24-06-2021, 03:06 PM
Hogwart był zadziwiająco spokojny tego dnia. I musiała przyznać, że chyba nie tego się spodziewała po pierwszym weekendzie. Była w tej szkole już szósty rok i za każdym razem było tak samo – pociąg, przyjazd do Hogwartu, wielka uczta, trochę narzekania na zajęcia, ale przede wszystkim witanie się z dawno niewidzianymi znajomymi. I bardzo, bardzo dużo hałasu.
Flora lubiła wracać do szkoły, ale nie lubiła całej reszty. Chociaż właśnie z tym kojarzyła jej się radość i entuzjazm – było głośno, było dużo krzyków, pisków, ale przede wszystkim dużo rozmów i jeszcze więcej myśli. Cały ten harmider przypominał jej trochę okrzyki małpek w zoo i uciążliwe brzęczenie muchy nad uchem, kiedy uparcie próbujesz spać. To było nieprzyjemne. Dlatego codziennie rano, a potem też wieczorem, spacerowała po błoniach, wyciszając swój umysł i wyrzucając z niego wszystkie te głośne, przeszkadzające rzeczy. I najczęściej była tylko ona. Ona, jej emocje i jej własne myśli. I zwierzęta, kiedy przychodziła do stajni hipogryfów. Te wszystkie drobne rzeczy pomagały jej nie zwariować, chociaż momentami było bardzo, bardzo ciężko.
Dzisiejsza cisza w Hogwarcie powinna być muzyką dla jej uszu, a jednak z jakiegoś powodu przypominała jej ciszę przed gwałtowną burzą. Albo cofaniem się linii wody przed uderzeniem tsunami – czytała kiedyś, że tak się właśnie dzieje, chyba na lekcji w mugolskiej szkole podstawowej. I właśnie dlatego nie chciała tam być, kiedy rozpocznie się coś. Nie wiedziała, co dokładnie mogłoby to być, ale wiedziała na pewno, że nie chciała tam być, bo wiązało się to z hałasem i zamieszaniem, po którym tylko rozboli ją głowa.
Dzisiejszy dzień był piękny. Pogoda w pierwszym tygodniu szkoły nie rozpieszczała i była kompletnie w kratkę – raz padało, raz świeciło słońce. Dzisiaj akurat było słonecznie i ciepło, dlatego nic już nie powstrzymywało jej przed opuszczeniem zamku. Zagarnęła notatnik oraz komplet kredek i uciekła czym prędzej, zanim burza hałasu mogłaby się do niej zbliżyć.
Nie musiała szukać daleko. Szkolne błonia znała doskonale, niemal jak własną kieszeń, i miała kilka swoich ulubionych miejsc. Jednym z nich był wielki, imponujący jej, wiekowy dęb, w którego cieniu i za którego konarem mogła się schować przed wszystkimi. Usiadła więc tak, aby mieć za plecami, z tyłu, zamek, i aby przypadkiem nikt jej nie zauważył, jeśli znalazłby się tutaj jakiś spacerowicz. Wsparła się o korę starego drzewa i, oparłszy o nią tył głowy, zamknęła oczy, aby cieszyć się ciepłym, wieczornym powietrzem. Mogłaby tutaj już tak zostać i zasnąć. Ale to byłby bardzo głupi pomysł. Dlatego po dłuższej chwili bezczynności, sięgnęła do torby i wyjęła z niego notatnik wraz z kredkami. Zastanowiła się przez chwilę nad doborem koloru i w końcu sięgnęła po zieloną. Zieloną jak natura i spokój, jakim otaczała się w chwili obecnej.
Lecz po chwili do barwy zielonej dołączyła także niebieska – jak kropelka smutku, która drążyła jej serce z powodu, którego nie potrafiła określić. Może po prostu doskwierała jej samotność. Brakowało jej osoby, która by z nią porozmawiała, albo okazała w jakiś sposób ciepło. Sama już nie wiedziała, lecz rysowanie kolejnych kresek przynosiło jej ulgę. Jakby w ten sposób mogła opowiedzieć o swoich uczuciach, chociaż nikt o nie nie pytał i nikt nie chciał ich znać. Ani ona nie chciała nikomu opowiadać.
Pogrążyła się w rysowaniu, a cały zewnętrzny świat przestał dla niej istnieć. Tak właśnie jej było dobrze.