15-03-2021, 01:15 AM
Choć wakacje przepełnione miała aktywnościami i częstymi zmianami miejsca w celu poszukiwania pewnych magicznych gatunków, to jednak starała się jak najczęściej pisać listy do przyjaciół. Lucien był właśnie jedną z takich osób. I zawsze jej odpisywał, co za każdym razem bardzo umilało jej dzień. Mieli wspólną historię ( i to nie jedną), a energia, jaka między nimi krążyła i chemia były czasem tak oczywiste, że pewne wnioski nasuwały się samoczynnie. Tak też było w tym przypadku, kiedy to po całych wakacjach rozłąki i kontaktu jedynie listowego, Aurora nie mogła się doczekać, aż znowu będą mogli spędzić razem czas. Treści listów, jakie między sobą wymieniali, były dla niej bardzo jasnymi sygnałami, że i Hayes nie może doczekać się ponownego spotkania. "Tęsknię za tobą", "chcę cię już zobaczyć", "mam Ci tyle do opowiedzenia", "chciałabym/chciałbym być teraz z Tobą" to tylko niektóre z częstych fraz, jakie padały z dwóch stron. Nic więc dziwnego, że pełna energii Aurora na powitanie od razu podkreśli jak bardzo brakowało jej Gryfona przez te minione dwa miesiące.
Jak tylko zadał pytanie czym to zasłużył na tego buziaka, uniosła brwi w pytającym geście lekkiego niezrozumienia. I już-już otworzyła usta żeby odpowiedzieć, kiedy to Luci kontynuował swoją wypowiedź. Czyli że niby teraz wypierał się tego wszystkiego, co w listach jej pisał? Jakoś nie sądziła, żeby zrozumiała je na opak, bo do tej pory żadne z nich nie pomyliło się w odczytywaniu intencji drugiego. Owszem, normą było, że schodzili się i rozstawali niemalże na porządku dziennym, ale żeby dostać kosza tak na dzień dobry?
- Czyli te wszystkie "tęsknię", "wracaj już, bo mi Ciebie brakuje", "musimy się spotkać" to były tylko puste pisane słowa? Lucien? - W niezadowoleniu ściągnęła brwi nad nasadą nosa i zmarszczyła nosek, obserwując chłopaka uważnie. - Po co... - Zanim miała okazję dokończyć kolejne zdanie, przerwał jej huk rozlegający się nieopodal. Odruchowo spojrzała w tamtym kierunku, żeby zauważyć koleżankę z własnego domu pochylającą się nad swoim dobytkiem zdobiącym teraz okolicę. Niewiele trzeba było czekać, żeby Hayes wysunął się z jej objęć i pognał na pomoc damie w potrzebie. Aurora normalnie też by pomogła, ale w tej chwili poczuła się bardzo urażona tym odrzuceniem przez chłopaka. Prychnęła niezadowolona pod nosem, zacisnęła pięści, po czym odwróciła się na pięcie, mamrocząc sama do siebie pod nosem - Świetnie, jasne, leć pomagać innej, bo Aurorę można zostawić samej sobie. Rewelacyjne zagranie, Hayes... - I pewnie nadal prowadziłaby monolog, pchając wózek ze swoim bagażem w stronę najbliższego wejścia do pociągu, gdyby nie poczuła uderzenia na wysokości łopatki, a zaraz po tym specyficznego smrodku łajnobomby. W pierwszym odruchu odwróciła się gwałtownie w poszukiwaniu sprawcy tegoż psikusa, w pierwszej kolejności kierując spojrzenie na Luciena i Moirę (nie, nie podejrzewała, żeby to było którekolwiek z nich). Wydała z siebie sfrustrowane warczenie przez zęby, po czym zamiast tracić czas na szukanie łobuza, stwierdziła, że skupi się na pozbyciu efektów oberwania, bo inaczej nikt z nią w przedziale nie usiądzie. Całe szczęście już pół roku temu skończyła siedemnaście lat i mogła używać czarów poza szkołą. Nie musiała nawet szukać w torbie różdżki, po coś w końcu uczyła się magii bezróżdżkowej. Wystarczyło sięgnąć za własne ramię i:
-Chłoszczyść! - Po chwili ślady ostrzału zniknęły, włączając w to odór. Rozzłoszczona wciąc sytuacją Aurora rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na Luciena bohatersko pomagającemu Moirze i uśmiechającego się jakby nigdy nic, po czym zadarła nos w górę i z urażoną miną skierowała się... byle dalej.
Jak tylko zadał pytanie czym to zasłużył na tego buziaka, uniosła brwi w pytającym geście lekkiego niezrozumienia. I już-już otworzyła usta żeby odpowiedzieć, kiedy to Luci kontynuował swoją wypowiedź. Czyli że niby teraz wypierał się tego wszystkiego, co w listach jej pisał? Jakoś nie sądziła, żeby zrozumiała je na opak, bo do tej pory żadne z nich nie pomyliło się w odczytywaniu intencji drugiego. Owszem, normą było, że schodzili się i rozstawali niemalże na porządku dziennym, ale żeby dostać kosza tak na dzień dobry?
- Czyli te wszystkie "tęsknię", "wracaj już, bo mi Ciebie brakuje", "musimy się spotkać" to były tylko puste pisane słowa? Lucien? - W niezadowoleniu ściągnęła brwi nad nasadą nosa i zmarszczyła nosek, obserwując chłopaka uważnie. - Po co... - Zanim miała okazję dokończyć kolejne zdanie, przerwał jej huk rozlegający się nieopodal. Odruchowo spojrzała w tamtym kierunku, żeby zauważyć koleżankę z własnego domu pochylającą się nad swoim dobytkiem zdobiącym teraz okolicę. Niewiele trzeba było czekać, żeby Hayes wysunął się z jej objęć i pognał na pomoc damie w potrzebie. Aurora normalnie też by pomogła, ale w tej chwili poczuła się bardzo urażona tym odrzuceniem przez chłopaka. Prychnęła niezadowolona pod nosem, zacisnęła pięści, po czym odwróciła się na pięcie, mamrocząc sama do siebie pod nosem - Świetnie, jasne, leć pomagać innej, bo Aurorę można zostawić samej sobie. Rewelacyjne zagranie, Hayes... - I pewnie nadal prowadziłaby monolog, pchając wózek ze swoim bagażem w stronę najbliższego wejścia do pociągu, gdyby nie poczuła uderzenia na wysokości łopatki, a zaraz po tym specyficznego smrodku łajnobomby. W pierwszym odruchu odwróciła się gwałtownie w poszukiwaniu sprawcy tegoż psikusa, w pierwszej kolejności kierując spojrzenie na Luciena i Moirę (nie, nie podejrzewała, żeby to było którekolwiek z nich). Wydała z siebie sfrustrowane warczenie przez zęby, po czym zamiast tracić czas na szukanie łobuza, stwierdziła, że skupi się na pozbyciu efektów oberwania, bo inaczej nikt z nią w przedziale nie usiądzie. Całe szczęście już pół roku temu skończyła siedemnaście lat i mogła używać czarów poza szkołą. Nie musiała nawet szukać w torbie różdżki, po coś w końcu uczyła się magii bezróżdżkowej. Wystarczyło sięgnąć za własne ramię i:
-Chłoszczyść! - Po chwili ślady ostrzału zniknęły, włączając w to odór. Rozzłoszczona wciąc sytuacją Aurora rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na Luciena bohatersko pomagającemu Moirze i uśmiechającego się jakby nigdy nic, po czym zadarła nos w górę i z urażoną miną skierowała się... byle dalej.