16-07-2021, 10:02 PM
Romilly nie ruszył się ani na krok, widziała to spomiędzy kosmyków włosów, które zasłaniały jej twarz (a więc nie była to wcale tak dobra zasłona), co tym bardziej potęgowało jej obawę przed reakcją. Czy powie jej, że jest miękka? Albo histeryzuje? Albo że ma problemy kompletnie od czapy, albo ogólnie wyśmieje ją w jakiś inny sposób? To byłoby ostatnie, czego by chciała.
A nie pragnęła nigdy niczego więcej poza akceptacją. Jej, takiej jaka była. Z całym bagażem problemów i traum. Przecież dla takich osób potrafiła być… inna. Nie wyniosła i nie wredna. Potrafiła być czuła. I starała się nade wszystko, aby ich nie stracić.
Czemu w tym cholernym świecie było tak ciężko o odrobinę zrozumienia?
Mijały sekundy, które Aspasii wydawały się wiecznością, kiedy skończyła wreszcie swój monolog, a między nimi panowała cisza. Ślizgonka zacisnęła mocniej dłonie na parapecie, a jej mięśnie napięły się znacznie bardziej i zamknęła oczy. Nie chciała doświadczać tego, co za moment usłyszy. Nie chciała być tego częścią. Chciała odlecieć myślami kompletnie, gdzieś daleko…
Ale tak się nie stało. Zamiast tego usłyszała ciche kroki i poczuła dodatkowe ciepło obok siebie. Otworzyła zaciśnięte powieki i zerknęła w bok – i dostrzegła, jak Romilly przysiadał się do niej. To było naprawdę niemożliwe. Czyżby jej się to przyśniło? Naprawdę, nie pamiętała już, kiedy ostatnio pojawiał się w jej snach, a jeśli już, to raczej nie pod pozytywną postacią wyrozumiałego chłopaka.
A jednak… ten gest wyraźnie znaczył, że był po jej stronie i starał się zrozumieć. Swoją obecnością przynieść jej odrobinę otuchy. To było… miłe. I zaskakujące. Nie spodziewała się tego. Ba, przez chwilę jeszcze nie potrafiła uwierzyć, że to się działo naprawdę!
Jego słowa może nie były tym pocieszeniem, jakiego potrzebowała, ale… chyba jakaś część jej i tak doceniała sam fakt, że chociażby próbował, a nie chciał jej wyśmiewać czy machnąć ręką na jej problemy. Miała wrażenie, że może nie za bardzo umiał, ale naprawdę chciał jej jakoś pomóc w tych sprawach. I chociaż nie miała pojęcia, co stało za tą nagłą przemianą… chyba się z niej cieszyła.
Dawno nie czuła już, że może mieć w nim sojusznika.
— Może masz rację – stwierdziła z cichym westchnięciem. – Chociaż to nie jest waga samego zdania, ale wybitnego wręcz ich zdania. A nawet jeśli je zdam… to co potem? – spytała, zerkając na niego nieco niepewnie, lekko dłonią odgarniając tę kurtynę blond włosów. – Tak, oboje wiemy, że nasze rodziny mają na mnie doskonały plan. Żebym siedziała w domu i była gospodynią, czy coś. Ale ja nie chcę. To znaczy, nie chcę kończyć tylko na tym. Nie chcę być kolejną wersją mojej matki, nie chcę tyko siedzieć na fotelu, pięknie wyglądać i ładnie pachnieć. Chcę być osobą, a nie meblem czy trofeum swojego męża. Przecież to jakaś paranoja. Ale nawet nie mam żadnych argumentów, żeby rozmawiać… bo nie wiem, co innego mogłabym robić. – Westchnęła głęboko. – To wszystko jest jakieś strasznie do bani.
Łatwiej mają już dzieciaki mugoli – miała ochotę stwierdzić, ale nie odważyła się na tak śmiały krok, szczególnie, że przy nim mógłby być dość rewolucyjny. W szczególności, że bardzo duża część rodzin czystokrwistych nadal pamiętała Voldemorta i wspominała go całkiem czule…
A nie pragnęła nigdy niczego więcej poza akceptacją. Jej, takiej jaka była. Z całym bagażem problemów i traum. Przecież dla takich osób potrafiła być… inna. Nie wyniosła i nie wredna. Potrafiła być czuła. I starała się nade wszystko, aby ich nie stracić.
Czemu w tym cholernym świecie było tak ciężko o odrobinę zrozumienia?
Mijały sekundy, które Aspasii wydawały się wiecznością, kiedy skończyła wreszcie swój monolog, a między nimi panowała cisza. Ślizgonka zacisnęła mocniej dłonie na parapecie, a jej mięśnie napięły się znacznie bardziej i zamknęła oczy. Nie chciała doświadczać tego, co za moment usłyszy. Nie chciała być tego częścią. Chciała odlecieć myślami kompletnie, gdzieś daleko…
Ale tak się nie stało. Zamiast tego usłyszała ciche kroki i poczuła dodatkowe ciepło obok siebie. Otworzyła zaciśnięte powieki i zerknęła w bok – i dostrzegła, jak Romilly przysiadał się do niej. To było naprawdę niemożliwe. Czyżby jej się to przyśniło? Naprawdę, nie pamiętała już, kiedy ostatnio pojawiał się w jej snach, a jeśli już, to raczej nie pod pozytywną postacią wyrozumiałego chłopaka.
A jednak… ten gest wyraźnie znaczył, że był po jej stronie i starał się zrozumieć. Swoją obecnością przynieść jej odrobinę otuchy. To było… miłe. I zaskakujące. Nie spodziewała się tego. Ba, przez chwilę jeszcze nie potrafiła uwierzyć, że to się działo naprawdę!
Jego słowa może nie były tym pocieszeniem, jakiego potrzebowała, ale… chyba jakaś część jej i tak doceniała sam fakt, że chociażby próbował, a nie chciał jej wyśmiewać czy machnąć ręką na jej problemy. Miała wrażenie, że może nie za bardzo umiał, ale naprawdę chciał jej jakoś pomóc w tych sprawach. I chociaż nie miała pojęcia, co stało za tą nagłą przemianą… chyba się z niej cieszyła.
Dawno nie czuła już, że może mieć w nim sojusznika.
— Może masz rację – stwierdziła z cichym westchnięciem. – Chociaż to nie jest waga samego zdania, ale wybitnego wręcz ich zdania. A nawet jeśli je zdam… to co potem? – spytała, zerkając na niego nieco niepewnie, lekko dłonią odgarniając tę kurtynę blond włosów. – Tak, oboje wiemy, że nasze rodziny mają na mnie doskonały plan. Żebym siedziała w domu i była gospodynią, czy coś. Ale ja nie chcę. To znaczy, nie chcę kończyć tylko na tym. Nie chcę być kolejną wersją mojej matki, nie chcę tyko siedzieć na fotelu, pięknie wyglądać i ładnie pachnieć. Chcę być osobą, a nie meblem czy trofeum swojego męża. Przecież to jakaś paranoja. Ale nawet nie mam żadnych argumentów, żeby rozmawiać… bo nie wiem, co innego mogłabym robić. – Westchnęła głęboko. – To wszystko jest jakieś strasznie do bani.
Łatwiej mają już dzieciaki mugoli – miała ochotę stwierdzić, ale nie odważyła się na tak śmiały krok, szczególnie, że przy nim mógłby być dość rewolucyjny. W szczególności, że bardzo duża część rodzin czystokrwistych nadal pamiętała Voldemorta i wspominała go całkiem czule…
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?