01-07-2021, 05:55 PM
Podróż takim zwyczajnym, mugolskim pociągiem – i to w zupełności samemu – wydawał się Aspasii niesamowity! I niesamowicie niebezpieczny! W końcu nie byli jeszcze pełnoletni, niewiele mogli zrobić w obronie własnej, tak w razie czegoś… Mogli ratować się tylko wybuchem magicznej mocy wpływającej na otoczenie, a to czasami było za mało.
Tak czy siak, brzmiało to dla niej niesamowicie. Podróż w nocy… i podobno wszyscy spali! Dziwne. Ona na pewno nie zmrużyłaby oka. Nie tylko dlatego, że to nowość i dodatkowy stres, ale za każdym razem, gdy siadała gdzieś w przedziale, najczęściej wlepiała swój wzrok w okno, na przesuwające się krajobrazy… Były niesamowite.
I o tym też właśnie wspomniał Teddy! Sia uśmiechnęła się, wyobrażając już sobie, co mogłaby obserwować, gdyby była na jego miejscu.
— Uwielbiam oglądać krajobrazy zza okna pociągu – rzuciła w lekkim zamyśleniu i zerknęła z ukosa na jego twarz, oraz uśmiechnęła się delikatnie. – W pociągu do szkoły i ze szkoły zawsze to robię. Nigdy mi się to nie nudzi – stwierdziła w rozmarzeniu.
Na pewno dla Teddy’ego byłaby strasznie nudną kompanką takich podróży, skoro dopiero teraz, i to w mugolskim pociągu, dostrzegł piękno mijających obrazów i nigdy nie starczało mu na to czasu. Ale nie, żeby miała do niego jakieś pretensje. Znała Gilmore’a od jakiegoś czasu i wiedziała, że on po prostu lubił być z ludźmi. I lubił się z nimi bawić. Sia nigdy nie miała takich relacji. Wątpiła nawet, że może je mieć.
Westchnęła głęboko, gdy podchwycił temat wakacji. Zastanowiła się przez chwilę, czy faktycznie chciałaby się gdzieś wybrać razem z rodzicami i stwierdziła, że… raczej nie. W domu czuła się dostatecznie kiepsko już nawet kiedy nie było ich w domu, bo pracowali. Znaczy, ojciec. Bo matka była zajęta sobą. Ale jakoś… nie wyobrażała sobie ich wszystkich na wspólnych wakacjach, opalających się gdzieś pod palemkami czy coś…
— Nie… - wyrwało jej się zanim zdołała to przemyśleć. Po chwili dotarło do niej to, co powiedziała, i zamrugała oczami, aby za moment spojrzeć na niego i uśmiechnąć się niemrawo. – Znaczy, tak jest dobrze. Czasami wychodzimy na jakieś obiadki z rodziną Romilly’ego. Albo z innymi rodami. Wiesz. Nudy. – Wzruszyła ramionami. – I chyba wolę takie nudy niż bardziej stresujące nudy z całą rodziną.
To było skomplikowane i Teddy mógł tego nie zrozumieć. I w sumie wątpiła, że ktokolwiek spoza arystokratycznych rodów faktycznie to zrozumie.
W chwili szczerości wspomniała też o swoim strachu w związku z powrotem do szkoły. Nie wiedziała, co takiego, ale Puchon miał w sobie coś takiego, że wcale nie bała się przed nim otworzyć i powiedzieć mu, co jej siedzi na sercu. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że zawsze chociaż spróbuje ją zrozumieć. Często jej tego brakowało w otoczeniu, z którego się wywodziła… i w którym miała pozostać. Bo nie powinna zadawać się z Teddym przez wzgląd na jego czystość krwi.
Ale z drugiej strony, wcale nie żałowała, że się z nim zaprzyjaźniła.
I tym razem Puchon widocznie się przejął, co było dla niej na tyle miłe, że uśmiechnęła się lekko. Nawet jeśli odgadł tylko część jej trosk, i to też nie te najważniejsze.
Nie spodziewała się jedynie, że w akcie pocieszenia Teddy nagle wplecie zerwanego wcześniej kwiatka w jej włosy. Taka nagła bliskość ją dziwnie… onieśmieliła. Ale z drugiej strony… jakoś nie miała też nic przeciwko. Zerknęła na jego twarz, lekko oszołomiona, jednakże uśmiechnęła się i zaczesała kosmyk włosów za ucho, dziwnie się przy tym rumieniąc. Aspasia nawet w sumie nie przypuszczała, że potrafiłaby się zarumienić…
Chyba nigdy jej się to nie zdarzyło. A przynajmniej niewiele było takich sytuacji.
Mimo wszystko, ten gest podziałał na nią prawie jak przytulenie przez Argosa. Poczuła jakieś dziwne zrozumienie płynące poprzez takie drobne wplecenie kwiatuszka w jej włosy i troskę, jaką jej okazywał. Poczuła się bezpiecznie i że wcale nie musi udawać, ani dawać mu jakichś zdawkowych odpowiedzi. To było… przyjemne. Poczuć stabilność pod nogami, chociaż przez chwilę. Poczuć się akceptowaną.
— Wiesz, to nie chodzi tylko o SUMy… - stwierdziła z cichym westchnięciem. – Znaczy, tak, trochę chodzi. Chodzi o to, że to taki pierwszy test, po którym trzeba będzie wybierać przedmioty i myśleć o swojej przyszłości. Problem w tym, że ja nie mam pojęcia, co mogłabym w przyszłości robić. Moi rodzice przygotowali mnie do roli cholernej kury domowej, która rodzi dzieci i ładnie prezentuje się u boku męża. Męża zresztą też mi wybrali – dodała pretensjonalnym głosem i wywróciła oczami, bo był to bardzo adekwatny komentarz do postaci Romilly’ego. – Problem w tym, że ja nie chcę stać się taka, jak moja matka. Chciałabym robić… coś. Ale co, skoro nie wiem, w czym jestem dobra? Poza tym, w następnym roku nie zobaczę już Argosa w szkole, bo ją skończy… i czuję się tak, jakby część moich znajomych już mnie nie lubiła, a ja nie wiem za co – wyrzuciła z siebie niespodziewanie, zaciskając mocnie dłonie na materiale hamaka i wbijając uparcie wzrok w swoje kolana. – To wszystko mnie po prostu przeraża. I przerasta…
Tak czy siak, brzmiało to dla niej niesamowicie. Podróż w nocy… i podobno wszyscy spali! Dziwne. Ona na pewno nie zmrużyłaby oka. Nie tylko dlatego, że to nowość i dodatkowy stres, ale za każdym razem, gdy siadała gdzieś w przedziale, najczęściej wlepiała swój wzrok w okno, na przesuwające się krajobrazy… Były niesamowite.
I o tym też właśnie wspomniał Teddy! Sia uśmiechnęła się, wyobrażając już sobie, co mogłaby obserwować, gdyby była na jego miejscu.
— Uwielbiam oglądać krajobrazy zza okna pociągu – rzuciła w lekkim zamyśleniu i zerknęła z ukosa na jego twarz, oraz uśmiechnęła się delikatnie. – W pociągu do szkoły i ze szkoły zawsze to robię. Nigdy mi się to nie nudzi – stwierdziła w rozmarzeniu.
Na pewno dla Teddy’ego byłaby strasznie nudną kompanką takich podróży, skoro dopiero teraz, i to w mugolskim pociągu, dostrzegł piękno mijających obrazów i nigdy nie starczało mu na to czasu. Ale nie, żeby miała do niego jakieś pretensje. Znała Gilmore’a od jakiegoś czasu i wiedziała, że on po prostu lubił być z ludźmi. I lubił się z nimi bawić. Sia nigdy nie miała takich relacji. Wątpiła nawet, że może je mieć.
Westchnęła głęboko, gdy podchwycił temat wakacji. Zastanowiła się przez chwilę, czy faktycznie chciałaby się gdzieś wybrać razem z rodzicami i stwierdziła, że… raczej nie. W domu czuła się dostatecznie kiepsko już nawet kiedy nie było ich w domu, bo pracowali. Znaczy, ojciec. Bo matka była zajęta sobą. Ale jakoś… nie wyobrażała sobie ich wszystkich na wspólnych wakacjach, opalających się gdzieś pod palemkami czy coś…
— Nie… - wyrwało jej się zanim zdołała to przemyśleć. Po chwili dotarło do niej to, co powiedziała, i zamrugała oczami, aby za moment spojrzeć na niego i uśmiechnąć się niemrawo. – Znaczy, tak jest dobrze. Czasami wychodzimy na jakieś obiadki z rodziną Romilly’ego. Albo z innymi rodami. Wiesz. Nudy. – Wzruszyła ramionami. – I chyba wolę takie nudy niż bardziej stresujące nudy z całą rodziną.
To było skomplikowane i Teddy mógł tego nie zrozumieć. I w sumie wątpiła, że ktokolwiek spoza arystokratycznych rodów faktycznie to zrozumie.
W chwili szczerości wspomniała też o swoim strachu w związku z powrotem do szkoły. Nie wiedziała, co takiego, ale Puchon miał w sobie coś takiego, że wcale nie bała się przed nim otworzyć i powiedzieć mu, co jej siedzi na sercu. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że zawsze chociaż spróbuje ją zrozumieć. Często jej tego brakowało w otoczeniu, z którego się wywodziła… i w którym miała pozostać. Bo nie powinna zadawać się z Teddym przez wzgląd na jego czystość krwi.
Ale z drugiej strony, wcale nie żałowała, że się z nim zaprzyjaźniła.
I tym razem Puchon widocznie się przejął, co było dla niej na tyle miłe, że uśmiechnęła się lekko. Nawet jeśli odgadł tylko część jej trosk, i to też nie te najważniejsze.
Nie spodziewała się jedynie, że w akcie pocieszenia Teddy nagle wplecie zerwanego wcześniej kwiatka w jej włosy. Taka nagła bliskość ją dziwnie… onieśmieliła. Ale z drugiej strony… jakoś nie miała też nic przeciwko. Zerknęła na jego twarz, lekko oszołomiona, jednakże uśmiechnęła się i zaczesała kosmyk włosów za ucho, dziwnie się przy tym rumieniąc. Aspasia nawet w sumie nie przypuszczała, że potrafiłaby się zarumienić…
Chyba nigdy jej się to nie zdarzyło. A przynajmniej niewiele było takich sytuacji.
Mimo wszystko, ten gest podziałał na nią prawie jak przytulenie przez Argosa. Poczuła jakieś dziwne zrozumienie płynące poprzez takie drobne wplecenie kwiatuszka w jej włosy i troskę, jaką jej okazywał. Poczuła się bezpiecznie i że wcale nie musi udawać, ani dawać mu jakichś zdawkowych odpowiedzi. To było… przyjemne. Poczuć stabilność pod nogami, chociaż przez chwilę. Poczuć się akceptowaną.
— Wiesz, to nie chodzi tylko o SUMy… - stwierdziła z cichym westchnięciem. – Znaczy, tak, trochę chodzi. Chodzi o to, że to taki pierwszy test, po którym trzeba będzie wybierać przedmioty i myśleć o swojej przyszłości. Problem w tym, że ja nie mam pojęcia, co mogłabym w przyszłości robić. Moi rodzice przygotowali mnie do roli cholernej kury domowej, która rodzi dzieci i ładnie prezentuje się u boku męża. Męża zresztą też mi wybrali – dodała pretensjonalnym głosem i wywróciła oczami, bo był to bardzo adekwatny komentarz do postaci Romilly’ego. – Problem w tym, że ja nie chcę stać się taka, jak moja matka. Chciałabym robić… coś. Ale co, skoro nie wiem, w czym jestem dobra? Poza tym, w następnym roku nie zobaczę już Argosa w szkole, bo ją skończy… i czuję się tak, jakby część moich znajomych już mnie nie lubiła, a ja nie wiem za co – wyrzuciła z siebie niespodziewanie, zaciskając mocnie dłonie na materiale hamaka i wbijając uparcie wzrok w swoje kolana. – To wszystko mnie po prostu przeraża. I przerasta…
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?