11-03-2021, 05:27 PM
W pewnym momencie znowu utknęła w tłumie, który musiał zgęstnieć akurat kiedy była już tak blisko celu jakim było wejście do wagonu. Biednemu to piach w oczy i kotwica w plecy. Sapnęła pod nosem i automatycznie zaczęła przeklinać wszystkich przed nią do pięciu pokoleń wstecz. Jeszcze trochę, jeszcze kilka godzin i będzie mogła w takich sytuacjach zrobić sobie przejście na własnych zasadach. Często kończyło się to bójkami, szlabanami albo amatorskimi pojedynkami na przekleństwa, ale w sumie to nawet jej to odpowiadało. Niektórzy wyznają zasadę "nie ważne jak mówią, byleby mówili" - Caroline mogłaby sobie wytatuować na czole "nie ważne co dzieje, ważne że się dzieje". Potem zazwyczaj dostaje dwa typy wyjców od rodziców - matka wytyka jej brak subtelności i utrudnianie sobie procesu edukacji, za to ojciec rubasznym śmiechem oznajmia wszem i wobec, że to jego krew, tak ją wychował i niech pokaże innym gdzie ich miejsce, a w ogóle to są szczury lądowe, takie to trzeba... Cóż, w tym momencie zazwyczaj list się urywa, nie wiedzieć czemu.
Aby wyładować narastającą frustrację zaczęła się rozglądać i wtedy jej wzrok padł na Grossherzoga i na jej usta wypłynął złośliwy uśmiech. Lubiła wariactwo relacji jaka łączyła ją z tym obcokrajowcem. Miał nierówno pod sufitem na tyle, aby myśleć, że jest zajebisty, lubił się upodlić w trzy dupy, oboje mieli dzień dziecka, gdy drugiemu coś się przytrafiło, a podwalinami tego kalejdoskopu upośledzenia była relacja bardziej cielesna niż emocjonalna, która długo nie przetrwała. Jakimś cudem jednak zostali swego rodzaju przyjaciółmi i wrogami jednocześnie i mogli się wyzywać, przejść do rękoczynów, a gdy Caroline już przegrała to razem przetrzebić zapasy alkoholu spod łóżka.
Uniosła brew, gdy Ślizgon się zamachnął i szybko zorientowała się jaką rozrywkę postanowił sobie znaleźć. Nie wiedziała w kogo celuje, ale podążając wzrokiem za pociskiem smrodu dostrzegła ofiarę, uczennicę, chyba Puchonkę. Tak, miało dla niej perfekcyjny sens, że Gilgamesh celował w któregoś z Borsuków, z jakiegoś powodu był w trakcie osobistej krucjaty na ten dom. Zapewne dobrze się bawił korzystając z szarej strefy czasowej, gdy mało kto mógł faktycznie oberwać za swoje wykroczenia. Byłoby przykro, gdyby zabawiła się w instant karmę.
Sięgnęła do bocznej kieszeni plecako-worka i wyciągnęła jedną łajnobombę, która została jej po wygłupach z braćmi sprzed dwóch dni. Zamachnęła się, wycelowała w Ślizgona... i wyszło dlaczego Caroline nie nadaje się do drużyny szkolnej w quidditchu. Wyrzuciła bombę za wysoko przez co nie dość, że zboczyła z kursu to jeszcze runęła gdzieś w "wyrwę" pomiędzy uczniami, gdzie Moira Blake starała się ogarnąć pole bitwy pomiędzy rzeczami z jej walizki a peronem. Najwyraźniej Hufflepuff sam na siebie ściągał kłopoty lepiej niż ktokolwiek inny by to zrobił. Dziewczyna parsknęła pod nosem, rozbawiona serią niefortunnych zdarzeń dla tej jednej małej osób, które gdzieś tam zapewne właśnie wyklinała na czym świat stoi - albo płakała nad swoim losem, różne miękkie kluchy zdążyła poznać w szkole.
Zadanie: [10] Ready, Aim, Fire
Uczestnicy: Caroline Pride, ofiara - Moira Blake
Progress: Łajnobomba miała ambitne cele, ale wyszło jak zwykle, więc zamiast w Grossherzoga trafiła w Moirę.
Aby wyładować narastającą frustrację zaczęła się rozglądać i wtedy jej wzrok padł na Grossherzoga i na jej usta wypłynął złośliwy uśmiech. Lubiła wariactwo relacji jaka łączyła ją z tym obcokrajowcem. Miał nierówno pod sufitem na tyle, aby myśleć, że jest zajebisty, lubił się upodlić w trzy dupy, oboje mieli dzień dziecka, gdy drugiemu coś się przytrafiło, a podwalinami tego kalejdoskopu upośledzenia była relacja bardziej cielesna niż emocjonalna, która długo nie przetrwała. Jakimś cudem jednak zostali swego rodzaju przyjaciółmi i wrogami jednocześnie i mogli się wyzywać, przejść do rękoczynów, a gdy Caroline już przegrała to razem przetrzebić zapasy alkoholu spod łóżka.
Uniosła brew, gdy Ślizgon się zamachnął i szybko zorientowała się jaką rozrywkę postanowił sobie znaleźć. Nie wiedziała w kogo celuje, ale podążając wzrokiem za pociskiem smrodu dostrzegła ofiarę, uczennicę, chyba Puchonkę. Tak, miało dla niej perfekcyjny sens, że Gilgamesh celował w któregoś z Borsuków, z jakiegoś powodu był w trakcie osobistej krucjaty na ten dom. Zapewne dobrze się bawił korzystając z szarej strefy czasowej, gdy mało kto mógł faktycznie oberwać za swoje wykroczenia. Byłoby przykro, gdyby zabawiła się w instant karmę.
Sięgnęła do bocznej kieszeni plecako-worka i wyciągnęła jedną łajnobombę, która została jej po wygłupach z braćmi sprzed dwóch dni. Zamachnęła się, wycelowała w Ślizgona... i wyszło dlaczego Caroline nie nadaje się do drużyny szkolnej w quidditchu. Wyrzuciła bombę za wysoko przez co nie dość, że zboczyła z kursu to jeszcze runęła gdzieś w "wyrwę" pomiędzy uczniami, gdzie Moira Blake starała się ogarnąć pole bitwy pomiędzy rzeczami z jej walizki a peronem. Najwyraźniej Hufflepuff sam na siebie ściągał kłopoty lepiej niż ktokolwiek inny by to zrobił. Dziewczyna parsknęła pod nosem, rozbawiona serią niefortunnych zdarzeń dla tej jednej małej osób, które gdzieś tam zapewne właśnie wyklinała na czym świat stoi - albo płakała nad swoim losem, różne miękkie kluchy zdążyła poznać w szkole.