Wczoraj, 11:39 PM
Coś zrobić.
Oczywiście, że o tym myślała.
Te słowa nie wywołały w niej zaskoczenia - raczej znajome ukłucie, coś jak ślad po zadrapaniu, który odzywa się zawsze wtedy, gdy ktoś nazwie na głos to, co od dawna chodzi ci po głowie. Bo przecież już to robiła - przemyśliwała, kalkulowała, próbowała znaleźć sens w tej całej kakofonii niedomówień i tajemnic. Ale nawet teraz nie była pewna, co dokładnie on miał na myśli. Czy mówił o tym, że szkoła siedzi cicho, ministerstwo jak zwykle nie ogarnia, a cały ten świat zdaje się działać na oparach nieaktualnych reguł?
Czy może o samym Hogwarcie -o tych ścianach, które znów zaczęły skrywać rzeczy.
Może bezpieczniej na razie w to drugie? Nie chciała na pierwszym spotkaniu wyjść na całkowitego wywrotowca.
- Spróbować można - rzuciła, niepewna, czy bardziej do niego, czy do siebie. - Nie wiem, przeszukać miejsca ich znalezienia. Choć nie wiem, na ile jakieś… uh, poszlaki tam jeszcze zostały.
Zerknęła w stronę drzwi do skrzydła szpitalnego, nadal przysłoniętych materiałem. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że coś się tam poruszyło - może kotara drgnęła, może cień przemykający w środku. A może to tylko jej głowa, przegrzana napięciem i wyobraźnią.
Bo przecież ktoś tam był. Musiał być. Pielęgniarki chociażby.
Tylko czemu nikt nie wychodził?
Ucieczka w konkrety - to zawsze działało. Dlatego z ulgą wróciła do wątku mapy.
- Na własny użytek na pewno by się przydała - przyznała, przenosząc wzrok na wodę w fontannie, której tafla delikatnie falowała przez jego ruch dłoni.
- Jestem pewna, że jakiś rzut budynku gdzieś istnieje - dodała spokojnie, już widząc oczami wyobraźni półki archiwów i biblioteki, skrzypiące segregatory, papier o fakturze tak starej, że można by się w nim doszukiwać run zamiast liter. - Może w jakichś starych kronikach. Tylko że... znając życie, narysowanie tego wszystkiego samodzielnie i tak może być szybsze.
Chciała pociągnąć jakoś ten temat. Bo w jakiś sposób dziwne projekty ponadprogramowe to była jej broszka.
Ale, nie pociągnęła. Bo padło imię. I coś w niej zamarło.
Nie tak dosłownie - nie zesztywniała, nie wytrzeszczyła oczu, nie zrobiła dramatycznego „oh!”.
Oriane Boleyn.
Zamrugała parę razy, próbując skleić myśli z oddechem.
- … tego się nie spodziewałam - wymamrotała w końcu, nieco skołowanym tonem, który kontrastował z jej zazwyczaj dość pewnym sposobem mówienia. Uśmiechnęła się przy tym odruchowo, próbując rozbroić napięcie, które nagle zawisło nad nimi jak wilgoć przed burzą.
Bo... jak to? Adoptowany brat? Nie mówili nic o bracie. Ale, z drugiej strony - czemu mieliby mówić? Nie pytała. Nie ciągnęła za język. Bo to nie był temat, który się pojawiał między transmutacją a śniadaniem- szczególnie że Boleynowie to raczej nie opowiadała jakoś wiele o swojej rodzinie.
Ale, to może tylko jej?
- Kurcze… widzisz, wychodzi na to, że czekamy na tę samą osobę...! - dodała z lekkim, może trochę niezręcznym śmiechem, by trochę rozbroić ciężką sytuację. Może też by samej się trochę rozluźnić.
No ale przecież on był ze Stanów. A oni z Francji. Czyli jak to się wszystko właściwie łączyło? To za cholerę nie po drodze do Hogwartu.
Ale nie zadała tych pytań. Może potem. Może nigdy.
Westchnęła cicho. Jebać to na razie. Są inne rzeczy ważniejsze teraz niż niedopowiedzenia rodzinne. Jakby, nie miała prawa nawet tego komentować, skoro jej rodzina to jedno wielkie niedopowiedzenie.
Teraz, trzeba się skupić na tym co ważne: że Oriane leżała za tymi drzwiami, a oni oboje zostali na zewnątrz. I mogli jedynie czekać.
- Przypuszczam - powiedziała ciszej, spokojniej. - Też bym nie wiedziała. Ale jak na coś wpadniesz... to dawaj śmiało.
W końcu... rodzina moich przyjaciół to moja rodzina, czy jakoś tak?
Oczywiście, że o tym myślała.
Te słowa nie wywołały w niej zaskoczenia - raczej znajome ukłucie, coś jak ślad po zadrapaniu, który odzywa się zawsze wtedy, gdy ktoś nazwie na głos to, co od dawna chodzi ci po głowie. Bo przecież już to robiła - przemyśliwała, kalkulowała, próbowała znaleźć sens w tej całej kakofonii niedomówień i tajemnic. Ale nawet teraz nie była pewna, co dokładnie on miał na myśli. Czy mówił o tym, że szkoła siedzi cicho, ministerstwo jak zwykle nie ogarnia, a cały ten świat zdaje się działać na oparach nieaktualnych reguł?
Czy może o samym Hogwarcie -o tych ścianach, które znów zaczęły skrywać rzeczy.
Może bezpieczniej na razie w to drugie? Nie chciała na pierwszym spotkaniu wyjść na całkowitego wywrotowca.
- Spróbować można - rzuciła, niepewna, czy bardziej do niego, czy do siebie. - Nie wiem, przeszukać miejsca ich znalezienia. Choć nie wiem, na ile jakieś… uh, poszlaki tam jeszcze zostały.
Zerknęła w stronę drzwi do skrzydła szpitalnego, nadal przysłoniętych materiałem. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że coś się tam poruszyło - może kotara drgnęła, może cień przemykający w środku. A może to tylko jej głowa, przegrzana napięciem i wyobraźnią.
Bo przecież ktoś tam był. Musiał być. Pielęgniarki chociażby.
Tylko czemu nikt nie wychodził?
Ucieczka w konkrety - to zawsze działało. Dlatego z ulgą wróciła do wątku mapy.
- Na własny użytek na pewno by się przydała - przyznała, przenosząc wzrok na wodę w fontannie, której tafla delikatnie falowała przez jego ruch dłoni.
- Jestem pewna, że jakiś rzut budynku gdzieś istnieje - dodała spokojnie, już widząc oczami wyobraźni półki archiwów i biblioteki, skrzypiące segregatory, papier o fakturze tak starej, że można by się w nim doszukiwać run zamiast liter. - Może w jakichś starych kronikach. Tylko że... znając życie, narysowanie tego wszystkiego samodzielnie i tak może być szybsze.
Chciała pociągnąć jakoś ten temat. Bo w jakiś sposób dziwne projekty ponadprogramowe to była jej broszka.
Ale, nie pociągnęła. Bo padło imię. I coś w niej zamarło.
Nie tak dosłownie - nie zesztywniała, nie wytrzeszczyła oczu, nie zrobiła dramatycznego „oh!”.
Oriane Boleyn.
Zamrugała parę razy, próbując skleić myśli z oddechem.
- … tego się nie spodziewałam - wymamrotała w końcu, nieco skołowanym tonem, który kontrastował z jej zazwyczaj dość pewnym sposobem mówienia. Uśmiechnęła się przy tym odruchowo, próbując rozbroić napięcie, które nagle zawisło nad nimi jak wilgoć przed burzą.
Bo... jak to? Adoptowany brat? Nie mówili nic o bracie. Ale, z drugiej strony - czemu mieliby mówić? Nie pytała. Nie ciągnęła za język. Bo to nie był temat, który się pojawiał między transmutacją a śniadaniem- szczególnie że Boleynowie to raczej nie opowiadała jakoś wiele o swojej rodzinie.
Ale, to może tylko jej?
- Kurcze… widzisz, wychodzi na to, że czekamy na tę samą osobę...! - dodała z lekkim, może trochę niezręcznym śmiechem, by trochę rozbroić ciężką sytuację. Może też by samej się trochę rozluźnić.
No ale przecież on był ze Stanów. A oni z Francji. Czyli jak to się wszystko właściwie łączyło? To za cholerę nie po drodze do Hogwartu.
Ale nie zadała tych pytań. Może potem. Może nigdy.
Westchnęła cicho. Jebać to na razie. Są inne rzeczy ważniejsze teraz niż niedopowiedzenia rodzinne. Jakby, nie miała prawa nawet tego komentować, skoro jej rodzina to jedno wielkie niedopowiedzenie.
Teraz, trzeba się skupić na tym co ważne: że Oriane leżała za tymi drzwiami, a oni oboje zostali na zewnątrz. I mogli jedynie czekać.
- Przypuszczam - powiedziała ciszej, spokojniej. - Też bym nie wiedziała. Ale jak na coś wpadniesz... to dawaj śmiało.
W końcu... rodzina moich przyjaciół to moja rodzina, czy jakoś tak?