25-08-2021, 11:29 PM
Wszystkiego się spodziewała. Ale nie czegoś takiego.
Słysząc tak wyraźnie te słowa, podniosła głowę i zmusiła się do otwarcia oczu. Obraz był wciąż kompletnie zamazany, ale mimo wszystko dostrzegała, jak jego sylwetka zaczynała powoli się oddalać, jak mijał ją i szedł dalej, pozostawiając samą.
Chciałbym, żeby był z tobą związany ktokolwiek lepszy.
Mogła interpretować te słowa na milion sposobów – a jedna dostrzegła w nich ziarno beznadziei i desperacji, którą sama czuła.
Chciałbym, żeby był z tobą związany ktokolwiek lepszy.
Ile razy ona myślała dokładnie to samo? Jeśli nie wobec niego, to wobec brata i wszystkich znajomych, z którymi się spotykała. Za każdym pierdolonym razem, kiedy po raz kolejny rzucała rzeczami, wywracała stoły lub ciskała wyzwiskami, raniąc inne osoby. Potem to wszystko do niej docierało i czuła się jak śmieć. Jak ścierwo, które nie jest warte nawet tego, aby wytrzeć nim podłogę.
Po raz pierwszy poczuła, że rozumie, co on czuje.
Starała się ocknąć z letargu, odwrócić się, odezwać za nim – ale jego sylwetka zniknęła kompletnie. Przetarła w pośpiechu oczy i rozejrzała się dokoła. Spojrzała na roztłuczony talerzyk i ciastko leżące na podłodze. Wszystko, co pozostało po całej jej dobrej woli. Wszystko, co pozostało z jej nadziei, że jeszcze będzie dobrze.
Dlaczego zawsze, ale to zawsze musiała mieć w życiu pod górkę? Dlaczego chociaż jeden, jedyny, cholerny, jebany raz nie mogło się coś udać? Dlaczego nigdy nie mogła wyrwać się ze szponów tej beznadziei, która wciągała ją niczym diabelskie sidła?
Powiodła jeszcze raz spojrzeniem za Romillym.
Mogłaby to teraz tak zostawić. Mogłaby pozwolić mu odejść – i zapewne nigdy więcej z nim nie zamienić ani słowa. Mogłaby zrezygnować, tak jak robiła to przez ostatnie lata, i trzymać się od niego z daleka. Tak byłoby łatwiej.
A on nie musiałby męczyć się z takim śmieciem jak ona.
Ale… może to było egoistyczne, ale mimo wszystko dostrzegła w nim cząstkę siebie. Odbicie tych samych problemów i lęków, które dręczyły ją od lat.
Dlatego zdecydowała. Jeden i ostatni raz spróbuje. Pójdzie. Może spróbuje wyjaśnić. Jeden i ostatni raz wyciągnie do niego rękę.
Lecz najgorsze było to, że bała się, że znowu ją odtrąci.
Dlaczego znowu jej zaczęło zależeć? Dlaczego nie mogło być tak, jak było do tej pory?
Odsunęła się od ściany. Zostawiając roztłuczony talerzyk z ciastkiem walającym się na podłodze, ruszyła przed siebie. Nie wiedziała, gdzie. Poszła w stronę, w którą poszedł Romilly, ale tak naprawdę – mógł pójść teraz gdziekolwiek. Jak miałaby go znaleźć? Musiałaby przeczesać cały zamek, a i tak niewiadomo, czy nie znał jakiejś komnaty, o której istnieniu ona nie wiedziała.
Przypomniały jej się jednak plamy krwi na jego ubraniu. Coś musiało się tutaj stać, zanim przybrał taką formę, zanim go takiego zobaczyła. Pierwszym miejscem, gdzie powinna zajrzeć, było skrzydło szpitalne.
Otarła łzy. Szła dość powolnym krokiem, ale czuła, że im dalej była od tego przeklętego korytarza, tym czuła się lepiej. Może nie lżej. Może nie bardziej… doświadczająca, czująca czy pełna jak jeszcze przed chwilą, ale nieco lepiej.
Skrzydło szpitalne było niemalże całkowicie opuszczone. Słyszała tylko ciche słowa pielęgniarki do kogoś kierowane. Weszła niemalże niezauważenie do środka, a zza sylwetki kobiety wyłoniła znajome ubrania, które jeszcze przed chwilą widziała na Romillym. Odetchnęła cicho. Nie musiała wcale daleko szukać, na szczęście…
Tylko co takiego powinna mu powiedzieć?
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że tymi słowami mógł też przekazać jej, że po prostu nie chciał jej widzieć. Nigdy więcej.
Przeszła wzdłuż ściany, a potem stanęła w przejściu, tuż przy ogromnych drzwiach. Wsparła się o nią plecami. Nie widziała sylwetki Romilly’ego, a on zapewne nie widział też jej. Milczała zresztą przez bardzo długi czas, jeszcze też chwilę po tym, aż pielęgniarka opuściła pomieszczenie, zostawiając go samego.
Prawie samego.
Przygryzła lekko wargę.
A jeśli tak naprawdę nie chciał jej już nigdy więcej widzieć?
— Co się stało z Twoją ręką? – przełamała w końcu milczenie cichym, niemalże łagodnym, niemalże niepodobnym do niej głosem.
Nie wyłoniła się zza drzwi. Nie podeszła bliżej. I nie chodziło o to, że się bała.
To znaczy bała się, ale nie jego. Nie chodziło o jego wygląd.
Bała się rozczarowania. Bała się, że w jego oczach dostrzeże coś, po czym dziś by już się nie podniosła.
Gdyby tylko mógł wiedzieć, że strach przed samotnością i zostawieniem jej był o wiele, wiele większy niż przed istotą, w którą przed momentem się przeobraził…
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?