14-03-2021, 08:15 PM
Powiedzieć, że Effie Reagan była podekscytowana to jak stwierdzić, że róg buchorożca może zrobić małe bum pod wpływem wstrząsu. Ruda trąba powietrzna od wczesnego ranka biegała po domu w trybie przyspieszonym, a Liv, która chciała trochę siostrę uspokoić, mogła zauważyć tylko burzę nierozczesanych kłaków wręcz teleportującą się z miejsca na miejsce. Wbrew oczekiwaniom, Effie wcale nie spakowała kufra tydzień wcześniej, a zostawiła wszystko na ostatnią chwilę. Jasne, komplet szkolnych szat oraz część podręczników miała już spakowaną, jednak różdżka leżała przy jej łóżku razem z jedwabną szmatką, którą dziewczynka czule ją polerowała każdego wieczora przed pójściem spać. Zapasowe skarpety doschły dopiero poprzedniego wieczora i teraz Eustephia zawzięcie zwijała je w nieco toporne kulki, by po chwili w panice wrzucać je do kufra. Trzy razy biegała między kuchnią a swoim pokojem, gdy przypominało jej się nagle, gdzie ukryła swój pamiętnik, piżamę w wiewiórki i nowe, piękne piórko, które ostatnio kupiła jej siostra.
Ta bieganina trwała nieprzerwanie aż do ostatnich chwil, kiedy już trzeba było koniecznie wychodzić. Dziewczynka w ostatniej chwili zdążyła złapać paczuszkę z przysmakiem sów dla Penelopy, która była nie mniej podekscytowana niż jej właścicielka. Maleńka sówka ćwierkała jak szalona, latając w kółko po zdecydowanie za dużej dla niej klatce i robiąc tyle hałasu, co stado głodnych kurcząt.
— Liv, ale na pewno zdążymy??? — pytała raz po raz, kiedy zmierzały już w stronę dworca King's Cross. Czasu było jeszcze od groma, ale Effie nie miała własnego zegarka. Jedną rączką trzymała kurczowo klatkę z popiskującą Penelopą, w drugiej natomiast ściskała palce starszej siostry. Tata zasuwał za swoimi córkami, ciągnąc to, z czym same nie mogły się zabrać. Kochany staruszek.
Wszelkie pozory, które rudowłosa pierwszoroczniaczka chciała zachować przez ostatnie tygodnie rozmyły się zupełnie gdzieś w eterze, bo oto za chwilę miała przejść przez barierkę między peronami po raz pierwszy jako uczennica Hogwartu!
Ta bieganina trwała nieprzerwanie aż do ostatnich chwil, kiedy już trzeba było koniecznie wychodzić. Dziewczynka w ostatniej chwili zdążyła złapać paczuszkę z przysmakiem sów dla Penelopy, która była nie mniej podekscytowana niż jej właścicielka. Maleńka sówka ćwierkała jak szalona, latając w kółko po zdecydowanie za dużej dla niej klatce i robiąc tyle hałasu, co stado głodnych kurcząt.
— Liv, ale na pewno zdążymy??? — pytała raz po raz, kiedy zmierzały już w stronę dworca King's Cross. Czasu było jeszcze od groma, ale Effie nie miała własnego zegarka. Jedną rączką trzymała kurczowo klatkę z popiskującą Penelopą, w drugiej natomiast ściskała palce starszej siostry. Tata zasuwał za swoimi córkami, ciągnąc to, z czym same nie mogły się zabrać. Kochany staruszek.
Wszelkie pozory, które rudowłosa pierwszoroczniaczka chciała zachować przez ostatnie tygodnie rozmyły się zupełnie gdzieś w eterze, bo oto za chwilę miała przejść przez barierkę między peronami po raz pierwszy jako uczennica Hogwartu!