01-06-2021, 12:16 AM
Początek roku zwykle dla Meredith oznaczał diw rzeczy: ekscytację spędzeniem kolejnych dziewięciu miesięcy na praktykowaniu magii - czego nie mogła robić w domu do siedemnastych urodzin - oraz smutek częściowym rozdzieleniem z bliźniaczą siostrą. Oczywiście widywały się bezustannie, spędzały sporo czasu razem, ale nie było zbytnio możliwości prowadzenia długich rozmów przed snem, łatwego odnalezienia się nawzajem o którejkolwiek porze dnia, czy nocy, bo każda z nich miała swoje zajęcia, swoich znajomych i swój dom, do którego przynależała. W tym roku jedyną różnicą było to, że ekscytacja nie miała takiej siły, jak w poprzednich latach, bo odkąd tylko Mer skończyła siedemnaście lat, nie omieszkała zabrać się za swoje eliksiry i podejścia alchemiczne. Miała przed sobą ostatni rok nauki, który musiała wykorzystać w pełni, jeśli chciała później kontynuować rozwój w kierunku alchemii.
Na peron przybyły z siostrą same, obydwoje rodziców było w pracy, więc wszelkie ckliwe pożegnania pozostały za drzwiami rodzinnego domu. Choć możliwie nierozłączne, jak tylko obydwie panienki Lancaster przeszły przez ścianę między peronami 9 i 10 na stacji King's Cross, jedną z nich bardzo szybko obsiadło stadko znajomych. Łatwo domyślić się, że to nie Meredith została otoczona wianuszkiem koleżanek, bo po prostu zbyt wielu koleżanek nie ma. Absolutnie nie miała bliźniaczce za złe, że pożegnały się wyjątkowo szybko i po prostu udała się do pociągu w poszukiwaniu miejsca siedzącego. Najlepiej w pojedynkę, ale miała świadomość, że będzie to dość skomplikowane, więc zadowoli się towarzystwem jakichś znajomych twarzy.
Zanim znalazła przedział z wystarczającą ilością wolnych miejsc, pociąg zdążył już ruszyć. I chmary dzieciaków z młodszych klas zdążył już Meredith odrobinę poirytować. Skierowała się bliżej końca pociągu, gdzie zwykle nie było aż takich tłumów i z pewnością nie było aż tylu małolatów, oraz prawdopodobieństwo odnalezienia osób, których obecność by jej nie przeszkadzała zachęcało do wędrówki wąskimi korytarzami.
W końcu tłumy nieco się poluzowały, mogła niespiesznie i swobodnie przechodzić od przedziału do przedziału i spojrzeniem pobieżnie sprawdzać gdzie mogła usiąść i spędzić podróż we względnym spokoju. W końcu znalazła miejsce idealne - przedział numer 50, gdzie póki co jedyną osobą rozwaloną na całych czterech siedzeniach był nikt inny, jak Olek. Nie bardzo wiedziała co robi stojąca w przejściu małolata, ale całe szczęście nie trudno było ją wyminąć, co też od razu uczyniła i bez pytania, czy wypada i czy wolno - wpakowała się do przedziału i zajęła miejsce przy oknie na ławce przeciwnej, niż Olek. Skinęła mu na powitanie, jakoś nie potrzebowali słów, żeby się komunikować, a i jego obecność nigdy jej nie przeszkadzała.
Jak już usadowiła się wygodnie, wyjęła z torby średnich rozmiarów tomiszcze, którego tytuł traktował o alchemii i otworzyła na zaznaczonej stronie, popisowo ignorując małolatę. Przynajmniej dopóki ta była cicho i nie działała nikomu na nerwy.
Na peron przybyły z siostrą same, obydwoje rodziców było w pracy, więc wszelkie ckliwe pożegnania pozostały za drzwiami rodzinnego domu. Choć możliwie nierozłączne, jak tylko obydwie panienki Lancaster przeszły przez ścianę między peronami 9 i 10 na stacji King's Cross, jedną z nich bardzo szybko obsiadło stadko znajomych. Łatwo domyślić się, że to nie Meredith została otoczona wianuszkiem koleżanek, bo po prostu zbyt wielu koleżanek nie ma. Absolutnie nie miała bliźniaczce za złe, że pożegnały się wyjątkowo szybko i po prostu udała się do pociągu w poszukiwaniu miejsca siedzącego. Najlepiej w pojedynkę, ale miała świadomość, że będzie to dość skomplikowane, więc zadowoli się towarzystwem jakichś znajomych twarzy.
Zanim znalazła przedział z wystarczającą ilością wolnych miejsc, pociąg zdążył już ruszyć. I chmary dzieciaków z młodszych klas zdążył już Meredith odrobinę poirytować. Skierowała się bliżej końca pociągu, gdzie zwykle nie było aż takich tłumów i z pewnością nie było aż tylu małolatów, oraz prawdopodobieństwo odnalezienia osób, których obecność by jej nie przeszkadzała zachęcało do wędrówki wąskimi korytarzami.
W końcu tłumy nieco się poluzowały, mogła niespiesznie i swobodnie przechodzić od przedziału do przedziału i spojrzeniem pobieżnie sprawdzać gdzie mogła usiąść i spędzić podróż we względnym spokoju. W końcu znalazła miejsce idealne - przedział numer 50, gdzie póki co jedyną osobą rozwaloną na całych czterech siedzeniach był nikt inny, jak Olek. Nie bardzo wiedziała co robi stojąca w przejściu małolata, ale całe szczęście nie trudno było ją wyminąć, co też od razu uczyniła i bez pytania, czy wypada i czy wolno - wpakowała się do przedziału i zajęła miejsce przy oknie na ławce przeciwnej, niż Olek. Skinęła mu na powitanie, jakoś nie potrzebowali słów, żeby się komunikować, a i jego obecność nigdy jej nie przeszkadzała.
Jak już usadowiła się wygodnie, wyjęła z torby średnich rozmiarów tomiszcze, którego tytuł traktował o alchemii i otworzyła na zaznaczonej stronie, popisowo ignorując małolatę. Przynajmniej dopóki ta była cicho i nie działała nikomu na nerwy.