26-08-2021, 12:30 PM
Mógł się roześmiać, powiedzieć, że nie, wcale nie rozumie. Nie mogła rozumieć, nie znając go praktycznie wcale. I częściowo miałby rację. Ale miała nieodparte wrażenie, że na tym polu byli do siebie bardzo podobni. Może różnili się jedynie w ekspresji przeżywanych uczuć, ale tak poza tym…?
Chyba poczuła ulgę, że nie próbował zaprzeczać jej zrozumieniu. I że faktycznie przyjął do wiadomości, że mogła przeżywać to samo. Że nie próbowała go głupio pocieszyć – bo naprawdę, nie próbowała. Czegoś takiego nie dało się wyleczyć słowami rozumiem i będzie dobrze. Nie wiedziała, czy w ogóle dało się wyleczyć.
Dostrzegła, jak jego czarne włosy zmieniają z powrotem swoją długość na tę normalną dla Romilly’ego. I może nie za wiele czasu poświęciła, aby poznać jego zdolności – w zasadzie też z góry założyła, że je doskonale kontroluje, bo w końcu skąd miała wiedzieć, że może być to trudne – ale wywnioskowała z tego, że… chyba nieco się uspokoił? Mimo wszystko, w jakiś sposób przyjął jej słowa i jej obecność.
Może więc wcale nie chciał jej zostawiać i odrzucać. Może jej pierwsza myśl była właściwa.
Postanowiła zaryzykować, i podeszła do niego nieco bliżej. To, o czym rozmawiali teraz, było tematem bardzo prywatnym. Nikt nie wiedział o tym, co działo się w jej głowie. To by było nie w porządku, gdyby mówiła mu o tym na odległość.
Przysiadła delikatnie na łóżku obok niego, zerkając dosłownie na ułamek sekundy. Później odwróciła wzrok, wpatrując się w przestrzeń tuż przy swoich stopach.
— Niejedno. Wazę matki, za którą mnie ochrzaniła na do widzenia, zanim wpakowała mnie do pociągu. Ze dwa stoliki. Na pewno kilka książek i pasków od toreb. Kilka obrazów. Nie umiałabym wyliczyć. Wszystko, co tylko stanęło na mojej drodze i wpadło mi w ręce. Pewnie nabawiłam się przy tym kilku skaleczeń… - westchnęła cicho, przenosząc powoli wzrok na jego twarz. – Wiem, że nie o to mnie pytałeś… ale w tej sytuacji to jest cała jedna różnica między nami. Ty własną agresję kierujesz na siebie. Ja wylewam ją na innych. Oboje przestajemy nad sobą panować. Oboje szukamy tylko ulgi. Oboje później czujemy się jedynie jak śmiecie.
Na nowo odwróciła głowę, zamykając oczy. To była… najbardziej bliska, najbardziej intymna rozmowa, jaką odbyła kiedykolwiek. Czuła się zagrożona, otwierając się przed Romillym… Ale z drugiej strony sądziła, że on będzie w stanie ją zrozumieć. Nie wykorzysta tego przeciwko niej.
A może po prostu chciała w to wierzyć.
— Pamiętasz, kiedyś na lekcji musieliśmy zmierzyć się z własnym boginem.
Wróciła do wspomnień przed kilku lat. Oboje byli do siebie wrogo nastawieni. Oboje wtedy rywalizowali ze sobą na punkcie OPCM, ich zdolności były praktycznie na równym poziomie wtedy… I zrobił się z tego głupi wyścig, kto będzie lepszy.
— Mój przemienił się w lustro. Przez dobre dwa tygodnie pół szkoły się ze mnie śmiało, i z powodu wyglądu bogina, i dlatego, że nie umiałam go pokonać.
Zamknęła oczy, przygryzając lekko w nerwach drżącą wargę. Zacisnęła mocniej palce dłoni na materacu łóżka, aż w końcu z cichym westchnięciem kontynuowała:
— Zobaczyłam w nim siebie. Ale inną siebie. A może prawdziwą siebie. Moje odbicie miało wyolbrzymione wszystkie cechy, jakich w sobie nie lubiłam. I chociaż do tej pory myślałam, że tylko ja widzę, jakie jest szkaradne, to szmer śmiechów wśród uczniów upewnił mnie wtedy w przekonaniu, że może być inaczej. Że w końcu iluzja pęknie, jak lustro, że w końcu wszyscy dostrzegą, jaka jestem naprawdę. I odejdą. Zostawiając mnie zupełnie samą, na pastwę własnych demonów, na pastwę siebie samej. Na pastwę osoby, której najbardziej nienawidzę.
Zwiesiła głowę, zaciskając powieki, spod których po raz kolejny chciały wypłynąć łzy. Nie chciała już płakać. Chciała porozmawiać – ale to, o czym mówiła, sięgało najczarniejszej głębi jego serca. Było zbyt szczere. Po raz pierwszy opromienione światłem dnia codziennego. Kiedy zaczynasz wychodzić z mroku, na początku jasność zawsze wypali Ci oczy. Do momentu, aż się do niej przyzwyczaisz.
Nie sądziła, że zdoła się przyzwyczaić. Zapewne niebawem z powrotem zapadnie się w ciemności. I możliwe, że nawet pożałuje swoich słów, ale pomimo wszelkiej logiki, mówiła dalej, rwącym się z emocji głosem:
— Nie przeżyłam ani jednego dnia wolna od lęków. Na każdym kroku towarzyszy mi strach. Kiedy patrzę na swoich znajomych w towarzystwie innych osób, boję się, że w końcu zrozumieją, że mają rację, trzymając się z nimi. Że na zawsze powinni wybrać ich, nie mnie. Mnie, która nie ma im niczego do zaoferowania. Mnie, która od zawsze jest niczym. Niezdolną do pozytywnych emocji suką, która wylewa swoje frustracje na innych.
Zamilkła na dłuższą chwilę. W dodatku teraz, mówiąc to Romilly’emu, bała się tego, co on jej może powiedzieć. Że ma rację? Że jest skończoną suką, a w dodatku egoistką, która potrzebuje innych ludzi, bo boi się być sama? Nie wiedziała. Ale powinien. Zasłużyła na to…
Chyba poczuła ulgę, że nie próbował zaprzeczać jej zrozumieniu. I że faktycznie przyjął do wiadomości, że mogła przeżywać to samo. Że nie próbowała go głupio pocieszyć – bo naprawdę, nie próbowała. Czegoś takiego nie dało się wyleczyć słowami rozumiem i będzie dobrze. Nie wiedziała, czy w ogóle dało się wyleczyć.
Dostrzegła, jak jego czarne włosy zmieniają z powrotem swoją długość na tę normalną dla Romilly’ego. I może nie za wiele czasu poświęciła, aby poznać jego zdolności – w zasadzie też z góry założyła, że je doskonale kontroluje, bo w końcu skąd miała wiedzieć, że może być to trudne – ale wywnioskowała z tego, że… chyba nieco się uspokoił? Mimo wszystko, w jakiś sposób przyjął jej słowa i jej obecność.
Może więc wcale nie chciał jej zostawiać i odrzucać. Może jej pierwsza myśl była właściwa.
Postanowiła zaryzykować, i podeszła do niego nieco bliżej. To, o czym rozmawiali teraz, było tematem bardzo prywatnym. Nikt nie wiedział o tym, co działo się w jej głowie. To by było nie w porządku, gdyby mówiła mu o tym na odległość.
Przysiadła delikatnie na łóżku obok niego, zerkając dosłownie na ułamek sekundy. Później odwróciła wzrok, wpatrując się w przestrzeń tuż przy swoich stopach.
— Niejedno. Wazę matki, za którą mnie ochrzaniła na do widzenia, zanim wpakowała mnie do pociągu. Ze dwa stoliki. Na pewno kilka książek i pasków od toreb. Kilka obrazów. Nie umiałabym wyliczyć. Wszystko, co tylko stanęło na mojej drodze i wpadło mi w ręce. Pewnie nabawiłam się przy tym kilku skaleczeń… - westchnęła cicho, przenosząc powoli wzrok na jego twarz. – Wiem, że nie o to mnie pytałeś… ale w tej sytuacji to jest cała jedna różnica między nami. Ty własną agresję kierujesz na siebie. Ja wylewam ją na innych. Oboje przestajemy nad sobą panować. Oboje szukamy tylko ulgi. Oboje później czujemy się jedynie jak śmiecie.
Na nowo odwróciła głowę, zamykając oczy. To była… najbardziej bliska, najbardziej intymna rozmowa, jaką odbyła kiedykolwiek. Czuła się zagrożona, otwierając się przed Romillym… Ale z drugiej strony sądziła, że on będzie w stanie ją zrozumieć. Nie wykorzysta tego przeciwko niej.
A może po prostu chciała w to wierzyć.
— Pamiętasz, kiedyś na lekcji musieliśmy zmierzyć się z własnym boginem.
Wróciła do wspomnień przed kilku lat. Oboje byli do siebie wrogo nastawieni. Oboje wtedy rywalizowali ze sobą na punkcie OPCM, ich zdolności były praktycznie na równym poziomie wtedy… I zrobił się z tego głupi wyścig, kto będzie lepszy.
— Mój przemienił się w lustro. Przez dobre dwa tygodnie pół szkoły się ze mnie śmiało, i z powodu wyglądu bogina, i dlatego, że nie umiałam go pokonać.
Zamknęła oczy, przygryzając lekko w nerwach drżącą wargę. Zacisnęła mocniej palce dłoni na materacu łóżka, aż w końcu z cichym westchnięciem kontynuowała:
— Zobaczyłam w nim siebie. Ale inną siebie. A może prawdziwą siebie. Moje odbicie miało wyolbrzymione wszystkie cechy, jakich w sobie nie lubiłam. I chociaż do tej pory myślałam, że tylko ja widzę, jakie jest szkaradne, to szmer śmiechów wśród uczniów upewnił mnie wtedy w przekonaniu, że może być inaczej. Że w końcu iluzja pęknie, jak lustro, że w końcu wszyscy dostrzegą, jaka jestem naprawdę. I odejdą. Zostawiając mnie zupełnie samą, na pastwę własnych demonów, na pastwę siebie samej. Na pastwę osoby, której najbardziej nienawidzę.
Zwiesiła głowę, zaciskając powieki, spod których po raz kolejny chciały wypłynąć łzy. Nie chciała już płakać. Chciała porozmawiać – ale to, o czym mówiła, sięgało najczarniejszej głębi jego serca. Było zbyt szczere. Po raz pierwszy opromienione światłem dnia codziennego. Kiedy zaczynasz wychodzić z mroku, na początku jasność zawsze wypali Ci oczy. Do momentu, aż się do niej przyzwyczaisz.
Nie sądziła, że zdoła się przyzwyczaić. Zapewne niebawem z powrotem zapadnie się w ciemności. I możliwe, że nawet pożałuje swoich słów, ale pomimo wszelkiej logiki, mówiła dalej, rwącym się z emocji głosem:
— Nie przeżyłam ani jednego dnia wolna od lęków. Na każdym kroku towarzyszy mi strach. Kiedy patrzę na swoich znajomych w towarzystwie innych osób, boję się, że w końcu zrozumieją, że mają rację, trzymając się z nimi. Że na zawsze powinni wybrać ich, nie mnie. Mnie, która nie ma im niczego do zaoferowania. Mnie, która od zawsze jest niczym. Niezdolną do pozytywnych emocji suką, która wylewa swoje frustracje na innych.
Zamilkła na dłuższą chwilę. W dodatku teraz, mówiąc to Romilly’emu, bała się tego, co on jej może powiedzieć. Że ma rację? Że jest skończoną suką, a w dodatku egoistką, która potrzebuje innych ludzi, bo boi się być sama? Nie wiedziała. Ale powinien. Zasłużyła na to…
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?