05-07-2025, 10:07 PM
Zaśmiała się krótko pod nosem, bardziej z rozbawienia niż złośliwości. To było takie znajome – ten moment, w którym ktoś plącze się na nazwie jej poprzedniej szkoły, próbując wypowiedzieć bez połamania języka. Spojrzała na niego z odrobiną sympatii, łagodnym uniesieniem brwi.
- Spokojnie, nie ty pierwszy - powiedziała z uśmiechem - Są w końcu popularniejsze.
Bo naprawdę były. Beauxbatons ze swoją elegancją i wdziękiem, Durmstrang - ten ponury kuzyn, wiecznie owiany mgłą reputacji i surowych zasad, czy Castelobruxo, które wydawało się tak mityczne co egzotyczne. O tych szkołach wiedziała co-nieco, a o tych spoza europy wiedziała tyle, co przy Mistrzostwach.
Ale ogólnie... magia miała jakąś swoją upośledzoną formę globalizacji. Niby istniały sowy, kominki, świstokliki i międzynarodowe wydarzenia, ale jak przychodziło co do czego - to wiedzieli o sobie niewiele. Zadziwiająco mało. O wiele mniej niż mugole, którzy mogli dowiedzieć się wszystkiego w kilka kliknięć. A tu? Legendy, urwane rozmowy, nazwiska bez twarzy.
Jej ton wyraźnie przygasł, kiedy rozmowa zeszła na temat braku informacji i reakcji szkoły. To już nie było coś, z czego można się śmiać.
- Szczerze? Nie zdziwię się, jak na dniach pojawią się aurorzy - rzuciła półgłosem, wzruszając lekko ramionami. Niby obojętnie, ale zaraz potem zerknęła nieznacznie w bok, jakby naprawdę chciała się upewnić, że jeszcze nikt ich nie podsłuchuje. - W końcu to już drugi raz, prawda?
Poczuła znajome ukłucie niepokoju w żołądku. Bo jeśli znowu zamiecie się wszystko pod dywan, to nie zostanie nawet kurz, który można przeanalizować.
- Ale jeśli rzeczywiście się zjawią, to tym bardziej się niczego nie dowiemy. Mam wrażenie, że oni tutaj historycznie lubią… ukrywać rzeczy.
Powiedziała to bez gniewu, bardziej jak ktoś, kto pogodził się z pewnym absurdem, który dzieje się cyklicznie. Prawie jak pora roku. W myślach pojawił zaraz się obraz Pottera z jakiejś starej okładki „Proroka Codziennego” które ktoś zachował ku pamięci - ten, gdzie był jeszcze młody, a już zmęczony. Wtedy też też ministerstwo udawało, że to co mówi nie jest prawdą, a jego głoszenie powrotu Voldemorta przedstawiali jako odklejenie.
- Anglia chyba po prostu nie umie w transparentność - rzuciła z gorzkim rozbawieniem.
Gdy wspomniał o liście dziwactw, uśmiechnęła się krzywo. Taka krzywizna, która nie była do końca radosna, ale na pewno była prawdziwa.
- Sama jeszcze je odkrywam - przyznała - Co innego gadające obrazy, a co innego, jak globus spada ci z sufitu, bo „zawsze tak robił" i w sumie to nikt go nigdy nie naprawił.
Wspomnienie było świeże. I dla nowopoznanej wtedy koleżanki pewnie też bolesne.
- I też nie rozumiem, dlaczego nie dają pierwszakom map... i nam, w sumie. W końcu w jakiś sposób też jesteśmy pierwszakami.
Znała już co prawda kilka korytarzy, kilka skrótów - ale zamek miał w sobie coś... niepojętego. Przemieszczał się, jakby oddychał. Nieprzewidywalny. A to nie było pomocne w adaptacji.
Gdy chłopak wspomniał o swojej siostrze, coś w niej... zadrżało?
Jej umysł od razu zaczął pracować. Przesiewała w pamięci obrazy - twarze, akcenty. Kto jeszcze był ze Stanów? Kto mówił coś o rodzinie? Czy ktoś też się przenió...
Co? Nie. Chyba nie? Jakby, jaka była na to szansa, tak statystycznie, że chodzi o nią?
- Oh - [/b powiedziała cicho. - [b]A czyim bratem jesteś? Bo, mimo wszystko to kojarzę wszystkie, uh… ofiary nocnego wydarzenia.
Nie chciała używać tego określenia, ale inne nie przychodziło do głowy. „Poszkodowani” brzmiało zbyt technicznie. „Ci, którzy ucierpieli” - zbyt dramatycznie. Po prostu: ci, którzy nie wstali.
Westchnęła cicho. Nie teatralnie - raczej w taki sposób, który zdradzał, że nie wie, co powiedzieć, żeby nie zabrzmiało naiwnie. Nie powie w końcu że „będzie dobrze”. Bo nie wiedziała, czy będzie. Ostatnim razem też myśleli, że będą, a w końcu obudziła się tylko jedna osoba. Jedna.
- … jakbyś czegoś potrzebował, to dawaj znać - powiedziała w końcu cicho, ale zdecydowanie.
Uśmiechnęła się, ledwie zauważalnie. Jakby... pokrzepiająco? Skoro ona martwiła się o koleżankę, to mogła tylko przypuszczać jak martwią się osoby spokrewnione z ofiarami. Co czuł Silas, co czuł Pascal.
Nie wiedziała natomiast, że wszyscy martwią się o jedną, tą samą osobę.
- Spokojnie, nie ty pierwszy - powiedziała z uśmiechem - Są w końcu popularniejsze.
Bo naprawdę były. Beauxbatons ze swoją elegancją i wdziękiem, Durmstrang - ten ponury kuzyn, wiecznie owiany mgłą reputacji i surowych zasad, czy Castelobruxo, które wydawało się tak mityczne co egzotyczne. O tych szkołach wiedziała co-nieco, a o tych spoza europy wiedziała tyle, co przy Mistrzostwach.
Ale ogólnie... magia miała jakąś swoją upośledzoną formę globalizacji. Niby istniały sowy, kominki, świstokliki i międzynarodowe wydarzenia, ale jak przychodziło co do czego - to wiedzieli o sobie niewiele. Zadziwiająco mało. O wiele mniej niż mugole, którzy mogli dowiedzieć się wszystkiego w kilka kliknięć. A tu? Legendy, urwane rozmowy, nazwiska bez twarzy.
Jej ton wyraźnie przygasł, kiedy rozmowa zeszła na temat braku informacji i reakcji szkoły. To już nie było coś, z czego można się śmiać.
- Szczerze? Nie zdziwię się, jak na dniach pojawią się aurorzy - rzuciła półgłosem, wzruszając lekko ramionami. Niby obojętnie, ale zaraz potem zerknęła nieznacznie w bok, jakby naprawdę chciała się upewnić, że jeszcze nikt ich nie podsłuchuje. - W końcu to już drugi raz, prawda?
Poczuła znajome ukłucie niepokoju w żołądku. Bo jeśli znowu zamiecie się wszystko pod dywan, to nie zostanie nawet kurz, który można przeanalizować.
- Ale jeśli rzeczywiście się zjawią, to tym bardziej się niczego nie dowiemy. Mam wrażenie, że oni tutaj historycznie lubią… ukrywać rzeczy.
Powiedziała to bez gniewu, bardziej jak ktoś, kto pogodził się z pewnym absurdem, który dzieje się cyklicznie. Prawie jak pora roku. W myślach pojawił zaraz się obraz Pottera z jakiejś starej okładki „Proroka Codziennego” które ktoś zachował ku pamięci - ten, gdzie był jeszcze młody, a już zmęczony. Wtedy też też ministerstwo udawało, że to co mówi nie jest prawdą, a jego głoszenie powrotu Voldemorta przedstawiali jako odklejenie.
- Anglia chyba po prostu nie umie w transparentność - rzuciła z gorzkim rozbawieniem.
Gdy wspomniał o liście dziwactw, uśmiechnęła się krzywo. Taka krzywizna, która nie była do końca radosna, ale na pewno była prawdziwa.
- Sama jeszcze je odkrywam - przyznała - Co innego gadające obrazy, a co innego, jak globus spada ci z sufitu, bo „zawsze tak robił" i w sumie to nikt go nigdy nie naprawił.
Wspomnienie było świeże. I dla nowopoznanej wtedy koleżanki pewnie też bolesne.
- I też nie rozumiem, dlaczego nie dają pierwszakom map... i nam, w sumie. W końcu w jakiś sposób też jesteśmy pierwszakami.
Znała już co prawda kilka korytarzy, kilka skrótów - ale zamek miał w sobie coś... niepojętego. Przemieszczał się, jakby oddychał. Nieprzewidywalny. A to nie było pomocne w adaptacji.
Gdy chłopak wspomniał o swojej siostrze, coś w niej... zadrżało?
Jej umysł od razu zaczął pracować. Przesiewała w pamięci obrazy - twarze, akcenty. Kto jeszcze był ze Stanów? Kto mówił coś o rodzinie? Czy ktoś też się przenió...
Co? Nie. Chyba nie? Jakby, jaka była na to szansa, tak statystycznie, że chodzi o nią?
- Oh - [/b powiedziała cicho. - [b]A czyim bratem jesteś? Bo, mimo wszystko to kojarzę wszystkie, uh… ofiary nocnego wydarzenia.
Nie chciała używać tego określenia, ale inne nie przychodziło do głowy. „Poszkodowani” brzmiało zbyt technicznie. „Ci, którzy ucierpieli” - zbyt dramatycznie. Po prostu: ci, którzy nie wstali.
Westchnęła cicho. Nie teatralnie - raczej w taki sposób, który zdradzał, że nie wie, co powiedzieć, żeby nie zabrzmiało naiwnie. Nie powie w końcu że „będzie dobrze”. Bo nie wiedziała, czy będzie. Ostatnim razem też myśleli, że będą, a w końcu obudziła się tylko jedna osoba. Jedna.
- … jakbyś czegoś potrzebował, to dawaj znać - powiedziała w końcu cicho, ale zdecydowanie.
Uśmiechnęła się, ledwie zauważalnie. Jakby... pokrzepiająco? Skoro ona martwiła się o koleżankę, to mogła tylko przypuszczać jak martwią się osoby spokrewnione z ofiarami. Co czuł Silas, co czuł Pascal.
Nie wiedziała natomiast, że wszyscy martwią się o jedną, tą samą osobę.