12-03-2021, 03:36 PM
Ava przyjęła to tak, jakby Caroline sobie tego życzyła, a przynajmniej jak wydawało jej się najbardziej logicznym. W końcu przedstawiła informację, powody, świat się nie walił, a kosmos nie eksplodował. Dla niej taka reakcja była domyślną, chociaż gdzieś z tyłu głowy miała margines błędu, że niektórzy lubią robić z igły widły. Nie spodziewała się, aby Puchonka zaczęła odgrywać sceny rodem z brazylijskiej telenoweli, jakby nie patrzeć trochę zdążyła ją poznać, ale kto zrozumie kobiety. Sama siebie do końca nie rozumiała, a co dopiero inne przedstawicielki płci pięknej.
- Niby faktycznie, Londyn jak Londyn, chociaż nie tak dawno temu zdarzały się niemożebne upały to kto was tam wie. Na bryzę tutaj nie można liczyć, więc perspektywa zostania kałużą budyniu na chodniku wydawała się realną opcją. - odpowiedziała kontynuując używanie tonu niezobowiązującej pogawędki. Zupełnie jak gdyby ich rozmowa przebiegała tak od samego początku, choć w mniemaniu Caroline tak właśnie było.
- U mnie w sumie standard standardów. Trochę poznawania mugolskiej technologii, trochę wydurniania się z braćmi, które zazwyczaj kończy się urazem któregoś z nas - wiesz, rodzinna atmosfera. Przynajmniej dla odmiany to nie ja dostałam tydzień na bocianim gnieździe za rozlanie beczki z rumem. Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu podczas takich szlabanów akurat pogoda się psuje i podejrzewam, że dalsza rodzinka ma w tym swój udział.
Dałaby sobie rękę odciąć i wsadziła by głowę w jedną z armat, że ojciec dogaduje się z kimś od Vento i uznają to za świetny żart. Jakaś metoda wychowawcza to jest, chociaż ciężko mieć w sobie tyle wyrozumiałości, gdy to akurat ty trzęsiesz się jak osika podczas nocnej ulewy. Gdy to ona ma szlaban to jest zbulwersowana zaistniałą sytuacją, ale gdy któryś z braci dostaje wyrok - wtedy uważa to za przednią zabawę i okazję do żartów. Potem delikwent się mści, ganiają się po statku, znowu ktoś wpadnie na beczkę i koło się zamyka.
Usłyszała gardłowy syk, który zwrócił jej uwagę na Barbarossę. Jego dumny i napuszony jak szczotka toaletowa ogon wskazywał sklepienie peronu, ale wzrok utkwiony był w pewnym Ślizgonie, który już nie raz zalazł Caroline za skórę - z wzajemnością. Wood. Można powiedzieć, że łączyło ich głębokie uczucie zwieńczone dużą dawką fizyczności. Zazwyczaj w formie kopniaków, przypadkowo wytrącanych przedmiotów, upiorogacków, łajnobomb... Lista była długa. Nie trawiła chłopaka, jak większości paniczyków, którzy - jak to mówił ojciec - wyżej srali niż dupę mieli.
Na twarzy Krukonki malowała się emocjonalna walka, niczym dwa wilki - jeden złośliwie się uśmiecha, drugi właśnie syczy groźby i płomienne obietnice ogni piekielnych. Kimże by była, gdyby nie postanowiła wypróbować sztuczki, nad którą pracowała z Vane'em przez całe wakacje? Otworzyła klatkę puchacza i uniosła okratowanie - ostrożnie, powoli, w końcu tłok nie był najlepszym przyjacielem takich czynności. Wyciągnęła z kieszeni małą, miękką kuleczkę przypominającą nabój do paintballa. Ślizgon nie znajdował się tak daleko jak Grossherzog wcześniej, więc rzuciła i tylko patrzyła jak kulka rozpryskuje się o filar nad głową Quentina. Tyle wystarczyło, nawet kilka kropel cieczy z odpowiednim zapachem naznaczającym sprawi się idealnie. Nachyliła się do sowy, nakierowała jej uwagę w stronę celu i powiedziała wyraźnie:
- Abordaż.
Vane poderwał się do góry, wywołując małe poruszenie, po czym skierował się w stronę Ślizgona aby bezceremonialnie potraktować go najbardziej naturalną amunicją na jaką było go stać. Następnie okrążył filar i wrócił do właścicielki, która już czekała, aby zamknąć go z powrotem za kratkami. Cóż za piękny dzień.
- A jak u ciebie? - spojrzała roziskrzonym, pełnym satysfakcji wzrokiem na Puchonkę.
Zadanie: [7] Nemesis
Uczestnicy: Caroline Pride, Quentin Wood
Progress: Kapitan Vane popisał się brawurową akcją ostrzelania nieprzyjaciela - aczkolwiek jak na Vane'a przystało, zbyt odważny to on nigdy nie był, więc wrócił co i rusz do swojej kryjówki.
- Niby faktycznie, Londyn jak Londyn, chociaż nie tak dawno temu zdarzały się niemożebne upały to kto was tam wie. Na bryzę tutaj nie można liczyć, więc perspektywa zostania kałużą budyniu na chodniku wydawała się realną opcją. - odpowiedziała kontynuując używanie tonu niezobowiązującej pogawędki. Zupełnie jak gdyby ich rozmowa przebiegała tak od samego początku, choć w mniemaniu Caroline tak właśnie było.
- U mnie w sumie standard standardów. Trochę poznawania mugolskiej technologii, trochę wydurniania się z braćmi, które zazwyczaj kończy się urazem któregoś z nas - wiesz, rodzinna atmosfera. Przynajmniej dla odmiany to nie ja dostałam tydzień na bocianim gnieździe za rozlanie beczki z rumem. Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu podczas takich szlabanów akurat pogoda się psuje i podejrzewam, że dalsza rodzinka ma w tym swój udział.
Dałaby sobie rękę odciąć i wsadziła by głowę w jedną z armat, że ojciec dogaduje się z kimś od Vento i uznają to za świetny żart. Jakaś metoda wychowawcza to jest, chociaż ciężko mieć w sobie tyle wyrozumiałości, gdy to akurat ty trzęsiesz się jak osika podczas nocnej ulewy. Gdy to ona ma szlaban to jest zbulwersowana zaistniałą sytuacją, ale gdy któryś z braci dostaje wyrok - wtedy uważa to za przednią zabawę i okazję do żartów. Potem delikwent się mści, ganiają się po statku, znowu ktoś wpadnie na beczkę i koło się zamyka.
Usłyszała gardłowy syk, który zwrócił jej uwagę na Barbarossę. Jego dumny i napuszony jak szczotka toaletowa ogon wskazywał sklepienie peronu, ale wzrok utkwiony był w pewnym Ślizgonie, który już nie raz zalazł Caroline za skórę - z wzajemnością. Wood. Można powiedzieć, że łączyło ich głębokie uczucie zwieńczone dużą dawką fizyczności. Zazwyczaj w formie kopniaków, przypadkowo wytrącanych przedmiotów, upiorogacków, łajnobomb... Lista była długa. Nie trawiła chłopaka, jak większości paniczyków, którzy - jak to mówił ojciec - wyżej srali niż dupę mieli.
Na twarzy Krukonki malowała się emocjonalna walka, niczym dwa wilki - jeden złośliwie się uśmiecha, drugi właśnie syczy groźby i płomienne obietnice ogni piekielnych. Kimże by była, gdyby nie postanowiła wypróbować sztuczki, nad którą pracowała z Vane'em przez całe wakacje? Otworzyła klatkę puchacza i uniosła okratowanie - ostrożnie, powoli, w końcu tłok nie był najlepszym przyjacielem takich czynności. Wyciągnęła z kieszeni małą, miękką kuleczkę przypominającą nabój do paintballa. Ślizgon nie znajdował się tak daleko jak Grossherzog wcześniej, więc rzuciła i tylko patrzyła jak kulka rozpryskuje się o filar nad głową Quentina. Tyle wystarczyło, nawet kilka kropel cieczy z odpowiednim zapachem naznaczającym sprawi się idealnie. Nachyliła się do sowy, nakierowała jej uwagę w stronę celu i powiedziała wyraźnie:
- Abordaż.
Vane poderwał się do góry, wywołując małe poruszenie, po czym skierował się w stronę Ślizgona aby bezceremonialnie potraktować go najbardziej naturalną amunicją na jaką było go stać. Następnie okrążył filar i wrócił do właścicielki, która już czekała, aby zamknąć go z powrotem za kratkami. Cóż za piękny dzień.
- A jak u ciebie? - spojrzała roziskrzonym, pełnym satysfakcji wzrokiem na Puchonkę.