10-03-2021, 06:55 PM
Na peronie jak co roku panował chaos, opanowywany jedynie przez dorosłych towarzyszących większości wracających do Hogwartu uczniów. Wendy została na niego przyprowadzona przez opiekunkę sierocińca, panią Poole wraz z kilkoma innymi wychowankami... jednak czym prędzej pożegnała się wymawiając chęcią odszukania znajomych. Nie chciała być widziana w ich towarzystwie. To było być może dość małostkowe z jej strony, ale zwyczajnie nie czuła się wystarczająco pewna siebie, by się z tym teraz zmierzyć.
Ignorując obracające się za nią głowy młodszych i starszych czarodziejów, faktycznie starała się odnaleźć swoich znajomych ślizgonów, z którymi miała zamiar dzielić przedział. Bardziej z potrzeby towarzystwa niż z tęsknoty za osobami, których nie widziała przecież jedynie dwa miesiące. Mimo to, choć nie przyznałaby się do tego na głos to bardzo chciała ich znów zobaczyć. O, nawet wydawało jej się, że dostrzegła znajomą sylwetkę w tłumie i podniosła rękę, by zwrócić na siebie uwagę koleżanki ze swojego rocznika.
Jej ręka zamarła i Wendy opuściła ją o ułamek sekundy za późno, by schować się przed Douglasem, który znajdował się bliżej, a którego początkowo nie zauważyła. Dziewczyna zaklęła w myślach i spróbowała odejść w przeciwnym kierunku, ale nie potrafiła zrobić tego na tyle szybko, by uniknąć konfrontacji. Jack Douglas, krukon z szóstego roku. On... cóż, nie do końca zrozumiał jej intencje, gdy poprosiła go w maju o pomoc ze zbliżającym się egzaminem z transmutacji. I cóż, możliwe że nie doszedł do takiego wniosku zupełnie bez powodu.
Ale to była sroga przesada! Przez całe wakacje wysyłał jej ckliwe liściki, które miały być zapewne romantyczne i w żadnym wypadku nie zrażał się, gdy ona odpowiadała mu na nie po dłuższym czasie udzielając wyłącznie lakonicznych odpowiedzi na zadane przez niego pytania. Nie był zupełnie w jej typie, jeśli w ogóle miała jakiś typ, czego sama Wendy nie była wcale taka pewna. Skrzywiła się lekko, gdy stanął przed nią z tym swoim wielkim, głupim jak na krukona uśmiechem. Był kujonem... ale to nie znaczyło, że był bystry.
- Cześć Douglas - przywitała się ostrożnie zwracając doń po nazwisku z nadzieją, że w końcu to do niego dotrze. Ale pewnie nie było na to wielkich szans, kiedy stała wprost na przeciwko niego i olśniewała go swoim wyglądem. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać... - zaczęła, po czym rozejrzała się po otoczeniu. Nie było szans, jej sama obecność zwracała uwagę przechodniów, a teraz jeszcze go? Wendy nie obawiała się konfrontacji i tworzenia scen, ale nie była bez serca i nie chciała mu tego robić na środku peronu. Jeśli ją jednak do tego zmusi...
Zadanie: [6] To nie Twoja wina...
Uczestnicy: Wendy + MG
Ignorując obracające się za nią głowy młodszych i starszych czarodziejów, faktycznie starała się odnaleźć swoich znajomych ślizgonów, z którymi miała zamiar dzielić przedział. Bardziej z potrzeby towarzystwa niż z tęsknoty za osobami, których nie widziała przecież jedynie dwa miesiące. Mimo to, choć nie przyznałaby się do tego na głos to bardzo chciała ich znów zobaczyć. O, nawet wydawało jej się, że dostrzegła znajomą sylwetkę w tłumie i podniosła rękę, by zwrócić na siebie uwagę koleżanki ze swojego rocznika.
Jej ręka zamarła i Wendy opuściła ją o ułamek sekundy za późno, by schować się przed Douglasem, który znajdował się bliżej, a którego początkowo nie zauważyła. Dziewczyna zaklęła w myślach i spróbowała odejść w przeciwnym kierunku, ale nie potrafiła zrobić tego na tyle szybko, by uniknąć konfrontacji. Jack Douglas, krukon z szóstego roku. On... cóż, nie do końca zrozumiał jej intencje, gdy poprosiła go w maju o pomoc ze zbliżającym się egzaminem z transmutacji. I cóż, możliwe że nie doszedł do takiego wniosku zupełnie bez powodu.
Ale to była sroga przesada! Przez całe wakacje wysyłał jej ckliwe liściki, które miały być zapewne romantyczne i w żadnym wypadku nie zrażał się, gdy ona odpowiadała mu na nie po dłuższym czasie udzielając wyłącznie lakonicznych odpowiedzi na zadane przez niego pytania. Nie był zupełnie w jej typie, jeśli w ogóle miała jakiś typ, czego sama Wendy nie była wcale taka pewna. Skrzywiła się lekko, gdy stanął przed nią z tym swoim wielkim, głupim jak na krukona uśmiechem. Był kujonem... ale to nie znaczyło, że był bystry.
- Cześć Douglas - przywitała się ostrożnie zwracając doń po nazwisku z nadzieją, że w końcu to do niego dotrze. Ale pewnie nie było na to wielkich szans, kiedy stała wprost na przeciwko niego i olśniewała go swoim wyglądem. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać... - zaczęła, po czym rozejrzała się po otoczeniu. Nie było szans, jej sama obecność zwracała uwagę przechodniów, a teraz jeszcze go? Wendy nie obawiała się konfrontacji i tworzenia scen, ale nie była bez serca i nie chciała mu tego robić na środku peronu. Jeśli ją jednak do tego zmusi...