22-03-2021, 12:04 AM
Rano była święcie przekonana, że ma biało-kremowy dzień. Dopiero w garderobie, myśląc o bardziej praktycznych aspektach ubioru, zdecydowała przeciw podobnej kolorystyce. Kto wie jak brudne a zasiedziane były siedzenia w pociągu? Nie, lepiej było włożyć coś względnie pstrokatego, wzorzystego - żeby nawet zabrudzenie nie było widoczne. Skończyło się więc na zwykłych jeansach o prostej nogawce i wpuszczonej w nie koszuli z lejącej się, miękkiej tkaniny o delikatnym połysku z falbaniastym żabotem oraz falbaną opadającą z mankietu na dłonie. Tak prosta rzecz potrzebowała wykończenia: ciemnozielonego aksamitnego płaszcza wyszywanego gęsto w duże kwiaty oraz bogate listowie. Niewiele grubszy niż standardowy cardigan - podkreślał swoim krojem cienką talię i wydłużał jednocześnie optycznie malutką figurę dziewczyny, co mogła być pewno pomylona ze standardową pierwszoklasistką, gdyby nie kobiece zaokrąglenia w odpowiednich miejscach oraz dojrzalszy, ostrzejszy zarys twarzy już zdecydowanie nie posiadającej dziecięcego tłuszczyku jedenastolatki.
Tak, malutka i leciutka, mogła pozwalać sobie na obcasy bez zmartwień.
Postukiwała więc trzycalowymi słupkami z niezmiennym, energicznym rytmem dającym czas biodrom by kołysały się, głównie żeby nie wyjść z wprawy w podobnym kroku niż dla atencji - choć i tej nie miała nigdy dość, o ile trzymała się przez większość czasu na odległość. Służący zabrał rodzeństwo sprzed mugolskiej części stacji, wprowadził ich w część czarodziejską. Oriane była już na etapie "Próbuję nie krytykować wszystkiego, bo głowa mi wybuchnie.", ale nawet mimo to musiała zanotować z lekkim zaciśnięciem czerwonych ust jak bardzo to przejście było niedyskretne.
O ile jej brat, ustawiony w ogonku idącej gęsiego trójki ze służącym na czele, oglądał wszystko dookoła z retencją uwagi cechującą zazwyczaj gołębie ze sraczką, o tyle Ori oglądała otoczenie w możliwie jak najmniej oczywisty sposób - kątem oka lub podczas poprawiania warkocza przerzuconego przez ramię - by ocenić, zrozumieć, zapamiętać jak najwięcej. Z kim warto się zadać? Kto zechce być jej otwartym wrogiem zanim zamieni z nią choćby słowo a kto jest wrogiem słodkim, którego powinna trzymać bliżej siebie niż potencjalnego kochanka? Za czymkolwiek się rozglądała, nie widziała wielkiej potrzeby sprawdzania czy Pascal za nią idzie. Był w końcu wystarczająco duży żeby się samemu pilnować, nieprawdaż?
Dopiero kiedy poczuła czyjś łokieć ocierający się o plecy i obejrzała za siebie - tam, gdzie powinien być jej loczkowaty braciszek - zrozumiała, że za dużo położyła wiary w jego osobę. Albo raczej w jego umiejętność nie zagubienia się pośród morza uczniaków kiedy zwracał pełną uwagę na jedną rzecz przez niepełną sekundę zanim zerkał na następną rzecz. Nie straciła ani odrobiny z pewności siebie malowanej postawą ciała, ani z łagodności subtelnego uśmiechu na twarzy. Nawet jeśli czuła jak żołądek wywinął nieprzyjemnego koziołka na dotyk nieznanej osoby. Dwa razy puknęła palcami w bark służącego. Ten, odwróciwszy się, od razu zrozumiał: zgubił jedno z dzieci pracodawców. Zanim jednak zdążył zblednąć zauważył chłopca niewiele za nimi. Cóż, podopieczna była niziutkim stworzeniem, nawet na obcasie - nic dziwnego, że nie zobaczyła brata w towarzystwie różowowłosej panny poprzez zasłonę przelewającego się między nimi tłumu. Zawrócił mały orszak, torując tym razem drogę ku młodemu Boleynowi.
Ori zmierzyła scenę wzrokiem nie zdradzającym wiele ponad okruch rozbawienia.
- Pascal, jestem pewna, że panienka już sobie sama poradzi. Możesz zdjąć z niej łapska - rzuciła w ojczystym języku.
Odczekała chwilę aż brat rzeczywiście zacznie zdejmować z nieznajomej w różowych włosach ręce, by zwrócić się do dziewczyny zanim ta zdąży zacząć go wyklinać albo uwodzić za ten akcent.
- Proszę wybaczyć mojemu bratu. W otoczeniach nowych i fascynujących bywa potwornie nieuważny. - Po tych słowach rzuciła krótkie, ganiące spojrzenie w kierunku Pascala, by zaraz uśmiechnąć się ku różowowłosej przepraszająco. - Podobne tłumy oraz angielska architektura post-Tudorowska są dla nas obojga czymś dotąd nieznanym, przeprowadziliśmy się bowiem do Anglii dopiero z początkiem wakacji. Jestem Oriane Jacquetta de Boleyn, zaś ten czarujący niedołęga - wskazała otwartą dłonią brata z rozbawionym a złośliwym półuśmieszkiem - to mój młodszy brat, Pascal Maxime. Jest mi niezmiernie przykro za jego zachowanie, mademoiselle...? - Zakończyła uprzejmym pytajnikiem, chcąc dowiedzieć się, komu jej braciszek prawie połamał kości.
I czy przypadkiem nie zechce go pozwać za... Za coś.
Tak, malutka i leciutka, mogła pozwalać sobie na obcasy bez zmartwień.
Postukiwała więc trzycalowymi słupkami z niezmiennym, energicznym rytmem dającym czas biodrom by kołysały się, głównie żeby nie wyjść z wprawy w podobnym kroku niż dla atencji - choć i tej nie miała nigdy dość, o ile trzymała się przez większość czasu na odległość. Służący zabrał rodzeństwo sprzed mugolskiej części stacji, wprowadził ich w część czarodziejską. Oriane była już na etapie "Próbuję nie krytykować wszystkiego, bo głowa mi wybuchnie.", ale nawet mimo to musiała zanotować z lekkim zaciśnięciem czerwonych ust jak bardzo to przejście było niedyskretne.
O ile jej brat, ustawiony w ogonku idącej gęsiego trójki ze służącym na czele, oglądał wszystko dookoła z retencją uwagi cechującą zazwyczaj gołębie ze sraczką, o tyle Ori oglądała otoczenie w możliwie jak najmniej oczywisty sposób - kątem oka lub podczas poprawiania warkocza przerzuconego przez ramię - by ocenić, zrozumieć, zapamiętać jak najwięcej. Z kim warto się zadać? Kto zechce być jej otwartym wrogiem zanim zamieni z nią choćby słowo a kto jest wrogiem słodkim, którego powinna trzymać bliżej siebie niż potencjalnego kochanka? Za czymkolwiek się rozglądała, nie widziała wielkiej potrzeby sprawdzania czy Pascal za nią idzie. Był w końcu wystarczająco duży żeby się samemu pilnować, nieprawdaż?
Dopiero kiedy poczuła czyjś łokieć ocierający się o plecy i obejrzała za siebie - tam, gdzie powinien być jej loczkowaty braciszek - zrozumiała, że za dużo położyła wiary w jego osobę. Albo raczej w jego umiejętność nie zagubienia się pośród morza uczniaków kiedy zwracał pełną uwagę na jedną rzecz przez niepełną sekundę zanim zerkał na następną rzecz. Nie straciła ani odrobiny z pewności siebie malowanej postawą ciała, ani z łagodności subtelnego uśmiechu na twarzy. Nawet jeśli czuła jak żołądek wywinął nieprzyjemnego koziołka na dotyk nieznanej osoby. Dwa razy puknęła palcami w bark służącego. Ten, odwróciwszy się, od razu zrozumiał: zgubił jedno z dzieci pracodawców. Zanim jednak zdążył zblednąć zauważył chłopca niewiele za nimi. Cóż, podopieczna była niziutkim stworzeniem, nawet na obcasie - nic dziwnego, że nie zobaczyła brata w towarzystwie różowowłosej panny poprzez zasłonę przelewającego się między nimi tłumu. Zawrócił mały orszak, torując tym razem drogę ku młodemu Boleynowi.
Ori zmierzyła scenę wzrokiem nie zdradzającym wiele ponad okruch rozbawienia.
- Pascal, jestem pewna, że panienka już sobie sama poradzi. Możesz zdjąć z niej łapska - rzuciła w ojczystym języku.
Odczekała chwilę aż brat rzeczywiście zacznie zdejmować z nieznajomej w różowych włosach ręce, by zwrócić się do dziewczyny zanim ta zdąży zacząć go wyklinać albo uwodzić za ten akcent.
- Proszę wybaczyć mojemu bratu. W otoczeniach nowych i fascynujących bywa potwornie nieuważny. - Po tych słowach rzuciła krótkie, ganiące spojrzenie w kierunku Pascala, by zaraz uśmiechnąć się ku różowowłosej przepraszająco. - Podobne tłumy oraz angielska architektura post-Tudorowska są dla nas obojga czymś dotąd nieznanym, przeprowadziliśmy się bowiem do Anglii dopiero z początkiem wakacji. Jestem Oriane Jacquetta de Boleyn, zaś ten czarujący niedołęga - wskazała otwartą dłonią brata z rozbawionym a złośliwym półuśmieszkiem - to mój młodszy brat, Pascal Maxime. Jest mi niezmiernie przykro za jego zachowanie, mademoiselle...? - Zakończyła uprzejmym pytajnikiem, chcąc dowiedzieć się, komu jej braciszek prawie połamał kości.
I czy przypadkiem nie zechce go pozwać za... Za coś.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.