20-08-2021, 11:36 PM
Miles był... Człowiekiem bardzo, bardzo specyficznym. Na tyle, że ponoć można go było tylko "kochać albo nienawidzić", ciężko było o neutralność czy względnie niewielkie odczucia. Może dlatego, że był, no właśnie, dziwny. Sam określał siebie jako "przyszłego wielkiego artystę", przy czym zaznaczał, że wielki jest już, jednak potrzeba mu sławy, a tą zyska podróżując po szkole. Może nawet ze swoim bratem przyrodnim? W końcu Ethan chciał założyć zespół i koncertować tu i tam, on mógł się zabrać i malować... Wszystkich. Wszystko.
Nie był fanem malowania martwej natury, nudziło go to koszmarnie. Za to uwielbiał absolutnie malować ludzi. Skupiał się na sylwetkach, emocjach, nieuchwytności chwili. Na tym, by patrząc na jego obraz, wywołać konkretne odczucia, zainteresować oglądającego, dać mu nowe doznania. Co więcej, by je dać, sam musiał je znać, zatem ich stale szukał. W erotyce, w testowaniu ludzi czy relacji, w "poszukiwaniu siebie", używkach, w zasadzie nie było dla niego tematu tabu. Był wszędobylski i chciał zasmakować wszystkiego.
Co było w tym szczególnie dziwne, często napadał pod wpływem weny przypadkowych ludzi, chcąc ich malować w wymyślonej przez siebie scenerii. Nie malował raczej z głowy, nie lubił. Potrzebował życia by stworzyć coś żywego, tak się tłumaczył. Zatem żywego człowieka, by przenieść go na płótno właśnie takiego, a nie jako wątłe wspomnienie. Ethan nie raz stał się ofiarą jego nagłych potrzeb, jak i wiele panien i panów, przy czym akurat z wieloma kończyło lub zaczynało się to erotycznymi uniesieniami.
Tym razem jednak nie kierował się seksualnością, a odmiennością. Amity Llewellyn, jedna z członków świeżego, bogatego rodu Llewellyn, przykuła jego uwagę już na pierwszym spotkaniu rodów czystokrwistych. Cała jej rodzina była specyficzna, czy to przez ich wyznanie, inny ubiór, zachowanie, czy dziwne poczucie, że po prostu są inni niż pozostali. Miles był o tym przekonany w każdym razie, chociaż nie umiał określić czym jest ta inność. I można się było spodziewać, że Ślizgona wkrótce natchnie i zaatakuje Amity na obiedzie z podekscytowaną, pełną inspiracji propozycją namalowania jej. Miał to nawet w głowie! Był absolutnie zafascynowany tym, jak mogłoby to wyjść, jednak Gryfonka nieszczególnie. Ale nie powiedziała nie, zatem Miles się nie poddawał, nie był z tych.
I dzisiaj, kiedy szedł korytarzem szukając zajęć i weny twórczej, dostrzegł ową Gryfonkę niczym dar z niebios, gdyby tylko w nie wierzył. Uśmiechnął się szeroko, przyjaźnie.
- Hej! - zawołał, podbiegając do niej pospiesznie. Próbowała umknąć? Nie będzie to proste, acz powodzenia. - Jak minął pierwszy tydzień szkoły? Ciężko się wbić znowu w tok nauki, co? - Zagadał swobodnie, przyjaźnie, chcąc najpierw "nawiązać więź" i dopiero wypalić z propozycją, która wiedział, że przez wielu była odrzucana z niewiadomych przyczyn. Nudziarze.