13-03-2021, 01:55 AM
Jak miał na niego nie patrzeć, skoro niemal za każdym razem w jakiś sposób go zaskakiwał, czy to próbą odbicia pałeczki, czy reagowaniem dość specyficznie zarówno na jego słowa, jak i gesty, które wykonywał w stronę chłopaka. Gdyby Philip pozostał niewzruszony, gra by się skończyła, bo tak to teraz zaczęło wyglądać. Bez jawnych zasad, bez scenariusza. Trwała i długo miała się nie skończyć.
Niemniej z całą pewnością Aaron by się znudził, wracając do zamku, gdyby tamten jej nie podjął. Ale młodszy chłopak nie pozostawał obojętny, samemu będąc sobie winnym. Wystarczyło odpuścić, czego nie umiał, a co Moon wykorzystywał.
Wpatrzył się uważnie, kiedy zaczął prawić mu wywód, po raz pierwszy dzisiaj jawnie się stawiając i ukazując oburzenie. Był do tego zdolny, teraz Aaron to wiedział.
Znacznie zmniejszył dzielący ich dystans i jeśli wcześniej Philip nie stał oparty plecami o ścianę, tak teraz nie miał większego wyboru - Moon skutecznie go do tego zmusił, postępując krok za krokiem, manipulując ciałem niższego. A kiedy tamten nie miał gdzie uciec, oparł obie dłonie dłoń po lewej stronie jego głowy, nachylając się nad nim. Dwa, góra trzy centymetry, tyle Leighton dostał przestrzeni, która nie była wypełniona twarzą Aarona.
-Jesteś pewien, że potrafisz? Bo wiesz, to są tylko słowa - rzucił powoli, znacznie zniżając głos. Nie dał mu spokoju, wpatrując się w jego oczy, którymi chciał uciec. Niewiele miał możliwości. - Spójrz na to z tej perspektywy. Co zrobisz teraz? Kopniesz mnie w krocze? Mało skuteczne, zapewniam. Jak sobie poradzisz, kiedy nagle najdzie mnie ochota na zrobienie ci prawdziwej krzywy, Leighton? Nie zdążysz sięgnąć po różdżkę, słowami mnie nie powstrzymasz. Jesteś niższy, jesteś słabszy, nie kłóć się, że nie, zlustrowałem twoją sylwetkę przynajmniej pięć razy dzisiaj - uśmiechnął się cynicznie, może nonszalancko. Nie miał zamiaru robić niczego, o czym tamten mógł pomyśleć. To było jedynie zobrazowanie problemu, który dla Ślizgona najwidoczniej nie istniał. Ale był, stał przed nim. Nawet, jeśli ów problem większą wagę przykładał do tego, aby sprawdzić, jak faktycznie reaguje na jego bliskość. Czemu? Nie wiedział, ale nie zawsze rozumiał to, co w danym momencie robił. To był impuls, strzępek wizji na przyszłość.
Kilka sekund później odsunął się od niego, oddając mu przestrzeń osobistą. Częściowo, bo stanął obok niego, samemu opierając plecy o drewno.
-Nie stałbym, ale ja nie mam nic przeciwko. To ty się ciągle oznajmiasz, że moje towarzystwo wcale ci się nie podoba. Że jesteś tu jedynie dlatego, że jak powiedziałeś, trzeba mnie pilnować. Czemu nie przyznasz, że zwyczajnie chciałeś ze mną wyjść? - kolejne zaciągnięcie się papierosem, kolejne wchłonięcie nikotyny. Każdego czekała śmierć, czemu przy okazji trochę się nie zabawić?
Wysłuchał go uważnie, raz po raz zerkając na niego jedynie kątem oka, dłużej jednak wpatrując się w niebo.
-Proszę, nie podejrzewałem, że tyle się tego nazbierało. Co może mi za to grozić? Sprzątanie gabinetu woźnego? Usuwanie skutków łajnobomby? A może coś bardziej kreatywnego, co uderzy w moją dumą, ewentualnie honor, jeśli sądzisz, że taki posiadam - skomentował lekko.
Niemniej z całą pewnością Aaron by się znudził, wracając do zamku, gdyby tamten jej nie podjął. Ale młodszy chłopak nie pozostawał obojętny, samemu będąc sobie winnym. Wystarczyło odpuścić, czego nie umiał, a co Moon wykorzystywał.
Wpatrzył się uważnie, kiedy zaczął prawić mu wywód, po raz pierwszy dzisiaj jawnie się stawiając i ukazując oburzenie. Był do tego zdolny, teraz Aaron to wiedział.
Znacznie zmniejszył dzielący ich dystans i jeśli wcześniej Philip nie stał oparty plecami o ścianę, tak teraz nie miał większego wyboru - Moon skutecznie go do tego zmusił, postępując krok za krokiem, manipulując ciałem niższego. A kiedy tamten nie miał gdzie uciec, oparł obie dłonie dłoń po lewej stronie jego głowy, nachylając się nad nim. Dwa, góra trzy centymetry, tyle Leighton dostał przestrzeni, która nie była wypełniona twarzą Aarona.
-Jesteś pewien, że potrafisz? Bo wiesz, to są tylko słowa - rzucił powoli, znacznie zniżając głos. Nie dał mu spokoju, wpatrując się w jego oczy, którymi chciał uciec. Niewiele miał możliwości. - Spójrz na to z tej perspektywy. Co zrobisz teraz? Kopniesz mnie w krocze? Mało skuteczne, zapewniam. Jak sobie poradzisz, kiedy nagle najdzie mnie ochota na zrobienie ci prawdziwej krzywy, Leighton? Nie zdążysz sięgnąć po różdżkę, słowami mnie nie powstrzymasz. Jesteś niższy, jesteś słabszy, nie kłóć się, że nie, zlustrowałem twoją sylwetkę przynajmniej pięć razy dzisiaj - uśmiechnął się cynicznie, może nonszalancko. Nie miał zamiaru robić niczego, o czym tamten mógł pomyśleć. To było jedynie zobrazowanie problemu, który dla Ślizgona najwidoczniej nie istniał. Ale był, stał przed nim. Nawet, jeśli ów problem większą wagę przykładał do tego, aby sprawdzić, jak faktycznie reaguje na jego bliskość. Czemu? Nie wiedział, ale nie zawsze rozumiał to, co w danym momencie robił. To był impuls, strzępek wizji na przyszłość.
Kilka sekund później odsunął się od niego, oddając mu przestrzeń osobistą. Częściowo, bo stanął obok niego, samemu opierając plecy o drewno.
-Nie stałbym, ale ja nie mam nic przeciwko. To ty się ciągle oznajmiasz, że moje towarzystwo wcale ci się nie podoba. Że jesteś tu jedynie dlatego, że jak powiedziałeś, trzeba mnie pilnować. Czemu nie przyznasz, że zwyczajnie chciałeś ze mną wyjść? - kolejne zaciągnięcie się papierosem, kolejne wchłonięcie nikotyny. Każdego czekała śmierć, czemu przy okazji trochę się nie zabawić?
Wysłuchał go uważnie, raz po raz zerkając na niego jedynie kątem oka, dłużej jednak wpatrując się w niebo.
-Proszę, nie podejrzewałem, że tyle się tego nazbierało. Co może mi za to grozić? Sprzątanie gabinetu woźnego? Usuwanie skutków łajnobomby? A może coś bardziej kreatywnego, co uderzy w moją dumą, ewentualnie honor, jeśli sądzisz, że taki posiadam - skomentował lekko.