10-03-2021, 03:06 AM
Z oddali widać już było sylwetkę drugiego jeźdźca na koniu. Nikt inny tego dnia nie mógł to być niż jej własny brat. Odrzuciła na plecy bladozłoty warkocz nadstawiając z łagodnym uśmiechem twarz ku słońcu. Pewna była niemal całkowicie, że została ze swoim potężnym koniskiem dostrzeżona i wkrótce pojawi się towarzystwo. Co ciekawe - oboje dosiadali ogierów, choć ten Orianowy był zdecydowanie bardziej energiczny. Chłopak stajenny po cichu, sądząc, że jego słowa nie docierają pantoflową pocztą do uszu panienki, nazywał go narowistym. Gdyby tylko odważył się odezwać przy Ori powiedziałaby co myśli: że to on, stajenny chłopak, jest ślamazarny. Ogier Oriane był perfekcyjnie przyjacielski i chętny do współpracy, jak na standardowego fryza przystało.
Podpierając się rękoma o grunt za plecami, z wyciągniętymi przed siebie nogami, jak kocur usiłowała z przymkniętymi oczami łapać letnie ciepło. Kto by pomyślał, że tak niewielka geograficzna różnica mogła być w rzeczywistości tak wielką zmianą pogody. Cóż, przynajmniej Londyn był blisko. Szczerze nie była pewna, czy stanowi to jakąkolwiek pociechę. Skupiła się na słuchaniu szumiącej trawy, drzew, wkrótce także na koniach witających się wzajemnie rżeniem oraz subtelnym tętentem kopyt, w większości pochłoniętym przez trawiastą ziemię, wciąż nikle wilgotną po deszczach poprzedniego dnia. Czy czuła tę nikłą wilgoć przez bryczesy? Cóż, odczuwała lekki chłód, jednak skórzany lej sięgający prawie połowy pośladków był zbyt grubą materią by wczorajsze mżawki miały szansę go pokonać.
Wkrótce, jak można było się spodziewać, usłyszała nierówne skrzypienie skóry pasujące do serii ruchów potrzebnych by zeskoczyć z siodła, i kolejne skórzane dźwięki - już nie skrzypiące, przetykane za to cichymi brzęknięciami metalowych klamr - powiązane z poluzowywaniem popręgu. Uśmiechnęła się szerzej na znajomy głos.
- Bonjour - odparła z pełnym satysfakcji życiowej westchnieniem. - Pas trop mal, frère, pas mal.
Kiedy tylko usiadł obok uchyliła jedno oko, zerkając na braciszka z takim spokojem jaki potrafiła mieć jedynie na łonie natury i z dala od obcych ludzi przy których czuła obowiązek perfekcyjnej prezencji. Zarzuciła mu rękę na ramiona, wesoło czochrając Pascalowe loczki.
- Et tu, comment va?
Prawie zaczęła mu robić wykład na temat konnej jazdy bez toczka. Powstrzymało ją jednak coś - może miłe ciepełko słonka na twarzy, może ten wszechobecny spokój powodowany odsunięciem na daleki horyzont myśli o zbliżającym się wielkimi krokami rozpoczęciu roku szkolnego w Hogwarcie. Można by stwierdzić: hipokrytka! Sama jeździ bez kasku a bratu chce robić wyrzuty? Cóż, o ile o Pascalu można było powiedzieć, że się urodził ze sterem w rękach, zdecydowanie nie byłoby prawdą stwierdzenie: "Urodził się w siodle.". Nie był najgorszym jeźdźcem, jednak nie na tyle dobrym, by siostrzyczka uważała za odpowiedzialne wyruszanie na samotny teren bez ochrony głowy. Jeździectwo zdecydowanie było jej domeną.
Jednak miała ochotę na jeszcze parę minut beztroskiego nastolatkowania pośród trawy i dzikich kwiatów przed podjęciem roli bardziej odpowiedzialnego z dwójki dzieciaków zmuszonych do przeprowadzki. Doprawdy, zmuszać kogokolwiek do zmiany Francji na Anglię było jak tortura - przynajmniej w oczach Oriane. Zwłaszcza kiedy zawierała się w tej przeprowadzce zmiana szkoły. Z Pirenejów wprost do Szkocji! Och, zabijcie ją na miejscu.
Uch, zaczęła o tym myśleć. Skrzywiła się nieznacznie puszczając brata. Przesunęła wierzchem dłoni po linii włosów, mając wielką ochotę przesunąć dłonią po twarzy, pamiętała jednak że przed paroma jeszcze chwilami opierała ręce o ziemię.
Pyk!
Otworzyła w pełni oczy, choć ciepło dnia zdawało się zawisnąć u rzęs leniwym nakazem chłonięcia witaminy D bez zwracania uwagi na tak drobne problemy świata jak niepokój czy pojawienie się domowego skrzata, co z pewnością oznaczało jakieś wieści wzywające z powrotem na zamek. Może i dobrze, że się zjawił? Zajmie się alarmem zamiast siedzieć i roztrząsać swój strach przed Hogwartem.
- Panienko, paniczu. Na teren zamku weszły dwie młode kobiety.
- Przeszły przez barierę? - Odpowiedziała pytaniem co byłoby dość głupie gdyby nie dało się z tonu głosu odczytać, że jest to pytanie czysto retoryczne, wyrażające po prostu zdziwienie.
- Oui, mademoiselle - odparł skrzat, choć dosłownie nikt nie oczekiwał potwierdzenia.
Spojrzała ku bratu z uniesionymi brwiami, jakby chcąc spytać czy poznał jakieś czarownice i je zaprosił. Ale to byłoby jeszcze głupsze niż oczekiwanie odpowiedzi na pytanie retorycznie. Głównie dlatego, że nie przyjechałby za nią w okolice lasu gdyby oczekiwał gości. Czas było zewrzeć pośladki i wziąć na siebie rolę pani na zamku. Byli Boleynami, tak więc wiek miał tu więcej do gadania niż płeć - przynajmniej w większej części spraw byli na tyle postępowi.
- Na koń, braciszku. - Skoczywszy niemal na równe nogi zarządziła, trącając brata czubkiem buta na dodatek. - Proszę, spróbuj się wywiedzieć gdzie konkretnie zmierzają - poleciła jeszcze pomocy domowej zanim gwizdnęła na wierzchowca.
Prędko podciągnęła popręg i wskoczyła zręcznie w siodło, zaraz zbierając wodze. Popędzając ogiera na przełaj w kierunku zamku, przeklinała w duchu los - że też ktoś się musiał pojawić akurat kiedy nie było rodziców! A jeśli czarownice są wystarczająco młode będzie musiała na dodatek chodzić za Pascalem i ocierać mu ślinę z brody. Och, i na kolejny dodatek? Przez praktycznie cały ten czas będzie pachnieć rutą wplecioną w warkocz i końskim potem! Pech chodzi czwórkami, najwidoczniej.
Podpierając się rękoma o grunt za plecami, z wyciągniętymi przed siebie nogami, jak kocur usiłowała z przymkniętymi oczami łapać letnie ciepło. Kto by pomyślał, że tak niewielka geograficzna różnica mogła być w rzeczywistości tak wielką zmianą pogody. Cóż, przynajmniej Londyn był blisko. Szczerze nie była pewna, czy stanowi to jakąkolwiek pociechę. Skupiła się na słuchaniu szumiącej trawy, drzew, wkrótce także na koniach witających się wzajemnie rżeniem oraz subtelnym tętentem kopyt, w większości pochłoniętym przez trawiastą ziemię, wciąż nikle wilgotną po deszczach poprzedniego dnia. Czy czuła tę nikłą wilgoć przez bryczesy? Cóż, odczuwała lekki chłód, jednak skórzany lej sięgający prawie połowy pośladków był zbyt grubą materią by wczorajsze mżawki miały szansę go pokonać.
Wkrótce, jak można było się spodziewać, usłyszała nierówne skrzypienie skóry pasujące do serii ruchów potrzebnych by zeskoczyć z siodła, i kolejne skórzane dźwięki - już nie skrzypiące, przetykane za to cichymi brzęknięciami metalowych klamr - powiązane z poluzowywaniem popręgu. Uśmiechnęła się szerzej na znajomy głos.
- Bonjour - odparła z pełnym satysfakcji życiowej westchnieniem. - Pas trop mal, frère, pas mal.
Kiedy tylko usiadł obok uchyliła jedno oko, zerkając na braciszka z takim spokojem jaki potrafiła mieć jedynie na łonie natury i z dala od obcych ludzi przy których czuła obowiązek perfekcyjnej prezencji. Zarzuciła mu rękę na ramiona, wesoło czochrając Pascalowe loczki.
- Et tu, comment va?
Prawie zaczęła mu robić wykład na temat konnej jazdy bez toczka. Powstrzymało ją jednak coś - może miłe ciepełko słonka na twarzy, może ten wszechobecny spokój powodowany odsunięciem na daleki horyzont myśli o zbliżającym się wielkimi krokami rozpoczęciu roku szkolnego w Hogwarcie. Można by stwierdzić: hipokrytka! Sama jeździ bez kasku a bratu chce robić wyrzuty? Cóż, o ile o Pascalu można było powiedzieć, że się urodził ze sterem w rękach, zdecydowanie nie byłoby prawdą stwierdzenie: "Urodził się w siodle.". Nie był najgorszym jeźdźcem, jednak nie na tyle dobrym, by siostrzyczka uważała za odpowiedzialne wyruszanie na samotny teren bez ochrony głowy. Jeździectwo zdecydowanie było jej domeną.
Jednak miała ochotę na jeszcze parę minut beztroskiego nastolatkowania pośród trawy i dzikich kwiatów przed podjęciem roli bardziej odpowiedzialnego z dwójki dzieciaków zmuszonych do przeprowadzki. Doprawdy, zmuszać kogokolwiek do zmiany Francji na Anglię było jak tortura - przynajmniej w oczach Oriane. Zwłaszcza kiedy zawierała się w tej przeprowadzce zmiana szkoły. Z Pirenejów wprost do Szkocji! Och, zabijcie ją na miejscu.
Uch, zaczęła o tym myśleć. Skrzywiła się nieznacznie puszczając brata. Przesunęła wierzchem dłoni po linii włosów, mając wielką ochotę przesunąć dłonią po twarzy, pamiętała jednak że przed paroma jeszcze chwilami opierała ręce o ziemię.
Pyk!
Otworzyła w pełni oczy, choć ciepło dnia zdawało się zawisnąć u rzęs leniwym nakazem chłonięcia witaminy D bez zwracania uwagi na tak drobne problemy świata jak niepokój czy pojawienie się domowego skrzata, co z pewnością oznaczało jakieś wieści wzywające z powrotem na zamek. Może i dobrze, że się zjawił? Zajmie się alarmem zamiast siedzieć i roztrząsać swój strach przed Hogwartem.
- Panienko, paniczu. Na teren zamku weszły dwie młode kobiety.
- Przeszły przez barierę? - Odpowiedziała pytaniem co byłoby dość głupie gdyby nie dało się z tonu głosu odczytać, że jest to pytanie czysto retoryczne, wyrażające po prostu zdziwienie.
- Oui, mademoiselle - odparł skrzat, choć dosłownie nikt nie oczekiwał potwierdzenia.
Spojrzała ku bratu z uniesionymi brwiami, jakby chcąc spytać czy poznał jakieś czarownice i je zaprosił. Ale to byłoby jeszcze głupsze niż oczekiwanie odpowiedzi na pytanie retorycznie. Głównie dlatego, że nie przyjechałby za nią w okolice lasu gdyby oczekiwał gości. Czas było zewrzeć pośladki i wziąć na siebie rolę pani na zamku. Byli Boleynami, tak więc wiek miał tu więcej do gadania niż płeć - przynajmniej w większej części spraw byli na tyle postępowi.
- Na koń, braciszku. - Skoczywszy niemal na równe nogi zarządziła, trącając brata czubkiem buta na dodatek. - Proszę, spróbuj się wywiedzieć gdzie konkretnie zmierzają - poleciła jeszcze pomocy domowej zanim gwizdnęła na wierzchowca.
Prędko podciągnęła popręg i wskoczyła zręcznie w siodło, zaraz zbierając wodze. Popędzając ogiera na przełaj w kierunku zamku, przeklinała w duchu los - że też ktoś się musiał pojawić akurat kiedy nie było rodziców! A jeśli czarownice są wystarczająco młode będzie musiała na dodatek chodzić za Pascalem i ocierać mu ślinę z brody. Och, i na kolejny dodatek? Przez praktycznie cały ten czas będzie pachnieć rutą wplecioną w warkocz i końskim potem! Pech chodzi czwórkami, najwidoczniej.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.