14-08-2021, 03:10 PM
Czy faktycznie mogła robić w szkole to, na co miała ochotę? Rzeczywistość wcale nie była tak barwna i kolorowa, jak widział ją Teddy. Nie wiedział nawet, że w praktyce nawet nie powinna się z nim spotykać… Gdyby tylko dowiedzieli się o tym rodzice, zrobiliby jej niemałą awanturę. A Argos? Argos wchłonął ideologię rodzinną o wiele bardziej niż ona. Teoretycznie zawsze wykazywał się wobec niej zrozumieniem, ale czy tym razem także by to zrobił…?
— Teddy, to nie jest takie proste – odezwała się w końcu dość posępnym tonem, zerkając na niego odrobinę nieśmiało. – To prawda, w Hogwarcie nie ma bankietów, ale jest cała masa osób, które mnie znają i które mogą donieść rodzicom, jeśli zrobię coś sprzecznego z rodową domeną, co może położyć się cieniem na naszym nazwisku.
Wolała przemilczeć fakt, że spotykanie się z nim byłoby już kompletnie niedopuszczalne. Naprawdę go lubiła i cieszyła się, że Dexter otworzył jej oczy – że mogła dostrzec, iż czarodzieje pochodzący z mugolskich rodzin mogą być także wartościowi. I chyba nie chciała, żeby poczuł się z jej strony… oceniany? Dyskryminowany? Tak, chyba o to chodziło. Był jednym z tych światełek, które potrafiło ją rozweselić albo przynieść odrobinę optymizmu.
Tak jak teraz. Tak na dobrą sprawę, Aspasia nigdy nie pomyślała o tym, żeby wybrać ścieżkę uzdrowicielską… To prawda, przecież lubiła i była bardzo dobra pod kątem eliksirów, nawet pomimo iż była dopiero na piątym roku! Skoro więc znała się na tym – dlaczego nie pomyślała o oddziale zatruć eliksiralnych? Przecież jako uzdrowicielka mogłaby się spełniać!
Wiedziała, że rodzina Avery nie ma zbyt dobrej reputacji – w końcu jej dziadek trafił do Azkabanu za masowe mordowanie niewinnych istnień, takich właśnie jak Teddy – ale to nie znaczyło, że ona też musiała taka być. Wiedziała co prawda, że rodzice odcinają się od dziadka tylko dlatego, że ostatecznie Voldemort upadł, a oni nie chcieli ściągnąć na siebie wzroku aurorów, jednak skrycie, w głębi serca, wcale się nie zmienili. Wciąż piastują tę ideologię. Może mają nawet nadzieję, że w końcu pojawi się ktoś na tyle silny, aby wprowadzić ją w życie na stałe.
Ona wcale nie chciała tak żyć. Jedyne, czego pragnęła – to być nareszcie szczęśliwą. Poczuć szczęście na dłużej niż kilka minut, cieszyć się życiem, uwolnić się ze szponów przygnębiającej pustki. Żyć tak, jak żyją inni.
— Tak… masz rację. W zasadzie nie pomyślałam o takich opcjach – dodała z zamyśleniem. W gruncie rzeczy zaczynała być szczęśliwa, bo faktycznie to, o czym mówił jej Teddy, miało sens, ręce i nogi, i mogła się w tym odnaleźć! Tylko jakie przedmioty będzie do tego potrzebowała? Miała nadzieję, że da radę. I miała też nadzieję, że rodzice nie będą mieli nic przeciwko…
Bo jej przyszły mąż zapewne i tak ma to wszystko głęboko gdzieś.
Kiedy Teddy schylił się, aby mimo wszystko pochwycić jej wzrok, mimo wszystko wywołał na jej twarzy uśmiech. Ale ten bardzo szybko zniknął, kiedy usłyszała jego słowa. Od razu podniosła głowę i pokręciła nią na tyle energicznie, że wpięty wcześniej kwiatek lekko się usunął po włosach.
— Nie, Teddy, to nie chodzi o to…
Znaczy, częściowo chodziło. Ale bardzo nie chciała mu o tym mówić.
— To nie chodzi o Twoje pochodzenie – przynajmniej mi o nie nie chodzi – to chodzi o… coś więcej.
Zawahała się przez chwilę. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Zaczęła już ten temat, jednakże… czy Teddy by zrozumiał, z czym się musiała borykać? Nie chciała, żeby postrzegał ją jakoś… jakoś inaczej niż teraz. To, z czym żyła, było zbyt ciężkie, aby tak po prostu komuś o tym opowiadać. Nawet Argos o tym za bardzo nie wiedział…
— Ale nie jestem pewna, czy będziesz w stanie mnie zrozumieć – dodała ciszej, posępnym tonem, nim zwiesiła po raz kolejny głowę.
— Teddy, to nie jest takie proste – odezwała się w końcu dość posępnym tonem, zerkając na niego odrobinę nieśmiało. – To prawda, w Hogwarcie nie ma bankietów, ale jest cała masa osób, które mnie znają i które mogą donieść rodzicom, jeśli zrobię coś sprzecznego z rodową domeną, co może położyć się cieniem na naszym nazwisku.
Wolała przemilczeć fakt, że spotykanie się z nim byłoby już kompletnie niedopuszczalne. Naprawdę go lubiła i cieszyła się, że Dexter otworzył jej oczy – że mogła dostrzec, iż czarodzieje pochodzący z mugolskich rodzin mogą być także wartościowi. I chyba nie chciała, żeby poczuł się z jej strony… oceniany? Dyskryminowany? Tak, chyba o to chodziło. Był jednym z tych światełek, które potrafiło ją rozweselić albo przynieść odrobinę optymizmu.
Tak jak teraz. Tak na dobrą sprawę, Aspasia nigdy nie pomyślała o tym, żeby wybrać ścieżkę uzdrowicielską… To prawda, przecież lubiła i była bardzo dobra pod kątem eliksirów, nawet pomimo iż była dopiero na piątym roku! Skoro więc znała się na tym – dlaczego nie pomyślała o oddziale zatruć eliksiralnych? Przecież jako uzdrowicielka mogłaby się spełniać!
Wiedziała, że rodzina Avery nie ma zbyt dobrej reputacji – w końcu jej dziadek trafił do Azkabanu za masowe mordowanie niewinnych istnień, takich właśnie jak Teddy – ale to nie znaczyło, że ona też musiała taka być. Wiedziała co prawda, że rodzice odcinają się od dziadka tylko dlatego, że ostatecznie Voldemort upadł, a oni nie chcieli ściągnąć na siebie wzroku aurorów, jednak skrycie, w głębi serca, wcale się nie zmienili. Wciąż piastują tę ideologię. Może mają nawet nadzieję, że w końcu pojawi się ktoś na tyle silny, aby wprowadzić ją w życie na stałe.
Ona wcale nie chciała tak żyć. Jedyne, czego pragnęła – to być nareszcie szczęśliwą. Poczuć szczęście na dłużej niż kilka minut, cieszyć się życiem, uwolnić się ze szponów przygnębiającej pustki. Żyć tak, jak żyją inni.
— Tak… masz rację. W zasadzie nie pomyślałam o takich opcjach – dodała z zamyśleniem. W gruncie rzeczy zaczynała być szczęśliwa, bo faktycznie to, o czym mówił jej Teddy, miało sens, ręce i nogi, i mogła się w tym odnaleźć! Tylko jakie przedmioty będzie do tego potrzebowała? Miała nadzieję, że da radę. I miała też nadzieję, że rodzice nie będą mieli nic przeciwko…
Bo jej przyszły mąż zapewne i tak ma to wszystko głęboko gdzieś.
Kiedy Teddy schylił się, aby mimo wszystko pochwycić jej wzrok, mimo wszystko wywołał na jej twarzy uśmiech. Ale ten bardzo szybko zniknął, kiedy usłyszała jego słowa. Od razu podniosła głowę i pokręciła nią na tyle energicznie, że wpięty wcześniej kwiatek lekko się usunął po włosach.
— Nie, Teddy, to nie chodzi o to…
Znaczy, częściowo chodziło. Ale bardzo nie chciała mu o tym mówić.
— To nie chodzi o Twoje pochodzenie – przynajmniej mi o nie nie chodzi – to chodzi o… coś więcej.
Zawahała się przez chwilę. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Zaczęła już ten temat, jednakże… czy Teddy by zrozumiał, z czym się musiała borykać? Nie chciała, żeby postrzegał ją jakoś… jakoś inaczej niż teraz. To, z czym żyła, było zbyt ciężkie, aby tak po prostu komuś o tym opowiadać. Nawet Argos o tym za bardzo nie wiedział…
— Ale nie jestem pewna, czy będziesz w stanie mnie zrozumieć – dodała ciszej, posępnym tonem, nim zwiesiła po raz kolejny głowę.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?