20-07-2021, 10:55 PM
Uśmiechnęła się nieco, zerkając odrobinę na Romilly’ego, kiedy tak mówił – i zgadzał się przy okazji z nią, że „bycie gosposią jest przereklamowane”. Cieszyła się, że też tak myślał. Mimo wszystko, jeśli w przyszłości mieli zostać razem, była to jakaś podstawa na budowanie… czegoś. Przynajmniej w tym temacie by się zgadzali i Romilly zapewne nie miałby do niej pretensji, że postanowiła sobie zrobić studia, albo zmienia pracę po raz kolejny.
— Tak. Chyba tak – stwierdziła z lekkim zamyśleniem. – Nie pamiętam, żeby moi rodzice kiedyś narzekali, że ich pieniądze kiedyś się skończą… i na pewno coś dostaniemy od nich na dalszą przyszłość – wzruszyła ramionami. – Więc to chyba dobra myśl…
To dobra myśl, aby o tym nie myśleć. Może była w tym jakaś metoda – jeśli nie będzie myślała, nie będzie się zamartwiała, a więc ominie ją zdecydowanie większa część stresu… i zamartwianie się o upływający czas, na co nie miała wpływu. Tylko czy tak potrafiła? To nie brzmiało na coś prostego, co robi się tak po prostu, ot, na pstryk. Tak bardzo przywykła do ciągłego stresu, że ten zdawał się wręcz jej drugą naturą…
Ale Romilly miał rację – że w tym wieku niewiele osób wiedziało, co chce robić w przyszłości. Gorzej tylko, że taki argument nie wystarczy, żeby usatysfakcjonować rodziców…
Mimo wszystko, cieszyła się, że z nią został. I cieszyła się, że zaryzykowała i postanowiła mu się zwierzyć. To wszystko wyszło tak… kompletnie nieprzewidywalnie… i tak pozytywnie. I nawet zdawało jej się, że Romilly się do niej uśmiechnął. Kiedy ostatnio widziała go uśmiechniętego? Czy w ogóle?
A czy Romilly widział kiedykolwiek uśmiechniętą Aspasię?
Cała ich relacja tak bardzo poleciała na łeb i na szyję, w dół, łamiąc nogi, ręce i w zasadzie też kręgosłup, że zdawało się, że może być już tylko gorzej… A tymczasem stało się coś, coś zupełnie niespodziewanego, co dawało iskierkę nadziei na polepszenie się tej relacji.
I… było jej z tym zadziwiająco dobrze. Nawet teraz, siedząc i milcząc, i uśmiechając się do siebie, trochę niepewnie, mogłaby tak po prostu zostać. I jego towarzystwo wcale jej nie przeszkadzało. Ba! Nawet w pewnym stopniu było przyjemne!
Przynajmniej do momentu, w którym Romilly postanowił uciec i zostawić ją.
Westchnęła jedynie, bo przecież nie mogła wymagać, aby zostawiał wypracowania i zawalał przez nią naukę. Przez nią już Saoirse spóźniła się na lekcję i wcale nie było jej to w smak, więc tym bardziej nie chciała przeszkadzać Romilly’emu.
Po prostu skinęła głową i wbiła wzrok w ziemię.
— Na razie – mruknęła tylko, dziwnie niepocieszona.
I czuła się… jakoś tak inaczej. Zacisnęła powieki, pokręciła lekko głową i odbiła się w końcu od parapetu, aby pójść w zupełnie swoją stronę.
z/t x2
— Tak. Chyba tak – stwierdziła z lekkim zamyśleniem. – Nie pamiętam, żeby moi rodzice kiedyś narzekali, że ich pieniądze kiedyś się skończą… i na pewno coś dostaniemy od nich na dalszą przyszłość – wzruszyła ramionami. – Więc to chyba dobra myśl…
To dobra myśl, aby o tym nie myśleć. Może była w tym jakaś metoda – jeśli nie będzie myślała, nie będzie się zamartwiała, a więc ominie ją zdecydowanie większa część stresu… i zamartwianie się o upływający czas, na co nie miała wpływu. Tylko czy tak potrafiła? To nie brzmiało na coś prostego, co robi się tak po prostu, ot, na pstryk. Tak bardzo przywykła do ciągłego stresu, że ten zdawał się wręcz jej drugą naturą…
Ale Romilly miał rację – że w tym wieku niewiele osób wiedziało, co chce robić w przyszłości. Gorzej tylko, że taki argument nie wystarczy, żeby usatysfakcjonować rodziców…
Mimo wszystko, cieszyła się, że z nią został. I cieszyła się, że zaryzykowała i postanowiła mu się zwierzyć. To wszystko wyszło tak… kompletnie nieprzewidywalnie… i tak pozytywnie. I nawet zdawało jej się, że Romilly się do niej uśmiechnął. Kiedy ostatnio widziała go uśmiechniętego? Czy w ogóle?
A czy Romilly widział kiedykolwiek uśmiechniętą Aspasię?
Cała ich relacja tak bardzo poleciała na łeb i na szyję, w dół, łamiąc nogi, ręce i w zasadzie też kręgosłup, że zdawało się, że może być już tylko gorzej… A tymczasem stało się coś, coś zupełnie niespodziewanego, co dawało iskierkę nadziei na polepszenie się tej relacji.
I… było jej z tym zadziwiająco dobrze. Nawet teraz, siedząc i milcząc, i uśmiechając się do siebie, trochę niepewnie, mogłaby tak po prostu zostać. I jego towarzystwo wcale jej nie przeszkadzało. Ba! Nawet w pewnym stopniu było przyjemne!
Przynajmniej do momentu, w którym Romilly postanowił uciec i zostawić ją.
Westchnęła jedynie, bo przecież nie mogła wymagać, aby zostawiał wypracowania i zawalał przez nią naukę. Przez nią już Saoirse spóźniła się na lekcję i wcale nie było jej to w smak, więc tym bardziej nie chciała przeszkadzać Romilly’emu.
Po prostu skinęła głową i wbiła wzrok w ziemię.
— Na razie – mruknęła tylko, dziwnie niepocieszona.
I czuła się… jakoś tak inaczej. Zacisnęła powieki, pokręciła lekko głową i odbiła się w końcu od parapetu, aby pójść w zupełnie swoją stronę.
z/t x2
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?