14-03-2021, 02:42 PM
Chaos znów o sobie przypomniał, gdy nagle w pobliżu znalazło się jeszcze więcej osób. Nim się obejrzała Ava została objęta i pochłonięta rozmową z kimś, kto najwyraźniej pomylił osoby. Chyba kojarzyła go ze swojego domu, ale ciężko było jej powiedzieć. Zauważyła, że jeśli ktoś nie nosi szaty uczniowskiej czy po prostu hogwarckiego mundurka to nagle miała problemy z rozpoznaniem tych, z którymi nie łączyły jej bardziej intensywne relacje - negatywne czy pozytywne, nie ważne.
Westchnęła głośno, gdy narastający w pobliżu hałas zaczął docierać do jej granic tolerancji. Tak, zdecydowanie wolała już salwę z armat. Wróciła spojrzeniem do Quentina i jak zwykle w takiej konfrontacji, jej wzrok był mieszaniną pogardy, rozbawienia i niemego rzucania wyzwania.
- Och, napewno nikt inny nie byłby tak szlachetny i wyrozumiały jak ty. - odparła niby uroczo, wręcz słodko, ale kpina w głosie była zbyt wyraźna, aby nie dało się jej wyczuć. - Może nawet powinnam poprosić cię o lekcje? Na pewno nikt inny nie ma lepszego doświadczenia w kontrolowaniu zwierząt i używania smyczy.
Właśnie tym była dla Caroline ta cała arystokracja. Jeden wielki cyrk, w którym starsi tresująca młodszych niczym pieski kanapowe, aby ci mogli potem tresować następne pokolenie. Krąg ubezwłasnowolnienia, zamknięcia na wszystko dookoła i wewnętrzne gnicie w skostniałych strukturach, które pamiętają jeszcze czasy Merlina. Dla Pride byli tak ograniczeni i to na dodatek na własne życzenie, że prawie im współczuła. Prawie.
- Chyba że się mylę i jednak nie znasz się tak na więzach czy naginaniu kręgosłupa, byle bliżej podłogi.
Powiedziała to w sugestywny, wręcz zalotny sposób i tylko ogniki w jej oczach, drwina czająca się w kącikach ust i ich wzajemna historia świadczyły o tym, że nabija się ze Ślizgona - chociaż tym razem nie byłoby to tak oczywiste dla postronnych. W niektórych dziedzinach potrafiła być bardziej przekonująca.
Westchnęła głośno, gdy narastający w pobliżu hałas zaczął docierać do jej granic tolerancji. Tak, zdecydowanie wolała już salwę z armat. Wróciła spojrzeniem do Quentina i jak zwykle w takiej konfrontacji, jej wzrok był mieszaniną pogardy, rozbawienia i niemego rzucania wyzwania.
- Och, napewno nikt inny nie byłby tak szlachetny i wyrozumiały jak ty. - odparła niby uroczo, wręcz słodko, ale kpina w głosie była zbyt wyraźna, aby nie dało się jej wyczuć. - Może nawet powinnam poprosić cię o lekcje? Na pewno nikt inny nie ma lepszego doświadczenia w kontrolowaniu zwierząt i używania smyczy.
Właśnie tym była dla Caroline ta cała arystokracja. Jeden wielki cyrk, w którym starsi tresująca młodszych niczym pieski kanapowe, aby ci mogli potem tresować następne pokolenie. Krąg ubezwłasnowolnienia, zamknięcia na wszystko dookoła i wewnętrzne gnicie w skostniałych strukturach, które pamiętają jeszcze czasy Merlina. Dla Pride byli tak ograniczeni i to na dodatek na własne życzenie, że prawie im współczuła. Prawie.
- Chyba że się mylę i jednak nie znasz się tak na więzach czy naginaniu kręgosłupa, byle bliżej podłogi.
Powiedziała to w sugestywny, wręcz zalotny sposób i tylko ogniki w jej oczach, drwina czająca się w kącikach ust i ich wzajemna historia świadczyły o tym, że nabija się ze Ślizgona - chociaż tym razem nie byłoby to tak oczywiste dla postronnych. W niektórych dziedzinach potrafiła być bardziej przekonująca.