26-04-2021, 11:29 PM
Szedł sobie spokojnie, nie licząc schodków, a nadal utrzymując pion, kiedy to Saoirse... Cóż, wylądowała telemarkiem. Drgnął ku niej nawet, chwytając ją ostatecznie tylko pod ramię kiedy już praktycznie sama się ocaliła. Uniósł brwi, lustrując wzrokiem nawet czy nic jej nie jest i ostrożnie ją puszczając kiedy sama zaczęła się zbierać do ludzkiej pozycji.
- Żyjesz? Cała? - dopytał niepewnie, przyglądając się jej w pełni skupienia na jej zdrowiu. Na chwilę była tylko ona i żadnego świata poza nią.
A jednak zdawało się na szczęście, że wszystko gra i zaraz spłoszona poleciała do dormitorium. Popatrzył za nią kiedy znikała za beczkami.
- ... To dobrze. - Rzucił cicho do siebie. Westchnął, rozglądając się dopiero niezręcznie po otoczeniu, by oprzeć się plecami o ścianę i tak stać jak kołek. Wsadził ręce do kieszeni, zastanawiając się nad... No, czym w sumie? Nad słowami Saoirse, o tym jak wspaniały jest jego dar, i jak świetne jest to, że tak umie? Dobrze to wspominał? Tak. I to nie tak, że nie doceniał, sam uwielbiał tą umiejętność. Tylko bywały z nią problemy i te właśnie, oczywiście, mu nie pasowały.
Zastanawiał się jednak czasem jak daleko może zajść w tych zmianach, i testowął to niejednokrotnie. Może nie jakoś skrajnie, ale na miarę swojej kreatywności i sił. Zastanawiał się czy może przybrać formę zwierzęcia, albo podobnego stworzenia, albo czy może być sobą, ale większym czy mniejszym. Podobno ograniczała go tylko wyobraźnia i siły witalne, ale czy na pewno? Pomyślał o domu, w którym się znalazł wiele lat temu, i o tym jak powinien być ambitny, sięgać daleko. Jak powinien być wężem i zrzucać swoją skórę na rzecz nowej.
Usłyszał otwieranie się drzwi beczek, po dłuższym czasie zastanawiania się, i chichot jakichś dziewczynek. Młodych, jednoznacznie. Przyszła mu złośliwa rzecz do głowy, ot bo był zirytowany tym jak głośne były. Zastanowił sie chwilę, skupił, by zaraz gdy dziewczynki, trzy, dwunastoletnie czy nawet młodsze, wyszły zza rogu, kierując się ku schodom. Widząc starszego chłopaka stojącego pod ścianą skupiły na nim wzrok na chwilę dosłownie, niepewne kto to. Wystarczający czas by Romilly podniósł na nie spojrzenie żółtych, wężowych oczu z pionowymi źrenicami, po czym uśmiechnął się szeroko, ukazując szpiczaste kły i pędzelkowy język.
Zdawało mu się, że małe pozieleniały nieco, a kiedy drgnął w geście niby chęci zaatakowania, sycząc, z piskiem pobiegły po schodach niczym oparzone. Popatrzył za nimi, gdy syk zamienił się w suchy, rozbawiony śmiech, a jego wygląd zaczął się powoli cofać do naturalnego, swojego.
- Żyjesz? Cała? - dopytał niepewnie, przyglądając się jej w pełni skupienia na jej zdrowiu. Na chwilę była tylko ona i żadnego świata poza nią.
A jednak zdawało się na szczęście, że wszystko gra i zaraz spłoszona poleciała do dormitorium. Popatrzył za nią kiedy znikała za beczkami.
- ... To dobrze. - Rzucił cicho do siebie. Westchnął, rozglądając się dopiero niezręcznie po otoczeniu, by oprzeć się plecami o ścianę i tak stać jak kołek. Wsadził ręce do kieszeni, zastanawiając się nad... No, czym w sumie? Nad słowami Saoirse, o tym jak wspaniały jest jego dar, i jak świetne jest to, że tak umie? Dobrze to wspominał? Tak. I to nie tak, że nie doceniał, sam uwielbiał tą umiejętność. Tylko bywały z nią problemy i te właśnie, oczywiście, mu nie pasowały.
Zastanawiał się jednak czasem jak daleko może zajść w tych zmianach, i testowął to niejednokrotnie. Może nie jakoś skrajnie, ale na miarę swojej kreatywności i sił. Zastanawiał się czy może przybrać formę zwierzęcia, albo podobnego stworzenia, albo czy może być sobą, ale większym czy mniejszym. Podobno ograniczała go tylko wyobraźnia i siły witalne, ale czy na pewno? Pomyślał o domu, w którym się znalazł wiele lat temu, i o tym jak powinien być ambitny, sięgać daleko. Jak powinien być wężem i zrzucać swoją skórę na rzecz nowej.
Usłyszał otwieranie się drzwi beczek, po dłuższym czasie zastanawiania się, i chichot jakichś dziewczynek. Młodych, jednoznacznie. Przyszła mu złośliwa rzecz do głowy, ot bo był zirytowany tym jak głośne były. Zastanowił sie chwilę, skupił, by zaraz gdy dziewczynki, trzy, dwunastoletnie czy nawet młodsze, wyszły zza rogu, kierując się ku schodom. Widząc starszego chłopaka stojącego pod ścianą skupiły na nim wzrok na chwilę dosłownie, niepewne kto to. Wystarczający czas by Romilly podniósł na nie spojrzenie żółtych, wężowych oczu z pionowymi źrenicami, po czym uśmiechnął się szeroko, ukazując szpiczaste kły i pędzelkowy język.
Zdawało mu się, że małe pozieleniały nieco, a kiedy drgnął w geście niby chęci zaatakowania, sycząc, z piskiem pobiegły po schodach niczym oparzone. Popatrzył za nimi, gdy syk zamienił się w suchy, rozbawiony śmiech, a jego wygląd zaczął się powoli cofać do naturalnego, swojego.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."