20-07-2021, 08:54 PM
Westchnęła cicho. Chciałaby mieć problemy takie, jak Teddy – że jej znajomych byłoby tak wielu, że nie miałaby czasu na podziwianie widoków zza okna pędzącego pociągu. I to nie chodziło o to, że chciałaby nie mieć czasu. Chciałaby mieć tylu znajomych, i już nigdy więcej nie martwić się, że zostanie sama, porzucona.
A może właśnie wtedy martwiłaby się o wiele bardziej? Każde odejście każdego przyjaciela to jedna rana więcej na cierpiącej duszy…
Ruch Teddy’ego wyrwał ją z tych ponurych przemyśleń i uśmiechnęła się nieco, może odrobinę rozbawiona, ale nade wszystko było jej szalenie miło, kiedy wspomniał, że jej nie zdążył znaleźć. To brzmiało tak, jakby próbował jej szukać. I zrobiło jej się z tego powodu strasznie miło. Ona, co prawda, nie miała powodów do narzekania – podróż spędziła z Aidanem, z którym zawsze potrafiła się porozumieć i który zawsze doskonale ją rozumiał – ale i tak to miłe, że Puchon o niej pomyślał, nawet mając dokoła tylu ludzi. Na pewno o wiele ciekawszych niż ona.
Zaraz jednak westchnęła posępnie po raz pierwsze. Teddy doskonale to podsumował. No bo, bądźmy szczerzy – nie wyobrażała sobie swojej matki opalającej się gdzieś beztrosko w bikini. Albo ojca w kąpielówkach. Ten widok, a nawet samo jego wyobrażenie, nawet wydawał jej się nieco śmieszny. Ale tak. Miał rację. To było szalenie smutne.
— Ależ mamy czas odpoczynku – stwierdziła nieco sarkastycznie, chociaż sarkazm nie był wycelowany w niewiedzę Teddy’ego, a raczej w ogólną sytuację, z jaką musiała się borykać od urodzenia. – W trakcie roku szkolnego. My odpoczywamy od rodziców, rodzice od nas.
Chciałaby wierzyć, że to jest tylko głupie marudzenie, ale była zbyt pewna tego, że właśnie tak było. I Sia najchętniej te wakacje by przedłużyła o kilka miesięcy jeszcze. Tak chociaż do dwunastu.
I dobrze, że Teddy postanowił ją nieco uspokoić, albo chociaż zatrzymać, bo zaczynała czuć się naprawdę źle, kiedy o tym wszystkim mówiła. Naprawdę nie miała pojęcia, co powinna zrobić ze swoim życiem, od czego zacząć i… to wszystko było takie skomplikowane! Czuła tylko ogromny chaos i przeciążający ją stres.
Westchnęła cicho. No niby były przedmioty, które lubiła – ale co z tego, skoro nie wiedziała, czy jej się przydadzą w przyszłości do zawodu? To, że w czymś była dobra, nie znaczyło, że świstek o zdanym egzaminie jej się do czegokolwiek przyda.
— No tak, tylko że na OWUTEMach się zdaje przedmioty, które dają Ci możliwość uzyskania jakiegoś konkretnego zawodu. A ja nie wiem, w jakim bym się odnalazła. Co z tego, że zdam sobie teraz eliksiry, jak sobie wymyślę zawód, w którym eliksiry nie są potrzebne, tylko jakaś, nie wiem, cholerna transmutacja czy inna historia magii. Hobbystycznie mogę sobie kontynuować, ale świat i praca to nie jest szczęście i robienie tego, co się lubi – stwierdziła ponuro, bo przecież aż zbyt dobrze wiedziała, jak to się odbywa w świecie wielkich pieniędzy. – Najwygodniej i najłatwiej by było, jakbym faktycznie została kwoką domową jak moja matka – burknęła pod nosem, poprawiając się nieco na hamaku. I chociaż Teddy siedział przodem do niej, ona wciąż pozostawała zwrócona ku niemu bokiem.
Mimo wszystko uśmiechnęła się nieco, kiedy wspomniał, że przecież zawsze będzie miała jego. Tak. W zasadzie będzie miała…
Do czasu, kiedy nie postanowi jej opuścić.
Zaraz jej uśmiech zbladł i zszedł z jej oczu, a Sia kompletnie zignorowała wyciągnięte ramiona Teddy’ego. Zamiast tego mruknęła coś pod nosem w stylu:
— Tak. Będę miała Ciebie.
I nie brzmiało to zbyt optymistycznie. Ani chyba nawet miło.
A może właśnie wtedy martwiłaby się o wiele bardziej? Każde odejście każdego przyjaciela to jedna rana więcej na cierpiącej duszy…
Ruch Teddy’ego wyrwał ją z tych ponurych przemyśleń i uśmiechnęła się nieco, może odrobinę rozbawiona, ale nade wszystko było jej szalenie miło, kiedy wspomniał, że jej nie zdążył znaleźć. To brzmiało tak, jakby próbował jej szukać. I zrobiło jej się z tego powodu strasznie miło. Ona, co prawda, nie miała powodów do narzekania – podróż spędziła z Aidanem, z którym zawsze potrafiła się porozumieć i który zawsze doskonale ją rozumiał – ale i tak to miłe, że Puchon o niej pomyślał, nawet mając dokoła tylu ludzi. Na pewno o wiele ciekawszych niż ona.
Zaraz jednak westchnęła posępnie po raz pierwsze. Teddy doskonale to podsumował. No bo, bądźmy szczerzy – nie wyobrażała sobie swojej matki opalającej się gdzieś beztrosko w bikini. Albo ojca w kąpielówkach. Ten widok, a nawet samo jego wyobrażenie, nawet wydawał jej się nieco śmieszny. Ale tak. Miał rację. To było szalenie smutne.
— Ależ mamy czas odpoczynku – stwierdziła nieco sarkastycznie, chociaż sarkazm nie był wycelowany w niewiedzę Teddy’ego, a raczej w ogólną sytuację, z jaką musiała się borykać od urodzenia. – W trakcie roku szkolnego. My odpoczywamy od rodziców, rodzice od nas.
Chciałaby wierzyć, że to jest tylko głupie marudzenie, ale była zbyt pewna tego, że właśnie tak było. I Sia najchętniej te wakacje by przedłużyła o kilka miesięcy jeszcze. Tak chociaż do dwunastu.
I dobrze, że Teddy postanowił ją nieco uspokoić, albo chociaż zatrzymać, bo zaczynała czuć się naprawdę źle, kiedy o tym wszystkim mówiła. Naprawdę nie miała pojęcia, co powinna zrobić ze swoim życiem, od czego zacząć i… to wszystko było takie skomplikowane! Czuła tylko ogromny chaos i przeciążający ją stres.
Westchnęła cicho. No niby były przedmioty, które lubiła – ale co z tego, skoro nie wiedziała, czy jej się przydadzą w przyszłości do zawodu? To, że w czymś była dobra, nie znaczyło, że świstek o zdanym egzaminie jej się do czegokolwiek przyda.
— No tak, tylko że na OWUTEMach się zdaje przedmioty, które dają Ci możliwość uzyskania jakiegoś konkretnego zawodu. A ja nie wiem, w jakim bym się odnalazła. Co z tego, że zdam sobie teraz eliksiry, jak sobie wymyślę zawód, w którym eliksiry nie są potrzebne, tylko jakaś, nie wiem, cholerna transmutacja czy inna historia magii. Hobbystycznie mogę sobie kontynuować, ale świat i praca to nie jest szczęście i robienie tego, co się lubi – stwierdziła ponuro, bo przecież aż zbyt dobrze wiedziała, jak to się odbywa w świecie wielkich pieniędzy. – Najwygodniej i najłatwiej by było, jakbym faktycznie została kwoką domową jak moja matka – burknęła pod nosem, poprawiając się nieco na hamaku. I chociaż Teddy siedział przodem do niej, ona wciąż pozostawała zwrócona ku niemu bokiem.
Mimo wszystko uśmiechnęła się nieco, kiedy wspomniał, że przecież zawsze będzie miała jego. Tak. W zasadzie będzie miała…
Do czasu, kiedy nie postanowi jej opuścić.
Zaraz jej uśmiech zbladł i zszedł z jej oczu, a Sia kompletnie zignorowała wyciągnięte ramiona Teddy’ego. Zamiast tego mruknęła coś pod nosem w stylu:
— Tak. Będę miała Ciebie.
I nie brzmiało to zbyt optymistycznie. Ani chyba nawet miło.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?