09-05-2021, 07:05 PM
Stevie nie należał do osób, które same szukały ekstremalnych przeżyć i celowo pchały się w niebezpieczeństwa. Nie był natomiast zbyt rozsądny, żeby ich unikać, czy też raczej kiepsko mu szło przewidywanie konsekwencji.
- A to trzeba było tak od razu! - podniósł się nieznacznie i wskazał na okno, pytając wzrokiem, czy otwierać - Mamy mnóstwo czasu na powtórkę. Teraz dam ci wyjść pierwszej! - Żadne z nich nie miało jednak raczej ochoty na ponowne wyskakiwanie oknem.
Zaśmiał się głośno z uwagi przyjaciółki. NIe dało się ukryć, że miała rację. Steve’owi było głupio, że tak przeżywał rozstanie rodziców. Zawsze wydawało się, że rozwód starych o nie taka straszna sprawa. W ostateczności działo się do z wieloma małżeństwami. Do niedawna zakładał jednak, że ten problem zupełnie nie dotyczy jego rodziców. W jego przekonaniu rozwodzili się ludzie, którzy byli ze sobą widocznie nieszczęśliwi, którzy ciągle się kłócili i w ostateczności wszyscy na ich decyzji wychodzili na plus. A jego rodzice? Jego rodzice byli przecież idealnie dobraną parą, dowodem na istnienie prawdziwej miłości i wszystkim tym, o czym pisali w nudnych książkach. Chuja się widać znali w tych książkach i chociaż Steve już wcześniej nie lubił wątków romantycznych i jeśli czytał coś o miłości, to tylko dlatego, że nic lepszego nie było pod ręką, tak teraz zdecydowany był nie tknąć żadnej nigdy więcej. Nie lubił kłamstwa.
Kiedy Saoirse oskarżycielskim gestem wystawiła palec w stronę drzwi przedziału, w pierwszej chwili pomyślał, że zobaczy w nich wózek z jedzeniem, mógł więc w pierwszej chwili wyglądał na zawiedzionego, kiedy zamiast słodyczy zobaczył ponurego Ślizgona.
Wzruszył ramionami, kiedy przyjaciółka odpowiedziała za nich oboje. On na pewno nie miał okazji nikogo zaprosić, bo przeleciał bez zatrzymywania się zarówno przez peron, jak i pociąg. Nie zdziwiłby się też, gdyby ich przedziału celowo unikano, po cyrku jaki odstawił w oknie. Po głowie chodziło mu jednak coś zupełnie innego.
Puchon najgorzej zapamiętywał ludzi i siedzenie z kimś w jednej klasie przez kilka lat zdecydowanie wystarczało mu, by zapamiętać imię, nazwisko, twarz tej osoby. Po drugie Saoirse opowiadała, że jest w porządku, a Steve nie miał powodów, by jej nie wierzyć. Przyjaciele jego przyjaciół byli jego przyjaciółmi. O ile on kojarzył Romilly’ego, tak jeśli Rommily znał go to jako Stevie Ginsberg - Puchonkę, która do tej pory chodziła w żeńskim mundurku i jeszcze pół roku temu miała włosy prawie do pasa.
Dopiero w tym momencie Steve zorientował się, że nie przemyślał tego, jak będzie funkcjonował w szkole. Jego pierwotnym założeniem była rozmowa z rodzicami, którzy załatwili by za niego formalności ze szkołą i wszystko byłoby na wierzchu. Skoro jednak nic nie powiedział rodzicom jego sytuacja od czerwca praktycznie w ogóle nie uległa zmianie.
Czuł się głupio, zupełnie się nie odzywając i zdawał sobie sprawę, że nagle milknąc i sztywniejąc, sprawiał wrażenie albo przestraszonego, albo bardzo niezadowolonego z obecności Ślizgona. Nie wiedział, czy powinien był się przedstawić, czy po prostu zachowywać się, jakby wszyscy od zawsze wiedzieli, że jest Steve’em. Zdawał też sobie sprawę, że nawet jeśli w tej chwili udało mu się osiągnąć jakiś passing, tak wszystko to będzie można o kant dupy rozbić, gdy tylko otworzy mordę i wydobędzie się z niej jego niemęski głos, którego w tym momencie wstydził się bardziej niż kiedykolwiek. Czy tak miało wyglądać teraz jego życie? Coming-out za coming-outem, po których i tak nadal będzie jedną nogą w szafie, czując się jak oszust bez względu na to, jakby się nie zachował?
Zupełnie zapomniał o wózku i w pierwszej chwili nie zrozumiał, o czym mówi Saoirse, ale i tak był jej wdzięczny za przerwanie ciszy, która dzwoniła mu w uszach. Siedzenie cicho i dystans w relacjach z innymi ludźmi zupełnie nie leżał w jego naturze.
- A to trzeba było tak od razu! - podniósł się nieznacznie i wskazał na okno, pytając wzrokiem, czy otwierać - Mamy mnóstwo czasu na powtórkę. Teraz dam ci wyjść pierwszej! - Żadne z nich nie miało jednak raczej ochoty na ponowne wyskakiwanie oknem.
Zaśmiał się głośno z uwagi przyjaciółki. NIe dało się ukryć, że miała rację. Steve’owi było głupio, że tak przeżywał rozstanie rodziców. Zawsze wydawało się, że rozwód starych o nie taka straszna sprawa. W ostateczności działo się do z wieloma małżeństwami. Do niedawna zakładał jednak, że ten problem zupełnie nie dotyczy jego rodziców. W jego przekonaniu rozwodzili się ludzie, którzy byli ze sobą widocznie nieszczęśliwi, którzy ciągle się kłócili i w ostateczności wszyscy na ich decyzji wychodzili na plus. A jego rodzice? Jego rodzice byli przecież idealnie dobraną parą, dowodem na istnienie prawdziwej miłości i wszystkim tym, o czym pisali w nudnych książkach. Chuja się widać znali w tych książkach i chociaż Steve już wcześniej nie lubił wątków romantycznych i jeśli czytał coś o miłości, to tylko dlatego, że nic lepszego nie było pod ręką, tak teraz zdecydowany był nie tknąć żadnej nigdy więcej. Nie lubił kłamstwa.
Kiedy Saoirse oskarżycielskim gestem wystawiła palec w stronę drzwi przedziału, w pierwszej chwili pomyślał, że zobaczy w nich wózek z jedzeniem, mógł więc w pierwszej chwili wyglądał na zawiedzionego, kiedy zamiast słodyczy zobaczył ponurego Ślizgona.
Wzruszył ramionami, kiedy przyjaciółka odpowiedziała za nich oboje. On na pewno nie miał okazji nikogo zaprosić, bo przeleciał bez zatrzymywania się zarówno przez peron, jak i pociąg. Nie zdziwiłby się też, gdyby ich przedziału celowo unikano, po cyrku jaki odstawił w oknie. Po głowie chodziło mu jednak coś zupełnie innego.
Puchon najgorzej zapamiętywał ludzi i siedzenie z kimś w jednej klasie przez kilka lat zdecydowanie wystarczało mu, by zapamiętać imię, nazwisko, twarz tej osoby. Po drugie Saoirse opowiadała, że jest w porządku, a Steve nie miał powodów, by jej nie wierzyć. Przyjaciele jego przyjaciół byli jego przyjaciółmi. O ile on kojarzył Romilly’ego, tak jeśli Rommily znał go to jako Stevie Ginsberg - Puchonkę, która do tej pory chodziła w żeńskim mundurku i jeszcze pół roku temu miała włosy prawie do pasa.
Dopiero w tym momencie Steve zorientował się, że nie przemyślał tego, jak będzie funkcjonował w szkole. Jego pierwotnym założeniem była rozmowa z rodzicami, którzy załatwili by za niego formalności ze szkołą i wszystko byłoby na wierzchu. Skoro jednak nic nie powiedział rodzicom jego sytuacja od czerwca praktycznie w ogóle nie uległa zmianie.
Czuł się głupio, zupełnie się nie odzywając i zdawał sobie sprawę, że nagle milknąc i sztywniejąc, sprawiał wrażenie albo przestraszonego, albo bardzo niezadowolonego z obecności Ślizgona. Nie wiedział, czy powinien był się przedstawić, czy po prostu zachowywać się, jakby wszyscy od zawsze wiedzieli, że jest Steve’em. Zdawał też sobie sprawę, że nawet jeśli w tej chwili udało mu się osiągnąć jakiś passing, tak wszystko to będzie można o kant dupy rozbić, gdy tylko otworzy mordę i wydobędzie się z niej jego niemęski głos, którego w tym momencie wstydził się bardziej niż kiedykolwiek. Czy tak miało wyglądać teraz jego życie? Coming-out za coming-outem, po których i tak nadal będzie jedną nogą w szafie, czując się jak oszust bez względu na to, jakby się nie zachował?
Zupełnie zapomniał o wózku i w pierwszej chwili nie zrozumiał, o czym mówi Saoirse, ale i tak był jej wdzięczny za przerwanie ciszy, która dzwoniła mu w uszach. Siedzenie cicho i dystans w relacjach z innymi ludźmi zupełnie nie leżał w jego naturze.