11-08-2021, 12:40 AM
Któryś z chłopaków, do którego kierowane były te słowa, prychnął niby z politowaniem na słowa Cavingtona. Zdawało się nawet, że poczuł się nieco dotknięty takim przytykiem, ale nie odezwał się, bo chyba w porę zorientował się, że o to właśnie chodziło Ślizgonowi. Tak czy siak – znalazł się w drobnym impasie.
Inni nie byli tacy tolerancyjni, szczególnie, kiedy Cavington wprost nazwał ich krowim czy smoczym łajnem. Jeden chciał się nawet wyrwać i rzucić się na chłopaka z pięściami, ale kolejny z grupki prześladowców go zatrzymał. Jeszcze inny natomiast wyciągnął różdżkę, gotów tu i teraz wpierdolić Ślizgonowi za tak jawne obrażanie ich. W końcu nie mogli być gorsi od jakiejś głupiej Puchonki, która nawet sama siebie obronić nie potrafiła!
Ale ten, który miał najwięcej oleju w głowie z całej tej grajdaniny bezmózgich goryli, trzymał i jednego, i drugiego swojego kolegę, którzy chcieli się już rzucać na Ślizgona i najchętniej wydrapać mu oczy, albo wsadzić mu własną różdżkę w odbytnicę.
— Ty jebany…! – syknął jeden, wyrywając się nadal, jakby wręcz nie mógł się pohamować od zdrowego przywalenia Cavingtonowi.
— Daruj se, kurwa! – syknął drugi, choć nie do końca jasnym było, czy kierował te słowa do swojego kolegi, czy do Mickeya. – Ledwie stoi na nogach i będziesz lał najebanego gościa? – prychnął, obrzucając wzrokiem pełnym pogardy Cavingtona. – Policzymy się z nim innym razem.
Puścił obu swoich kolegów, i obaj, jak na zawołanie, nagle opuścili ręce, jakby tracąc chęć do wpierdolu. Ten, który wyjmował różdżkę, rzucił tylko mordercze spojrzenie Cavingtonowi, nim się odwrócił. Natomiast ten, który miał zamiar mu tradycyjnie przyjebać, został jeszcze chwilę, aby unieść wyzywająco palec przed twarz Ślizgona i syknąć do niego:
— Myślisz, że taki z Ciebie cwaniaczek, Cavington? Policzymy się jeszcze. Nie znasz dnia ani godziny – syknął groźnie i zaczął odwracać się już w stronę swoich koleżków, nim jeszcze raz spojrzał na stojącą bezradnie za Mickeyem Puchonkę, i splunął na podłogę, gdzieś pomiędzy Cavingtonem a MacGowan. – Ta szkoła coraz bardziej się starcza – prychnął, odwracając się już, aby dołączyć do swoich kolegów.
Inni nie byli tacy tolerancyjni, szczególnie, kiedy Cavington wprost nazwał ich krowim czy smoczym łajnem. Jeden chciał się nawet wyrwać i rzucić się na chłopaka z pięściami, ale kolejny z grupki prześladowców go zatrzymał. Jeszcze inny natomiast wyciągnął różdżkę, gotów tu i teraz wpierdolić Ślizgonowi za tak jawne obrażanie ich. W końcu nie mogli być gorsi od jakiejś głupiej Puchonki, która nawet sama siebie obronić nie potrafiła!
Ale ten, który miał najwięcej oleju w głowie z całej tej grajdaniny bezmózgich goryli, trzymał i jednego, i drugiego swojego kolegę, którzy chcieli się już rzucać na Ślizgona i najchętniej wydrapać mu oczy, albo wsadzić mu własną różdżkę w odbytnicę.
— Ty jebany…! – syknął jeden, wyrywając się nadal, jakby wręcz nie mógł się pohamować od zdrowego przywalenia Cavingtonowi.
— Daruj se, kurwa! – syknął drugi, choć nie do końca jasnym było, czy kierował te słowa do swojego kolegi, czy do Mickeya. – Ledwie stoi na nogach i będziesz lał najebanego gościa? – prychnął, obrzucając wzrokiem pełnym pogardy Cavingtona. – Policzymy się z nim innym razem.
Puścił obu swoich kolegów, i obaj, jak na zawołanie, nagle opuścili ręce, jakby tracąc chęć do wpierdolu. Ten, który wyjmował różdżkę, rzucił tylko mordercze spojrzenie Cavingtonowi, nim się odwrócił. Natomiast ten, który miał zamiar mu tradycyjnie przyjebać, został jeszcze chwilę, aby unieść wyzywająco palec przed twarz Ślizgona i syknąć do niego:
— Myślisz, że taki z Ciebie cwaniaczek, Cavington? Policzymy się jeszcze. Nie znasz dnia ani godziny – syknął groźnie i zaczął odwracać się już w stronę swoich koleżków, nim jeszcze raz spojrzał na stojącą bezradnie za Mickeyem Puchonkę, i splunął na podłogę, gdzieś pomiędzy Cavingtonem a MacGowan. – Ta szkoła coraz bardziej się starcza – prychnął, odwracając się już, aby dołączyć do swoich kolegów.