01-08-2021, 09:19 PM
Po fatalny poranku miał kiepski nastrój przez cały dzień. Nie poprawił go nawet samolocik z podziękowaniami, który najpierw schował do kieszeni, a później gdzieś mu się zawieruszył. Mógł dawać odrobinę nadziei, na pewno był lepszy niż żadna odpowiedź, ale nie dawał żadnej gwarancji na to, że Bianca celowo, jeszcze intensywniej zacznie go unikać. A kiedy tak się stanie, to sowy naprawdę staną się jedynym sposobem na to, by z nią porozmawiać.
Brak zajęć tego dnia mu nie pomagał. W trakcie lekcji miałby coś innego, na czym mógłby się skupić, a tak co chwila jego myśli wracały na te same tory. Nie miał nawet żadnego zaległego zadania domowego, które mógłby zrobić. Poszedł na jakiś czas do biblioteki, pogrzebał w podręcznikach z historii magii, ale nie znalazł nic ciekawego. Poszwendał się po zamku, porozmawiał z kilkoma znajomymi, odmówił gry w eksplodującego durnia grupie młodych puchonów, którym wydawało się, że skoro był stary i wyglądał jak morderca, to pewnie wymiatał i swoje blizny zdobył w trakcie jakieś wyjątkowo kozackiej partyjki.
Po obiedzie poszedł do sowiarni rozesłać kilka listów, a w drodze powrotnej przeszedł się wzdłuż błoni. Kiepska pogoda mu nie przeszkadzała. Zabrał ze sobą nieprzemakalny płaszcz, więc był zabezpieczony przed wiatrem oraz co chwilę pojawiającym się i znikającym deszczem. Słabe warunki nawet mu odpowiadały. Dzięki nim nie było innych spacerowiczów i nie musiał się tłumaczyć z swojej smutnej miny. Co jakiś czas zatrzymywał się by zapalić.
Żałował, że ich rozmowa potoczyła się w taki sposób. Żałował, że nie zachował więcej spokoju i cierpliwości. Jednocześnie było to bardzo, bardzo smutne – kochał ją, z dnia na dzień czuł to coraz mocniej, a nawet nie potrafił z nią porozmawiać na temat, który powinien obchodzić ich oboje. Czuł się z tym źle i nie wiedział do końca, co robić, zwłaszcza, że reakcja Bianci sugerowała, że nie czuła względem niego niczego podobnego. Powoli to przetrawiał, powoli to do niego dochodziło, ale nie było to ani łatwe, ani przyjemne.
Postanowił wracać do zamku. Po wejściu na mostek postanowił zrobić sobie ostatnią przerwę na papierosa. Odpalił jednego, po czym dostrzegł gryfonkę stojącą w oddali. Przyjrzał się jej i zastanowił się: w pierwszej chwili miał ochotę odejść, bo obawiał się, że w przeciwnym wypadku dziewczyna pomyśli sobie, że jest przez niego śledzona lub coś w tym stylu. Z drugiej strony gdy przyjrzał się jej lepiej aż zadrżał. Wyglądała świetnie, jak zwykle, ale nie była przygotowana na deszcz, nie miała płaszcza ani parasola. Pozostawienie jej tak byłoby okrutne, nie było wiadomo, kiedy ulewa przejdzie. Po krótkim namyśle Ramsey zaciągnął się i podszedł do narzeczonej.
- Potrzebujesz płaszcz? - spytał się jej. Zatrzymał się dobry kawałek od niej i ułożył ramiona na balustradzie mostu.
- Nie martw się, nie łażę za tobą. Wracałem akurat do zamku. - zapewnił ją.
Brak zajęć tego dnia mu nie pomagał. W trakcie lekcji miałby coś innego, na czym mógłby się skupić, a tak co chwila jego myśli wracały na te same tory. Nie miał nawet żadnego zaległego zadania domowego, które mógłby zrobić. Poszedł na jakiś czas do biblioteki, pogrzebał w podręcznikach z historii magii, ale nie znalazł nic ciekawego. Poszwendał się po zamku, porozmawiał z kilkoma znajomymi, odmówił gry w eksplodującego durnia grupie młodych puchonów, którym wydawało się, że skoro był stary i wyglądał jak morderca, to pewnie wymiatał i swoje blizny zdobył w trakcie jakieś wyjątkowo kozackiej partyjki.
Po obiedzie poszedł do sowiarni rozesłać kilka listów, a w drodze powrotnej przeszedł się wzdłuż błoni. Kiepska pogoda mu nie przeszkadzała. Zabrał ze sobą nieprzemakalny płaszcz, więc był zabezpieczony przed wiatrem oraz co chwilę pojawiającym się i znikającym deszczem. Słabe warunki nawet mu odpowiadały. Dzięki nim nie było innych spacerowiczów i nie musiał się tłumaczyć z swojej smutnej miny. Co jakiś czas zatrzymywał się by zapalić.
Żałował, że ich rozmowa potoczyła się w taki sposób. Żałował, że nie zachował więcej spokoju i cierpliwości. Jednocześnie było to bardzo, bardzo smutne – kochał ją, z dnia na dzień czuł to coraz mocniej, a nawet nie potrafił z nią porozmawiać na temat, który powinien obchodzić ich oboje. Czuł się z tym źle i nie wiedział do końca, co robić, zwłaszcza, że reakcja Bianci sugerowała, że nie czuła względem niego niczego podobnego. Powoli to przetrawiał, powoli to do niego dochodziło, ale nie było to ani łatwe, ani przyjemne.
Postanowił wracać do zamku. Po wejściu na mostek postanowił zrobić sobie ostatnią przerwę na papierosa. Odpalił jednego, po czym dostrzegł gryfonkę stojącą w oddali. Przyjrzał się jej i zastanowił się: w pierwszej chwili miał ochotę odejść, bo obawiał się, że w przeciwnym wypadku dziewczyna pomyśli sobie, że jest przez niego śledzona lub coś w tym stylu. Z drugiej strony gdy przyjrzał się jej lepiej aż zadrżał. Wyglądała świetnie, jak zwykle, ale nie była przygotowana na deszcz, nie miała płaszcza ani parasola. Pozostawienie jej tak byłoby okrutne, nie było wiadomo, kiedy ulewa przejdzie. Po krótkim namyśle Ramsey zaciągnął się i podszedł do narzeczonej.
- Potrzebujesz płaszcz? - spytał się jej. Zatrzymał się dobry kawałek od niej i ułożył ramiona na balustradzie mostu.
- Nie martw się, nie łażę za tobą. Wracałem akurat do zamku. - zapewnił ją.