą. Tak jak zawsze. Tylko że tym razem z jakiegoś powodu czuł się nieznośnie mocno... bezsilny. Nienawidził czuć się bezsilny.
Odbił się od drzwi i podszedł bliżej Alice. Z bliska mógł dostrzec jej zaciśnięte pięści i oddech, który wciąż był przyspieszony. Oboje potrzebowali chwili, żeby dojść do siebie po tym, co się stało.
- Oddychaj, McIntosh, nie ma go tutaj. - Poza wściekłością spowodowana poczuciem lęku i bezsilności, czuł również silną potrzebę zapewnienia Alice bezpieczeństwa. Jakby w tej chwili to było znacznie ważniejsze niż jego własne bezpieczeństwo. Pogrzebał po kieszeniach, aż wydobył z jednej z nich paczkę fajek i otwartą wyciągnął w stronę dziewczyny. Może papieros ją uspokoi. Albo skręt, cokolwiek by wolała.
Przez chwilę milczał, próbując opanować myśli, które kłębiły się w jego głowie. Bogin. Wiedział, że postać, jaką zobaczyła Alice przeraziła ją do szpiku kości, a on sam... widział coś, co przypomniało mu wszystkie jego lęki. Wściekł się na samego siebie, że czuł jak ten strach zaciska się na klatce piersiowej niczym stalowa, zimna pięść i utrudnia oddychanie. Przecież nie bał się niczego! Przecież nie na tym polegała jego rola w tym cholernym świecie!
- Kurwa, nie wiem. Ale już chyba nic mnie w tej szkole nie zaskoczy. - Jego głos był głębszy niż zazwyczaj, jakby chciał ukryć w nim drżenie. - Z chęcią nigdy więcej nie spotkam żadnego bogina. - Burknął, przecierając twarz dłońmi.
Zauważył, jak Alice przysiadła na łóżku tylko po to, by zaraz poderwać się z niego jak oparzona. Widać po niej było przerażenie i niepokój, ale nie zamierzał naciskać ani dopytywać - jeśli chciała mówić, zrobi to sama. Choć szczerze nie podejrzewał żeby chciała mu się zwierzać, bo i niby dlaczego? To, że mieli moment na dachu nie znaczy, że teraz nagle mieliby się przed sobą otwierać.
Milczał przez kilka długich sekund, aż o dziwo nie zniósł ciszy i aż buzującej od nerwów atmosfery.
- Nie wejdzie tu. - Brzmiał, jakby chciał przekonać sam siebie, chociaż w jego głosie słychać było nutę niepewności. Próbował zapanować nad sytuacją, udając, że ma wszystko pod kontrolą. Tak jak zawsze. Tylko że tym razem z jakiegoś powodu czuł się nieznośnie mocno... bezsilny. Nienawidził czuć się bezsilny.
Odbił się od drzwi i podszedł bliżej Alice. Z bliska mógł dostrzec jej zaciśnięte pięści i oddech, który wciąż był przyspieszony. Oboje potrzebowali chwili, żeby dojść do siebie po tym, co się stało.
- Oddychaj, McIntosh, nie ma go tutaj. - Poza wściekłością spowodowana poczuciem lęku i bezsilności, czuł również silną potrzebę zapewnienia Alice bezpieczeństwa. Jakby w tej chwili to było znacznie ważniejsze niż jego własne bezpieczeństwo. Pogrzebał po kieszeniach, aż wydobył z jednej z nich paczkę fajek i otwartą wyciągnął w stronę dziewczyny. Może papieros ją uspokoi. Albo skręt, cokolwiek by wolała.