31-05-2021, 05:41 PM
Ciężki warkocz przesunął się na plecy i opadał na nie w rytm galopu, z każdym zawieszeniem w powietrzu między pełnymi foulami. Oczy, w pełnym słońcu przywodzące na myśl płynną gorzką czekoladę, skupione na coraz bliżej znajdujących się sylwetkach. O! Zatrzymały się - zapewne słysząc zbliżający się tętent kopyt dwóch potężnych wierzchowców. Oriane pozwoliła więc sobie spowolnić do kłusa; zacząwszy anglezować bez drugiej myśli wraz z końskim chodem zerknęła na brata dając mu gestem głowy znać, że chce coś omówić. Kiedy mniej więcej zrównali przełożyła wodze w jedną dłoń; zwolnioną ręką wciągnęła warkocz z powrotem na ramię i zaczęła wyłuskiwać z niego gałązki ruty.
- Plan działania: - zaczęła rzeczowo; generał wyjaśniający strategię żeby podczas szarży nie powstał zamęt. - Witam je, przedstawiam nas, pytam w czym możemy pomóc. - Zerknęła ku Pascalowi. - Drobna uprzejma rozmowa i rozeznanie terenu. Tutaj liczę na ciebie. - uniosła leciutko kącik ust na znak, że szczerze docenia wrodzone umiejętności interpersonalne brata. - Jeśli decydują się zostać ja się nimi zajmę, ty zabierasz konie na wewnętrzny dziedziniec, oddajesz któremuś skrzatowi, żeby je przekazał stajennemu. Przebierasz się szybko w coś czystego i nas znajdujesz.
Znalazła jeszcze nieco cieplejszy niż jej własny brąz oczu brata jakby dla upewnienia się, że zrozumiał co mu powiedziano. Nie potrzebowała pytać czy zrozumiał. Nie potrzebowała prosić, żeby powtórzył plan. Był inteligentny i zdecydowanie wystarczająco byli zgrani, żeby mogła spokojnie wierzyć w jego zrozumienie. Ale miała też własną ambicję do ukojenia a ta pragnęła w tamtej chwili dowieść rodzinie, że jest perfekcyjną hostessą.
A do tego potrzebowała pełnej współpracy brata.
Sprowadzała konia do coraz wolniejszego chodu aż szedł stępa - energicznego, zebranego stępa, z głową skierowaną ku ziemi i wyniosłym, eleganckim krokiem. Wiedziała, że wygląda na grzbiecie potężnego, lśniącego czernią fryza wyniośle. Nawet jeśli włosy wokół twarzy przeczesał wiatr a ubrana była w zwyczajne białe polo i kraciaste bryczesy wpuszczone w oficerki. Zatrzymała wierzchowca na tyle daleko od dziewcząt by nie było to odebrane jako próba dominacji, na tyle jednak blisko, by słowa docierały do nich bez potrzeby unoszenia głosu. Uśmiechała się delikatnie, przyjaźnie, patrząc na obie nieznajome z poziomu siodła.
- W imieniu swoim i rodu Boleynów witam panienki w Hever Castle - odezwała się głosem czystym i dźwięcznym, kiwając głową wyraźnie. Z szacunkiem należnym gościom.
Dopiero przywitawszy się zeskoczyła zręcznie z konia, jakby chcąc dać dziewczynom czas na przetrawienie słów.
- Jestem Oriane Jacquetta de Boleyn - przedstawiła się, jedną dłonią trzymając wodze konia, drugą zaś zataczając drobne półkole ku drugiemu jeźdźcowi. - Zaś ten jegomość to mój młodszy brat, Pascal Maxime - przedstawiła także chłopca, zwracając z powrotem wzrok ku nieznajomym. - Proszę wybaczyć, że nie podam ręki na powitanie; obawiam się, że nie są one najczystsze - zaśmiała się serdecznie, unosząc wolną rękę lekko umorusaną ziemią na dowód dobrej woli. - Co panienki sprowadza w nasze okolice w tak piękny dzień?
- Plan działania: - zaczęła rzeczowo; generał wyjaśniający strategię żeby podczas szarży nie powstał zamęt. - Witam je, przedstawiam nas, pytam w czym możemy pomóc. - Zerknęła ku Pascalowi. - Drobna uprzejma rozmowa i rozeznanie terenu. Tutaj liczę na ciebie. - uniosła leciutko kącik ust na znak, że szczerze docenia wrodzone umiejętności interpersonalne brata. - Jeśli decydują się zostać ja się nimi zajmę, ty zabierasz konie na wewnętrzny dziedziniec, oddajesz któremuś skrzatowi, żeby je przekazał stajennemu. Przebierasz się szybko w coś czystego i nas znajdujesz.
Znalazła jeszcze nieco cieplejszy niż jej własny brąz oczu brata jakby dla upewnienia się, że zrozumiał co mu powiedziano. Nie potrzebowała pytać czy zrozumiał. Nie potrzebowała prosić, żeby powtórzył plan. Był inteligentny i zdecydowanie wystarczająco byli zgrani, żeby mogła spokojnie wierzyć w jego zrozumienie. Ale miała też własną ambicję do ukojenia a ta pragnęła w tamtej chwili dowieść rodzinie, że jest perfekcyjną hostessą.
A do tego potrzebowała pełnej współpracy brata.
Sprowadzała konia do coraz wolniejszego chodu aż szedł stępa - energicznego, zebranego stępa, z głową skierowaną ku ziemi i wyniosłym, eleganckim krokiem. Wiedziała, że wygląda na grzbiecie potężnego, lśniącego czernią fryza wyniośle. Nawet jeśli włosy wokół twarzy przeczesał wiatr a ubrana była w zwyczajne białe polo i kraciaste bryczesy wpuszczone w oficerki. Zatrzymała wierzchowca na tyle daleko od dziewcząt by nie było to odebrane jako próba dominacji, na tyle jednak blisko, by słowa docierały do nich bez potrzeby unoszenia głosu. Uśmiechała się delikatnie, przyjaźnie, patrząc na obie nieznajome z poziomu siodła.
- W imieniu swoim i rodu Boleynów witam panienki w Hever Castle - odezwała się głosem czystym i dźwięcznym, kiwając głową wyraźnie. Z szacunkiem należnym gościom.
Dopiero przywitawszy się zeskoczyła zręcznie z konia, jakby chcąc dać dziewczynom czas na przetrawienie słów.
- Jestem Oriane Jacquetta de Boleyn - przedstawiła się, jedną dłonią trzymając wodze konia, drugą zaś zataczając drobne półkole ku drugiemu jeźdźcowi. - Zaś ten jegomość to mój młodszy brat, Pascal Maxime - przedstawiła także chłopca, zwracając z powrotem wzrok ku nieznajomym. - Proszę wybaczyć, że nie podam ręki na powitanie; obawiam się, że nie są one najczystsze - zaśmiała się serdecznie, unosząc wolną rękę lekko umorusaną ziemią na dowód dobrej woli. - Co panienki sprowadza w nasze okolice w tak piękny dzień?
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.